Potworna matka/Część czwarta/XXI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Potworna matka |
Podtytuł | Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki |
Wydawca | "Prasa Powieściowa" |
Data wyd. | 1938 |
Druk | "Monolit" |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Bossue |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Julia Tordier udała oburzenie.
— Co panu daje prawo tak mówić do mnie? — zawołała.
— Moje prawo, proszę pani — odpowiedział Challet — wynika przede wszystkim z mego urzędu a następnie z rozkazu, jaki został wydany co do pani. Otóż bez oporu, proszę. Ludzi swoich zostawiłem na dole, przez wzgląd na panią i dla uniknięcia rozgłosu. Niech pani zostawi walizkę, zamknie drzwi i pozwoli ze mną.
— Pójdę, ale będę protestowała — wyrzekła Garbuska tonem stanowczym.
Wyszła, zamknęła drzwi i włożyła klucz do kieszeni.
— Teraz, kochana pani — wyrzekł agent tonem miodowym — zechciej podać ramię.
— Dokąd mnie pan prowadzi? — zapytała, gdy zeszli; do bramy!
— Nie daleko stąd, zobaczy pani.
I Challet, na którego, wbrew jego zapewnienia, nie czekał żaden agent, udał się na ulicę Verrerie.
Posterunek policyjny mieścił się na parterze starego domu, który dotykał murem do siedziby Józefa Włosko.
Około dwunastu policjantów znajdowało się tu, kiedy Challet przyprowadził Garbuskę.
— Co to? nowa lokatorka? — spytał brygadier.
— Tak, i proszę mieć dla niej jak największe względy.
Jeden z policjantów pchnął drzwi od korytarza, oświetlonego gazem, zaprowadził Garbuskę na koniec tegoż korytarza i otworzył drzwi.
Światło gazowe dawało widzieć izdebkę szczupłą, z łóżkiem żelaznym, małym stoliczkiem i stołeczkiem drewnianym.
Okno izdebki, na wpół zamurowane, opatrzone by kratami żelaznymi.
— Proszę tu wejść — rzekł policjant. — Jeżeli się pani jeść zechce, to powiedz, a przyniosę, cokolwiek będziesz sobie życzyła... to ci wolno.
— Nie chce mi się jeść. Tylko proszę o światło.
— Nie. Światła nie wolno. Przepisy policyjne nie pozwalają.
Garbuska osunęła się na stołek.
Policjant wyszedł i zamknął drzwi na klucz.
Julia Tordier znalazła się samą, zebrała myśli i usiłowała zdać sobie sprawę z położenia.
— To Włosko mnie wydał! — rzekła do siebie. — Wiedzą, że zabiłam doktora Reynier. Wiedzą, że przekupiłam Tristana, ażeby zamordował Joannę. Wiedzą, że chciałam otruć Helenę. Wiedzą wszystko i zostałam dlatego aresztowaną!
Więc wszystko się skończyło? Czeka mnie więzienie na całe życie, jeżeli nie rusztowanie! i to właśnie w chwili, kiedy miałam uciec. Zanadto długo czekałam. Lepiej było mieć odwagę wyjechać za dnia! Ha! co zrobić! Czyż będę miała odwagę zasiąść na ławie oskarżonych? Stanąć przed sędziami przysięgłymi! Nie! nie! nigdy! raczej umrzeć!
Zabiję się! Nie będą mnie mieli żywej! Nie chcę więzienia. Wolę grób!
Garbuska zwróciła oczy ku oknu zakratowanemu, kędy wdzierało się słabe światełko.
Pomyślała.
— Mogę przywiązać sznur do tych krat, zawiążę sznur dokoła szyi i pozbędę się życia!
Julia Tordier nie straciła ani chwili dla wykonania projektu.
Zdjęła z siebie spódnicę perkalową, zębami i paznokami podarła ją na długie pasy i związała je tak, że utworzyły jeden długi pas mocny.
Robota owa, prowadzona gorączkowo, zabrała jej ledwie pół godziny czasu.
O godzinie jedenastej wieczorem już się skończyła.
Naraz usłyszała drzwi, otwierające się na korytarzu i odgłos ciężki kroków.
Ktoś się zbliżał.
Garbuska schowała pod suknię pas rzeczony i usiadła.
Nie wszedł nikt, tylko lufcik w drzwiach otworzy się i czyjś głos zapytał:
— Może potrzebuje pani czego?
— Nie, nic... — odpowiedziała Julia.
— To dobrej nocy. Staraj się pani usnąć.
Lufcik zamknięto i ciężkie kroki oddaliły się po chwili.
— No — szepnęła Garbuska, wstając. — Teraz już nic nie przeszkodzi.
Bez hałasu przysunęła stoliczek pod okno i stanęła na nim, ale nie mogła dosięgnąć krat.
Musiała zejść, postawić na stole stołek i, trzymając w zębach pas,
wgramoliła się na to rusztowanie, co uczyniła z taką zręcznością i zwinnością, jakiej trudno się było po niej spodziewać.
Zwolna, z wielką ostrożnością, związała pas dokoła kraty i miała poraz drugi przewiązać, gdy wtem drgnęła.. krata ustąpiła pod jej ręką.
Jak błyskawica oświetla noc burzliwą, tak nadzieja rozjaśniła myśl Julii Tordier.
Schwytawszy kratę oburącz, wstrząsnęła nią z całą siłą.
Krata ruszała się w swej obsadzie.
Rdza od deszczu ją zjadła i rozluźniła cement, który ją od wielu lat przytrzymywał.
Przy każdym wstrząśnieniu cement opadał.
Gdyby Garbusce udało się wymknąć z izdebki, służącej za więzienie, umożliwiłoby to jej niezawodnie wyjście dla wydostania się z domu.
Wtedy byłaby wolną i wśród nocy mogłaby uciec, a ponieważ miała pieniądze, mogłaby wyjechać zagranicę.
Raz jeszcze gwałtownie wstrząsnęła kratą. Cement odpadł jeszcze w większej ilości i krata pozostała w ręku Julii Tordier.
— Jestem wolna! — rzekła do siebie.
Wtedy, podnosząc się całą siłą na rękach do otworu okna, przedostała na zewnątrz górną część ciała.
Ciemności zewnątrz nie były wcale wielkie.
Garbuska mogła rozróżnić pod oknem stos koszy przekupniów, ponieważ mały dziedziniec stanowił właśnie skład dla nich.
Zsunęła się na kosze, które ją uchroniły od upadku na bruk, podniosła się bez żadnego zadraśnięcia i szybko rozejrzała się wokół.
Przyczaiwszy wzrok do ciemności, spostrzegła drzwi, do których się wnet zbliżyła.
Ręka jej poszukała klamki, drzwi się otworzyły.
Znalazła się w sieni.
Teraz trzeba było tylko z tego domu wyjść.
W jaki sposób? Co postanowić? Poprosić odźwiernego o otworzenie bramy tego domu, gdzie się znajdował posterunek policyjny, byłoby to ściągnąć na siebie niebezpieczeństwo.
Myśl nowa przyszła do głowy Julii Tordier.
Korytarz prowadzić musiał na schody; bez trudności odnalazła je, weszła na nie, dostała się na pierwsze piętro, po tym na drugie.
Tu dom się kończył.
W sionce drugiego piętra okno otwarte pozwalało widzieć rynnę i dach poddasza.
Jakkolwiek księżyc nie wszedł jeszcze, miliardy gwiazd czyniły ciemność przejrzystą i Julia ujrzała przed sobą na dole ogromny budynek, jakby magazyn z szerokimi oknami.
Uśmiech zjawił się na jej ustach.
— To mój dawny dom, dom tego łotra Włoski! — rzekła do siebie. — Jeżeli będę mogła, a muszę, jeżeli będę mogła dostać się do okienka strychu, przeszedłszy po dachu, dostanę się na schody boczne, a stamtąd na podwórze. Jak brama się otwiera, wiem i będę ocalona!
Garbuska zdjęła trzewiki, włożyła je do kieszeni, przeszła przez okno, schwyciła się rynny i ze zręcznością, jaką jej dawała siła woli, przesunęła się po rynnie na dach domu, zamieszkanego przez Włoskę.
Przesunęła się przed dwoma oknami nieoświetlonymi, dosięgła okienka od strychu i zniknęła w tym otworze.
Dom był jej znanym do najmniejszych zakątków, i wiedziała, jak się otwiera brama.
Westchnęła głęboko, z wielką ulgą i wyszeptała:
— Jestem ocalona!