Potworna matka/Część czwarta/XIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XIII.

Nic na świecie nie mogło być równie przejmującego nad to oczekiwanie.
Helena, drżąca i blada ze wzruszenia, zmuszona była, aby nie upaść, wesprzeć się na pani de Roncerny i Marcie, dodających jej odwagi życzliwymi słowami.
Doktór uchylił brzeg firanki od łóżka i krótką chwilę badał wzrokiem chorego.
— Jeszcze nie... — rzekł. — Lecz chwila się zbliża.
Następnie zasłonę rozsunął na obie strony i światło w całej pełni padło na twarz Lucjana.
Helena, ujrzawszy oblicze to blade, wychudzone, zmienione do niepoznania, które dziś więcej jeszcze było jej drogie, wydała okrzyk przestrachu i przysłoniła oczy rękoma, jak gdyby chcąc uchronić się od wizji przerażającej...
— Boże mój, Boże! — mówiła, tłumiąc łkania, pierś jej rozdzierające — i to dla mnie on tyle przecierpiał!
— Bądź mężną, dziecię kochane, — ostrzegał doktór — pomyśl, że ocalenie jego od ciebie zależy. On lada chwila może otworzyć oczy, usiłuj więc nadać swej twarzy wyraz spokojny i uśmiechnięty.
Mówiąc to, poprowadził złamaną wzruszeniem Helenę do samego łóżka chorego.
Lucjan poruszył się, Heleną wstrząsnął potężny dreszcz.
— Nadchodzi chwila stanowcza! — rzekł doktór. — Boże dopomóż!
Wszyscy obecni otoczyli łoże, Joanna umieściła się u wezgłowia Lucjana.
Milczenie grobowe zaległo komnatę, nieledwie można było policzyć uderzenia serc obecnych.
Helena z oddechem, zatamowanym w piersiach, stała wpatrzona w twarz Lucjana.
On zwrócił głowę w jej stronę, zadrgały mu powieki, otworzył oczy.
Doktór w najwyższym niepokoju śledził najmniejszy jego ruch.
— Jeżeli ją pozna, — mówił sobie w duchu — będzie to powrotem do przytomności i do życia... lub śmiercią!
Z osłupienia, jakie zrazu wyrażało jego spojrzenie, począł wzrokiem błądzić po otaczających przedmiotach, nareszcie zatrzymał na jednej z palących się lamp.
— Słońce! — wyszeptał Lucjan do siebie.
Po chwili oczy jego oderwały się od lampy i tym razem już utkwił je w twarzy Heleny.
Nagle wstrząsnął się cały... usiadł i, całym ciałem podany ku niej, przypatrywał się pochylonej nad sobą.
Po chwili przyłożył rękę do czoła i znać było wysiłek nadzwyczajny, jaki odbywał się w jego mózgu.
Widoczne było, jak chciał zebrać rozpierzchłe myśli, wspomnienia uleciałe daleko.
— Przemów pani do niego — szepnął doktór Helenie.
— Lucjanie — wyjąkała dziewczę, głosem słabym jak tchnienie.
Na dźwięk tego imienia, chory poruszył się gwałtownie.
— Lucjanie... — powtórzył. — Lucjanie... Co to za imię?...
— Twoje, mój Lucjanie ukochany! — odrzekła Helena, z trudnością powstrzymując, łzy.
— Odwagi, męstwa! — rzekła Joanna Helenie do ucha.
Chory znowu powtórzył:
— Lucjan... Lucjan... Tak, to moje imię... Lecz ty, która mnie znasz i przemawiasz do mnie... Ktoś ty?
Helena, wzruszona w najwyższym stopniu, nie była w stanie zdobyć się na słowa.
— Ktoś ty? — zapytał powtórnie, z odcieniem zniecierpliwienia chwytając skostniałą dłoń dziewczęcia.
Joanna, widząc, jak pod tym dotknięciem siły opuszczają Helenę, zbliżyła się i odpowiedziała mu:
— To panna Helena...
Nowe wstrząśnienie przebiegło po całym jestestwie chorego.
Ruchem raptownym przyciągnął do siebie Helenę i wpatrzył się w nią, pożerając ją oczyma.
Wszyscy zatamowali oddech w piersiach, doktór, blady straszliwie, stał jak skamieniały.
Na raz, młodzieniec wydał okropny okrzyk, następnie wymówił te pamiętne słowa, dotąd daremnie oczekiwane:
— Helena!... Helena!... A! to Helena!
— Tak, to Helena — rzekł doktór, podtrzymując go w swoich objęciach. — Ta, którą kochasz i która przychodzi powiedzieć ci, że cię kocha i kochać będzie na wieki.
Lucjan, wyswobodziwszy się z objęć doktora, pochwycił obie ręce Heleny i okrywał je pocałunkami.
Jednocześnie z tym łzy rzęsiste trysnęły mu z oczu.
— Dzięki ci, Boże! — wyszeptał doktór, padając na fotel. — Życie i rozum ocalone.
Obecni otoczyli łoże chorego, poznawał wszystkich, wymieniając każdego z imienia.
Wszyscy mieli łzy w oczach. Lucjan mówił:
— Heleno, ukochana moja Heleno, przyszłaś do mnie, kochasz mnie jeszcze... co za raj!... Lecz — dodał głosem głuchym — on?... ten człowiek?...
— O! — żywo odparła Helena — puść przeszłość w niepamięć!... Myśl tylko o przyszłości!... Ona może do nas należeć...
— Więc umarł ten nędznik? — zapytał Lucjan, rozpromieniony zaspokojoną zemstą.
— Raz jeszcze ci mówię, myśl tylko o przyszłości — odparła Helena, chcąc uniknąć odpowiedzi.
— Ale ty mnie nie opuścisz już, wszak prawda, Heleno? Wszak to nie jest snem, że ja ciebie widzę?...
— Nie, mój jedyny, jest to najzupełniejszą rzeczywistością...
— Zostaniesz przy mnie?
— Powrócę... — wyjąkała Helena.
— A więc masz mnie teraz opuścić? — żałośnie przemówił Lucjan.
Doktór przyszedł w pomoc.
— Drogie dziecko, potrzebujesz spokoju absolutnego — rzekł — nie mogę zezwolić na przedłużenie tej rozmowy, która w skutkach mogłaby być wielce niebezpieczną... Cierpiałeś strasznie, stan twój był groźny, teraz powraca nadzieja uratowania cię... niechaj ci to wystarczy na teraz, o więcej nie pytaj...
— Ja nie chcę, ażeby ona mnie opuściła!...
— Powróci...
— Przysięgasz mi?
— Przysięgam! A teraz bądź posłusznym rekonwalescentem... Przyjmij to lekarstwo.
Lucjan, trzymając rękę Heleny, i patrząc jej w oczy, spełnił rozkaz lekarza; następnie głosem słabym zapytał:
— A więc naprawdę powrócisz? i kochasz mnie jak dawniej?
— Jak dawniej, teraz i na zawsze.
Lucjan, z wyrazem szczęścia na ustach, przymknął oczy z twoją bowiem pomocą Lucjan Gobert jest ocalony!
Helena się przelękła.
— O! mój Boże! — wyszeptała.
— Nie lękaj się pani, napój ten wzmocni go i da sen pokrzepiający — rzekł doktór — oczekiwałem cudu... tyś a dokonała, nauka i lekarz składają ci dziękczynienia, ztwoją bowiem pomocą Lucjan Gobert jest ocalony! Wtedy sędzia śledczy przystąpił do Heleny.
— Pani, — odezwał się — jeszcze czas... Szczęście w przyszłości, o jakim marzysz dla was obojga, może ci dać rozwód... Pójdź za moją radą... Podpisz i złóż na moje ręce skargę i żądanie rozwodu... Resztę biorę na siebie.
— Dziękuję za dobroć pańską — odparła Helena, z ruchem przeczącym głowy — wdzięczną panu jestem, lecz za nic nie podpiszę... skargi przeciwko mej matce. Skoro Lucjan jest ocalony, i ja się w części przyczyniłam do tego, jest to znak opieki Bożej nade mną! Powracam, gdzie mnie obowiązek wzywa, z całą nadzieją, że niedługo więzić mnie tam będzie... Życie chowa nam nieprzewidziane wypadki... Jedna chwila wszystko zmienić może...
Sędziemu po raz wtóry nasunęło się pytanie:
— W czymże ona ma nadzieję, na co liczy, nie chcąc żądać od prawa, aby ją wyswobodziło?
Helena czule pożegnała się z Martą i, zwracając się do doktora, rzekła:
— Panie, jestem nad wyraz znużoną, pozwól mi oddalić się, Joanna przyobiecała odprowadzić mnie do Paryża.
— Jedź, moje dziecko — odpowiedział stary lekarz.
Helena odchodząc, ostatnie wejrzenie miała dla Lucjana.
— To młode stworzenie coś ukrywa przed nami — rzekł sędzia do hrabiego, pana de Beuil i lekarza. — Niektóre jej słowa nasuwają mi podejrzenie, jakoby miała jakąś straszną myśl ukrytą... Lękam się o nią...
— Czego się lękasz?... — zagadnął hrabia.
— Nie wiem, ale boję się...
— Biedna męczennica, niechaj Bóg ją ma w swojej opiece! — mruknął stary lekarz.


∗             ∗

Na peronie stacji Saint-Lazare Julia Tordier z gorączkową niecierpliwością oczekiwała pociągu, mającego, według jej mniemania, przywieźć Prospera Rivet.
Przechadzając się tam i napowrót, miała czas do rozpamiętywania listu Prospera, którego oschłość doprowadziła ją do spełnienia postanowienia, zrodzonego w jej mózgu.
Myśl jej przeniosła się do Heleny, która z pewnością w tej chwili, wychyliwszy truciznę, kona w strasznych boleściach. Powróci do domu i nie zastanie już rywalki!
Zmącone myśli kipiały pod jej czaszką, powolny ruch skazówki na zegarze kolejowym drażnił i tak już stargane jej nerwy.
Nareszcie ozwał się sygnał.
Julia stanęła przy samych drzwiach, aby nie przeoczyć Prospera pomiędzy nielicznie przybyłymi podróżnymi.
Rzecz prosta, że Prospera nie było w ich liczbie.
— Musiał spóźnić się na pociąg! — z urazą myślała Garbuska.
Przechodził właśnie jeden z urzędników kolejowych. Zatrzymała go.
— Panie, zechciej mnie objaśnić, o której godzinie przyjdzie następny pociąg z Rouen?
— O jedenastej, minut trzydzieści, a potem o trzeciej pięćdziesiąt nad ranem — odparł urzędnik i poszedł w swoją drogę.
Julia postanowiła czekać do jedenastej.
Wiadomo czytelnikom naszym o rozczarowaniu, jakie ją znowu czekało.
Wściekła, dotknięta do żywego tym lekceważeniem Prospera, złorzecząc mu w duszy, powróciła na ulicę Anbry.
Wstępując na schody swego mieszkania, doznała strasznego dreszczu, na myśl o konającej na górze w mieszkaniu Helenie.
Szła wolno, potykając się na każdym stopniu.
Rozwartymi szeroko oczyma widziała w ciemnościach straszne oblicza i potwory z twarzami, dziwnie powykrzywianymi.
Na ostatniej kondygnacji stanęła zdyszana, nie czując się na siłach, czy będzie miała dość odwagi wejść do mieszkania; wtem jedno spojrzenie na drzwi gwałtownie zmieniło jej myśli.
Drzwi te, które odchodząc, starannie zamknęła na klucz, były uchylone, a z poza nich wydobywała się cieniutka smuga światła.
Pchnęła je raptownie.
Na stole w przedpokoju stała świeca zapalona przecz Prospera.
— Kto tam być może?... — pytała siebie samej.
Nagle wpadła jej w oczy waliza podróżna Prospera; był to cios dla niej w samo serce wymierzony.
— Powrócił! Czemuż się więc ukrywał przede mną?
I pędem puściła się do pokoju Heleny. Znalazłszy się tam, nie mogła powstrzymać okrzyku najwyższej zgrozy.
W pokoju tym stał mężczyzna trupio-blady, z rysami konwulsyjnie wykrzywionymi, z oczyma wysadzonymi na wierzch, z porozrywaną na piersiach koszulą, wsparty o poręcz łóżka.
Spojrzała na łóżko, puste! Przypadła do Prospera i głosem zdławionym zapytała:
— Gdzie Helena?
Zamiast odpowiedzi, patrzył na nią wzrokiem osłupiałym.
— Mów! — skrzeczała Garbuska.
— Nie wiem! — wybełkotał z wysiłkiem.
Julia schwyciła go za obie ręce. Zimne były, jak lód.
— Co ci jest? — krzyknęła. — Za wiele wypiłeś, tyś pijany? z tego wszystkiego gotów jesteś rozchorować się?
Stał niemy, zdawało się, jakoby nie słyszał, nic nie rozumał. Z głuchym jękiem przycisnął do piersi ręce, nogi wypowiedziały mu posłuszeństwo i zwalił się na łóżko Heleny.
— Co ci jest? — wstrząsając nim powtarzała Julia. — Odpowiadaj! kiedy powróciłeś?
— Przed chwilą... — wyjąkał nieszczęsny, pożerany ogniem wewnętrznym.
— A Helena?
— Nie ma jej...
— To być nie może! — krzyknęła Julia.
— Wszędzie pusto... — mówił Prosper, głosem, przerywanym czkawką śmiertelną. — W końcu piłem, po powrocie jadłem obiad na stacji i piłem... Przybyłem do domu... otworzyłem swoim kluczem... nikogo... znowu miałem pragnienie... i piłem..
— Co piłeś?
— To... — wyszeptał, wskazując na pusty imbryk.
Julia zaczęła szczękać zębami, jak w febrze.
Pochwyciła imbryk i, znalazłszy go pustym, upuściła na ziemię, gdzie rozbił się na drobne kawałki.
— Tak... wypiłem... i odtąd w gardle... w żołądku... w piersiach... czuję ogień piekielny... Cierpię... cierpię okrutnie!...
Głos mu zamarł, zwinął się, wyprężył, potoczył strasznymi oczyma i wyzionął ducha.
Garbuska stała, jak skamieniała, zrozumiała nareszcie iż, chcąc pozbyć się córki, otruła Prospera.
I łamiąc ręce, bezprzytomnie padła na ziemię.
Lecz nagle ucichła, łzy zaschły jej na oczach.
— Powrócił dla niej, wypił, i dla niej umiera... Ah! ja nieszczęsna! on mnie nie kochał...
Wtedy jak istota, pozbawiona rozumu, usiadła obok zesztywniałego ciała i suchymi oczyma wpatrzyła się w nabrzękłą twarz trupa.
Godziny upływały, w oddaleniu odezwał się zegar wieżowy, za nim wydzwonił dwanaście uderzeń zegar, stojący w pokoju.
Julia siedziała wciąż nieruchoma. Potwór ten poraz pierwszy pojął cierpienie serdeczne.
O tej samej godzinie kareta hrabiego de Roncerny wyjeżdżała z wilii, a Józef Włosko wychodził z kawiarni, do której, jak wiemy, wstąpił, aby czatować na powrót Heleny.
Przechadzał się z cygarem w ustach, dając baczenie na dom Julii Tordier.
Około pierwszej z północy usłyszał turkot powozu, i tętent kopyt koni.
Były dependent skrył się w zagłębieniu drzwi o dziesięć kroków cd domu Julii Tordier.
Powóz się zatrzymał i wysiadły z niego Joanna z Heleną.
W milczeniu weszły obydwie na schody.
Doszedłszy do drzwi, Helena podała Joannie klucz, gdy ta ze zdziwieniem ujrzała drugi, tkwiący w zamku.
— Powrócili — rzekła cicho Helena — a ten człowiek pijany był do tego stopnia, że zapomniał o kluczu. Schowaj mój klucz i wracaj czempręćdzej do siebie. Do widzenia, najdroższa!
— Włosko!
— Pan tutaj? o tak późnej godzinie?... Co się stało?
— Nic, co by mogło cię zaniepokoić, droga panno Joanno — odparł młody człowiek. — Czekałem waszego powrotu, chcąc ujrzeć ciebie, a następnie dowiedzieć się, czy nadzieja lekarza i nasze urzeczywistniły się.
Joanna opowiedziała mu w skróceniu wypadki ubiegłego wieczora.
Wiadomość o odmowie Heleny co do zaniesienia skargi i żądania rozwodu zgnębiła Wioskę.
Postanowił za tem, bądź co bądź, przyjść jej z pomocą.
Ale powróćmy do Heleny.
Wszedłszy do mieszkania, skierowała się wprost do swego pokoju.
Stanąwszy w progu uchylonych drzwi, cofnęła się i wydała okrzyk zgrozy najwyższej.
Garbuska zerwała się na równe nogi, a z oczu jej płomienie tryskały.
— Umarł! — rzekła głosem jak gdyby z pod ziemi wychodzącym. — On nie żyje!
— Nie żyje! — powtórzyła Helena.
I z szybkością błyskawicy przemknęła jej myśl o wyswobodzeniu, które cierpieniom jej położy koniec.
— On umarł... — jeszcze raz rzekła Julia.
— A jam wolna!... — zawołała Helena. — Jestem wdową, za tym działać mogę samodzielnie. Żegnaj, matko.
— Ja go pomszczę! — wrzasnęła Garbuska.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.