Potworna matka/Część druga/XV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XV.

Stosownie do życzeń córki, hrabia de Roncerny, jak widzieliśmy, udał się nazajutrz zrana do budowniczego, przy ulicy Chanchot.
Panna de Roncerny, jakkolwiek bardzo zajęta bliskim małżeństwem, zbyt kochała Helenę, aby miała zapomnieć o swej nieszczęśliwej przyjaciółce.
Pamiętała o danych Helenie obietnicach i gotowa była je w każdej chwili spełnić.
Nie zadziwimy więc chyba czytelników, oświadczając im, że myśl o Helenie była główną pobudką woli Marty zobaczenia osobiście budowniczego, a właściwie jego rysownika.
Wiedziała doskonale, że rysownikiem tym był właśnie Lucjan Gobert, kuzyn Heleny, który ją ubóstwiał i którego ona też kochała.
Ażeby spełnić obietnicę, jaką Marta dała swej przyjaciółce, że zobaczy się z Lucjanem i z nim pomówi o niej, młoda dziewczyna musiała znaleźć jaką szczególną okazję, gdyż nie mogła sama iść do rysownika i nie chciała powierzać swych życzeń matce.
Pałacyk wróżek, o jakim marzyła, dostarczył jej tego sposobu, rzeczywiście najlepszego ze wszystkich, bo najnaturalniejszego i najprostszego.
Skoro Lucjan Gobert miał być wprowadzony do Petit-Bry, przez swego pryncypała i miał się z nią porozumieć co do szkicu, z łatwością będzie mogła pomówić w tym przedmiocie, który interesował ich oboje.
Kiedy ojciec, po powrocie z Paryża, oznajmił jej, że nazajutrz przyjedzie budowniczy z młodym artystą, klasnęła w ręce z prawdziwym wybuchem radości.
Radość ta nie miała w sobie nic egoistycznego.
Jedyną jej przyczyną najgłówniejszą była myśl wyświadczenia przysługi Helenie.
Nazajutrz około godziny jedenastej przybyli do willi pan Soly i Lucjan Gobert, a hrabia de Roncerny ze swym przyszłym zięciem wyszli na ich spotkanie.
Pan de Roncerny był u siebie jak najprzyjemniejszym dla gości, jak najgościnniejszym.
Przyjął też przybyłych z taką uprzejmością, że Lucjan, chociaż z natury dość nieśmiały, uczuł się zupełnie swobodnym w tym otoczeniu.
Spojrzenie młodzieńca błąkało się we wszystkich kierunkach, szukając Marty, to jest przyjaciółki Heleny, i nie znajdując jej wcale.
Ujrzał ją dopiero, kiedy pan de Roncerny wprowadził swych gości do salonu, gdzie na nich czekała hrabina z córką.
Marta, zobaczywszy rysownika, udała zdziwienie.
— Pan Lucjan Gobert! — zawołała.
Hrabia i hrabina spojrzeli zdziwieni na Martę i Lucjana.
— To ty znasz pana? — zapytał ją hrabia.
— Tak, ojcze — odpowiedziała Marta z zupełną pewnością siebie.
— Ależ jakim sposobem?
— Pan Gobert jest kuzynem mojej najlepszej koleżanki, Heleny Tordier, i widziałam go kilka razy w Saint-Leger.
— Rzeczywiście — odezwał się Lucjan, kłaniając się Marcie. — Miałem zaszczyt być przedstawionym pani przez moją kuzynkę...
— A to się wybornie składa! — zawołał hrabia. — Ponieważ państwo się już znacie, to lepiej się jeszcze porozumiecie w przedmiocie tej pracy artystycznej, którą należy wykonać.
— Tak, tak, ojcze — odparła Marta. — Porozumiemy się jak najlepiej w świecie... Wiem od mej przyjaciółki, że pan Lucjan nie tylko jest rysownikiem, ale nawet pejzażystą znakomitym... i jestem pewna, że lepiej niż ktokolwiek potrafi nadać kształty memu marzeniu.
— Uczynię przynajmniej wszystko, co będzie zależało ode mnie — wyjąkał Lucjan. — I spodziewam się, że mi się to powiedzie, gdy poznam pani pomysł i otrzymam rady od pana Soly.
— Za wiele skromności, mój drogi Lucjanie — odpowiedział budowniczy. — Jako rysownik, nie potrzebujesz rad niczyich.
Kuzyn Heleny, jak już wiemy, był bardzo starannie wychowany i obdarzony nader wielkim talentem.
Od pierwszej chwili bardzo się spodobał państwu de Roncerny.
Wszyscy zasiedli do stołu i śniadanie przeszło wesoło, jakkolwiek Lucjan miał smutek niezmierny w głębi duszy.
Chwilami podnosił oczy na Martę, siedzącą naprzeciw niego.
Wtedy młode dziewczę uśmiechało się doń wymownie, a spojrzenia jej jakby mówiły:
— Cierpliwości! cierpliwości! Wiem dobrze, o czym pan myślisz... Wiem dobrze, na co pan czekasz, za chwilę pomówię z panem o niej!
Lucjan zrozumiał tę mowę niemą! Czuł, że mu serce bije gwałtownie.
Marta tego dnia była w całym zebraniu najważniejszą osobą, zebranie to bowiem miało, na celu zaspokojenie jej zachcianki.
Ponieważ zaś pilno jej było położyć kres niecierpliwości Lucjana, niecierpliwości, którą podzielała zresztą, ona pierwsza zaproponowała wstanie od stołu, nie żądając tego w sposób formalny, ale zawoławszy figlarnie:
— Czy nie byłby już czas, na zajęcie się trochę moim Pałacem wróżek?
Wszyscy zaraz wstali.
Dziewczę ciągnęło dalej:
— Pan Lucjan będzie łaskaw mnie posłuchać uważnie! Muszę mu wytłómaczyć mnóstwo rzeczy, których sama dobrze nie rozumiem, ale to, co mu się wyda nie bardzo jasnym sam odgadnie, a w razie potrzeby sam obmyśli! Zatem będziemy sobie razem pomagali w pracy słowem i ołówkiem, ja będę opowiadała, pan będzie rysował a państwo wybierzecie tymczasem miejsce na ten pałacyk... Państwo więc do parku, a my do salonu...
Po czym dodała:
— Panie Gobert, gdzie są pańskie przybory artystyczne?...
— W salonie, proszę pani.
— To pójdź pan. Razem je odnajdziemy.
I panna de Roncerny, rzuciwszy bardzo miłe spojrzenie Gastonowi de Beuil, którego gorący zachwyt wzmagał się z każdą godziną, opuściła pokój jadalny, razem z Lucjanem.
Hrabia z żoną i gośćmi wyszli z willi, udali się do najwięcej cienistej części parku, dla wybrania najbardziej uroczego zakątka, o jakim marzyła Marta.
Ta zaś i Lucjan pozostali w salonie.
Młodzieniec chciał mówić.
Marta mu jednak przerwała.
— Nie trudź się pan wypytywaniem mnie — rzekła — byłaby szkoda czasu... Pan pragnąłbyś się dowiedzieć o Helenie... zaraz ci o niej opowiem.
Lucjan Gobert uczuł niezmierną radość, nieskończoną wdzięczność, ogarniającą całą jego istotę.
Marta mówiła dalej żywo:
— Jeżeli pan tu jesteś, to dzięki kombinacji, którą wymyśliłam, i z której, zapewniam pana, jestem bardzo dumną... Jabym chciała ją widzieć tak szczęśliwą, drogą Helenkę! Zdaje mi się, że zarówno pragnę mego szczęścia jak i jej. Pan ją bardzo kochasz, nieprawdaż, panie Lucjanie? Pan ją tak kochasz, jak ona zasługuje, ażeby być kochaną?...
— O! — zawołał młodzieniec z uniesieniem. — Kocham ją z całego serca, z całej mej duszy, ze wszystkich mych sił!...
— To ona tak samo pana kocha! A ja będę kochała pana jak brata, bo będziesz pan jej mężem!
Lucjan westchnął głęboko.
Westchnienie to wyrażało boleść i zniechęcenie.
Mówiło ono wyraźnie:
— Ja jej mężem?... Czyż kiedy to się ziści?...
Marta podchwyciła:
— Ja wszystko wiem, co was dotyczy... Helenka mi wszystko opowiedziała... Wiem, że jej matka, prawdziwa jędza, oboje was traktuje z nienawiścią... Wiem, co zaszło między matką pańską a panią Tordier... Jesteście względem siebie wrogami nieprzejednanymi...
— Niestety! to wielka prawda.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.