Powszechne braterstwo/Rozdział V

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ V.
Komedja się zaczyna.

Krytyk sztuk, który się uśmiechnął, był, tak, jak i wszyscy ludzie — bardziej godzien pożałowania, niż nagany. Irlandczyk istotnie zdolny, wstąpił w życie z wysokiemi ideałami w duszy i z wiarą, że będzie mógł zgodnie z niemi postępować. Miał nadzieję, iż uda mu się służyć sztuce, służyć jej bezinteresownie; gdy jednak pewnego dnia pozwolił swemu temperamentowi zanurzyć się w orgii osobistych odwetów, nie wiedział już kiedy mu się zerwie z łańcucha i powróci do niego okopcony i zbrukany. W dodatku nie karcił go już za powrotem. Ideały opuściły go, jeden za drugim; pozostał sam, obdarty z godności i wstydu, szukając ukojenia w wódce. Człowiek pełen zawiści, zasługujący na litość i zadawalający się swym kieliszkiem.
Przed przyjściem do Blanki na ową gwiazdkową uroczystość, zjadł był obfite śniadanie, lecz o godzinie czwartej opary, dzięki którym świat wydawał mu się, miłem miejscem pobytu, niemal całkowicie się ulotniły i boleśnie wprost pragnął czegoś do picia. A może to ta dziewczyna ze swem łagodnem spojrzeniem, wzbudziła w nim uczucie, że powinna mu się oddać; ponieważ zaś tego nie uczyniła, odczuł może słuszne rozdrażnienie na myśl, że należy ona lub mogłaby należeć do kogo innego. Może też była to czysto męska, naturalna niechęć do prac kobiet malarzy, która wywoływała to nieżyczliwe usposobienie.
Dwa dni później ukazała się w dzienniku następująca wzmianka, bez podpisu: Dowiadujemy się, że „Cień“ pędzla Blanki Stone, o której nie jest powszechnie wiadomo, że jest żoną literata, p. Hilarego Dallisona, ma być wkrótce wystawiony w Galerji Bencox. Dzieło prawdziwie fin de siècle, ze swym niemiłym tematem, wyobrażającym kobietę (przypuszczalnie z ulicy), stojącą pod lampą gazową, jest utworem raczej anemicznym. O ile p. Dallison, który się tym typem mocno interesuje, wcieli się do którego ze swych czarujących poematów, miejmy nadzieje, że otrzyma wynik mniej bezkrwisty“.
Arkusz zielono-białego papieru, zawierający tę wzmiankę podała Hilaremu przy śniadaniu jego żona. Krew zwolna napłynęła mu do twarzy. Oczy Blanki przywarły do tego rumieńca. Jakkolwiek bądź — zgodnie ze zdaniem filozofów — małe rzeczy stają się wielkiemi, o ile w łańcuchu zdarzeń minionych tworzą ostatnie ogniwo; często daje one ważkie pozornie wyniki.
Stosunki małżeńskie Hilarego z żoną, które dotychczas w każdym razie miały pozory małżeństwa, zmieniły się od tej chwili. Od godziny dziesiątej wieczór tak żyli oddzielnie jak gdyby mieszkali w oddzielnych domach. A zmiana ta nastąpiła bez kłótni, wymówek, wyjaśnień, wprost przez przekręcenie klucza w zamku, i to nawet było jedynie symbolem, raz jeden użytym, dla uniknięcia niezręczności słów. Tego rodzaju znak znakomicie wystarczał dla takiego człowieka, jak Hilary, którego delikatność, poczucie śmieszności i dziwna umiejętność cofnięcia się, zamknięcia się w sobie wykluczała potrzebę czegoś więcej. Oboje musieli również odczuć, że tu niema nic, co możnaby wyjaśnić. Bezimienne double entendre nie było przecież faktem, który mógłby spowodować zerwanie węzłów małżeńskich. Cierpienie było o wiele głębsze — było to drganie serca kobiecego, zranionego w swej miłości własnej poczuciem, że już jej nie kochają, poczuciem, które dawno już wołało o pomstę.
Pewnego ranka, w tydzień po tym przypadku, niewinna sprawczyni jego zjawiła się sama w gabinecie pana Hilarego, i, stojąc w dziwnej swej postawie pełnej niecierpliwości, czyniła swoje drobne wyznania. Jak zwykłe były one bardzo drobne; jak zwykle, wyglądała bezbronnie i robiła wrażenie dziecka ze skaleczonym palcem. Nie ma roboty; winna jest czynsz tygodniowy; nie wie, co się z nią stanie, pani Dallison mówiła, że ją znów odmaluje na innym obrazie...
Hilary nic nie odpowiedział.
...Ten stary pan, pan — pan Stone był u niej.
Chciał, aby przychodziła przepisywać jego książkę, dwie godziny dziennie, od czwartej do szóstej, dostawałaby szylinga za godzinę. Czy ona ma przychodzić? Mówił, że pisanie tej książki zajmie mu lata całe“.
Hilary zanim jej odpowiedział, stał przez całą minutę wpatrzony w ogień. Mała modelka spojrzała na niego ukradkiem. Nagle odwrócił się i obrzucił ją spojrzeniem. Spojrzenie jego najwidoczniej zmieszało dziewczynę. Było to istotnie spojrzenie krytyczne i podejrzliwe, takie, jakiem ogarnąłby foljał wątpliwego pochodzenia.
„Czyż pani nie sądzi,“ rzekł w końcu, „że byłoby pani o wiele lepiej, gdyby pani wróciła na wieś?
Mała modelka gwałtownie wstrząsnęła głową.
„Och nie!“ „Ślicznie, ale dlaczego nie? Życie, jakie pani ma tutaj jest mocno niezadawalające’
Dziewczyna znów spojrzała na niego ukradkiem, następnie powiedziała ze smutkiem:
„Ja nie mogę tam wracać“.
„O co chpdzi? Czy nie dobrzy tam są dla pani?“
Zaczerwieniła się.
„Nie; lecz ja nie chcę tam jechać; a widząc z wyrazu twarzy Hilarego, że delikatność nie pozwala mu pytać dalej, wypogodziła swą twarz i szepnęła: „Stary pan mówi, że byłabym niezależną“.
„Dobrze“ odpowiedział Hilary, wzruszając raminami „to niech pani korzysta z jego propozycji“.
Idąc ścieżką, miała głowę w tył odwróconą, jak gdyby chciała okazać swą wdzięczność. I teraz, patrząc z ponad swego rękopisu, zobaczył twarz jej jeszcze przy ogrodzeniu, wyglądającą po przez krzak bzu. Nagle skoczyła, jak dziecko, wypuszczone ze szkoły. Hilary wstał, zmieszany. Widok tego skoku był jakby promieniem świetlnym, padającym z latarni w ciemną ulicę życia innej istoty ludzkiej. Odkrył On, jakby w błyskawicy, osamotnienie tego dziecka, beż pieniędzy i bez przyjaciół, traconego w środek wielkiego miasta.
Minął styczeń, luty, marzec i mała modelka przychodziła dzień w dzień przepisywać „Księgę powszechnego braterstwa“.
Do pokoju p. Stone’a, za który uparcie sam płacił czynsz, nigdy nie wchodziła służba. Pokój ten mieścił ślę na parterze i ktokolwiekbądz przechodził koło jego drzwi miedzy godziną czwartą, a szóstą, mógł słyszeć głos p. Stone’a, dyktującego powoli, z przerwmi, a niekiedy sylabizującego poszczególny wyraz. Widocznie przez te dwie godziny dyktował głośno dla przepisania na czysto, pracę, pozostałych siedmiu godzin.
O godzinie piątej rozlegał się niezmiennie brzęk talerzy i filiżanek, a jednocześnie słychać było głos małej modelki, pozytywny, łagodny, monotonny, czyniący drobne wyznania; odpowiadał mu głos p. Stone’a również jakby sprawozdawczy, lecz dziwnie niezgodny z wyznaniami jego małej przyjaciółki. Któregoś dnia, gdy drzwi były otwarte, Hilary usłyszał wyraźnie następującą różmowę:
Mała modelka„Pan Creed mówi, że był kamerdynerem. Taki mu się zrobił brzydki nos“. (Przerwa).
P Stone: „W dzisiejszych czasach ludzie pochłonięci są myślą o swojej indywidualności. Ich zajęcia wydają im się ważne.“
Mała modelka: P. Creed mówi, że jego oszczędności pochłonęła choroba“.
P Stone: — tak nie jest!“
Mała modelka:, P. Creed mówi, że miał zawsze zwyczaj chodzenia do kościoła“.
P. Stone (gwałtownie): „Nie było kościoła, do którego byłoby warto chodzić od A. D. 700“.
Mała modelka: „Lecc on nie chodzi.“
I rzucając spojrzenie przez otwarte drzwi, Hilary ujrzał ją, trzymającą kawałek chleba z masłem w palcach powalanych atramentem, usta miała nieco rozwarte, jakby w oczekiwaniu następnego kąska, oczy wpatrzone z ciekawością w pana Stone’a, który w przezroczystym ręku trzymał filiżankę z herbatą oczy zaś miał utkwione w dalekiej przestrzeni.
Pewnego kwietniowego dnia p. Stone, poprzedzany zapachem pieczonych ziemniaków, jaki zazwyczaj go otaczał, ukazał się o godzinie piątej we drzwiach gabinetu Hilarego.
„Nie przyszła“, rzekł.
Hilary odłożył pióro. Był to pierwszy prawdziwy dzień wiosenny.
„Czy nie przeszedł by się pan ze mną, zamiast...?“ zapytał.
„Owszem“, powiedział p. Stone.
Poszli do ogrodów Kensingtonu, Hilary z głową raczej spuszczoną, a p. Stone z oczami utkwionemi w swe dalekie myśli, wysuwając naprzód swą srebrzystą brodę.
Na, ulubionych swych firmamentach błyszczały gwiazdy krokusów i narcyzów. Każde niemal drzewo miało swego gruchającego gołębia, każdy krzew swego rozśpiewanego kosa. Na ścieżkach były dzieci w swych wózkach. Był to ich zwykły punkt zborny, przychodziły tutaj codziennie przyglądać się przyzwoitej odległości małym, brudnym dziewczynkom siedzącym na trawie i pilnującym małych brudnych chłopców, słuchać nieustannego szczebiotania tych pospolitych bębnów i uczyć się rozwiązywania wielkiego zagadnienia klas niższych. Siedzieli w swoich wózkach, ssąc w namyśleniu gumowe smoczki. Przed niemi biegały psy, za niemi szły niańki.
Duch barw unosił się nad odległemi drzewami, spowijając je w brunatno-purpurowe mgły; niebo ozłocone było poświatą gasnącego słońca. Był to jeden z tych dni, które budzą w sercu gorące pragnienia takie, jakie księżyc budzi w sercach dziecięcych.
P. Stone usiadł z Hilarym w Broad Walk.
„Wiązy!“ zekł p. Stone. Niewiadomo, kiedy one otrzymują swoją obecną postać. Mają jedną, powszechną duszę. Tę samą, co ludzie. Przerwał, i Hilary niespokojnie rozejrzał się dokoła. Siedzieli sami na ławce.
P. Stone znów podniósł głos. „Ich kształt i kołysanie się stanowią ich właściwą duszę; przechowywują ją z wieku na wiek. Poto jedynie żyją. W dzisiejszych czasach — zniżył głos; zapomniał całkowicie, że nie był sam — „gdy ludzie nie mają pojęć ogólnych, dobrze by uczynili, patrząc na drzewa. Zamiast karmić pewną ilość mizernych dusz strawą zmiennych prawideł, dotyczących życia przyszłego, powinni byli się zająć poprawą obecnej swej postaci i w ten sposób podnieść poszczególną duszę ludzka“.
„Wiązy uważane były zawsze za niebezpieczne drzewa, zdaje mi się“, odezwał się Hilary.
P. Stone odwrócił się, a widząc przy swego zięcia, zapytał:
„Czy pan do mnie mówił?“
„Tak, panie“.
P. Stone powiedział żywo:
„Może się przejdziemy“.
Wstali z ławki i zaczęli się przechadzać...
Wyjaśnienie nieobecności małej modelki dała ona sama Hilaremu w sposób następujący: „Otrzymałam zajęcie“.
„Więcej pracy?“
„Przyjaciel pana Frencha“.
„Tak — Któż to taki?“
„Pan Lennard. Rzeźbiarz; ma pracownię w Chelsea. Chce, abym mu pozowała“.
„A!“.
Spojrzała ukradkiem na Hilarego i spuściła głowę.
Hilary odwrócił, się do okna „Pani oczywiście wie, co to znaczy pozować u rzeźbiarza“.
— Głos małej modelki rozległ się za jego placami pozytywny, jak zawsze „Mówił, że mam takie właśnie kształty, jakich szukał“,
Hilary patrzał dalej przez okno. „Przypuszczałem, że pani niema zamiaru pozować do aktu“.
„Nie chcę pozostać biedną przez całe życie“.
Hilary odwrócił się wobec dziwnego brzmienia tych nieoczekiwanych słów.
Dziewczyna stała w smudze światła; blade jej policzki płonęły; blade, napół rozwarte usta, zaczerwieniły się; oczy jej, w czarnej oprawie, były szeroko otwarte i niesforne; młodą, okrągła jej pierś unosiła się, jak gdyby w szybkim biegu.
„Nie chcę przez całe życie przepisywać książek“.
„Ach, doskonale“.
„Panie Dallisonl! Ja tak nie myślałam — ja doprawdy nie chciałam! Ja chcę robić to, co pan mi czynić każę — ja chcę“.
Hilary patrzał na nią nieufnym, krytycznym wzrokiem, jak gdyby pytając: „Co się za tem kryje? Czy ty naprawdę jesteś naiwna, czy co?“; wzrok ten już poprzednio ją zaniepokoił. W końcu Hilary rzekł: „Niech pani robi, jak się pani podoba. Nikomu rad nie udzielam“.
„Ale pan nie chce, abym tam poszła — ja wiem, że pan nie chce. Oczywiście, jeśli pan nie chce, abym poszła, będzie to dla mnie przyjemnością nie iść!“
Hilary uśmiechnął się.
„Nie lubi pani przepisywać dla pana Stone?“
Mała modelka spojrzała na niego bacznie. Lubię p. Stone‘a — to taki dziwny starzec“.
„To jest ogólne zdanie; odpowiedział Hilary. Lecz wie, pani, p. Stone uważa, iż to my jesteśmy dziwni“.
Mała modelka uśmiechnęła się blado; smuga świetlna przesunęła się poza nią, a stojąc na tle milionów lotnych, plam złotego pyłu, wyglądała w tej chwili jak młodociane uosobienie wiosny, wyczekujące tego, co jej rok przynieść może.
Słowami „proszę panią“, wymienionemfi we drzwiach, p. Stone przerwał dalszą rozmowę...
Jednakże pomimo, że stanowisko dziewczęcia w tym domu zostało pozornie określone, od czasu do czasu pewien drobny fakt — źdźbło słomy, niesione przez wiatr — wskazywał na istotne uczucia, ukrywające się pod pozorami przyjaznych uczuć całej rodziny, pod próbami stosunku ze wszech miar opiekuńczego względem biednych lub bezbronnych, stosunku, którym odznaczają się ludzie obdarzeni tak zwanem przez Hilarego „sumieniem społecznem“. Istotnie na trzy dni przedtem, gdy Hilary siedział w swym bronzowym gabinecie pod popiersiem Sokratesa, Cecylja, przyszedłszy na śniadanie, rzuciła następującą uwagę:
„Oczywiście, wiem dobrze, iż nikt jego pisma czytać nie może, nie rozumiem jednak, dlaczego ojciec nie dyktuje maszynistce zamiast tej małej dziewczynie. Szłoby to dwa razy prędzej!“
Odpowiedź Blanki, spóźniona o parę sekund, brzmiała:
„Może Hilary wie dlaczego.“
„Nic mi na tem nie zależy. Dlaczego?
„Sądząc z twego tonu, zdawało mi się, że ci na tem zalety“.
„To nie dlatego nie lubię, że tu przychodzi“.
„Czy jest inny powód, dla którego przychodzi?“
Cecylja, opuszczając oczy na swój widelec, rzekła nieco pośpiesznie: „Ojciec jest nadzwyczajnym tak jest“.
Lecz przez następne trzy dni Hilarego nie było w domu, gdy przychodziła małą modelka.
Taka więc była druga przyczyna, która rano w dniu 1-go maja, sprawiła, że bez niechęci poszedł odwiedzić panią Hughs w Kensington, na Hound Street.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.