Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju/Rozdział VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Piotr Kropotkin
Tytuł Pomoc wzajemna jako czynnik rozwoju
Wydawca Wydawnictwo Księgarni Społecznej „Książka”
Data wyd. 1921
Druk R. Olesiński, W. Merkel i S-ka
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Jan Hempel
Źródło Skany na Commons
Inne Cały zbiór
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VI.
POMOC WZAJEMNA W MIEŚCIE ŚREDNIOWIECZNEM
(ciąg dalszy.)
Podobieństwa i różnice pomiędzy miastami średniowiecznemi. — Gildje rzemieślnicze; ich państwowe właściwości. — Postawa miasta względem chłopów; próby wyzwolenia ich. — Panowie. — Wyniki osiągnięte przez miasto średniowieczne — w sztukach, w nauce. — Przyczyny upadku.

Miasta średniowieczne nie były zorganizowane podług jakiegoś planu z góry obmyślanego i zgodnie z wolą prawodawcy zewnętrznego. Każde z nich w pełnem znaczeniu tego wyrazu, było wynikiem rozwoju naturalnego — wynikiem zawsze zmiennej walki pomiędzy różnemi siłami, układającemi się tak lub inaczej zależnie od ustosunkowania wzajemnego, od możliwości starć i od spółdziałania środowiska. Dzięki temu, nie mamy dwóch miast, posiadających identyczną organizację wewnętrzną. Każde z nich, wzięte oddzielnie, zmienia się ze stulecia na stulecie. Jeśli jednak spojrzymy zgóry na wszystkie miasta europejskie, nikną różnice narodowe i jesteśmy zdumieni panującą pomiędzy niemi jednostajnością — pomimo tego, że każde z nich rozwijało się niezależnie od innych i w warunkach odmiennych. Małe miasteczko w północnej Szkocji, zamieszkane przez prostodusznych rolników i rybaków; bogate miasto flandryjskie ze swym handlem światowym, zbytkiem i upodobaniem w życiu ożywionem i pełnem rozrywek; miasto włoskie, wzbogacone na stosunkach ze Wschodem i hodujące w swych murach wydelikacony zmysł artystyczny i cywilizację; a obok nich mieścina rosyjska, zaludniona głównie przez rolników i zgubiona gdzieś pośród bagien — cóż mogą mieć spólnego? A przecie wszędzie spotykamy tę samą przewodnią ideę organizacyjną i duch, ożywiający wszystkie te miasta, nadaje im wybitne podobieństwo rodzinne. Wszędzie widzimy te same związki małych gmin i gildji, te same przedmieścia rozłożone wokół miasta macierzystego, ten sam wiec ludowy i te same znamiona niepodległości. Defensor miasta pod rozmaitemi imionami i pod różną odzieżą jest przedstawicielem tej samej władzy i tych samych interesów. Dostarczanie jadła, organizacja pracy i handlu — wszystko to odbywa się w sposób bardzo podobny; walki wewnętrzne i zewnętrzne staczane są pod parciem tych samych ambicji; więcej — formuły używane w walkach, w rocznikach, w dekretach i ustawach są identyczne; podobnie — pomniki architektoniczne, bądź gotyckie, bądź romańskie czy bizantyjskie, wyrażają te sanie dążenia i te same ideały — są one pomyślane i wznoszone w taki sam sposób. Różnice są zależne od czasu. Jedność myśli przewodniej i tożsamość pochodzenia zapanowują tu nad różnicami klimatu, położenia geograficznego, zamożności, języka i religji. Dzięki temu właśnie, możemy mówić o mieście średniowiecznem, jako o wyraźnie określonym okresie cywilizacyjnym i, jakkolwiek pożądane byłoby wykazywanie i odnajdywanie różnic indywidualnych, możemy zwrócić uwagę na główne linje rozwojowe, spólne wszystkim miastom.
Nie ulega wątpliwości, że opieka, którą otaczano plac targowy, była czemś bardzo ważnem już w czasach barbarzyńskich; odegrała ona poważną — jakkolwiek nie jedyną — rolę w sprawie wyzwalania się miasta średniowiecznego. Barbarzyńcy pierwotni nie znali handlu zewnątrz spólnoty wiejskiej; handlowali oni wyłącznie z cudzoziemcami, na miejscach ściśle określonych i w dni określone. Aby zaś cudzoziemiec mógł przyjść na miejsce wymiany, nie narażając się na to, że będzie zabity z powodu walki, toczącej się pomiędzy jego rodem i którymś z rodów gminy, plac targowy znajdował się zawsze pod szczególną opieką wszystkich rodów. Był on nietykalny, podobnie jak świątynia, pod której patronatem targ się odbywał. U Kabylów plac targowy jest zawsze anaja, na równi ze ścieżką, po której chodzą kobiety, noszące wodę ze źródła — nie wolno tamtędy przechodzić z bronią nawet podczas wojen międzyplemiennych. W czasach średniowiecznych plac targowy korzystał z tych samych przywilejów, żadnej zemsty nie wolno było dokonywać na placu targowym, ani w pewnym promieniu od niego; w razie zaś powstania kłótni w tłumie kupujących i sprzedających, spór musiał być przedłożony do rozpatrzenia tym, którzy uważani byli za opiekunów targowiska — a więc przed trybunał gminny, bądź przed biskupa, barona, czy sędziego królewskiego. Cudzoziemiec, przychodzący w celach handlowych, uważany był za gościa. Nawet baron, nie mający żadnych skrupułów, gdy chodziło o ograbienie kupca na gościńcu, umiał uszanować „Weichbild“, t. j. słup stojący na placu targowym i dźwigający bądź herb królewski, bądź miecz, bądź też wyobrażenie świętego miejscowego czy też poprostu krzyż — a to zależnie od tego, czy targowisko znajdowało się pod opieką króla, barona, kościoła miejscowego, czy wreszcie zgromadzenia ludowego — wiecu.
Nie trudno zrozumieć, w jaki sposób własne sądownictwo miejskie rozwinęło się ze specjalnego sądownictwa na placu targowym — gdy to ostatnie prawo, dobrowolnie lub nie, przyznano samemu miastu. To pochodzenie swobód miejskich — a możemy je ujawnić w niejednym wypadku — nieuniknienie położyło znamię szczególne na późniejszym ich rozwoju. Zapewniło ono przewagę handlowi w gminie miejskiej. Obywatele, posiadający dom w mieście i będący jednocześnie spółwłaścicielami gruntów miejskich, tworzyli często gildję kupiecką, dzierżącą w swych rękach handel miejski; i jakkolwiek pierwotnie każdy mieszkaniec miasta, bogaty lub biedny, mógł być członkiem gildji kupieckiej i sam handel był, jak się zdaje, prowadzony na rzecz całego miasta przez jego agentów, gildja kupiecka stała się powoli pewnego rodzaju ciałem uprzywilejowanem. Poczęła ona zazdrośnie zamykać się przed przybyszami, tłumnie napływającymi do miast wolnych, i korzyści ciągnione z handlu usiłowała zachować dla nielicznej garstki „rodzin“, które miały obywatelstwo miejskie w czasie uniezależnienia się miasta. Jasne jest, że prowadziło to wprost do oligarchji kupieckiej. Atoli już w X-ym, a jeszcze bardziej w XI i XII-ym stuleciu, organizują się również główne rzemiosła i tworzą gildję dość potężne na to, aby przeciwstawić się oligarchicznym dążnościom kupców.
Gildja rzemieślnicza, cech, zajmowała się wówczas sprzedażą wytworów swych członków i nabywała dla nich materjały surowe; członkowie jej byli jednocześnie kupcami i rękodzielnikami. Dzięki temu wpływ dawnych cechów rzemieślniczych od samego początku miasta wolnego zapewnił pracy ręcznej tę pozycję wysoką, którą i później zajmowała w mieście. Rzeczywiście — w mieście średniowiecznem praca ręczna bynajmniej nie posiadała piętna czegoś niższego; przeciwnie — była ona otoczona szacunkiem nie mniejszym, niż w dawnej spólnocie wiejskiej. Praca ręczna przy jakimś „misterjum“ uważana była za spełnienie obowiązku pobożnego wobec spółobywateli: było to wykonywanie funkcji społecznej równie czcigodnej jak każda inna. Wytwórczość i wymiana przeniknięta była ideą sprawiedliwości zarówno w stosunku do wytwórcy jak do spożywcy — co wydałoby się dzisiaj rzeczą tak dziwaczną. Praca rymarza, kotlarza lub szewca musi być piękna i sprawiedliwa — pisano w owych czasach. Drzewo, skóra, lub nici, używane przez rzemieślnika, winny być „prawe“; chleb winien być wypiekany „podług sprawiedliwości“ — i t. d., i t. d. Wyrażenia tego rodzaju, przeniesione w nasze czasy, wydałyby się czemś przesadzonem i nienaturalnem; nie miały jednak w sobie nic nienaturalnego wówczas, ponieważ rzemieślnik średniowieczny bynajmniej nie wytwarzał dla jakiegoś nieznanego nabywcy, ani też na rynek nieznany. Wytwarzał on przedewszystkiem dla swojej własnej gildji; dla bractwa ludzi znających się nawzajem, świadomych techniki rzemiosła i mogących łacno określić cenę każdego wytworu, a także ocenić zręczność rozwiniętą przy wyrabianiu go i ilość pracy włożonej. Wyprodukowane dobra wystawiane były na sprzedaż w gminie nie przez oddzielnego wytwórcę, lecz przez gildję czyli cech; jeśli zaś szły na sprzedaż zewnętrzną, sprzedawane były przez całą gminę miejską, która brała na siebie odpowiedzialność za ich jakość. Przy tego rodzaju organizacji, żaden cech nie mógł usiłować dawać wyrobów jakości niższej, i braki techniczne lub zafałszowania musiały być tępione przez całą gminę, ponieważ — jak wyrażano się w owych czasach — „zburzyłyby zaufanie powszechne“. Wytwarzanie było więc jednym z obowiązków społecznych, znajdowało się pod nadzorem całej amitas i praca ręczna nie mogła spaść do tego upośledzonego miejsca, które zajmuje dzisiaj.
Różnica pomiędzy majstrem i uczniem, lub pomiędzy majstrem i czeladnikiem istniała w miastach średniowiecznych już od samego początku; pierwotnie jednak była to tylko różnica wieku lub wyćwiczenia w rzemiośle, a bynajmniej nie różnica zamożności i wpływów. Po siedmiu latach nauki i po wykazaniu swego przygotowania (przez „majstersztyk“), uczeń sam stawał się majstrem. Dopiero znacznie później w wieku XVI-ym, kiedy władza królewska zniszczyła miasta i organizację cechową, stało się możliwem zostanie majstrem przez proste odziedziczenie majsterstwa lub dzięki posiadanemu majątkowi. Był to jednak również czas ogólnego upadku średniowiecznych sztuk i rzemiosł.
W mieście średniowiecznem, w pierwszym kwitnącym jego okresie, niewiele było miejsca na pracę najemną, a jeszcze mniej dla najemników indywidualnych. Praca płatnerza, tkacza, kowala, piekarza i t. d. wykonywana była dla cechu i dla miasta; jeśli zaś członkowie cechu najmowani byli do wznoszenia budowli, pracowali w związkach czasowych (jak to dotychczas odbywa się w rosyjskich artelach) i praca ich opłacana była en bloc. Dopiero znacznie później poczęła płaca napływać do rąk samego majstra; lecz nawet wówczas płaca robotnika opłacana była lepiej, niż dzisiaj w Anglji, i znacznie lepiej niż na kontynencie Europy. Obszernie pisze o tem Thorold Rogers, a także Falke i Schönberg. Nawet w wieku XV-ym murarz lub cieśla, czy też czeladnik kowalski, pobierał w Amiens 4 soldy dziennie, co odpowiada 48 funtom chleba, lub ósmej części byczka. W Saksonji zarobek czeladnika budowlanego był tak wysoki, że — jak powiada Falke — mógł on za swój 6-dniowy zarobek kupić 3 owce i parę obuwia. Ofiary składane przez czeladników, pracujących przy wznoszeniu katedr, również świadczą o względnym dobrobycie — pomijając już wspaniałe ofiary całych cechów, lub gildji i pomijając olbrzymie wydatki na uroczystości i procesje. Rzeczywiście — im bardziej poznajemy miasto średniowieczne, tem bardziej przekonywujemy się, że w żadnym okresie dziejowym praca nie cieszyła się tak pomyślnymi warunkami i takim szacunkiem, jak wtedy, gdy miasta znajdowały się u szczytu rozwoju.
Więcej powiem — urzeczywistnione były wówczas nietylko liczne marzenia radykałów spółczesnych, lecz niejedno z tego, co dzisiaj wydaje nam się utopją, było rzeczą powszednią. Wyśmiewają nas, gdy domagamy się, aby praca była przyjemna, a oto w dekrecie z Kuttenbergu czytamy, że „każdy musi znajdować przyjemność w swej pracy i że nikomu nie wolno przywłaszczać sobie pracy innych, jeśli sam nie pracuje, ponieważ prawo musi być tarczą obronną dla pracy“. Niemało mówi się dzisiaj o 8-godzinnym dniu roboczym, warto jednak byłoby przypomnieć dekret Ferdynanda I, odnoszący się do kopalni królewskiej i określający dzień górnika na 8 godzin „jak to zdawna było we zwyczaju“. Praca w sobotę po południu również była zakazana. Jansen powiada, że dłuższy dzień niż 8 godzin spotykany był bardzo rzadka, często natomiast spotykamy dzień krótszy. W Anglji, jak pisze Rogers, w wieku XV-ym pracowali robotnicy tylko 48 godzin na tydzień. Półświęto w sobotę, które uważane jest dzisiaj za zdobycz spółczesną, było w rzeczywistości starym zwyczajem średniowiecznym; był to czas kąpieli dla większej części gminy miejskiej, gdy jednocześnie środa po południu przeznaczona była na kąpiel dla czeladników. Nie istniały wprawdzie posiłki szkolne dla dzieci — prawdopodobnie z tego powodu, że nie było dzieci głodnych idących do szkoły — rozdawano jednak dzieciom rodziców niezamożnych pieniądze na kąpiel. Co się tyczy kongresów pracy, odbywały się one regularnie w średniowieczu. W niektórych częściach Niemiec rzemieślnicy tego samego rzemiosła, należący do rozmaitych gmin miejskich, co roku zbierali się razem w celu spólnego omówienia spraw swego rzemiosła, określenia lat trwania nauki, lat wędrówek, płac i t. p. W roku 1572 miasta hanzeatyckie uznały formalnie prawo rzemiosł do odbywania kongresów perjodycznych i do uchwalania na nich rezolucji dowolnych, byleby tylko nie sprzeciwiały się te rezolucje ustawom miejskim, odnoszącym się do jakości produktów. Tego rodzaju kongresy pracy, posiadające częściowo charakter międzynarodowy — jak sama Hanza — zwoływane były przez piekarzy, giserów, kowali, rymarzy, płatneży i t. d.
Organizacja cechowa wymagała zresztą zawsze ścisłej kontroli członków przez gildję i w tym celu wyznaczeni byli specjalni urzędnicy przysięgli. Znamienne jest jednak, że póki miasta cieszyły się pełną swobodą, nie było żadnych skarg na tych dozorców; i przeciwnie — gdy państwo jęło wkraczać do miasta, gdy jęło konfiskować własność cechów i burzyć ich niezależność, wprowadzając urządzenia biurokratyczne, skargi stały się wprost nieprzeliczone. Z drugiej strony olbrzymi postęp — urzeczywistniony we wszystkich dziedzinach życia za panowania średniowiecznego systemu gildyjnego, jest najlepszym dowodem, że system ten bynajmniej nie był przeszkodą dla inicjatywy indywidualnej. Nie należy zapominać, że średniowieczny system gildyjny bynajmniej nie polegał na oddaniu parafji, „ulicy“ lub dzielnicy pod kontrolę urzędników państwowych: podstawą jego był związek ludzi należących do jakiegoś działu pracy — do związku należeli zaprzysiężeni dostawcy produktów surowych, przedawcy tego, co cech wytworzył, i wreszcie majstrowie, czeladnicy i uczniowie. Instancją najwyższą we wszystkich sprawach wewnętrznych było zgromadzenie cechowe: jeśli zaś chodziło o interesy innych cechów, rozstrzygała gildja gildji, t. j. miasto. Było tam jednak jeszcze coś więcej. — Cech posiadał swe własne sądownictwo, własną siłę zbrojną, własne zgromadzenia ogólne, własne tradycje walk o niepodległość; własne stosunki z innymi cechami w innych miastach: słowem — posiadał on pełne życie organiczne, co mogło być tylko następstwem całkowitości funkcji życiowych. Gdy miasto musiało występować zbrojnie, cechy wychodziły do walki grupami oddzielnemi z własną bronią i pod dowództwem własnych naczelników. Cech średniowieczny był jednostką społeczną nie mniej niezależną, niż kanton szwajcarski w szwajcarskim związku przed laty pięćdziesięciu. To też zasadniczy błąd popełniają ci, którzy porównują cech do spółczesnego związku zawodowego, całkowicie pozbawionego znamion niepodległości państwowej i ograniczonego w swej działalności do spełniania kilku funkcji zgoła podrzędnych. Jest to tak, jakby ktoś porównywał Florencję lub Brügge do jakiejś gminy francuskiej, wegetującej pod kodeksem Napoleona, lub do miasteczka rosyjskiego, postawionego pod działaniem prawa Katarzyny II. I w jednym i w drugim wypadku jest burmistrz, a w miastach rosyjskich nawet organizacja cechowa, lecz różnica jest tak wielka, jak pomiędzy dożą weneckim i burmistrzem spółczesmym, nisko kłaniającym się każdemu poważniejszemu urzędnikowi państwowemu.
Cechy i gildje średniowieczne posiadały dość sił, aby utrzymać swą niepodległość i później w wieku czternastym, kiedy wskutek działania wielu czynników, o których wnet mówić będziemy, życie miast średniowiecznych uległo zmianom głębokim, młode cechy okazały się dość silne na to, aby zdobyć sobie należny udział w zawiadywaniu sprawami miejskiemi. Masy zorganizowane w cechach „mniejszych“ ruszyły na zdobycie władzy z rąk wyrastającej oligarchji i po większej części wyszły z walki zwycięsko, rozpoczynając nowy okres pomyślności miejskiej. Nie obeszło się jednak bez porażek i w niektórych miastach powstania robotników zatopione były we krwi, jak to np. miało miejsce w Paryżu w roku 1306 i w Kolonji w 1371. W tych wypadkach wolności miejskie szybko upadały i miasto dostawało się pod rządy władzy centralnej. Większość miast jednak zachowała dość sił, aby wyjść z próby ze świeżym zapasem energji życiowej. Nagrodą zwycięzców był nowy okres młodości. Popłynęły nowe prądy życiowe i znalazły swój wyraz we wspaniałych pomnikach architektonicznych, w nowej fali dobrobytu, w postępie odkryć i wynalazków i w ruchu umysłowym, wiodącym ku Odrodzeniu i Reformacji.
Życie miasta średniowiecznego było szeregiem ciężkich walk, mających na celu zdobycie i utrzymanie wolności. — W ciągu tych walk wyrosła silna i wytrwała rasa mieszczan, a miłość i cześć dla miasta ojczystego zrodziła się w tych walkach i wielkie rzeczy, dokonane przez miasta średniowieczne, były płodem bezpośrednim tej miłości twórczej. Nie należy jednak zapominać, że miasta średniowieczne w celu zdobycia wolności prowadziły wałki ciężkie, po których pozostały ślady głębokie nietylko nazewnątrz, lecz również w ich życiu wewnętrznem. Tylko nielicznym miastom, znajdującym się w warunkach szczególnie pomyślnych, udało się zdobyć i utrzymać wolność za jednym zamachem; w większości wypadków wolność tracona była znowu i niejednokrotnie miasta prowadziły walkę bez przerwy w ciągu pięćdziesięciu lub stu lat, niekiedy nawet dłużej, zanim wywalczyły sobie uznanie swych wolności — poczem trzeba było jeszcze stu lat, zanim wolność ta stanęła na mocnej podstawie. Widzimy z tego, że przywileje miejskie wieku XII-go były tylko jednym z kamieni, leżących w fundamentach tej wolności. — W rzeczywistości miasto średniowieczne było oazą obronną w pośród kraju, pogrążonego w poddaństwie feodalnem i musiało zbrojnie wywalczać sobie miejsce. — Dzięki przyczynom, o których pokrótce wspomnieliśmy w rozdziale poprzednim, każda gmina miejska dostała się później pod jarzmo jakiegoś świeckiego lub kościelnego władcy. — Dom tego władcy stał się zamkiem obronnym, a jego drużyna bojowa — bandą awanturników, zawsze gotowych do grabienia chłopów. — W dodatku do trzech dni, przez które chłopi obowiązani byli pracować na pana, musieli oni ponosić jeszcze bardzo liczne ciężary w zamian za prawo siania, żęcia zboża, za prawo być wesołym lub smutnym, za prawo ożenienia się lub zmarcia. — Co najgorsze zaś — gospodarstwa ich plądrowane były nieustannie przez ludzi jakiegoś pana sąsiedniego, który uważał, że, grabiąc chłopów swego sąsiada, niszcząc ich zboża lub bydło, wykonywa zemstę nad ich właścicielem. — Każda łąka, każde pole, każda rzeczka i droga dookoła miasta i każdy człowiek na ziemiach okolicznych należał do jakiegoś pana.
Nienawiść mieszczan do baronów feodalnych znalazła swój wyraz w charakterystycznym brzmieniu przywilejów, do których podpisania panowie byli zmuszani. — Henryk V zmuszony był w r. 1111 do podpisania dla miasta przywileju, w którym uwalnia mieszczan od „okropnego i ohydnego prawa martwej ręki, doprowadzającego miasto do nędzy ostatecznej“. — Coutume miasta Bayonne, pisane w r. 1273, zawiera ustępy jak naprz.: lud jest starszy aniżeli panowie. — Lud znacznie liczniejszy aniżeli ktokolwiekbądż inny i pragnący pokoju stworzył panów w celu ujarzmienia i złamania możnych“. — Wyrażeń takich spotykamy więcej. — Niemniej charakterystyczny jest przywilej, podany do podpisu królowi Robertowi. — Król mówi w nim: „Nie będę grabił bydła, ani innych zwierząt. Nie będę chwytał kupców, nie będę im odbierał pieniędzy, ani nakładał haraczu. — Od Zwiastowania aż do Wszystkich Świętych nie chwycę na łąkach ani konia, ani klaczy, ani źrebięcia. — Nie będę palił młynów, ani grabił mąki... nie będę otaczał opieką złodziei“ i t. d. i t. d. Przywilej dany miastu Besançon przez arcybiskupa Hugues‘a, który zmuszany jest do wyliczenia wszystkich krzywd, jakie wyrządził miastu, jest niemniej charakterystyczny. — Przykładów takich mażnaby przytoczyć znacznie więcej.
W takiem środowisku wolność nie mogła być utrzymana i miasta zmuszone były przenieść wojnę nazewnątrz murów. — Mieszczanie wysyłali emisarjuszy w celu podniecania do bunty chłopów; wsie przyjmowane były do związków miejskich i wypowiadały szlachcie wojnę bezpośrednią.
We Włoszech, gdzie cały kraj był bardzo gęsto usiany zamkami feodalnymi, wojna ta przybrała rozmiary bohaterskie i była prowadzona z wielką zawziętością ze stron obydwóch. — Florencja w ciągu 77 lat prowadziła wojnę krwawą w celu wyzwolenia od szlachty swego contado. — Atoli po osiągnięciu zwycięstwa w roku 1181, trzeba było wszystko zaczynać na nowo. Szlachta stworzyła wielki związek i przeciwstawiła go związkowi miast, otrzymywała przytem pomoc bądź od cesarza, bądź od papieża. — Dzięki temu wojna zaciągnęła się jeszcze na 130 lat. — To samo zaszło w Rzymie, w Lombardji — w całym kraju włoskim.
W wojnach tych mieszczanie ujawnili olbrzymią odwagę, wytrwałość i dokazali cudów waleczności. — Pomimo to jednak łuki i topory rzemieślników i artystów nie zawsze mogły skutecznie przeciwstawić się rycerzom opancerzonym, a niejeden zamek pański musiał znosić oblężenie pomysłowych maszyn wojennych, wynajdywanych przez mieszczan. — Niektóre miasta, jak naprz. Florencja, Bolonja i miasta francuskie, a także niektóre niemieckie i czeskie, z powodzeniem wyzwoliły wsie okoliczne; te wysiłki miejskie zostały wynagrodzone przez długi okres pomyślności i pokoju. — Atoli nawet w tych miastach, a jeszcze bardziej w miastach słabszych i mniej ruchliwych kupcy i rzemieślnicy, wyczerpani walką i nierozumiejąc własnego interesu, wchodzili w układy z panami o głowy chłopskie. — Zmuszali oni pana do zaprzysiężenia sojuszu z miastem; zamek pański, położony poza miastem, został zburzony i pan musiał się zgodzić na przeniesienie się do miasta; budował sobie dom w mieście i sam stawał się spółobywatelem miejskim; wzamian jednak zachowywał większość swych praw nad chłopami, którzy tylko częściowo zwalniani byli od ciężarów. — Mieszczanin nie rozumiał jeszcze, że chłopu winny być zapewnione te same prawa obywatelskie, chłopu, który był przecież żywicielem miasta; dzięki temu wytworzyła się głęboka przepaść pomiędzy miastem i wsią. — W niektórych wypadkach chłopi poprostu zmienili właściciela, ponieważ miasta odkupiły od panów ich prawa w stosunku do chłopów. Poddaństwo chłopów zostało utrzymane i dopiero znacznie później w końcu XIII-go wieku, powstanie rzemieślników zamierzyło położyć kres niewoli osobistej; jednocześnie jednak pozbawiono chłopów ziemi. Zbyteczne byłoby dodawać, jak opłakane wyniki miała tego rodzaju polityka dla samych miast; wsie okoliczne stały się wrogami miast.
Walka z zamkami pańskimi miała jeszcze inne złe następstwa. Wciągała ona miasta w długi szereg wojen wzajemnych, dzięki którym powstała teorja, bardzo rozpowszechniona aż do czasów ostatnich, jakoby miasta postradały niepodległość dzięki zawiściom wzajemnym i waśniom braterskim. Historycy imperjalistyczni szczególnie podtrzymywali te teorje, coraz bardziej jednak podważaną przez badania spółczesne. Niewątpliwe wprawdzie jest, że miasta włoskie walczyły między sobą ze ślepą zawziętością, nigdzie jednak poza Włochami walki między miastami nie przybrały tych samych rozmiarów. A nawet w samych Włoszech wojny miejskie, szczególnie z okresów dawniejszych, miały swe przyczyny specjalne. Były one (jak to już udowodnili Sismondi i Ferrari) prostym dalszym ciągiem wojny z zamkami: zasada miejska swobodnego łączenia się w związki nieuniknienie wejść musiała w starcie ostre z feudalizmem, imperializmem i papiestwem. Wiele miast, które tylko częściowo zrzuciły jarzmo biskupa, barona lub cesarza, były poporostu wciągane przez szlachtę, cesarza lub kościół do walki przeciwko miastom wolnym; politykę tę uprawiano specjalnie w celu rzucenia niezgody pomiędzy miasta. Te okoliczności szczególne (powtarzające się w pewnej mierze również w Niemczech) tłomaczą nam, dlaczego miasta włoskie szukały częściowo pomocy u cesarza przeciwko papieżowi, częściowo zaś opierały się na Kościele, aby przeciwstawić się cesarzowi; doprowadziło to do znanego podziału na Gibelinów i Gwelfów, a podział ten nietylko różnił jedno miasto od drugiego, lecz również jedne warstwy od drugich w tym samym mieście.
Olbrzymi postęp gospodarczy, osiągnięty wówczas przez większość miast włoskich, właśnie w najgorętszej chwili tej walki, jak również łatwość zawierania związków pomiędzy małemi miastami, doskonale charakteryzuje te walki i tem skuteczniej obala teorję, wyżej zaznaczoną. Już w latach 1130 — 1150 powstały potężne ligi miejskie, a (nieco później, kiedy Fryderyk Barbarossa napadł na Włochy i podtrzymywany przez szlachtę i część miast zacofanych, szedł na Medjolan, olbrzymia fala entuzjazmu ludowego została podniesiona po miastach przez kaznodziei ludowych. Cremona, Piazenza, Brescia, Tortona i t. d. szły na pomoc; sztandary gildji z Verony, Padwy, Vicenzy i Trevizy powiewały jedne obok drugich w obozie miast, zwróconych przeciwko wojskom szlachty i cesarza. W rok później powstała liga lombardzka, a po upływie lat 60-ciu widzieliśmy ją wzmocnioną przez przyłączenie się wielu innych miast i podniesioną do organizacji potężnej, sięgającej jednem skrzydłem do Genui, a drugiem do Wenecji. W Toskanji i Florencji panowała inna liga potężna, do której należały Lucca, Bolonja, Pistoja i t. d.; liga ta przyczyniła się bardzo poważnie do złamania potęgi szlachty we Włoszech Środkowych. Jednocześnie powstawały nieustannie ligi mniejsze. Niewątpliwie jest wobec tego, że jakkolwiek istniały drobne zawiści i niezgody powstawały dość łacno, nie stanowiły one przeszkody do łączenia się miast między sobą wówczas, gdy chodziło o spólną obronę wolności. Dopiero później, kiedy miasta oddzielne stały się małemi państwami, doszło do wojny pomiędzy niemi, jak to bywa zawsze, gdy państwa walczą pomiędzy sobą o pierwszeństwo lub o kolonje.
Podobne ligi powstawały również w Niemczech dla celów podobnych. Gdy za panowania następców Konrada cały kraj pogrążony był w niedoli z powodu nieustannych walk pomiędzy szlachtą, miasta westfalskie stworzyły związek zwrócony przeciwko rycerzom; jednym z punktów zasadniczych tego związku było zobowiązanie niepożyczania pieniędzy rycerzowi który będzie się zajmował przechowywaniem rzeczy ukradzionych. Podczas gdy „rycerze i szlachta żyli z grabieży i mordów“ — jak skarży się Wormser Zorn — miasta Reńskie (Mainz, Kolonja, Speier, Strasburg i Bazylea) połączyły się w związek, liczący wkrótce 60 miast, i mający na celu utrzymanie pokoju i poskromienie rozbójników. Później liga miast szwabskich podzielona na trzy „okręgi pokojowe“ (Augsburg, Konstancja i Ulm) zmierzała ku tym samym celom. Nawet po złamaniu takich lig okazywało się, kto był rzeczywistym obrońcą pokoju: ujawniło się, że broniły go miasta, gdy królowie, cesarze i Kościół rozsiewały wojny. Miasta same były bezbronne wobec rycerzy grabiących, nic też dziwnego, że od nich właśnie wychodziła myśl pokoju i związku. To też prawdziwa jedność narodowa powstawała w miastach, miasta ją budowały, a nie cesarze.
Związki podobne i dla celów podobnych powstawały również pomiędzy wioskami — i dzisiaj, kiedy uwaga historyków na ten przedmiot została zwrócona przez Luchaire’a, możemy spodziewać się, że wkrótce znacznie rozjaśni się ta sprawa. Wsie łączyły się w małe związki w obrębie contado florenckiego, a również na ziemiach podległych miastom rosyjskim, takim jak Nowgorod i Psków. Co się tyczy Francji, istnieją dowody niewątpliwie związku 17-stu wsi w Laonnais; związek ten istniał bez mała sto lat (aż do roku 1256) i walczył o swą niepodległość. Trzy podobne republiki chłopskie, które wkrótce oparły się na ustawach podobnych do ustaw z Laon i Soissons, istniały w sąsiedztwie Laon i pomagały sobie nawzajem w walkach o wolność. Luchaire jest zdania, że wiele z tych związków powstało we Francji w w. XII i XIII-ym, lecz że odnośne dokumenty uległy zniszczeniu. Wsie zwykle nie były otoczone murami, to też bez trudu mogły być rozbite przez rycerzy i szlachtę; atoli w pewnych okolicznościach pomyślnych, gdy znalazły obronę bądź w związku miast, bądź dzięki położeniu między górami, tego rodzaju republiki chłopskie zdobywały trwałą niepodległość i stały się federacją szwajcarską.
Związki miast, zmierzające ku celom pokojowym, należały do zjawisk najpowszedniejszych. Wzajemne stosunki pomiędzy miastami, rozpoczęte w okresie walk o wolność, nie przerwały się później. Niekiedy, gdy scabini jakiegoś miasta włoskiego nie mogli znaleźć wyroku w sprawie zawiłej, posyłali po wyrok do miasta innego. Wiemy dobrze, że miasta włoskie Forli i Ravenna nadały nawzajem obywatelstwo swoim obywatelom i zapewniły im wszystkie prawa miejskie. Do rzeczy zwykłej w owych czasach należało poddawanie zatargów pomiędzy dwoma miastami lub też zatargu wewnątrz-miejskiego do rozstrzygnięcia jakiemuś innemu miastu, występującemu w roli arbitra. Do rzeczy najzwyklejszych również należały układy handlowe pomiędzy miastami. Powstawały związki regulujące pojemność beczek, używanych w handlu winem, „związki śledziowe“ i t. p., będące poprzednikami takich wielkich organizacji handlowych, jak Hanza flamandzka, a potem wielka Hanza niemiecka. Dzieje tych wielkich organizacji mogą być najlepszym dowodem ducha, przenikającego owe czasy. Czyż trzeba dodawać, że dzięki związkom hanzeatyckim miasta średniowieczne bardziej przyczyniły się do rozwoju stosunków międzynarodowych, do rozwoju żeglugi morskiej i odkryć geograficznych, niż wszystkie państwa pierwszych 17-tu wieków naszej ery.
Słowem — związki pomiędzy małemi jednostkami terytorjalnemi, jak również związki pomiędzy oddzielnymi ludźmi, zmierzającymi ku tym samym celom, a także związki miast i grup miast wypełniały całe życie owego okresu. Cały okres od wieku XI do XV-go może być rozpatrywany jako olbrzymi wysiłek organizacji pomocy wzajemnej na zasadzie związków i zrzeszeń, jako wysiłek rozciągający się na całe życie ludzkie i obejmujący wszystkie stopnie możliwe. Próba ta dała wyniki wprost wspaniałe. Połączyła ona ludzi poprzednio rozdzielonych, zapewniła im wolność i udziesięciokrotniła ich siły. W czasach, kiedy partykularyzm nieustannie podniecany był przez czynniki tak liczne i kiedy powody do waśni i zawiści spotykało się wprost na każdym kroku, miło jest widzieć, jak miasta rozrzucone na olbrzymich przestrzeniach kontynentu mają tak dużo spólnego pomiędzy sobą, jak zawsze gotowe są do łączenia się dla celów spólnych. Ostatecznie upadły one wobec wrogów przemożnych. Nie zrozumiawszy należycie zasady pomocy wzajemnej, popełniły szereg błędów fatalnych. Główną jednak przyczyną ich upadku bynajmniej nie była zawiść i walki wzajemne i błąd ich zgoła nie polegał na tem, że brakło im ducha jednoczenia się pomiędzy sobą.
Rezultaty tego wielkiego ruchu, z którego narodziły się i powstawały miasta włoskie, były wprost olbrzymie. Na początku wieku XI-go miasta europejskie były gromadkami nędznych chat, ozdobionemi niekształtnymi kościołami, których budowniczowie z trudem umieli związać sklepienie. Sztuki i rzemiosła, ograniczające się do tkactwa i kowalstwa, były w kolebce; książki znaleźć można było zaledwie w nielicznych klasztorach. W 350 lat później oblicze Europy zmieniło się zupełnie. Wszędzie widniały miasta bogate, otoczone wysokimi i grubymi murami, na których stały baszty i przez które prowadziły bramy, będące każda dziełem sztuki. Katedry pomyślane w wielkim stylu i ozdobione bogato, wynosiły swe dzwonnice ku niebu, rozwijając nieporównaną czystość form i taką śmiałość wyobraźni, że próżno usiłujemy prześcignąć ją do dnia dzisiejszego. Sztuki i rzemiosła dosięgły takiej doskonałości, że w wielu kierunkach nic lepszego nie osiągnęliśmy do dnia dzisiejszego, a pomysłowość robotnika i wykończenie dzieła znakomicie przewyższały wówczas to, co dzisiaj daje nam szybkość fabrykacji. Okręty miast wolnych przerzynały we wszystkich kierunkach morze Północne i Śródziemne; jeszcze wysiłek niewielki i byłyby przepłynęły ocean. Na olbrzymich przestrzeniach kraju dobrobyt zajął miejsce nędzy; nauka rozwinęła się i rozpowszechniła. Zostały wyrobione metody naukowe; położono podstawy filozofji przyrody i utorowano drogę dla tych wszystkich wynalazków mechanicznych, z których tak dumne są nasze czasy. Takie są zmiany cudowne dokonane w Europie w ciągu niespełna 400 lat. I straty, poniesione przez Europę z powodu upadku miast wolnych, ocenione mogą być dopiero wówczas, gdy porównamy wiek XVII-y z XIV i XIII-ym. Zniknął dobrobyt, tak znamienny wówczas dla Szkocji, Niemiec i równin włoskich: drogi stały się nie do przebycia, miasta wyludniły się, praca spadła do poziomu niewolnictwa, sztuka zamarła, nawet handel chylił się do upadku.
Gdyby miasta średniowieczne nie pozostawiły nam żadnych dokumentów, świadczących o ich wspaniałości, gdyby nie pozostało po nich nic oprócz dzieł architektonicznych, które podziwiamy dzisiaj poprzez całą Europę — od Szkocji do Włoch i od Gerony w Hiszpanji do Wrocławia na ziemiach Słowiańskich — jeszcze musielibyśmy dojść do wniosku, że okres miast wolnych był najpłodniejszym w następstwa okresem dziejowym całej ery chrześcijańskiej aż do końca wieku XVIII-go. Spojrzyjmy np. na malowidło średniowieczne przedstawiające Norymbergę z jej kilkunastu wieżami, noszącemi każda wyraźne piętno genjuszu artystycznego, a z trudem tylko będziemy mogli wyobrazić sobie, że 300 lat przedtem miasto to było tylko grupą kilkunastu nędznych chałup. Nasz zachwyt wzrośnie jeszcze, jeśli wejdziemy w szczegóły architektoniczne kościołów niezliczonych, dzwonnic, bram miejskich i ratuszów, rozrzuconych po całej Europie i sięgających na wschód aż do Czech i do martwych dzisiaj miast w Galicji Polskiej. Nietylko Włochy, ta ojczyzna sztuki, lecz cała Europa pełna jest takich pomników. O charakterze owych czasów wymownie świadczy ten niezwykle wysoki rozwój architektury — sztuki społecznej nadewszystko. Aby miasta europejskie mogły być tem, czem stworzyło je średniowiecze, musiały one zrodzić się z silnego tętna życia społecznego.
Architektura średniowieczna doszła do swej wspaniałości nietylko dzięki temu, że była wynikiem rozwoju rękodzielnictwa; nietylko dlatego, że każdy budynek, każda ozdoba architektoniczna wykonywana była przez ludzi świadomych (dzięki doświadczeniu rąk własnych), jakie nadzwyczajne efekty artystyczne otrzymać można z kamienia, żelaza, bronzu, a nawet z prostych belek drzewnych i zaprawy wapiennej; nietylko dzięki temu, że każdy pomnik był wynikiem doświadczeń zbiorowych, nagromadzonych w tajemnicach cechowych — budowle średniowieczne były wielkie, ponieważ zrodziła je wielka idea. Wyrosły one, jak sztuka grecka, z wielkiej idei braterstwa i zjednoczenia, wykuwanej w miastach — Architektura ta posiadała śmiałość, którą dają tylko bitwy i zwycięstwa; posiadała ona rozmach i energję życiową, ponieważ rozmach męski przenikał całe życie miasta średniowiecznego. Katedra lub ratusz był wyrazem wielkości organizmu społecznego i gmachy te wznoszone były spólnym twórczym wysiłkiem każdego murarza i każdego kamieniarza; nie był to plan jednostkowy, wykonywany przez tysiące niewolników — gmachy średniowieczne wznoszone były przez całe miasto. Smukła dzwonnica wyrastała nad katedrą, w której tętniło życie całego miasta, a bynajmniej nie była rusztowaniem bezmyślnem, jak np. paryska wieża Eiffla, ani też nie brzydką budowlą jak londyńska Tower Bridge, wstydliwie ukrywająca szkielet żelazny pod powłoką kamienną. Katedra średniowieczna, jak Akropolis Ateńskie, miała na celu głoszenie wielkości miasta zwycięskiego; była ona symbolem zjednoczenia rzemiosł, wyrażała chwałę każdego z obywateli, uważającego miasto za coś bardzo swojego. Dokonawszy rewolucji rzemieślniczej, niejedno miasto rozpoczynało budowę nowej katedry w celu dania wyrazu szerszemu, nowemu związkowi, który teraz powołany został do życia.
Środki, którymi rozporządzano dla tych wielkich przedsięwzięć, były zadziwiająco skromne. Katedrę kolońską rozpoczęto z sumą składek 500 marek rocznie; dar stumarkowy zapisywany był do darów wielkich; nawet wówczas, gdy dzieło już zbliżało się do końca, gdy wraz z jego wielkością wzrosły i ofiary, roczny dopływ środków był nie większy niż 5000 marek i nigdy nie przeszedł 14,000. Katedra Bazylejska wzniesiona była przy pomocy również małych środków. Nie należy jednak zapominać, że każdy związek miejski, każdy cech przynosił swoją część wysiłku i swoje zdolności artystyczne dla dobra spójnego gmachu. Każda gildja usiłowała w gmachu tym uwiecznić swe pojęcia polityczne, opowiadając w kamieiu lub bronzie dzieje miasta, głosząc zasady „wolności, równości i braterstwa“, (odpowiadające tym pojęciom trzy figury znajdują się pomiędzy zewnętrznemi ozdobami katedry Notre Dame w Paryżu), wychwalając sojuszników miasta i posyłając jego wrogów do ogni piekielnych. Każda gildja dawała wyraz swej miłości ku pomnikowi spólnemu, ozdabiając go barwnymi witrażami lub drzwiami „godnymi wejścia do raju“ — jak powiedział Michał Anioł — lub też pokrywając rzeźbami najdrobniejsze załamy murów. Małe miasta, a nawet małe parafje spółzawodniczyły pod tym względem skutecznie z wielkiemi zbiorowiskami ludzkiemi i katedry w Laon lub St. Quen nie ustępują w niczem katedrze w Rheims, ratuszowi w Bremen lub dzwonnicy na placu Wieców we Wrocławiu. Rada miasta Florencji orzekła, że „miasto powinno przystępować tylko do takich dzieł, które odpowiadają wielkiemu sercu miasta, złożonemu z serc wszystkich obywateli, złączonych jedną spólną wolą“. Duch taki występuje we wszystkich dziełach miejskich, takich jak kanały, tarasy, winnice i ogrody owocowe, otaczające Florencję, a także kanały irygacyjne, przecinające równiny Lombardji; występuje on również w akwadukcie Genueńskim i we wszystkich wielkich dziełach przedsiębranych przez miasta średniowieczne.
W ten sposób w mieście średniowiecznem rozwijały się wszystkie sztuki i to, czem sztuka żyje dzisiaj, jest tylko dalszym ciągiem rzeczy zrodzonych w średniowieczu. Dobrobyt i pomyślność miast flamandzkich oparte były na delikatnych, wyrabianych przez mieszczanina, tkaninach wełnianych. Florencja na początku wieku XIV-go, przed czarną zarazą, wyrabiała od 70,000 do 100,000 panni tkanin wełnianych ocenianych na 1,200, 000 florenów złotych. Cyzelowanie drogich metali, sztuka giserska, kowalstwo artystyczne — wszystko to zrodziło się w „tajemnicach“ cechowych, które osiągnęły każda w swojej dziedzinie wszystko, co bez pomocy silnika mechanicznego człowiek osiągnąć może. Wszystko to było dziełem ręki i wynalazczości ludzkiej, jak powiada Whewell:
„Pergamin i papier, druk i drzeworytnictwo, udoskonalone szkło i stal, proch strzelniczy, zegary, teleskopy, igła magnesowa, kalendarz zreformowany, znaki dziesiętne, algebra, trygonometrja, chemja, kontrapunkt (wynalazek równający się nowej muszyce) — wszystko to zawdzięczamy okresowi, który tak niesłusznie nazwano okresem zastoju“ (History of Inductive Sciences).
Wprawdzie żadna nowa zasada — jak mówi Whewell — nie została wysunięta przez te wynalazki; atoli nauka średniowieczna uczyniła coś więcej, niż spółczesne odkrycia nowych zasad. Przygotowała ona te wszystkie zasady, które dzisiaj leżą u podstawy nauk mechanicznych; przyzwyczaiła badacza do obserwowania faktów i do wyciągania stąd wniosków. Była to wiedza indukcyjna, jakkolwiek sama sobie nie zdawała jeszcze sprawy z potęgi indukcji; to też położyła podwaliny zarówno pod nauki fizyczne, jak pod filozofję przyrody. — F. Bacon, Gallileusz i Kopernik byli bezpośrednimi potomkami Rogera Bacona i Michała Scota, podobnie jak maszyna parowa jest bezpośrednim rezultatem poszukiwań prowadzonych w uniwersytetach włoskich nad ciężarem atmosfery, a także rezultatem matematycznych i technicznych zdobyczy, osiągniętych w Norymberdze.
Lecz pocóż zadawać sobie trud, udawadniania rozwoju nauki w mieście średniowiecznem? Czyż nie dosyć wskazać na katedry, jeśli chodzi o sprawność techniczną, a na język włoski i na poemat Dantego, gdy chodzi o myśl — aby naocznie udowodnić, co stworzyło miasto średniowieczne przez czas swego istnienia?
Miasta średniowieczne oddały cywilizacji europejskiej usługi olbrzymie. Nie dopuściły do tego, aby teokracje i stare państwa despotyczne zniszczyły cywilizację: nadały kulturze zdolność samorozwoju i inicjatywę — a te olbrzymie intelektualne i materjalne siły, które cywilizacja posiada dzisiaj, pochodzą z miast średniowiecznych, skutecznie opierających się najściom ze wschodu. Czemu jednak te środki cywilizacji, tak głęboko odpowiadające potrzebom ludzkim i tak bardzo żywotne, powstrzymane były w swoim rozwoju? Czemu w wieku XV-ym przyszła na nie starość i czemu po odparciu tylu ataków zzewnątrz upadły wreszcie pod parciem walk wewnętrznych?
Złożyły się na to liczne przyczyny; — jedne z nich tkwiły w przeszłości odległej, gdy inne miały swe źródło w błędach, popełnionych przez same miasta. W końcu wieku XV-go zaczęły pojawiać się państwa potężne, zorganizowane na stary wzór rzymski. W każdym kraju, w każdej okolicy, jakiś pan feudalny bardziej przebiegły bardziej chciwy, a często posiadający mniej skrupułów niż sąsiedzi, zagarniał na własność osobistą wielkie obszary ziem, znaczną liczbę chłopów, miał więcej rycerzy w swej drużynie i więcej złota w skarbcu. Pan taki za siedzibę swoją obierał zwykle grupę wsi szczęśliwie położonych, niewciągniętych jednak jeszcze w życie miejskie; — takimi ośrodkami przyszłej władzy, nie będącymi miastami samodzielnymi, był Paryż, Madryt, Moskwa i inne. Z tej siedziby przy pomocy pracy chłopów poddanych czyniono miasta obronne, do których wciągano potem towarzyszy, zachęcając ich nadawaniem wsi, i kupców przez zapewnienie opieki dla handlu. Tak powstał zarodek państwa przyszłego, wchłaniającego w siebie stopniowo inne ośrodki podobne. Prawnicy, znawcy prawa rzymskiego, napływali do tych ośrodków; a była to rasa ludzi ambitnych i wytrwałych, jednakowo nienawidzących próżniactwo panów, jak to, co nazywali bezprawiem chłopów. Prawnicy ci nie znali podstaw spólnoty wiejskiej, a zasady wolnych związków budziły w nich odrazę jako spadek po „barbarzyńcach“. Ideałem ich był cezaryzm, podtrzymywany przez fikcję zgody ludowej i przez siłę zbrojną; to też usilnie pracowali na rzecz tych, którzy podejmowali się urzeczywistnić ich ideały.
W tym samym kierunku działał również Kościół chrześcijański — niegdyś wróg prawa rzymskiego, a dziś jego sojusznik. Ponieważ próba stworzenia teokratycznego państwa w Europie zawiodła, najinteligentniejsi i najambitniejsi biskupi spółdziałali teraz z prawnikami rzymskimi w celu odbudowania potęgi królów izraelskich lub imperatorów konstantynopolitańskich. Kościół uświęcał wzrastających w potęgę władców, koronował ich jako przedstawicieli Boga na ziemi; do ich potrzeb przystosowywał nauczanie powszechne i rozkazy dla swych podwładnych; ich obdarzał błogosławieństwami i na ich usługi oddawał te sympatje które udało mu się zdobyć między ubogimi. Chłopi, których miasta nie chciały lub nie mogły wyswobodzić, widząc, że nie można liczyć na miasta w celu położenia kresu nieustannym walkom rycerzy — jak wiemy, za walki te chłopi płacili bardzo drogo — zwrócili się teraz z całą nadzieją ku królowi, ku cesarzowi lub ku wielkiemu księciu; i pomagając tym wielkim władcom do opanowania drobniejszych panów feudalnych, tem samem spółdziałali z nimi w stworzeniu państwa zcentralizowanego. Do tego wszystkiego przyłączyły się napady Mongołów i Turków, święta wojna przeciwko Maurom w Hiszpanji, a także okropne wojny, które wnet wybuchły pomiędzy wzrastającymi ośrodkami władzy państwowej: — pomiędzy Ile de France i Burgyndją, pomiędzy Szkocją i Anglją, Anglją i Francją, Litwą i Polską, Moskwą i Twerem i t. d. Potężne państwa zjawiły się na scenie i miasta musiały teraz walczyć nietylko z luźnymi związkami panów, lecz z silnie zorganizowanymi centrami władzy, posiadającymi do rozporządzenia całe armje chłopów poddanych.
Co najgorsze zaś, to to, że rozwijające się autokracje znalazły oparcie w waśniach pomiędzy samemi miastami. Idea państwowa miasta średniowiecznego była wielka i szczytna, brakło jej jednak obszerności. Pomoc wzajemna nie może ograniczać się do małego zrzeszenia: musi ona rozszerzać się na całe otoczenie, gdyż w przeciwnym razie otoczenie, środowisko, wchłonie w siebie nową organizację. A pod tym względem obywatel miasta średniowiecznego popełnił ciężki błąd na samym wstępie. Zamiast spoglądać na chłopów i rzemieślników,, skupionych pod ochroną murów miejskich, jako na pomocników współdziałających we wznoszeniu miasta — czem byli oni rzeczywiście — mieszczanin wytworzył głęboki przedział pomiędzy staremi „rodzinami“ miejskiemi i nowymi przybyszami. Dla starych rodzin przeznaczone były wszystkie korzyści handlu miejskiego i dla nich też zatrzymane były ziemie, należące spólnie do miasta, przybyszom zaś nie pozostawiono nic prócz prawa swobodnego rozporządzana wytworem rąk własnych. Dzięki temu miasto rozdzieliło się na „obywateli“ i „pospólstwo“ lub „mieszkańców“. Handel, który przedtem był prowadzony przez całe miasto, stał się teraz przywilejem garstki rodzin kupieckich lub rzemieślniczych, co w dalszym ciągu nieuniknienie prowadziło do handlu indywidualnego, względnie do przejścia podziału dóbr w ręce związków, mających na celu wyzysk.
Ten sam podział zaszedł pomiędzy miastem właściwem i wsiami okolicznemi. Miasto próbowało wprawdzie wyzwolić chłopów, lecz jego walki z panami, jak to już zaznaczyliśmy, miały na celu wyzwolenie tylko samego miasta, o chłopach zaś przepomniano. Miasto pozostawiło panu wszystkie jego prawa w stosunku do chłopów, byleby tylko pozostawił w spokoju miasto i byleby zgodził się zostać jego spółobywatelem. Atoli szlachta, „adoptowana“ przez miasto i mieszkająca teraz wewnątrz murów, poprostu przeniosła swe dawne waśnie do miasta. Panowie nie mieli najmniejszej ochoty poddawać się trybunałom, złożonym z prostych kupców i rzemieślników, i rozstrzygali swe stare waśnie na ulicach miejskich. Każde miasto miało teraz swych Colonnów i Orsinich, swych Overstolzów i Wisów. Panowie ci, ciągnący ogromne dochody z posiadłości ziemskich, które zatrzymali, otaczali się w miastach liczną gromadą służalców i samo miasto wciągali w obrąb zwyczajów feudalnych. Jeśli zaś powstawało niezadowolenie w rzemieślniczych grupach miasta, ofiarowywali swe drużyny i swój miecz w celu rozstrzygnięcia walki; dzięki temu walka tylko zaostrzała się, zamiast żeby spór spłynął spokojnie starymi kanałami organizacji miejskiej.
Największym i najfatalniejsze następstwa mającym błędem większości miast było to, że dobrobyt swój założyły one na handlu i przemyśle, zupełnie zaniedbawszy rolnictwo. W ten sposób weszły na tę samą drogę, po której kroczyły niegdyś miasta Grecji Starożytnej, i droga ta doprowadziła je do tych samych przeszkód. Obcość, powstająca pomiędzy miastem i krajem otaczającym, nieuniknienie wciągała miasta w politykę wrogą względem całej reszty kraju; stawało się to coraz bardziej widoczne w czasach Edwarda III-go, podczas żakerji francuskich, za wojen husyckich i podczas wojny chłopskiej w Niemczech. Z drugiej strony polityka handlowa wciągała miasta w niebezpieczne przedsięwzięcia w krajach odległych. Włosi pozakładali kolonie na południo-wschodzie. Poczęto utrzymywać armje najemne w celu prowadzenia wojen kolonjalnych i armje te wkrótce zostały użyte również dla obrony na miejscu. Zaciągano pożyczki w takich rozmiarach, że zdolne one były zupełnie zdemoralizować mieszczan; jednocześnie zaś przy każdych wyborach waśnie wewnętrzne zaostrzały się coraz bardziej i pozwalały wysuwać się na czoło politykom kolonjalnym i interesom rodzin nielicznych. Podział na bogatych i biednych pogłębił się bardzo znacznie i w w. XVI-ym władza królewska znalazła łatwe oparcie w masach ubogich każdego miasta.
Jest jednak jeszcze inna przyczyna rozkładu instytucji miejskich, sięgająca wyżej i leżąca głębiej niż wszystko co dotąd powiedzieliśmy. Dzieje miast średniowiecznych są niezmiernie wyraźnym przykładem potęgi idei i zasad w dziejach ludzkich; widzimy w nich, do jak różnych rezultatów dojść możemy, gdy zajdą zmiany w ideach przewodnich. Samopomoc i federalizm, niepodległość każdej grupy i tworzenie się ciała społecznego od dołu ku górze, od organizacji prostych do złożonych — oto była myśl przewodnia wieku XI-go. Później jednak pojęcia zmieniły się całkowicie. Prawnicy rzymscy i prałaci kościelni, ściśle związani ze sobą od czasu Inocentcgo III, skutecznie sparaliżowali ideę — starą ideę grecką — leżącą w założeniu miast średniowiecznych. W ciągu dwóch lub trzech wieków nauczali oni z ambon, z katedr uniwersyteckich i z sal sądowych, że ku zbawieniu wiedzie jedynie państwo zcentralizowane, poddane władzy półboskiej. Jeden człowiek może i powinien być zbawicielem całego społeczeństwa i w jego imieniu czynić można wszelki gwałt: palić ludzi na stosie, poddawać ich torturom najokropniejszym, pogrążać całe kraje w nędzy. Poglądy te ilustrowane były niezliczonymi przykładami i w wysiłkach łączyły się tu miecze rycerskie i płomienie kościelne. Te nauki i przykłady, powtarzane nieustannie i nieustannie wbijane ludziom w głowy, urobiły społeczeństwo na nową modłę. Ludzie doszli do tego, że żadnej władzy nie uważali za nadmierną, żadnej tortury za zbyt okrutną — byleby było to dla zbawienia powszechnego. Wraz z tym nowym kierunkiem myśli, wraz z tą nową wiarą w potęgę jednostki, dawna zasada federalistyczna poczęła upadać, zamierała też dawna twórczość mas. Zwyciężyła idea rzymska, a w tych warunkach państwo centralistyczne łatwo opanować mogło organizację miejską.
Florencja wieku XV-go jest tu przykładem typowym. W czasach dawniejszych powstanie ludowe było znakiem nowego okresu twórczości. Teraz zaś, kiedy lud doprowadzony do rozpaczy buntował się, nie było już w nim myśli twórczych; żadna idea nowa nie rodziła się z ruchu. Do Rady miejskiej wprowadzono tysiąc przedstawicieli zamiast czterystu; do signorji weszło stu ludzi zamiast osiemdziesięciu; lecz była to tylko zmiana osób, nie mająca żadnego poważnego znaczenia. Niezadowolenie ludowe wzrastało, a za niem pójść musiały następne rewolucje. Na czoło ruchu wysuwano zbawiciela „tyrana“, który urządzał rzeź buntowników; co jednak niezdolne było wyleczyć miasta i rozkład posuwał się dalej. Nawet wówczas, gdy lud Florencki po powstaniu udał się po radę do najpopularniejszego wówczas człowieka, do Savonaroli, mnich odpowiedział: — „O ludzie mój, ty sam wiesz, że nie mogę mieszać się w sprawy państwowe... Oczyść duszę własną, i jeśli w stanie łaski odmienisz gospodarkę miejską, wówczas, o ludu florencki, rozpoczniesz odnowienie Italji!“. Spalono kostjumy karnawałowe i księgi rozpustne, wydano prawo o miłosierdziu i inne prawo przeciw lichwiarzom — a jednak demokracja florencka nie posunęła się naprzód — dawny duch zamarł. Zbytnie poleganie na rządzie doprowadziło do tego, że ludzie przestali wierzyć sami sobie i niezdolni już byli znaleźć wyjść nowych. Państwo potrzebowało tylko przyjść i ostatniem poruszeniem zniszczyć ostatni ślad wolności.
A przecież prąd pomocy wzajemnej, pomimo całej klęski, bynajmniej nie zamarł w masach i płynął dalej gdzieś w głębi. Wezbrał on znowu z wielką siłą w odpowiedzi na odezwę pierwszych propagatorów reformy i żył nieustannie nawet wówczas, kiedy masy zawiódłszy się w nadziei urzeczywistnienia nowego życia, złączonego z reformą religijną, dostały się pod panowanie władz autokratycznych. Prąd ten płynie nieustannie aż do dnia dzisiejszego i szuka sobie wyjścia, szuka wyrazu poza instytucjami państwowemi; wyrazem dla niego nie może już być miasto średniowieczne, ani barbarzyńska spólnota wiejska, ani też klan ludzi dzikich; prąd ten, pochodzący od wszystkich tamtych źródeł szuka sobie dzisiaj ujawnień i form wyższych, bardziej ludzkich, szerszych, w przyszłość wiodących.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Hempel, Piotr Kropotkin.