Posażna panna/Część II/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Klemens Bąkowski
Tytuł Posażna panna
Podtytuł część II, rozdział VI
Wydawca Spółka Wydawnicza Polska
Data wyd. 1899
Druk Drukarnia Uniwersytetu Jagiellońskiego
Miejsce wyd. Kraków
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cała część II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
VI.

Drzwi sali balowej otwierały się co chwila, przepuszczając przeciągi i gości balowych. To zapadały z łoskotem za buńczucznym młodzieniaszkiem, to zostawały napół otworem za naciągającym rękawiczki nieśmiałym danserem, to zamykały się powolnie za poważnym ojcem rodziny, aby znów się otworzyć i przepuścić dalsze zastępy piknikowych gości.
Sala zapełniała się powoli, podwajając liczbę przybyłych odbiciami w licznych zwierciadłach. Posadzka lśniła zachęcająco, krzewy egzotyczne zdobiły framugi okien, tworząc rozkoszne altany dla par zakochanych, tylko słowików brakło bo nawet romantyczny księżyc zaglądał do okien.
Ramski kłaniał się na wszystkie strony, ściskał dłonie gości, uśmiechał się słodko, prawił komplementa, wprowadzał damy i bawił je tak długo, póki kto inny nie przyjął na siebie tego obowiązku.
Powoli napełniła się sala. Panowie podparli wszystkie cztery ściany i piece, utworzyli czarną wyspę na środku sali i otoczyli panie pierścieniem. Panie obsiadły ławeczki, biegnące do okoła sali i wysilały się na uprzejmość, słodycz, wdzięk i dowcip. Nie brakło pięknych, a zresztą nawet te, które natura po macoszemu obdzieliła wdziękami, dzięki toaletom, dodatkom i przydatkom... wyglądały zadawalająco, a stereotypowy uśmiech balowy nadawał twarzyczkom wyraz wesołości, zadowolenia, budził w patrzącym to estetyczne zadowolenie z siebie i innych, każące zapomnieć o troskach czekających niedaleko za salą balową. Patrząc na te wesołe, szczebiocące kobietki, najlepszy psycholog nie odgadłby pewnie, która z nich jest w domu nieznośną złośnicą.
Ramski spoglądał na zegarek i liczył oczami obecnych. Jeszcze czas, jeszcze nie wszyscy nadeszli.
Młodzież dopytuje go o stutysięczną pannę, o zapowiedzianą piękność ze Lwowa. Ramski zbywa ich słowy: Tylko co ich nie widać! zaraz przybędą! i biegnie powitać tego lub owego tymczasem przybyłego.
Kiedy Arman wszedł z żoną i panną Adelą, sala była już napełniona. Ramski był na straży niedaleko drzwi, dojrzał ich natychmiast i podał ramię pannie Adeli. Najbliższy szereg młodzieży, koło którego się przesunęli, począł szeptać, pytać, jednogłośnie wielbiąc piękność przybyłych, nieznajomych dam. To pewnie ta stutysięczna! szeptano, musimy się przedstawić!
One usiadły z boku rozmawiając z Ramskim i spoglądając na nowe dla siebie towarzystwo. Póki Ramski był przy nich, młodzież zdala podziwiała nieznajome, nie mogąc nikogo znaleść, ktoby je znał i mógł z niemi poznajomić. To dłuższe podziwianie, bez możności zbliżenia się, budziło coraz żywszy interes, ciekawość; szeptanie zwróciło uwagę innych oddalonych, aż powoli cała sala zwróciła oczy na Armanów.
Nagle wysunął się z tłumu wyższy nad wszystkich sędzia Spisowicz i przystąpił do podziwianych pań.
Te czuły się obcemi w sali zapełnionej nieznajomemi twarzami, a widząc oczy rzeszy zwrócone na siebie, rumieniły się i ukradkiem spoglądały w zwierciadła, czy przypadkiem jaki nieprzewidziany nieporządek toalety nie zwraca ócz panów. Z prawdziwą więc radością powitały sędziego, mogąc w rozmowie z nim i Ramskim odwrócić swą uwagę od ciekawych spojrzeń tłumu. Sędzia zasiadł obok i poznajomił panie z nazwiskami pobliskich osobistości; Ramski, znający wszystkich, uzupełnił luki w wiadomościach sędziego i wkrótce dowiedziały się panie, kto jest wysoka pani w sukni bordo, kto panna w niebieskiej toalecie, kto szatynka z różą we włosach, kim jest łysy pan w złotym cwikerze, a kim gruby jegomość z bokobrodami. Ramski widział, że Lwowianki stały się przedmiotem ciekawości, a on i sędzia przedmiotem do pewnego stopnia zazdrości, jako jedyni znajomi interesujących Lwowianek, przedłużał zatem umyślnie efekt, nie oddalając się od nich, a temsamem uniemożebniając chwilowo zbliżenie się innych.
W tej chwili wpadł do restauracyi balowej wygolony i wyświeżony Łukowski. Wychylił dwa kieliszki koniaku, zjadł z apetytem przygotowany bifsztyk, wypił trzy jaja, krząknął i przeszedł do garderoby, aby przed zwierciadłem skontrolować jeszcze toaletę. Feldwebel od muzyki, grającej po zabawach, znał już Łukowskiego jako nieodzownego na każdych tańcach aranżera, zbliżył się zatem z uszanowaniem do niego i zapytał:
— Czy sem zahramy walcera z Gasparona, lebo z Zigeunerbarona?
— Grać Donauwellen! odparł kategorycznie Łukowski i wpadł na salę. Stanął za progiem, podniósł w górę swą głowę, pięknie na dwie połówki rozczesaną od karku po czoło, a miał rzeczywiście głowę od parady, i spojrzał po sali, szukając okiem kobiet »z prezencyą«. Natychmiast zwrócił uwagę na Armanów.
— Kto to? zapytał Brońskiego, wskazując palcem pannę Adelę.
— Nie wiem — zdaje się, że to ta stotysięczna panna ze Lwowa, ale nikt jej nie zna. Ramski i Spisowicz siedzą przy niej od kwadransa, i niemożna się od nikogo dowiedzieć, nikt nie może przedstawić... Okazała panna!
Łukowski nie namyślał się długo, lecz ruszył z miejsca ku nieznajomym damom, wziął Ramskiego pod rękę i rzekł doń:
— Bądź łaskaw przedstawić mię paniom!
— Państwo pozwolą... że będę miał zaszczyt przedstawić paniom... pan Łukowski!
Panie skinęły główkami, a pan Łukowski, nie natężając się na ich bawienie, zaangażował pannę Adelę do pierwszego kadryla i ruszył dalej po sali, aby co najwyższe damy poangażować do: drugiego kadryla, do jednego, drugiego i trzeciego mazura, oraz do kotyliona. Dokonawszy tego dzieła stanął dumnie na środku sali, a oblężony przez młodzież dopytującą się o piękne nieznajome, zachowywał dyplomatyczne, wszystkich rozciekawiające milczenie, i nic dziwnego, że nic nie mówił, bo nic nie wiedział.
Słodki inżynier uznał nareszcie, że nie może więcej czasu poświęcać na bawienie jednostek, gdyż on, jako gospodarz pikniku, należy właściwie do ogółu, przeto zostawił Spisowicza przy Lwowiankach, a sam pobiegł do innych pań. Panie i panowie otoczyli go natychmiast i zasypali pytaniami, a Ramski powtarzał do koła: Bardzo miłe osoby, znam je z Zakopanego, pan Arman jest poważanym uczonym, pisał o jakiejś metodzie....
— Ale nie jesteśmy o niego ciekawi! Mów pan o paniach!
— Starsza jest jego żoną, młodsza, panna Marzyńska, jest jej siostrą. Bardzo miła osoba... ale, przepraszam! muszę się porozumieć z Łukowskim co do tańców!...
— Hola! czekajno Ramsiu! zatrzymał go pan Stanisław Furda Kropiński. Przedstaw mię pierwej, a potem pomówisz z Łukowskim.
I mnie! i mnie! zawołali ci i owi, więc Ramski brał po kolei pod pachę pp. Kropińskiego, Brońskiego, Dorowicza, Wierzgajłę i innych i przedstawiał ich interesującym Lwowiankom. Te zostały wkrótce otoczone murem młodzieży, prawiącej banalne grzeczności balowe. Sędzia Spisowicz, nie lubiący się wtrącać w ogólnikowe codzienne frazesy, milczał, więc poszedł w prędce w zapomnienie, bo pani Anna i panna Adela oddały się całą duszą pochłanianiu woni komplementów, sypanych jak z rękawa przez nowych znajomych.
Nadszedł już dawno i powiernik sędziego, konsyliarz Plichta; przywitał kilku znajomych, pokręcił się chwilę między paniami, a potem oparł się o ścianę niedaleko Armanów i przez dłuższy czas obserwował milczącego Spisowicza, ziewającego Armana i panie rozmawiające uprzejmie z stojącą do koła nich młodzieżą. Zbadawszy sytuacyą, przedarł się przez tłum i przywitał panie z właściwą sobie swobodą i pewnością, a zirytowany tem, że jego przyjacielowi, sędziemu, przeszkadzano w rozmowie, starał się, nie przerywając rozmowy z paniami, rozmawiać równocześnie i z otaczającymi, docinając mimochodem temu i owemu:
— Sądzę, że panie będą zadowolone z gościnności Krakowian i uprzejmości młodzieży — trzepał Plichta — pan Łukowski, pierwszy mistrz w nogach tutejszego kraju, okaże paniom w promenadzie po kolei całe towarzystwo, każdy danser zwróci uwagę pań na szczególne piękności, naprzykład pan Kropiński na pannę Kosecką — tu pan Kropiński skrzywił się i cofnął nieco, bo przed paru dniami dostał od panny Koseckiej kosza i stracił dla niej wszelkie uwielbienie — pan Broński na parę panien... dojrzalszych i tak dalej. W jednym wieczorze będą panie poinformowane o całem towarzystwie najdokładniej, gdyby czego brakowało, to pan Ramski w najsłodszej formie uzupełni...
— A my zrobimy tymczasem partyjkę, przerwał Arman. Nie widziałeś pan pana Kolskiego?
— Oho! tylko bez assyryjskich rozmów, pomyślał konsyliarz, a głośno dodał: Musi gdzieś być na sali. Cichocki będzie czwartym do partyi.
— A! będzie i pan Cichocki! sami starzy znajomi. Poszukajmy ich.
Krótkowidzący Kolski był już dawno na sali i ukłonił się już pięciu wysokim damom w mniemaniu, że to pani Armanowa lub panna Adela, ale prawdziwą odnalazł dopiero z pomocą jej męża, który go z konsyliarzem wynalazł nareszcie zaplątanego między trenami dwóch przechodzących pań. Po odnalezieniu jeszcze Cichockiego, który spokojnie zajadał już kolacyę w restauracyi, zasiedli do wista, nie troszcząc się o tańce.
Ramski spojrzał znowu na zegarek, a potem na Łukowskiego. Łukowski spojrzał na zegarek, a potem na Ramskiego, Ramski spojrzał na salę i skinął głową Łukowskiemu; Łukowski spojrzał na muzykę, siedzącą na galeryi i klasnął w dłonie. Zabrzmiał walc. Ramski puścił się w tan z protektorką pikniku, doktorową Łańską, Łukowski z najwyższą z najbliżej siedzących dam. Ruszyły dalsze pary: sędzia z panną Adelą, Kropiński z panią Armanową, Broński z Kropińską, Piórecki z Rybakowską i inne za nimi.
Ramski zrobił parę tur po sali, a później baczył pilnie dokoła, czy wszystkie panie tańczą: gdy zobaczył, że która zbyt długo odpoczywa dla braku tancerza, ruszał co żywo ku niej, przetańczył z nią jedną turę, odprowadzał na miejsce, i dalej patrzył, której brak tancerza. Między temi humanitarnemi swemi turami dowiadywał się, czy każda z pań ma dansera do kadryla, mazura, lub kotyliona, przy kim siędzie przy kolacyi, komu z panów brak vis-à-vis do kadryla, notował, danserów wyszukiwał, przedstawiał, o nikim i niczem nie zapomniał. Łukowski porywał danserki jednę po drugiej, okręcał po sali, sadzał, brał drugą, tańczył, sadzał na kanapkę, porywał trzecią, kręcił w lewo, prawo, sadzał ją znowu, otarł pot z czoła i porywał następną w wir tańca, nie otwarłszy ust do żadnej.
Pani Armanowa i pani Adela cieszyły się niesłychanem powodzeniem: ich piękna powierzchność, uprzejme obejście i reklama pieniężna, rozszerzona przez Ramskiego, zwabiły ku nim całą młodzież, która tuzinami czekała, aż kolej tury na każdego nadejdzie, a inne panie, jakkolwiek nieco o to zazdrosne, nie mogły nie przyznać powodzenia i królowania.
Sędzia przetańczył po jednej turze i stanął pod ścianą przypatrując się zabawie i ścigając okiem tańczącą pannę Adelę. W przestanku usiłował zbliżyć się do niej, ale pani Kropińska z jednej strony, pan Kropiński z drugiej strony wzięli w opiekę panią Armanową i pannę Adelę. Powoli, po kolei przedstawiła pani Kunegunda swe córki i wkrótce cała familia państwa Kropińskich pracowała nad zyskaniem sobie przyjaźni nowych znajomych. Sędzia przeszedł się po sali, spojrzał parę razy ku pannie Adeli i nie widząc możności przystąpienia, poszedł zobaczyć co robi jego przyjaciel Plichta.
Jego przyjaciel Plichta wygrał parę reńskich i rozdawszy karty kiwał się z zadowoleniem na krześle. Zobaczywszy sędziego podszedł ku niemu z zapytaniem:
— Tańczysz z nią kadryla?
— Drugiego... nim miałem odwagę poprosić, już ją jakiś facet zaangażował do pierwszego kadryla.
— Podaj jej ramię do kolacyi.
— Już jakiś p. Kropiński ofiarował się jej z tą usługą.
— Nie pilnujesz należycie interesu...
— Tańczyłem z nią walca.
— Dobrze, dobrze. Kręć się tylko ciągle koło niej, żeby zamanifestować, iż cię ona obchodzi jak dawniej... ja tu tymczasem obrabiam Armana dla ciebie...
Przyszła kolej gry na Plichtę, wrócił więc do stolika, a sędzia, wróciwszy na salę, znowu ścigał oczami pannę Adelę, a widząc, jak jej inni nadskakują, uczuł w sercu żmiję zazdrości; ściągnął brwi i spochmurniał straszliwie...



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Klemens Bąkowski.