Potworna matka/Część czwarta/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

Piotr Bertinot, odprowadzając wieczorem córkę na stację kolejową, nabrał pewności, że Joasia szczerze jest zakochana w panu Włosko.
Zmartwił się bardzo tym odkryciem, nie znał bowiem uczuć Włoski dla Joasi, a dręczyła go myśl, czy podobny jest związek między człowiekiem uczciwym i córką byłego skazańca.
Dnia następnego zaraz Włosko zajął się uregulowaniem pozycji Bertinota, po czym tenże objął swoją posady w jego zakładzie i, nie potrzeba dodawać, że świetnie spełniał obowiązki swoje.
Wróćmy do Prospera Rivet.
Wypadek, przez niego samego sprowadzony, popchnął naprzód całą sprawą rozłączenia Heleny z mężem, o czym tak bardzo przemyśliwali pan Roncerny z jednej, a Włosko z drugiej strony.
W kilka dni, po opowiedzianych przez nas wypadkach, piękny Prosperek zaprosił kilku zwykłych towarzyszy za miasto do Asnières, ażeby swobodnie pohulać.
Zadysponowano obiad w najlepszej restauracji, nad brzegiem rzeki.
Prosper dziwnie zachowywał się poważnie, nie pił nawet tak dużo, jak zwykle.
Przy końcu obiadu jeden z zaproszonych blagierów, skinął na towarzyszów, iż trzeba trochę pokpić z amfitriona.
— Co to znaczy!... nie pijemy dzisiaj — zaczął, napełniając kieliszek męża Heleny. — Kochany Prosperek boi się wrócić do żonki podchmielony, bo by mu za karę drzwi od swego pokoju przed nosem zamknęła... a szkoda byłaby, bo to wcale ładna i apetyczna kobietka.
— Jego żona — począł drugi — nigdy w życiu! taka ona jego żona, jak i moja... Założę się, że nie wie nawet gdzie jest jej pokój sypialny!
— Trzymam zakład!
Prosper palnął w stół pięścią, aż butelki zabrzęczały.
— Co mu się stało? — zapytał któryś.
— Sprzykrzyło mi się słuchać o mojej żonie — odparł Prosper wściekły. — Niech ona będzie lub nie, moją żoną, wam nic do tego, rozumiecie?
— Przyznał się, przyznał! — krzyknęli chórem.
— Nasz przyjaciel nie śmie przerywać snu niewinności!
— Dosyć! do wszystkich diabłów! — krzyknął Rivet, trzasnąwszy szklanką w stół.
— Z pewnością, że dosyć! — odparł ten, co najpierw zaczął. — Zrozumiałeś nareszcie, że za długo jak pies warujesz pod drzwiami pani Rivet, twojej prawej małżonki i postanowiłeś.
— Postanowiłem i dotrzymam — odparł Prosper — jutro nie będziecie ze mnie żartować.
— Wolno... wolno... trzeba jeszcze pozwolenia mamy dobrodziejki.
— Pierwszemu, który wspomni mi jeszcze o matce, łeb butelką rozwalę — zawył Prosper. — Cicho zatem... a jutro pokażę wam, co umiem.
To rzekłszy, nałożył kapelusz, wziął laskę i wyszedł.
— Mają rację wyśmiewać się — mówił do siebie idąc do stacji. — Jestem głupcem; mam własną żonę, zaślubioną przed merem i w kościele i ładną do tego żonkę, a muszę cicho być, jak mi mówią, że nie jestem jej mężem... Powiada, że się zabije... co znowu? alboż kobiety zabijają się o taką bagatelę Zobaczymy!... A tę starą diablicę, co tak strzeże, nauczę moresu, albo...
I, dla dokończenia zdania, świsnął laską.
Wsiadł po tym na kolej, przeleciał szybko przestrzeń dzielącą go od Paryża, wziął następnie dorożkę i kazał się wieźć na ulicę Anbry.

Tego wieczora, gdy Prosper ucztował z przyjaciółmi, Helena dłużej niż zwykle siedziała. Bała się położyć, gdyż zaledwie zasnęła, straszne marzenia szarpały jej duszę.
Garbuska położyła się spać, pewna, że Prosper późno powróci.
Zamknąwszy na klucz drzwi swego pokoju, Helena w białym negliżu, upadła na fotel, opuściwszy ręce, oddała się smutnym myślom.
Naraz zatrzęsła się.
Usłyszała drzwi od mieszkania otwierające się, a potem z trzaskiem zamknięte.
Za chwilę zastukano do niej gwałtownie.
— Kto tam? — zapytała wylękniona.
— Ja, do licha! — odrzekł Prosper. — A któż by miał być?... Otwórz!
Helena nie odpowiedziała.
— Czy otworzysz?
Milczenie.
— A więc bunt?... Raz, dwa, trzy. Jeszcze nie? No to zobaczysz.
Oparł się całą siłą o drzwi, podważył plecami, zamek i zawiasy pękły i nędznik wpadł do pokoju.
Helena zerwała się blada, lecz bez trwogi wobec niebezpieczeństwa.
— Czego chcesz? — zapytała śmiało.
— Nie trudno się domyśleć — rzekł drwiąco, rzucając laskę i kapelusz na krzesło. — Jestem zmęczony, chcę się położyć.
— To nie twój pokój! — rzekła z pogardą. — Wychodź natychmiast!
— Dosyć tych ceregieli. Zostaję, bo mam prawo! taka jest moja wola!
— Nigdy!... wiesz dobrze, że nigdy!
— Zobaczymy!
W tej chwili weszła trzecia osoba, Julia.
— Prosper!... Prosper tutaj!... — wyjąkała.
— A! to ty, przeklęta! — krzyknął młody człowiek, którego złość oślepiała.
— Prosper!... wracaj do siebie!
— Słowo jeszcze... a dostaniesz.
— Pijany jesteś.
W tej chwili miły zięć podniósł rękę i wymierzył policzek mamusi, tak, że straciła równowagę i pod drzwi się potoczyła.
Prosper podskoczył do Heleny; Garbuska uczepiła się nóg jego.
Uwolnił się kopnięciem w pierś Julii, uchwycił za ubranie dziewczęcia, aż lekki materiał został mu w ręku.
Helena skoczyła w tył, zastawiła się stołem i wzięła nóż do ręki.
— Jeżeli krok postąpisz — zawołała — jak Bóg na niebie, zabiję cię, a po tym siebie.
— Jesteś moją żoną, winnaś mi posłuszeństwo.
— Twoją żoną?.. Nigdy! Słyszysz! powtarzam, nie zbliżaj się!
Pomimo to Prosper się zbliżył, nóż drasnął go w szyję.
— A! chcesz mi krew puścić, łajdaczko! — zawył nędznik, pijany winem i wściekłością. — Poczekaj!
Porwał laskę, wywinął nią młynka nad głową i zaczął okładać biedne dziecko, gdzie trafił, po głowie, plecach, oczach, twarzy.
Naraz zatrzymał się, cofnął.
Strumień krwi trysnął z czoła Heleny i płynął po twarzy, plamiąc białą odzież, w kawałki poszarpaną.
Widok krwi sprawił na Prosperze nieprzewidziane wrażenie.
Wytrzeźwiał w jednej chwili i jakby wrósł w ziemię, wobec swego dzieła.
Helena pomimo bólu nie zmieniła wyrazu twarzy.
— Podły! — rzekła głosem zdławionym, ledwie zrozumiałym. — Co cię wstrzymuje?... Dlaczego nie zabijasz mnie odrazu?
Prosper cofał się, jak automat, wobec krwi, nie przestającej płynąć, i wyszedł.
Garbuska podniosła się z ziemi.
Helena powiedziała jej tylko:
— Powinnaś być zadowolona, matko... on godny jest ciebie!
Julia Tordier spojrzała na córkę z przerażeniem i bez odpowiedzi znikła, ażeby pójść do Prospera, lecz on zamknął się w swoim pokoju i, pomimo próśb Garbuski, nie chciał otworzyć.
Helena najpierw zabarykadowała drzwi sprzętami, następnie opatrzyła ranę na czole, zmieniła ubranie pokrwawione na świeże i cała zbolała od razów nędznika położyła się w łóżko.
— Boże mój, ulituj się nade mną!... Pozwól mi umrzeć!... — modliła się.
Nazajutrz rano, gdy Julia poturbowana także miłym obejściem zięcia, zabierała się do podania mu kawy, wyszedł ze swego pokoju Prosper ubrany, w kapeluszu, z walizką podróżną w ręku.
— Wychodzisz! — krzyknęła Garbuska przerażona — tak rano?
— Wyjeżdżam — odpowiedział.
— Co to znaczy?... Chcesz mnie samą zostawić?
— Jadę do Rouen na kilka dni, a ciebie zostawiam.
— Jadę z tobą.
— Bez głupstw, moja pani; zrobię, jak mi się podoba... jestem przecież panem swej woli, prawda?
— Jednak.
— Do wszystkich diabłów! — przerwał młody człowiek, tupiąc nogą — dosyć tego! Daj mi pokój, jadę i basta!
— Wypij choć kawę, Prosperku.
— Nie głodny jestem.
— Przyrzeknij, że napiszesz do mnie.
— Jeżeli będę miał czas.
— Donieś mi przynajmniej, którego dnia powrócisz, ażebym mogła czekać na stacji i smaczny obiadek przygotować... A! Prosperku mój, jakaż ja będę nieszczęśliwa w twojej nieobecności!
I zaczęła płakać.
— Masz tobie, puściła fontannę... Uprzedzam, miła świekro, że do reszty cię znienawidzę.
— Prosperku, pocałuj mnie.
— Spóźniłbym się na pociąg... i Prosper, wyrywając się z objęć Garbuski, która chciała go zatrzymać, wybiegł z mieszkania.
— Nie kocha mnie już... — jęczała Julia, wyglądając oknem za nim... Czy kochał mnie aby kiedykolwiek?... A! jeżeli by JĄ kochał... biada jej!
Potworna matka zamknęła się w swoim pokoju i rozwodziła żale i pogróżki.
Prosper pojechał na stację Saint-Lazare, a ponieważ pociąg do Rouen odchodził aż za trzy godziny, miał za tym czas zatelegrafować do przyjaciela, Aristida Bernier, w Rouen, i pójść na śniadanie.
W restauracji i spotkał się z Józefem Włosko.
— A to spotkanie!
— Nie spodziewałem się ujrzeć ciebie w tym miejscu — odparł Prosper zmieszany.
— Z walizką w ręku, dokąd jedziesz?
— Do Rouen. A ty? bo także widzę u ciebie torebkę.
— Ja do Andelys... Pojedziemy razem.
Młodzi ludzie kazali podać obiad. Włosko, jak zawsze przenikliwy, zauważył pomieszanie Prospera.
— Co u diabła będziesz robił w Andelys? — zapytał Prosper.
— Jadę za kupnem lasu... Dobry interes trafia się, za samo polowanie bierze się dwa tysiące franków. Muszę się starać, bo gdybym czekał na sukcesję po tobie.
— A masz mój testament? — zapytał Prosper.
— Tak samo, jak Julia Tordier twój posiada... Ale a propos,, czy zawsze zachwycony jesteś mamą? Jakże tam idzie pożycie małżeńskie we troje?
— Nie mówmy o tym lepiej.
— Dlaczego?
— Dlatego, że jestem ostatnim łotrem, i żal mi dziś, że twoich rad słuchałem.
— Żałujesz, żeś został bogaty, że opływasz we wszystko, a nic nie robisz?
— Brzydzę się Julią Tordier i samym sobą... Jadę do Rouen, ażeby się rozerwać, zapomnieć.
— Czy zbrodnię popełniłeś?
— Prawie... — odrzekł Prosper, blednąc. — O mało jej nie zabiłem.
— Kogo?
— Heleny... Ja, bydlę, biłem ją... laską... Całe ciało pociąłem, z czoła krew popłynęła.
— Ty śmiałeś podnieść rękę na Helenę?... — zawołał Włosko, blednąc.
— Byłem po obiedzie z kolegami... żartowali, że jestem mężem tylko z tytułu... nazywali stróżem haremu... Wracając, wypiłem po drodze... całą flaszkę kirszu... w domu chciałem pokazać, że jestem mężem... Helena się opierała... a wtedy, wściekły kompletnie, biłem.
— Posunąłeś podłość do granic ostatnich?
— Nie... widok krwi wytrzeźwił mnie... Uciekłem... A teraz nie mam odwagi stanąć wobec niej... Chcę, ażeby miała czas zapomnieć trochę... Powrócę za kilka dni, przeproszę Helenę, a ponieważ zmierzła mi Garbuska, stara wariatka, wyjadę gdziekolwiek... zostawię Helenę w spokoju.
— A majątek, pochodzący od Julii Tordier, czy zwrócisz?
— Nigdy! Będę wypłacał część dochodów Helenie... bo widzisz, bydlę jestem, lecz mam wyrzuty sumienia... pragnę, niech będzie szczęśliwą.
— Podoba mi się postanowienie twoje. Do kogo jedziesz, do Rouen? Daj mi adres.
— „Prosper Rivet w domu Aristida Bernier, fabrykanta napojów gazowych“.
Włosko zapisał w notesie.
— A teraz jedzmy prędko obiad i w drogę, żeby się na pociąg nie spóźnić.
O wpół do pierwszej pojechali razem; w Gaillon Włosko wysiadł, a Prosper pomknął do Rouen.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.