Powszechne braterstwo/Rozdział IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ IV.
Mała modelka.

Gdy ubiegłej jesieni Blanka rozpoczynała swój obraz na temat „Cień“, nikt się tak nie zdziwił, jak Hilary, że poprosiła go o wynalezienie modelki. Nie znając charakteru obrazu, nie będąc też od wielu lat — a może nigdy — dopuszczonym do prac umysłowych swej żony powiedział:
„Dlaczego nie prosisz Tymiany, aby ci pozowała?“
Blanka odpowiedziała: „Nie jest to wcale ten typ — zbyt jest pozytywny. Poza tem nie chcę, aby to był ktoś z towarzystwa; postać ma być do połowy udrapowana“.
Hilary uśmiechnął się.
Blanka wiedziała doskonale, że uśmiechał się wobec tego rozróżniania pań z towarzystwa od innych kobiet i rozumiała, że nietyle się do niej uśmiechał, ile do samego siebie, gdyż z głębi duszy zgadzał się z rozgraniczeniem, jakie zrobiła.
I nagle również się uśmiechnęła.
Całe dzieje ich małżeństwa zawarły się w tych dwóch uśmiechach. Oznaczały one tak wiele: tyle tysięcy godzin ukrytego rozdrażnienia, tyle przezwyciężonych pragnień i poważnych usiłowań pogodzenia ich usposobień. Były one najwyższym, cichym dowodem rozejścia, się ich dróg życiowych — tego powolnego rozchodzenia się, które bynajmniej nie było rozmyślne i tembardziej, było beznadziejne, że przychodziło stopniowo i łagodnie. Nie było nigdy między nimi kłótni, któraby wyjaśniła ich poglądy na małżeństwo; lecz uśmiechali się. Uśmiechali się tak często i przez tyle lat, że na całym świecie nie było dwojga łudzi, którzy byliby bardziej od siebie oddaleni. Ich uśmiechy zatruły nawet dla nich samych odkrycie tragedji ich stanu małżeńskiego. Pewną jest rzeczą, że żadne z nich nic nie mogło poradzić na te uśmiechy, które nie miały zamiaru ranić, lecz wypływały na ich oblicza w sposób tak naturalny, jak światło księżycowe pada na wodę, z głębi ich wrogo usposobionych dusz.
Hilary spędził dwa popołudnia wśród swoich przyjaciół artystów, starając się znaleźć na podstawie zebranych wiadomości modelkę do „Cienia“. Znalazł ją w końcu. Nazwisko jej, Berton oraz adres dał mu pewien malarz zwierząt, nazwiskiem French.
„Dla mnie nigdy nie pozowała“, rzekł; „odnalazła ją moja siostra, gdzieś w West Country. Miała ona jakąś przygodę. Nie wiem właściwie jaką. Była tu mniej więcej jakieś trzy miesiące temu, zdaje mi się“.
„Nie pozuje teraz pańskiej siostrze?“ zapytał Hilary.
„Nie“, odrzekł malarz zwierząt; „moja siostra wyszła za mąż i wyjechała do Indyj. Nie wiem, czy zechce pozować nawpół udrapowana, lecz sądzę, że tak. Musiałaby się to zgodzić, wcześniej czy później; niechże więc raz zacznie, zwłaszcza, że żona pańska jest kobietą. Jest w niej coś pociągającego — niech pan spróbuje“. Po tych słowach powrócił do swego malowania zwierząt, które przerwał, aby porozmawiać z Hilarym.
Hilary napisał do tej dziewczyny, aby do niego przyszła. Przyszła przed samym obiadem tego samego dnia.
Zastał ją stojącą na środku gabinetu; zdawało się, jakby nie śmiała podejść do mebli, a ponieważ bardzo mało było światła, mógł zaledwie dojrzeć jej twarz. Stała cierpliwa, cicha, w starej bronzowej spódnicy, źle skrojonej bluzce i w niebiesko-zielonej czapeczce. Hilary zapalił światło. Zobaczył okrągłą, małą twarzyczkę o szerokich kościach policzkowych, oczach o barwie niebieskiego kwiatu i nieco rozchylonych ustach. Trudno było coś orzec o jej figurze w tej starej odzieży, lecz nie była ona ani wysoka, ani niska; szyję miała białę i dobrze osadzoną, włosy jasno bronzowe i obfite. Hilary zauważył, ze podbródek jej, choć nie uciekający, zbyt był łagodny i mały; lecz co przedewszystkiem zauważył, to jej spojrzenie cierpliwie wyczekujące, jak gdyby po za chwilą obecną, widziała coś niekoniecznie miłego, co ją oczekiwało. Gdyby nie był wiedział od malarza zwierząt, że pochodzi ona ze wsi, byłby ją uważał za dziewczynkę miejską, taka była blada. Wygląd jej w każdym razie nie był „zbyt pozytywny“. Mowa jednakże z lekkim akcentem z West-Country była dostatecznie pozytywna, omawiająca szczegółowo, jak długo musiałaby pozować i ile za to dostanie. W środku rozmowy upadła na podłogę i Hilary musiał ją ratować ciastkami i likierem’ który w pospiechu wyjął zamiast wódki. Okazało się, że nic nie jadła od śniadania dnia poprzedniego, na które wypiła filiżankę herbaty. Odpowiadając na jego wymówki, zrobiła tę pozytywną uwagę:
„Jeżeli ktoś nie ma pieniędzy, nie może sobie nic kuić... Nie mam tu kogo poprosić jestem obca“.
„Nic pani nie zarobiła?“ »Nie“, odpowiedziała smutnie modelka; „nie chcę poozować tym wszystkim, którzy, sobie tego życzą, dopóki nie jestem do tego zmuszona“. Krew gwałtownie napłynęła jej do twarzy, poczem znów odpłynęła, zostawiając z powrotem jej bladość...
„Ahą!“ pomyślał Hilary, „ma ona już swoje doświadczenie“.
Oboje z żoną wrailiwi byli na nędzę lecz rodzaj ich dobroczynności był odmienny. Hilary z natury swej nie był w stanie odmówić pomocy temu, kto po nią wyciągał rękę. Blanka (której socjologia była zdrowsza), wychodząc z założenia, że dobroczynność jest rzeczą złą, gdyż dobrze zorganizowanem państwie nikt nie powinien po potrzebować pomocy, kierowała wszelkie sprawy, podobnie, jak Stefan, do „Towarzystwa przeciwżebraczego“, co kosztowało dużo czasu i dużo trudu przy udowadnianiu nędzy.
W danym przypadku jednakże najważniejszem było zapewnienie biednemu dziewczęciu utrzymania, nas następnie zaś należało sprawdzić, czy mieszka w przyzwoitym domu, a gdy się okazało, że takiego domu nie ma, trzeba wynaleźć jej coś lepszego. Ponieważ zaś dobroczynność chętnie piecze dwie pieczenie przy jednym ogniu, okazało się, że pani Hughs, krawcowa, może odnająć jeden pokój bez mebli i będzie więcej niż uszczęśliwiona z czterech szylingów lub nawet trzech i pół na tydzień. Meble równie dla niej znaleziono: trzeszczące łóżko, umywalnię, stół i komodę; dywan, dwa krzesła i jakieś statki kuchenne, starych fotografji i rysunków, jakie zwykle pochowane są po szafach i jakiś dziwny mały zegarek, który często, zapominał, która jest godzina. Wszystkie te rzeczy i parę niezbędnych sztuk ubrania przysłano w małym koszyku razem z trzema paprociami, które niedługo miały się rozwinąć i z odnóżką rośliny, zwanej „uczciwość“. Wkrótce potem przyszła „pozować“. Była bardzo spokojną i cierpliwą modelką, i nie kazano jej przy pozowaniu do połowy się drapować, gdyż Blanka zdecydowała, że w gruncie rzeczy lepiej, aby „Cień“ był wyobrażony w całkowitej odzieży pomimo bowiem iż mówiła o aktach i patrzała na nie ze swobodą, gdy przychodziło do malowania ludzi nagich, ogarniał ją jakiś fizyczny wstręt.
Hilary, który był ciekaw, tak zresztą, jak każdy na jego miejscu byłby ciekaw, tego kto u jego nóg zemdlał z głodu, przychodził od czasu do czasu popatrzeć i przyglądał się tej małej, wynędzniałej dziewczynce dobremi, wyrazistemi oczami. Charakterystyką najoczywistszą jego. osobowości było to zdanie, popularne wśród tych, którzy go znali: Hilary obszedłby milę, raczej, niżby zdeptał jakiś owad“. Mała modelka od chwili, gdy wsączył jej likier w zaciśnięte zęby, zdawała się uważać, iż ma do niej pewne prawa, zachowywała bowiem dla niego swoje drobne, pozytywne wyznanie. Czyniła je w ogrodzie, przychodząc lub odchodząc, lub też poza ogrodem, od czasu do czasu w gabinecie, tak, jak dziecko, które wpada i pokazuje skaleczony palec. Mówiła naprzykład ni stąd, ni zowąd: „Proszę pana, odłożyłam w tym tygodniu cztery szylingi“, albo też „Proszę pana, stary pan Creed poszedł dziś do szpitala“.
Twarz jej stawała się mniej bezkrwista, niż była tego pierwszego wieczora, lecz ciągle jeszcze była blada, nabierając niewłaściwych kolorów w chłodne dni, na skroniach występowały drobne, niebieskie żyłki, pod oczami — cienie. Usta miała stale nieco rozchylone, i wyglądała zawsze, jak gdyby wyczekiwała czegoś, co ma się stać, podobna do małej Madonny lub Wenus na obrazie Botticellego. To jej spojrzenie w połączeniu z jej pozytywną mową, nadawało pewien smaczek jej osobowości...
Na Boże Narodzenie pokazano obraz p. Purcey, który skorzystał ze sposobności, aby „się przejechać swym samochodem“ oraz innym znawcom. Blanka poprosiła modelkę, aby była obecną przy tej ceremonji, chcąc w ten sposób znaleźć dla niej pracę. Wsunąwszy się jednak w kąt, dziewczyna stanęła możliwie jak najdalej — poza płótnem. Goście, widząc ją tam i zauważywszy jej podobieństwo do obrazu, patrzyli na nią z ciekawością i odchodzili szepcząc, że przedstawia interesujący typ. Nie odzywali się do niej, gdyż jedni obawiali się, że nie potrafi mówić o rzeczach, o których oni mówić by mogli, lub, że oni nie potrafią mówić o tem, o czem ona potrafi, inni też dlatego, że nie chcieli wyglądać na jej opiekunów. To też nie odezwała się do nikogo. Sprawiło to Hilaremu pewną przykrość. Podchodził do niej i uśmiechał się, próbował robić uwagi lub żarty, na które ona odpowiadała: „Tak panie Dallison“, lub „Nie, panie Dallison“, odpowiednio do okoliczności.
Gdy powracał z jednej z tych krótkich rozmówek, pewien krytyk sztuki, stojący przed obrazem, uśmiechnął się i na jego okrągłej, starannie wygolonej zmysłowej twarzy pojawił się jakiś zielonkawy odcień w oczach i na policzkach tak, jak oka tłuszczu na zupie żółwia.
Jedyni ludzie, którzy szczególniejszą na nią zwrócili uwagę, byli to starzy znajomi, p. Purcey i p. Stone. P. Purcey pomyślał, „Raczej przystojna dziewczyna“ i oczy jego ciągle ku niej wędrowały. W tem, że jest ona prawdziwą modelką, było dla niego coś pikantnego i bezprawnie pociągającego.
Sposób, w jaki zwrócib na nią uwagę p. Stone, był wręcz odmienny; Podszedł do niej zwykłym swym cichym i niezgrabnym krokiem, jak gdyby na całym świecie nic więcej nie widział.
„Mieszka pani sama?“ rzekł. „Przyjdę do pani“.
Zrobiona przez krytyka sztuki lub przez p. Purcey‘a, dawną tą zapowiedź miałaby pewne znaczenie; zrobiona przez pana Stone’a, miała znaczenie wprost przeciwne. Powiedziawszy, co miał powiedzenia, autor książki „Powszechne braterstwo“, ukłonił się i odszedł. Gdy zauważono, ze jedynie drzwi widział przed sobą i nic innego, wszyscy się przed nim rozstąpili. Dały się słyszeć uwagi, które zazwyczaj robiono za jego plecami. „Nadzwyczajny starzec!“ Wie pan, że on cały okrągły rok kąpie się w Serpentynie?“ I sam sobie gotuje, sam podobno sprząta swój pokój, a przez resztę czasu pisze książkę!“ „Pyszny typ!“


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.