Podróż więźnia etapami do Syberyi/Cześć czwarta/XI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Agaton Giller
Tytuł Podróż więźnia etapami do Syberyi
Wydawca Księgarnia wysyłkowa Stanisław H. Knaster
Data wyd. 1912
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Poznań – Charlottenburg
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
XI.

Za Kamą mieliśmy bardzo przykrą i trudną podróż; żołnierze środkiem drogi prowadzili nas przez błoto sięgające za kolana, deszcz ze śniegiem padał cały dzień; ta podróż wyczerpała siły najmocniejszego aresztanta, wszyscy jesteśmy strudzeni i osłabieni, ubiór i ciało obryzgane, kajdany i łańcuchy zimne i obłocone; od znużenia nie miałem siły rzucić okiem na wielki budynek żelaznej huty, która stała tuż przy drodze. Przybyliśmy do Połudiennej, odległej od Dąbrowy 6 i ½ mil; mamy tu dniówkę. Aresztanci zepchnęli mię z tapczana, na którym zająłem miejsce; nie śmiałem się położyć na zaśmieconej i zabłoconej podłodze, na mokrem posłaniu i w mokrem odzieniu. Napróżno szukałem kącika, w którymbym mógł zawiesić i wysuszyć mokry płaszcz i koszulę, suszyłem je ciepłem mojego ciała. Plugastwo lęgnie się coraz bardziej i gnijemy w błocie, ciało puchnie, serce kamienieje, myśl niknie w takich niewygodach; kiedyż Bóg skończy moje męki?
Od Połudiennej do Perma liczą 50 wiorst, przebyliśmy je we dwa dni ciągnąc jeden drugiego po błocie i glinie. Nocleg wypadł nam w połowie drogi; około północy, gdy wszyscy już spali twardym snem, otworzyły się drzwi etapu i wszedł do numeru podoficer z łańcuchem i kłódką w ręku i wymieniając moje nazwisko zapytał, w którem miejscu śpię? starosta obudził mnie, wówczas podoficer kazał mi podać ręce do okucia. Zdziwiłem się bardzo takim rozkazem, bo w ogóle tych, którzy idą na osiedlenie lub do wojska, tylko na drogę krępują łańcuchami, na noc zaś uwalniają od nich; ci, którzy idą do kopalń, mają na nogach kajdany, których nigdy nie zdejmują. Zapytałem więc podoficera, dla czego mnie jednego tylko chce krępować, kiedy wszyscy inni są uwolnieni od łańcucha? «Jestto rozkaz kapitana, a nie mój» odpowiedział; teraz dopiero przeczytał papiery i dowiedziawszy się, że jesteś politycznym przestępcą, jako najniebezpieczniejszego ze wszystkich zbrodniarzy kazał i na noc z łańcucha nie uwalniać
Powiedz kapitanowi, że idę do wojska a nie do robót, że uwolniwszy morderców i rabusiów od łańcuchów, mnie, którego posyłają na służbę carską, uwolnić tembardziej powinien. Nie pozwolę skrępować się.» — «Nie mogę jego nieusłuchać, nie znasz go, jest to człowiek okrutny, gdyby się dowiedział, że rozkazu jego nie usłuchałeś, kazałby cię nielitościwie skatować; nie skuję cię jednak, kapitan do etapu w nocy nie przyjdzie i nie dowie się, iż rozkaz jego jest nie wykonany, lecz skoro tylko świtać zacznie przyjdę tutaj, wówczas już koniecznie musisz dać się okuć
Trudna rada, o świcie przyszedł podoficer, skrępował mi ręce a we dwie godziny potem ruszyliśmy w drogę.
Wsie im bliżej Permu, tem są częstsze, okolica jest wzgórkowata i leśna; mgła niebiesko-ciemnawa okryła widoki, na horyzoncie lasy, chmury wiszą nad ziemią, a my wytężając wszystkie siły wleczemy jeden drugiego: zmęczenie utrudniło mi oddech i w drżenie wprawiło wszystkie muszkuły.
Dzisiaj dopiero zobaczyłem okrutnego kapitana; był to człowiek lat 50., otyły i niezgrabny, twarz miał sino-czerwoną i popryszczoną, z tłuszczu wyglądały na wierzch wysadzone piwne oczy, blask ich koci, a wyraz niegodziwy; fizyonomia jego mogłaby posłużyć malarzowi na model brutala i rozkiełznanego żołdaka; dla płci pięknej kapitan, jak każdy rycerz okazywał wiele względności i niedźwiedziej grzeczności, najpiękniejsze aresztantki posadził z sobą na wózku i jechał zwolna za partyą; przez całą drogę prawił im uralskie komplementa, śmiał się grubo i baraszkował i chwytał za piersi, jak rzeczywisty syn prawosławnej Moskwy.
Na wzniesionem miejscu na lewym brzegu Kamy pokazał się nam szeroko rozłożony Perm; przez bramę, której pilnują dwa wymalowane niedźwiedzie, weszliśmy do miasta. Mnie i rekrutów odłączyli od partyi i zaprowadzili do kancelaryi dowódzcy permskiego garnizonu, tutaj obejrzeli nas i kazali zaprowadzić na odwach; przechodziliśmy obok murowanych koszar, cerkwi, przez ulice niebrukowane, pełne błota na rynek do odwachu; tutaj przetrzęśli i zrewidowali nasze rańce i osadzili za kratą.
Perm[1] założony został 1781. roku i został wybrany na punkt centralizujący zarząd gubernii; ulice w Permie szerokie, pod sznur budowane, puste i bez życia, między domami z drzewa stawianemi, tu i owdzie stoi kamienica; cztery cerkwie są główną ozdobą miasta, jest tu podobno i kościołek katolicki. Ludność Permu dochodzić ma do 12,000; nudna jednostajność, brak ruchu charakteryzuje Perm jak i w ogóle wszystkie miasta prowincyonalne w Moskwie; jest tu gimnazyum, szkoła kantonistów, która jakiś czas była pod dozorem oficera nazywającego się Unger; mówili mi o nim jako o człowieku bardzo surowym.
Unger wymowę miał łagodną, fizyonomię suchą, zimną i dobroduszną, pod maską zaś dobroduszności krył namiętność siepacza i okrutnika. Żydów wziętych w dziecinnym wieku do wojska, rząd posyła do szkół kantonistów w rozmaitych guberniach znajdujących się, i w Permie dużo ich zawsze bywa; mieli oni pozwolenie święcenia szabasu i na ten dzień uwalniali ich od nauki i puszczali pod dozorem starszego żołnierza, zwykle żyda, do miasta. Pewnego razu Unger rozkazał im wbrew rozkazowi dowódzcy garnizonu powrócić do koszar i nie święcić szabasu; chłopcy zaufani w rozkazie wyższej władzy nieposłuchali Ungera i dzień świąteczny spędzili na modlitwie. Unger rozgniewany kazał przez cały dzień pęki rózg moczyć w wodzie solonej i niemi skoro tylko powrócą do koszar smagać i karać za nieposłuszeństwo; wrócili, żołnierze wnieśli pęki solonych rózg a za nimi wszedł do sali i Unger. Malcom ustawionym w szeregi dawał naprzód moralne nauki głosem przeciągłym, łagodnym i ojcowskim, a potem zwlókłszy do naga, jednego po drugim kazał chłostać rózgami; biedne dzieciny jękami wyrażały bóle, jakie im zadawał, lecz jęki niewzruszyły okrutnego Ungera, od szyi aż do pięt skrwawił i poszarpał ciało każdego. Kilkudziesięciu już obito a kilkunastu jeszcze drżąc ze strachu oczekiwało na egzekucyę. Najstarszy między nimi, będący już żołnierzem, patrząc na okropne katusze swoich rodaków i współwyznawców zgrzytał z oburzenia zębami i jak tygrys spozierał na Ungera; nagle rzucił się ku niemu, schwycił go za włosy, zdarł szlify w mgnieniu oka, powalił na ziemię a bijąc niecnego tyrana wołał: iż nie dozwoli katować swoich braci. Szlachetna obrona niewinnych dzieci surowo została przez rząd ukaraną; Unger otrzymał dymisyę a dzielny obrońca otrzymał w sądzie wojennym wyrok na 2,000 kijów.
Po ukończeniu szkoły kantonistów, żydów w wojsku robią pospolicie pisarzami, doboszami lub felczerami, wielu umieszczają pod zarządem komunikacyj lądowych i wodnych przy drogach, szosach i mostach; mniejsza liczba używaną jest do frontowej służby.
Garnizon permski słynie ze złodziejstw i rabunków, przed niedawnym czasem drogi w okolicach Permu były bardzo niebezpieczne dla podróżnych, ciągle było słychać o morderstwach, złodziejstwach i rabunkach a wszystkie dokonane były przez żołnierzy. Feldfeble i oficerowie w garnizonie żyli jak panowie i prędko się zbogacali; to nam tłumaczy, dlaczego żołnierze rozpasali się i dlaczego zbrodnie uchodziły im bezkarnie. Niebezpieczeństwo w okolicy coraz bardziej wzmagało się, aż dopiero niedawno wyższa władza zawiadomiona o wszystkiem zatamowała rabunki, lecz nie mogła wyniszczyć popędu do złodziejstwa.
Permska gubernia równie jak i Syberya jest miejscem częstszych niż inne okolice deportacyj; do Permu posyłają mniej winnych. Pani Felińska w podróży swojej wspomina o Teofilu Januszewskim, wygnanym do Permu w roku 1838 i żonie jego Hersylii Januszewskiej, córce doktora wileńskiego Becu, która dobrowolnie udała się za swoim mężem na wygnanie. Obecnie mieszka w Permie wraz z mężem znana z pism pełnych talentu autorka Zofia z Brzozówki, której prawdziwe nazwisko jest Zofia z Chłopickich p. m. Destrungowa d. m. Klimańska; jednocześnie z autorem Jordana została wygnaną z ojczyzny. Żałuję bardzo, iż z nią i z innymi rodakami mieszkającymi w Permie poznać się i widzieć nie mogę. Opowiadano mi tutaj o rzadkiem poszanowaniu religii katolickiej pomiędzy Moskalami, jakiego dał przykład pewien kupiec starowierca w Ustiugu, w wołogodzkiej gubernii. Mieszkali u niego trzej wygnani polscy księża, jeden z nich nazywał się ks. Kazimierz Józefowicz. Po dwuletnim wygnaniu, powrócono księży do ojczyzny a kupiec, żeby nie znieważać miejsca, gdzie stał ołtarz i mszę odprawiali, kazał to miejsce deskami zabić.
W okolicach Permu znajdują się bardzo liczne huty żelaza i miedzi. Okolica ta, jak i cała wschodnia Moskwa, w czasie buntu Pugaczewa była teatrem pożogi, bitew i rabunków. W pismach moskiewskich znajduje się kilka ciekawych opisów utarczek z buntownikami zaszłych w tutejszej okolicy; zasługują one na wzmiankę.
8 wiorst od Permu znajduje się wielki majątek, należący do Strogonowych, Wierchnomulińsk, a w nim huty i różne górnicze zakłady. Majątkiem wierchnomulińskim w czasie buntu Pugaczewa zarządzali dwaj poddani Strogonowa: Warakin i Seliwanow; słysząc o coraz bardziej szerzącym się buncie, myśleli o ocaleniu hut i majątków swoich panów i w tym celu uzbroili poddanych chłopów i przygotowali się do obrony. W grudniu 1773. roku stu Moskali złączywszy się z Tatarami pobudzonymi przez Pugaczewa napadli na Wierchnomulińsk, lecz zostali przez Warakina ze stratą odparci.
W cztery tygodnie potem inny oddział zbuntowanych Tatarów i Moskali opanował blizko leżące sioło Bielajewsk, należące do Strogonowych; Warakin pospieszył na obronę do zdobytego sioła i na czele 600 jeźdźców w czasie ogromnych mrozów przez trzy dni brnąc w śniegu przybył do Bielajewska i wyparował Tatarów. Warakin tydzień zabawił w Bielajewsku, a potem bezpieczny o okolicę, część swego wojska wysłał do Wierchnomulińska, a z resztą zajął stanowisko (o 30 wiorst od Bielajewska a o 50 od Wierchnomulińska) w Nytwieńsku, gdzie także znajdowały się huty; kolega jego Seliwanow stał ze swoim oddziałem w hucie Jugokamskiej.
Tatarzy dowiedziawszy się o porzuceniu Bielajewska, postanowili go zająć; Warakin przez szpiegów o tem zawiadomiony, mając 170 ludzi i 2 armaty, ruszył do zagrożonego powtórnie sioła. W jednej chwili wchodziły do wsi z dwóch przeciwnych jej końców dwa nieprzyjazne wojska; z jednej strony Warakin, a z drugiej 700 Tatarów na łyżwach wsunęło się do wsi i zapaliło dwie chaty. Warakin przywitał ich działowym ogniem, lecz odważni buntownicy, szybko jak błyskawica, posunęli się na łyżwach, pomiędzy jego szeregi. Zawrzał krwawy bój i rzeź, żołnierze Warakina dzielnie się bronili, lecz nie mogli pokonać dzielniejszych a zwinnych, prędkich i szybkie obroty robiących na łyżwach Tatarów; dwadzieścia razy łyżwiarze atakowali Warakina, żołnierze jego już zaczęli ulegać, krwi dużo się wylało, ziemia strzałami zasłaną była, gdy noc przerwała walkę. W nocy Tatarzy cofnęli się od Bielajewska za Kamę, Seliwanow tymczasem przyprowadził na pomoc Warakinowi 200, łyżwiarze powtórnie uderzyli i zaatakowali mocno, lecz ogień armatni zmusił ich do cofania się, a obrońcom majątku Strogonowa przybywały coraz znaczniejsze siły na pomoc.
W trzy dni po opisanej bitwie (w lutym 1774. r.) Tatarzy i zbuntowani Moskale w liczbie 4,000 a wszyscy na łyżwach, napadli na wzmocniony przez 1,800 ludzi oddział Warakina także w Bielajewsku. Bitwa trwała trzy godziny i skończyła się odparciem łyżwiarzy; Warakin nie mógł ich ścigać, na łyżwach bowiem, jak wiatr z przed oczu mu umknęli.
W tatarskiej wsi Ełpaczyna o 50 wiorst od Bielajewska, Warakin w małej utarczce pobił Tatarów; wkrótce potem i sam Pugaczew pokazał się nad brzegiem Kamy, zdobył miasto Osę a mieszkańców jego wiernych carowi surowo ukarał; z Osy przymaszerował do Kazania o 70 mil odległego i zdobył go.
Początek ruchu Pugaczewa był następujący: Jaiccy kozacy (Uralcy), złożeni w większej liczbie ze starowierców, niechętnem okiem patrzeli na administracyjne i wojskowe urządzenia Katarzyny II. ścieśniające dawne ich przywileje i swobody; ucisk coraz znaczniejszy, dzielnie i prędko szerzył niezadowolnienie, które wreszcie podało kozakom broń i zmusiło do obrony swoich swobód z orężem w ręku. Na przytłumienie buntu ze znacznemi siłami został wysłany jenerał Freimann; jenerał prędko bunt przytłumił, lecz przez surowość i okrucieństwo wzniecił jeszcze większą niechęć w kozakach. W takiem usposobieniu umysłów zjawił się nad Uralem w 1773. r. Emelian Pugaczew, kozak doński; posłany był za jakieś przestępstwo do kopalni syberyjskich, ztamtąd uciekł i między Uralcami ogłosił, iż jest Piotrem trzecim, carem i mężem Katarzyny II. Wiadomo, iż Piotra trzeciego zamordowali z rozkazu Katarzyny spiskowi a na tron moskiewski wprowadzili jego żonę Katarzynę. Pugaczew, jak każdy samozwaniec, utrzymywał, iż szczęśliwie uszedł rąk morderców i obecnie, jako prawy monarcha, zbrojną ręką chce posiąść tron niegodziwie mu przez żonę wydarty. Dopiero co przytłumione zarzewie umiał Pugaczew rozdmuchać, kozacy widzieli w nim prawego cara, obrońcę ich swobód i energicznem powstaniem poparli jego sprawę. Od Urala szerzył się bunt ku zachodowi, Pugaczew zdobył Orenburg, Saratów, Kazań, miecz i ogień puszczał na nieprzyjazne sobie okolice. Szczerbatowa i wojska Katarzyny pokonał; carowa wysłała nowe siły pod dowództwem Piotra Panina, lecz i ten ognia, który zajął wschodnią Moskwę, zadusić nie mógł. Pugaczew spustoszył: orenburską, saratowską, penzenską, kazańską i niżegorodzką gubernie; Tatarzy i różne ludy siedzące nad Wołgą stanęły po jego stronie, zdawało się przez chwilę, że katorżny z Syberyi zasiądzie na tronie carów moskiewskich; tymczasem zbliżyła się chwila upadku Pugaczewa. Pułkownik Michelson pobił Samozwańca i zmusił go do rejterowania się w stepy; Michelson a za nim Suworow postępowali naprzód, pułkownik dognał na stepie Pugaczewa i zewsząd wojskami opasał. Obrońcy swobód ludowych nie widząc ratunku, myśleli, że wybawią się z kłopotu poświęceniem Pugaczewa, że wydanie samozwańca wyjedna im łaskę carycy; pojmali go więc i niecnie zdradzając, wydali go wojskom carowej.
Pugaczewa ćwiertowali w Moskwie 1775. roku w styczniu; mnóstwo, bo kilkadziesiąt tysięcy buntowników powiesili, ubili pod knutem lub do Syberyi wysłali. Swobody kozaków jaickich Katarzyna z tego powodu bardziej ograniczyła, dała im inną organizacyę, i żeby zatrzeć ślad buntu, nazwisko jaickich zmieniła na uralskich a miasto Jaick na Uralsk.
Pugaczewa do dziś dnia przeklinają w cerkwiach prawosławnych. Te przeklinania bardzo charakteryzują moskiewski kościół. Kapłan według danej formy, przy każdej mszy wyklina buntowników, jako nieprzyjaciół cara i Chrystusa; nie pamiętam dobrze tej formy, lecz zdaje mi się, że ona brzmi jak następuje: «Niechaj będzie na wieki przeklęty i zapomniany! anathema, anathema! Pugaczew a diakonowie i lud odpowiadają chórem: «niechaj przepadnie Prócz Pugaczewa wyklinają w taki sam sposób Steńkę Razina, Mazepę i innych, podając ich imiona w ohydę potomnym. W czasie wojny 1812. roku do tych imion przyłączali i imię Napoleona, lecz po zawarciu pokoju z rozkazu rządu zostało opuszczone. Przyznać trzeba, że niema lepszego środka na zohydzenie imion, których życie mogłoby budzić sympatyczne, ale nieprzechylne rządowi wspomnienia. Jako środek polityczny wyklinania takie wytłumaczyć się dają, lecz jakże je pogodzić z duchem przebaczenia, miłości w nauce Chrystusowej? Jest to mocny dowód, iż w państwach, gdzie religia jest sługą i narzędziem w ręku rządu, gdzie kościół nie jest od władz emancypowany, tam zawsze rząd zasady jego musi wypaczyć i spoganizować.
Na odwachu siedziałem razem z kilku ludźmi; jeden z nich silny i młody mężczyzna, kozak syberyjski, zdarł szlify jenerałowi i pobił go; za to dali mu 3,000 pałek i posyłają do robót fortecznych na lat kilkanaście do Kijowa. Drugi wysoki i chudy człowiek, miał lat około 50.; był to Polak i żołnierz z trzydziestego roku. Wcielony do wojska moskiewskiego służył w szeregach wiele lat, a na starość zrobili go stróżem etapowym. Handelek, którym się trudnił, napędził mu grosza do kieszeni i zawiązał liczne stósunki z mieszkańcami. Bogatemu zawsze zazdroszczą i jemu też zazdrościli dobrego bytu, a złośliwi i nieprzyjaźni mu szemrali, iż zbogacił się dla tego, że pieniądze fałszywe robił. Gospodyni jego, którą przez wiele lat utrzymywał, chciwa Permiaczka, rzeczywiście pobielała kopiejki i oszukiwała ludzi; kilka razy ją na oszustwie złapano i doniesiono o tem władzy. Komisarz policyjny zjechał do stróża etapowego na rewizyą i znalazł trzy kopiejki pobielone; stróża aresztowali i oddali pod sąd a gospodyni ocalała.
Prócz wyżej opisanych, znajdowało się jeszcze na odwachu kilku Wotjaków rekrutów osadzonych za ucieczkę lub ukrywanie się w czasie poboru; z sobą mówią po wotjacku, z czego starałem się skorzystać i zbogacić słowniczek mój wotjackich wyrazów, potrzebnych w codziennem życiu. Za ucieczkę ze szkoły siedziało na odwachu już od miesiąca dwóch kantonistów; co chwila oczekiwali egzekucyi.
W tutejszym odwachu zupełnie o mnie zapomnieli, nie dali mi strawnego, ani też zwyczajnej porcyi chleba i zupy; niemając ani grosza w kieszeni niemogłem sobie jadła kupić i siedziałem głodny. Głód zmusił mnie do upominania się i skarg przed deżurnym oficerem, wszystko to jednak napróżno, jeść mi nie przynieśli i byłbym zemdlał z głodu, gdyby stróż etapowy niepodzielił się ze mną swoją porcyą; upominałem się także o nowe buty a przynajmniej o zreparowanie starych, te bowiem, w których z Warszawy dotąd szedłem, zdarły się zupełnie i błoto przelewało się w nich między palcami. Aresztantowi, jak mówiłem, w każdem gubernialnem mieście dają obuwie, płaszcz i koszulę, rekrutowi zaś chociażby szedł z Warszawy do cieśniny Beringa dają tylko dwie pary butów na rok; w drodze prędko niszczy się obuwie a dwie pary butów nawet na trzy miesiące pochodu nie wystarczy.
Pieniądze moje w części wyszły a w części skradziono mi; ze strawnego butów kupić nie mogłem, musiałem więc wystawić im moją potrzebę i niemożność podróżowania boso w takiej porze; lecz jak o jadło tak i o buty próżno upominałem się, wysłali mnie w dalszą drogę w butach bez podeszew.
Brnąc po zimnem błocie przyszedłem razem z rekrutami do wielkiego murowanego więzienia, przed którem aresztanci ubrani w nowe buty i płaszcze stali w szeregu gotowi do pochodu; oficer ten sam, który nas do Permu prowadził, rozkazał moje ręce ściągnąć łańcuchem, a ponieważ nie było więcej łańcuchów, więc któregoś aresztanta, idącego na osiedlenie, kazał odczepić a mnie przykuć na jego miejsce; nie dość na tem, rozkazał jeszcze przynieść kajdany na nogi i prowadzić mnie ze skrępowanemi rękami i nogami. Nie wiem, czy rzeczywiście nie mieli kajdan, czy też podoficer oburzony surowym rozkazem udał, że ich niema, dosyć, że powiedział oficerowi, iż ani jednych kajdan niema w składzie, że te jakie były zostały użyte do okucia tych, co idą do robót. Czasu na zrobienie nowych kajdan nie było, bo wszyscy gotowi byli do pochodu, musiał więc oficer zgodzić się pomimo woli na to, ażebym szedł bez kajdan przykuty tylko do łańcucha.
Poszliśmy; dzień był zimny i ponury, kamienie w błocie raziły moje bose nogi, głód mi dokuczał; okolica wzgórzysta pokryta świerkowym lasem, smutna, deszczem zmoczona odpowiada mojemu usposobieniu.
Wieczorem przybyliśmy do wsi Tasiemki; ludność jej tatarska na głos muezina zwołującego na modlitwę almagryb, zwracała się w stronę meczetu. (Almagryb nazywa się modlitwa przy zachodzie słońca.)
Przybyliśmy na etap; żołnierze nie zdążyli jeszcze wszystkich od łańcuchów odczepić, a już dwóch aresztantów zdążono obnażyć, powalić na ziemię i siec ich rózgami za to, że w drodze wysunęli rękę z obrączki, do której łańcuch jest przyczepiony; jęcząc prosili o łaskę i tłumaczyli się, że obrączki były za duże, że im same z rąk spadały, lecz to nic nie pomogło, zostali ochłostani. Nazajutrz doszliśmy do wsi Janicze, położonej pod łańcuchem lesistych pagórków. Dniówka w Janiczach odznaczyła się hałasem i wrzawą narad, wybierano bowiem podstarostę niby dla pomocy, a rzeczywiście dla kontrolowania starosty; jedni krzykami i pięścią popierali swojego kandydata, inni zaś w podobny sposób urząd ten chcieli swojemu kandydatowi powierzyć. Po długich swarach wybrali Bondarenkę, człowieka umiejącego nakazać poszanowanie siłą swej pięści. Przywrócona spokojność niedługo trwała; dwóch aresztantów kochających się w jednej aresztantce leżąc naprzeciw siebie, ciągle gryźli się zjadliwemi słowami, od kłótni prędko przyszło i do bójki; cała partya podzieliła się na dwa stronnictwa: pierwsze popierało sprawę jednego, drugie, drugiego kochanka. Już stronnictwa groźnie z zaciśniętemi pięściami stały naprzeciw siebie, grady obelg sypały się z obu stron, gdy nagle Bondarenko stanął pomiędzy zwaśnionymi, powstrzymał zapalczywość stronnictw i radził, ażeby bez bójki drogą prawną zakończono spory. Wytoczono więc sprawę przed sąd urzędników partyi, sprawę trudną i bez wyjścia, bo jak tu rozsądzić pretensye dwóch namiętnych i zapamiętałych kochanków? Salomon nie poradziłby sobie w takim razie, Bondarenko przecież umiał rozwiązać zawiłą kwestyę i wydał wyrok, który zadowolnił obie strony. Wyrok ten brzmiał: ażeby obydwaj kochali się w jednej aresztantce i kolejno jeden jednego, drugi drugiego dnia wynurzali swoje sentymenta i dawali jej dowody swojej miłości. Niewiem, czy wyrok ten sprowadzi zerwaną zgodę i jedność w partyi; zdaje mi się, że ta sprawa kochanków nieraz jeszcze zakłóci spokojność naszą. Wieczorem partya po trzeci raz dzisiaj podzieliła się na dwa stronnictwa, groźnie naprzeciw siebie stojące; umiarkowani, tchórzliwi, dbający o różne folgi, jakie czasami naczelnicy etapowi robią aresztantom, pokłócili się z gwałtownymi i zawadyakami, a szczególniej z kochankami, którzy narażając całą partyę na odpowiedzialność odemknęli kłódkę zamykającą drzwi do numeru kobiet i wcisnęli się do nich na całą noc. Umiarkowani wymawiali kochankom, iż przez nich partya jest nieustannie zakłócona, że z powodu ich hardości, gwałtowności, wdzierania się do kobiet wszyscy cierpią, bo nawet litościwi oficerowie przez takie postępowanie są zmuszeni do użycia surowych środków, krepowania wszystkich łańcuchami i do zabraniania używania przechadzek na dziedzińcu w czasie dniówek. Gwałtowni, a do tych należą wszyscy prawie do robót idący, (do umiarkowanych zaś należą wszyscy osiedleńcy), nie starali się zbić argumentami zarzutów przeciwników, lecz wybuchli i wyrzucili z ust swoich jak z wulkanu lawę słów wyzywających, klątw i gróźb. Zatrzęsły się kraty i ściany, powaga starosty a nawet powaga groźnego Bondarenki nie robiła żadnego wrażenia; hałas, wrzawa, kłótnie, szturchania i argumentacya bijąca przeciągała się późno w noc. Wdanie się w tę sprawę żołnierzy z rozkazu oficera, a zresztą znużenie i senność przerwała dopiero walkę, w której żadne z stronnictw zwycięztwa sobie przypisywać nie może. Wspomniawszy o sprawach interesujących ogół partyi, wspomnieć także muszę i o sobie, a mianowicie o mojem obuwiu. Boso przyszedłem do Janicz 13. października, błoto i kamienie pokaleczyły mi nogi; zimno się codzień zwiększa, boso więc dalej w żaden sposób iść nie mogę, lecz za co kupić obuwie? długo myślałem, długo szukałem środków kupienia, aż wreszcie postanowiłem ze strawnego codziennie oszczędzać kilka groszy, żyjąc suchym chlebem, i zebrać przez kilka tygodni sumę, za którą można sobie sprawić obuwie. Szczęśliwie zdarzyło się, że jeden aresztant miał dwie pary trzewików i mógł mi jedną parę odprzedać, wziąłem od niego stare trzewiki za 25 kopiejek a pieniądze zwrócę mu w przeciągu siedmiu dni; strawnego w tej gubernii biorę 5 kopiejek dziennie, na życie więc w przeciągu siedmiu dni mogę tylko użyć 10 kopiejek. Ucieszony kupnem śmielej stąpałem po błocie i kamieniach bez obawy obrażenia nóg swoich; szliśmy zaś przez okolicę leśną i polną na przemiany.
Pagórki i głęboko wyrżnięte doliny wykręcają się, łamią w rozmaite linie i ciągną się w różne strony; pogodę mieliśmy prześliczną, błękit wyjaśnił się jak czoło starca rozweselonego, a jak pęk swych włosów płynie po nim garstka bieluteńkich obłoczków, błoto podeschło i raźność weszła w moje żyły.
Droga wije się nad strumykiem Babka, dwa łańcuchy skalistych pagórków ścieśniają dolinę; w dolinie rozłożyły się płowe w tej porze łąki, gaje bez liści i wioski dymiące, w powietrzu czuć już lekki zapach górzystej okolicy. Z szeregu równych pagórków wynosi się wyżej nad inne skała porosła krzakami i drzewami; z boku jej sypie się biały piasek, i zlatuje wrona; krzycząc przeraźliwie siada na drugiej skale, mieniącej się od koloru żółtego i czerwonego i jak gród zrujnowany obrzuconej kamiennem rumowiskiem. W innem miejscu znowuż sterczy zielono wyżyłowana skała, mech jak kobierzec aksamitny okrył strome i przepaściste jej boki. Witajcież mi góry! pomimo łańcuchów, które mnie krępują, i znużenia moralnego oraz fizycznego, zdolny jestem jeszcze czuć piękność waszą!
Z półetapu wyszliśmy o świcie, gęsta mgła siedziała na okolicy; słońce weszło, widać go przez mgłę jak przez gruby perkal. Niecierpliwie czekałem chwili jej rozejścia się, naprzód szczyty gór wychyliły się ze mgły, jak skały podwodne z białego morza, mgła spada niżej, coraz niżej, widać już boki gór i strome ściany, potem mgła zbita w gęste kupy obłokami unosiła się niżej od nas, nad doliną obłoki te płynęły jak wojsko duchów szamańskich, jak wieniec lekkich rusałek i rozpływały się, nikły w świetnych promieniach słońca. Już się wykazała cała okolica, śledzę okiem poplątane linie górzystych grzbietów i zatrzymuję go na strojnej dolinie Sylwy, na błyszczących krzyżach, wydętych kopułach miasta Kungur. Wspaniały jest widok Kunguru, cerkwie i domy na tle wzgórzystej okolicy układają się w wcale ładny pejzaż. Z daleka miasto ma pozór porządnego i wielkiego grodu, lecz wszedłszy w ulice pozór ten najzupełniej niknie; domy drewniane, kilka cerkwi pospolitej budowy i błoto, z którego długo wybrnąć nie mogliśmy, oto jakim jest wspaniałe zdaleka miasto. Kungur położony jest na wzgórzu, o 12 mil od Permu, przy ujściu Ireny do Sylwy; w skałach sterczących na zabrzeżach ostatniej doliny znajduje się alabaster.
Miasto, jak to powiedzieliśmy, jest nieporządne, źle zabudowane, ma przeszło 8,000 ludności a w tej liczbie znajduje się bardzo znaczna liczba szewców. Kungur w całej wschodniej Moskwie, a szczególniej w Syberyi słynie z szewskich wyrobów; buty kungurskie odznaczają się mocną skórą i taniością, lecz prędko się prują i są niezgrabnej formy. W każdym prawie domu mieszka szewc, kobiety nawet szyją buty i trzewiki. Liczba butów przez rok wysyłana z Kunguru w różne strony jest ogromną; mieszkańcy są zamożni. Prócz butów słyną jeszcze skóry kungurskie, grube, mocne, wody nieprzepuszczają i nie pękają; chłopi buty swoje zwykle smarują dziegciem, a w Syberyi tłustością rybią lub tarbaganią. Partyę umieścili w więzieniu murowanem stojącem w rynku; zastaliśmy tu kilka osób, które tegoż dnia wywieźli do Syberyi, i kilka osób, które z nami podróż odbędą. W liczbie pierwszych był pop i popadia; niewiem za jakie przestępstwo wieźli ich do Syberyi? Pop był człowiek lat czterdziestu kilku, popadia mało co od niego młodsza; nie znać było na nich smutku, tęsknoty, ani żadnego uczucia, które charakteryzuje twarze wiezionych na wygnanie. Swobodni w ruchach, zdaje się, że zrośli się najzupełniej z więzieniem. Aresztanci mówili, że za złodziejstwo, czy też kierownictwo złodziejską bandą posyłają popa do Syberyi, ale nie wiem, zkąd mają tę wiadomość.
W godzinę po wyjeździe popa, wywieźli dwóch czynowników, za fałszerstwo i kradzieże skazanych na wygnanie do Syberyi. Obaj byli ludzie młodzi; starszy z wypukłem czołem, garbatym nosem, blady, chudy i zniszczony zmysłowością, odrażające wzbudzał wrażenie; kolega jego miał na twarzy czerstwy rumieniec życia, na aresztantów z dumą spoglądał, a w każdym ruchu widać było, że w nim bojarska krew płynie.
Szlachtę deportowaną za kryminalne przestępstwa na osiedlenie do Syberyi, od Niżnegonowogrodu odłączają od partyj aresztanckich i wiozą osobno; strawnego dają im jeden złoty polski, chociaż pozbawieni szlachectwa mają przecież przywilej uwalniający ich w drodze od kary cielesnej i towarzystwa aresztantów. Skazani do kopalń lub na osiedlenie do Syberyi za polityczne przestępstwa, biorą aż do Tobolska 1 złoty strawnego dziennie i wiozą ich żandarmi ekstrapocztą; dopiero od Tobolska muszą iść w partyi z kryminalnymi przestępcami i otrzymują strawnego tylko 7 groszy; skazani zaś do wojska za polityczne przestępstwa muszą z samego miejsca iść razem z partyą; podwód im niedają i są przez to narażeni na tysiączne przykrości.
W liczbie tych, którzy z nami w Kungurze zostali złączeni, znajdował się chłop żmudzki, idący do Syberyi za kontrabandę, i dwie cygańskie rodziny za włóczęgostwo zawyrokowane na osiedlenie. Żmudzin był człowiek milczący, spokojny, w średnim wieku, dobrze zbudowany, większą część dnia spędzał na czytaniu nowego testamentu po żmudzku; cyganie ruchliwi, zwinni, natychmiast zaczęli wróżyć i tańcować, a za to dawał im każdy wedle możności; swoim dowcipem i sztukami wszystkich rozweselili.
W Kungurze dowiedziałem się o ostatnich bitwach Moskali ze sprzymierzonymi. Cieszyłem się, słysząc o zwycięztwach Francuzów, chociaż wiadomości udzielone mi potrzebowały bardzo potwierdzenia; wierzyłem im przecież, bo wzbudzając nadzieję niosły mi rzeczywistą pociechę. Człowiek znękany jest łatwowierny i nie odrzuca wieści słaby pozór prawdy mających, bo te wieści są aniołami-pocieszycielami, a któż pociechę od siebie odrzuci? Wierzyłem więc w dobrą wolę i szlachetne zamiary Francuzów i Anglików a ich zwycięztwa zmuszały mnie do zapomnienia dolegliwości krępujących łańcuchów; wieść każda o ich pomyślności była dla mnie słońcem w dzień ponury, nadzieją w rozpaczy, łaską Bożą w dzień pokuty. I dla czegóż do mojej nadziei wciskało się niedowierzanie, skorom tylko pierwsze wrażenie zimno oceniał? dlaczegóż trułem sobie piękne nadzieje, zachmurzał dobrowolnie jasne słońce? bo przeczuwałem, że Francuzi i Anglicy nawet teraz, chociażby Polska najdzielniej im pomódz mogła, nie myślą o szlachetnej pomocy, nie wierzą w nasze siły żywotne.
Od Kunguru do Sabarska okolica traci górskie wdzięki; równina pusta i martwa, okryta zeschłemi trawami i kupkami bezlistnej brzozy, pozbawiona świeżości ani zajmuje, ani bawi. Sabarsk położony jest w wąwozie. Najważniejsze w nim budynki są: cerkiew i etap; w etapie mieliśmy dniówkę.





  1. Perm położony jest pod 58° 1' sz. poł. a 73° 56' dł. j.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Agaton Giller.