Powszechne braterstwo/Rozdział XL

<<< Dane tekstu >>>
Autor John Galsworthy
Tytuł Powszechne braterstwo
Wydawca Towarzystwo Wydawnicze „Ignis” Sp. Akc.
Data wyd. 1923
Druk Drukarnia Spółki Wydawniczej Powszechnej
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Bronisława Neufeldówna
Tytuł orygin. Fraternity
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ XL.
Koniec komedji.

Ci, którzy może widzieli Hilarego, jadącego do mieszkania małej modelki, mieli przed sobą mężczyznę, z wypiekami na twarzy i nadmiernie zaciśniętemi ustami, zdradzającego zwierzęcość, której pierwiastek istnieje w duszy najkulturalniejszego nawet człowieka.
Po osiemnastu godzinach istnego czyścca wahania, nietyle postanowił dotrzymać przyrzeczenia odwiedzin, od których zależała przyszłość dwojgu ludzi, ile poddał się pędowi porywu, co go uniósł ku dziewczynie, W pasażu nie było nikogo, któryby go widział, gdy minął się w drzwiach z Bianką; z twarzą zmienioną posępnym wyrazem zranionej miłości własnej, wszedł do pokoju małej modelki.
Widok tego wzburzenia na jego obliczu, tak bezpośrednio po walce, jaką stoczyła, pozbawił dziewczynę zupełnie siły panowania nad sobą.
Zamiast podejść do niego usiadła na osznurowanym. kuferku i zaczęła szlochać. Było to łkanie dziecka, które otrzymało naganę w szkole, dziewczęcia, któremu nie przysłano w porę sukni balowej. Zniecierpliwiło tylko Hilarego, którego nerwy zniosły: już wszystko, co zdolne były wytrzymać. Stał drżąc literalnie, jakgdyby każde takie banalne, ciche łkanie padało niby cios na subtelną oponę jego ducha; a każdym nerwem wchłaniał szczegóły zakurzonego, pachnącego duszną pospolitą wonią pokoju — bronzowy blaszany kuferek, rozrzucone łóżko, rdzawe drzwi.
I uświadomił sobie, że dziewczyna spaliła mosty za sobą, chcąc uniemożliwić odwrót wrażliwemu mężczyźnie!
Mała modelka podniosła twarz i spojrzała na niego. To, co ujrzała, musiało być jeszcze mniej uspokajające, niż pierwsze wrażenie, gdyż powstrzymało jej łkanie. Wstała i odwróciła się do okna, usiłując chusteczką i puszkiem do pudru naprawić spustoszenia zrządzone przez łzy; a gdy skończyła, stała w dalszym ciągu zwrócona do niego plecami. Głębokie oddychanie wprawiało jej młodą postać w drżenie od pasa do pawiego piórka przy kapeluszu; i zdawało się, że każdym najlżejszym ruchem oddaje się Hilaremu.
Na ulicy katarynka zaczęła grać tego samego walca, którego grała owego popołudnia, kiedy p. Stone tak ciężko zachorował. Oboje nie zwrócili uwagi na tę melodję, zbyt pochłonięci wzruszeniem; a jednak melodja ta, zwolna wnosiła coś do postaci dziewczyny — niby wiano zapachu, jakie słońce przynosi kielichowi kwiatu. Przywracała Hilaremu rumieniec na policzki i uszy, jak powiew wiatru rozdmuchuje płomień w przygaszonem ognisku.
Nieświadomie, bez słowa, zbliżał się do niej cal po calu; a ona odczuła to, nie widząc, i stała bez ruchu, — tylko łono jej falowało głębokim oddechem, który do wrzenia doprowadzał jej gorącą młodość. W tem milczącem zbliżaniu się tkwiła cała historja życia i tajemnica popędu płciowego. i przysuwał się cal po calu, a ona chwiała się na nogach, przyciągając magnetyczną siłą jego ramiona, żeby je objęły, bo stała tak, że zdawało się, iż musi upaść nawznak; zniewalając go hypnotyczną mocą, żeby zapomniał o wszystkiem a pamiętał jedynie, iż nie istnieje na świecie nic, prócz jej, czekającego nań, młodego ciała — nic innego.
Katarynka ucichła; czar prysnął. Dziewczyna zwróciła się do niego twarzą. Podobnie, jak powiew wiatru zaciemnia i mąci zmarszczkami zieloną, czarowną toń, w którą śmiertelnik spoglądał, tak rozsądek Hilarego objął nagle położenie i ukazał mu je takiem, jakiem było w rzeczywistości. Dziewczyna, która chwytała w lot każdą zmianę w jego twarzy, udała, że chce ponownie wybuchnąć płaczem; ale, zastanowiwszy się, że łzy na nic się nie przydały, przycisnęła dłonie do oczu.
Hilary patrzył na te okrągłe, niezbyt czyste, ręce. Widział, że spogląda na niego przez palce. A to spojrzenie było niesamowite, niemal straszne, jak wzrok kota, czyhającego na ptaka. I stał przerażony okropną rzeczywistością swego położenia, wobec własnej przyszłości z tą dziewczyną, z jej tradycjami, przyzwyczajeniami, życiem, i tysiącem rzeczy, których o niej nie wie, a z któremi będzie musiał się pogodzić, jak ją raz zabierze. Minęła minuta, która wydawała się wiecznością, albowiem wtłoczyła się w nią cała siła jej długich zabiegów, instynktownego uczepienia się czegoś, w czem odczuwała zabezpieczenie dla siebie, jej ambitnych dążeń i żądzy przykucia go do siebie.
Świadomy tego wszystkiego, powstrzymywany obrazem, swej przyszłości, a jednak gnany ku niej zmysłami Hilary zatoczył się, jak człowiek pijany. Nagle skoczyła ku niemu zarzuciła mu ramiona na szyję i przywarła ustami do jego ust. Wargi jej były wilgotne i gorące. Szła od niej woń stęchłego fijołkowego pudru, zmieszana z ciepłem jej ciała, Przeniknęła do głębi serca Hilarego. Cofnął się, w porywie wstrętu, czysto fizycznego.
Tak odepchnięta, stała dziewczyna sztywno, z falującem łonem, oczy miała szeroko rozwarte, usta rozchylone jeszcze od pocałunku. Hilary wyrwał z kieszeni paczkę banknotów i rzucił na łóżko.
— Nie mogę cię zabrać ze sobą! — jęknął głucho. — To szaleństwo! niepodobna!
I wyszedł na korytarz. A potem zbiegł ze schodów i wskoczył do dorożki. Zdawało mu się, że wiek cały minął, zanim ruszyła. A gdy się w końcu potoczyła, wcisnął się w głąb i siedział z zaciśniętemu rękoma, cichy, nieruchomy, jak umarły.
Gospodyni, powracająca z targa z zakupami, poznała jego martwą twarz. Pomyślała, że ten pan wygląda, jakgdyby otrzymał złe wiadomości! I, naturalnym biegiem myśli, połączyła niezwykły wyraz jego twarzy ze swoją lokatorką. Zastukawszy do drzwi dziewczyny i nie otrzymawszy odpowiedzi, weszła.
Mała modelka leżała na nieposłanem łóżku; twarz wcisnęła w poduszkę, osłoniętą poszewką w białe i niebieskie kratki. Przyciszone łkanie wstrząsało jej ramionami. Gospodyni stała i patrzyła na nią w milczeniu.
Pochodząc z pobożnej rodziny kornwalijskiej, nie lubiła tej dziewczyny, albowiem instynkt mówił jej, że była jedną z tych, którym życie dało się we znaki. A te, którym już tak wcześnie życie dokuczyło, były zawsze — wiedziała to dobrze — „takie od przyjemności.“ Dzięki znajomości warunków życia wiejskiego, wysnuła sobie historję małej modelki — historję bardzo prostą i bardzo częstą. Niekiedy troska taka szybko mija i idzie w zapomnienie; ale bywa niekiedy, że, jeśli młodzieniec niechce postąpić, jak należy, a rodzina dziewczyny bierze sprawę na serjo, w takim razie!... Tak, mniej więcej, rozumowała ta zacna niewiasta. Ponieważ pochodziły z jednej sfery, przeto od początku nie miała złudzeń co do swojej lokatorki.
Widząc ją jednak teraz taką widocznie ciężko strapioną, a posiadając jednak, po za granitową twarzą i chciwemi oczami, coś miękkiego i ciepłego w głębi, dotknęła jej ramienia.
— Proszę się uspokoić! — rzekła; — nie trzeba tak brać do serca! Co się stało?
Mała modelka otrząsnęła rękę, jak dziecko w pasji odpycha pociechę.
— Niech mi pani da pokój! — mruknęła.
Gospodyni cofnęła się.
— Czy kto pannie zrobił krzywdę? — spytała.
Mała modelka potrząsnęła głową.
Zdumiona tą milczącą rozpaczą gospodyni ucichła; poczem, z szorstkością ludzi, których życie jest jedną długą walką z losem, mruknęła:
— Nie mogę patrzeć, jak kto tak płacze!
A ponieważ dziewczyna uparcie odrzucała wszelkie objawy życzliwości i nie chciała nawet odsłonić twarzy, przeto gospodyni skierowała się ku drzwiom.
— No, — rzekła z ironicznem współczuciem, — jak tam panna zechce czego odemnie, jestem w kuchni.
Mała modelka pozostała na łóżku. Od czasu do czasu łykała ślinę, jak dziecko, odepchnięte przez towarzyszów, które zdala od nich rzuciło się na trawę, usiłując połknąć złość, zagrzebać w ziemi czarną chwileczkę rozpaczy. Powoli przełykanie stawało się rzadsze, słabsze, wreszcie ustało zupełnie. Dziewczyna usiadła, przyczem spadła na ziemię paczka banknotów na której leżała.
Na widok tej paczki wybuchnęła płaczem nanowo, rzucając się na bok i wciskając policzek w mokrą poduszkę; i leżała tak jeszcze przez chwilę, gdy łkania ucichły. W końcu wstała, zawlokła się do lustra i przyglądała się bacznie zmiętej bladej twarzy, plamom na policzkach, obrzmiałym powiekom, podpuchniętym oczom i niechętnie zaczęła zacierać te ślady rozpaczy. Poczem, usiadłszy na bronzowym kuferku blaszanym, podniosła z ziemi paczkę banknotów. Zatrzeszczały odrębnym suchym szelestem. Piętnaście banknotów dziesięciofuntowych — cały fundusz podróżny Hilarego. Oczy dziewczyny otwierały się coraz szerzej, w miarę jak liczyła; i łzy, zupełnie nagle, zaczęły spadać na cienkie świstki papieru.
Poczem rozpięła powoli stanik i wcisnęła je głęboko, tak, że spoczęły między koszulą a drżącem, ciepłem ciałem osłaniającem jej serce.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: John Galsworthy i tłumacza: Bronisława Neufeldówna.