Potworna matka/Część druga/XVI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Potworna matka
Podtytuł Tragiczne dzieje nieszczęśliwej córki
Wydawca "Prasa Powieściowa"
Data wyd. 1938
Druk "Monolit"
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Bossue
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XVI.

— Rozpacz Helenki jest bez granic — ciągnęła dalej panna de Roncerny — bo to usposobienie srogie jakby wznosiło między rodzinami obiema przegrodę, niepodobną do przebycia.
— Czyż rozpacz Helenki może być większą od mojej?...
— Tak — odpowiedziała Marta.
— Dlaczego?
— Bo ona lęka się, czy pan będziesz miał odwagę i cierpliwość, aby ją kochać do tego dnia, kiedy wreszcie, zostawszy wolną z mocy prawa, będzie mogła zostać żoną pańską wbrew nawet woli matki.
— To znaczy, że nie wierzy we mnie.
— Ona wierzy, tylko się lęka...
— Biedna droga Helenka! Jak ona się niepotrzebnie trwoży!... Ja nigdy nie przestanę jej kochać, gdybym nawet miał powziąć przekonanie, że nigdy nie będzie moją!... Całe życie moje... do niej należy... do niej, cokolwiek bądź się stanie!...
— Gdyby ona słyszała to, co pan mi powiedział teraz... ukoiłoby to znacznie jej cierpienia moralne.
— Tak, gdyby słyszała!... ale to niemożliwe życzenie! Bo jakim sposobem mógłbym się widzieć z Helenką?... Pani Gevignot nie pozwoliłaby mi na taką rozmowę... bo, w najlepszym razie, gdyby mi pozwoliła zobaczyć się z Helenką na pensji, byłaby obecną przy naszej rozmowie... Ja wtedy nie mógłbym wynurzyć całego serca mego — ani nie mógłbym jej nakłaniać do oporu woli matki, gdyby matka chciała jej narzucić inne małżeństwo...
— Ona sama się oprze...
— Zapewne oprzeć by się chciała... — powtórzył Lucjan — ale nie będzie miała siły...
— Tę siłę może mieć od pana.
— Jakim sposobem? Dla mnie zarówno trudnym byłoby się z nią widzieć, jak i przesłać jej list...
— Posłuchaj mnie pan. — Ja sobie poprzysięgłam pracować dla szczęścia Helenki i uczynię wszystko, co będzie zależeć ode mnie, przy pomocy mej matki, która zna moją przyjaciółkę i żałuje ją z całego serca... Ja uważam za nieodzowne, ażebyś pan widział się z Helenką i pokrzepił jej stan moralny... Cierpienie pożera ją i zabija! Ja chcę, ażeby żyła... Ja chcę, ażeby się pan z nią widział, i jak sądzę, znalazłam na to sposób...
— O! mów pani, mów! — wyrzekł żywo Lucjan.
— Od dziś pan Soly rozpocznie układanie planów dla pałacyku, który mój ojciec chce dla mnie zbudować.
— Od dzisiaj nie... — odparł rysownik. — Plany domu i rozkład wewnętrzny nie dają się obmyślić tak prędko, ale za kilka dni będą gotowe, i wtedy zaraz przedsięwziętą zostanie robota, bo pan Soly nie straci ani minuty, a jego przedsiębiorcy z całym pośpiechem zabiorą się do dzieła.
— Kto będzie prowadził roboty?
— Majster.
— Kto nimi będzie kierował?
— Urzędnik pana Soly.
— Nie pan?
— Nie, pani... Ja mam inne zajęcia...
— Wiem o tym wybornie, lecz pytam się celowo. Pan będzie rysował ozdoby, szczegóły dekoracyjne. Trzeba przecież dopilnować, ażeby wykonawca nie popsuł myśli pańskiej.
— Nie można jej popsuć. Wszystko zostanie obliczone ze ścisłością matematyczną, a rysunki, również jak plany, złożone będą kierownikowi robót.
Marta tupnęła nóżką z niecierpliwości.
— Więc wcale nie będziesz się pan przyglądał postępowi robót? — zawołała.
— To już dotyczy pana Soly, a nie mnie...
Młoda dziewczyna uczyniła gest zniechęcenia.
— Ha! ponieważ tak jest — szepnęła — nie mogę uczynić tego, co chciałam!...
— A czy mogę zapytać pani, do czego zmierzały pytania, które mi pani zadawała?
— Jakto, to pan nie zrozumiał?
— Nie, przyznaję szczerze...
— Ja wyobrażałam sobie, że będziesz pan bywał w willi codzień... że pan prawie zupełnie zamieszka u nas dla kierowania robotami... a gdyby pan był tutaj, to jabym znalazła sposób sprowadzenia tu Helenki...
— Helenki! — powtórzył młody rysownik. — Helenka u pani!
— A tak...
— I mógłbym się z nią widzieć... rozmawiać z nią?
— Oczywiście... ale to, co pan powiedział, czyni wszystko niemożebnym...
— O! to musi być wszystko możebne! — zawołał młodzieniec z uniesieniem.
— To pomyśl pan.
— Wszak pani pragnie, ażeby robota szła jak najprędzej?
— Tak.
— Chce pani, ażeby front pałacyku był bardzo zdobny.
— Tak.
— Ażeby były rzeźby?... sztukaterie?
— Tak.
— W takim razie niech pani oświadczy, że pani chce mieć ciągle przy sobie od samego początku robót, kierownika jak i rysownika, który będzie pod osobistym pani doglądem zaprowadzać żądane przez panią zmiany, tak, ażeby wszystko już mogło panią najzupełniej zadowolić.
— I czy to życzenie moje będzie spełnione?
— Czyż podobna byłoby odmówić pani w czymkolwiek? — rzekł Lucjan z uśmiechem. — Niech pani będzie pewna, iż pan Soly zechce czymprędzej zadość uczynić wymaganiom pani nie tylko, ażeby się pani przypodobać, ale również w jej własnym interesie. Poprosi tylko ojca pani, ażeby mu dał do rozporządzenia dwa pokoje, które będą służyły jako biuro dla kierownika robót i rysownika.
— To będzie zrobione.
— Ale czym dobrze zrozumiał, co pani mi powiedziała? — podchwycił Lucjan. — Czyż pani doprawdy sądzi, że uda się sprowadzić tutaj Helenkę?
— Z pewnością, przecież dlatego właśnie pragnę, ażebyś pan czasowo osiadł w willi...
— Czy pani znalazła sposób na osiągnięcie takiego rezultatu?
— Tak, i to bardzo prosty... Mama ze mną pojedzie do pani Tordier, a ponieważ jej córka jest moją przyjaciółką, a przy tym jest bardzo cierpiącą, poprosimy ją, ażeby powierzyła Helenkę na kilka dni dla dobra jej zdrowia...
Lucjan pokiwał głową.
— A ja sądzę, że się to pani nie powiedzie — wyszeptał głosem ponurym.
— Skądże pan tak przypuszcza?
— Niestety przecież znam moją ciotkę...
— I jesteś pan przekonany, że odmówi, chociaż pobyt w Petit-Bry dobrze oddziałałby na Helenkę?
— Właśnie dlatego odmówi...
— Otóż ja, panie Lucjanie, jeszcze nie rozpaczam, ponieważ mam wiarę ślepą w to stare i mądre przysłowie: „Czego kobieta chce, Bóg tego chce!“. Otóż ja jestem kobietą, a jednocześnie mam wiarę i mam wolę! Więc i pan miej nadzieję! Zobaczy się pan z Helenką, natura może ją uleczy, a ta otucha nowa zdoła jej uratować życie...
— Co pani mówi? — zawołał Lucjan ze zgrozy. — Czyżby jej życie było w niebezpieczeństwie?
— Gdyby Helenka choć na chwilę przypuszczać mogła, że pan o niej zapominasz, umarłaby z tego, tak mi powiedziała, a nie były to wcale czcze słowa! Pozwól mi pan działać, licz na mnie, a teraz pomówimy o mych projektach... Trzeba dowieść rodzicom, narzeczonemu i panu Soly, żeśmy pracowali poważnie i żeśmy coś wykonali.
— Jestem na pani rozkazy... Niech pani raczy mi wyłuszczyć swe myśli... ja postaram się je wytłómaczyć, raczej utrwalić ołówkiem i akwarelą...
Lucjan, mówiąc to, usiadł przy stoliku, na którym leżały farby i pędzle, położył karton na kolanach i wziął ołówek.
— Mam panu wyłuszczyć swoje myśli — powtórzyła Marta ze śmiechem — nie będzie to tak łatwo, bo te myśli są trochę pomieszane, ale pan powinieneś je rozplątać...
— Uczynię, co tylko będę mógł.
— Najprzód pragnę, ażeby mój pałacyk był otoczony rowami z bieżącą wodą, gdzie muszą być także duże karpie jak w Chenomeaux i ryby czerwone jak w basenach Tuileryjlskich... Wchodzić się będzie przez most zwodzony...
— Czy będzie można łatwo sprowadzić wodę do parku? — zapytał Lucjan.
— O ile wiem, jest źródło w pobliżu... Zresztą i rzeka Marna niedaleko...
— Bardzo dobrze. Czekam dalszego ciągu...
— Dalszego ciągu, oto jest.
I Marta zaczęła mówić, rozwijając plan, powstały w jej wyobraźni, i opisując szczegóły dekoracyj pałacyku.
W miarę, jak dziewczę mówiło, Lucjan rysował.
Ołówek jego biegł po papierze ze zdumiewającą szybkością.
Marta, stojąc obok kuzyna Helenki, z trudnością mogła nadążyć przyglądaniu się szybkim rzutom ołówka.
Powoli linie, z początku niewyraźne, stawały się coraz bardziej regularnymi, zaczęły się z sobą skupiać i nagle przed oczami dziewczęcia ukazała się śliczna całość malownicza i fantazyjna.
— Tak, to, to! — zawołała, klaszcząc w ręce — tak, to właśnie moje marzenie! — Odgadłeś wszystko, panie Lucjanie, wszystko zrozumiałeś! Jesteś prawdziwie genialnym artystą!
— Skromnym rysownikiem tylko, proszę pani — odparł pomocnik pana Soly.
— Ja jednak obstaję przy tytule, bo pan zasługuje nań.
Ołówek Lucjana biegł ciągle.
Otaczał pałacyk wielkimi drzewami, trawnikami, kobiercami kwiatów, schodami, grotami, białymi statuami, uwydatniającymi piękne kształty na tle zieloności, wężykowato poprowadził małą rzeczkę dookoła ścian itd.
Marta powtarzała wciąż:
— Śliczne! prześliczne!
Szkic został ukończony. Wtedy Lucjan wziął pędzle i kilkoma pociągnięciami nadał życie temu pejzażowi, który stworzył ołówkiem.
— To już nie rysunek! — zawołała Marta zachwycona. — To obraz! To arcydzieło!...


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.