Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/IX
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Już była północ blisko (albo prawie),[1] gdy Don Kichot i Sanczo, spuściwszy się z góry, wjechali do Toboso. W grodzie panowała niezmącona cisza, gdyż wszyscy mieszkańcy spali snem kamiennym, jako się mówić zwykło. Noc była nie ze wszystkiem ciemna, acz Sanczo chciał, aby mroki zgęstniały i w cieniach swych ukryły łotrostwo, jakie popełnił.
W całej mieścinie słychać było tylko ujadanie psów, które obrażały słuch Don Kichota, zaś Sanczę napełniały trwogą. Od czasu do czasu osioł zaryczał; kwiczały wieprze i miauczały koty. Te różne złączone odgłosy zwiększały się cichością nocy. Zakochany rycerz brał je za złą wróżbę — mimo to rzekł do swego giermka:
— Sanczo, mój synu, zawiedź mnie do pałacu pani Dulcynei. Może zastaniemy ją jeszcze przy czuwaniu?
— Do jakiego, u djabła, pałacu mam zaprowadzić WPana zapytał Sanczo — skoro miejsce, gdziem widział Jej Wysokość, jest małym, niepozornym domkiem?
— Musiała się w ten czas udać — rzekł Don Kichot do małych, pobocznych swego zamku komnatek, aby się tam zabawiać, w towarzystwie dwóch swych panien nadwornych, jak to jest w zwyczaju wielkich dam i księżniczek.
— Mości Panie — odparł Sanczo — jeżeli już koniecznie, mimo tego co mówię, dom onej pani, Dulcynei ma być pałacem, zaliż teraz jest pora, aby jego bramy stały otworem? Czyż mamy kołatać do drzwi, chcąc by nas usłyszano i otworzono nam? Wszystkich ludzi byśmy w niezwykłe wprawili poruszenie. Czyliż dobijamy się do bram naszych miłośnic, na modłę kochanków, którzy, przybywszy o jakiejbądź godzinie, kołaczą i do komnat włażą natrętnie?
— Znajdźmy przynajmniej wprzód ten pałac — rzekł Don Kichot — później ci już powiem, mój Sanczo, co nam uczynić będzie wypadało. Ale spójrz, Sanczo, gdyż ja niedowidzę — ów gmach wielki i mroczny, wynurzający się z cienia, musi być chyba pałacem pani Dulcynei?
— Niechaj tedy Wasza Miłość prowadzi — odparł Sanczo — może to pałac w samej rzeczy. Gdy go nawet na własne oczy ujrzę i rękami memi go namacam, jeszcze nie uwierzę, jak nie wierzę, że teraz jest dzień jasny.
Don Kichot wysforował się naprzód i, ujechawszy dwieście kroków, stanął przed gmachem, który cień rzucał. Ujrzawszy wysoką wieżę, wraz pojął, że to nie jest królewski pałac, jeno kościół, matka całego grodu.
— Znaleźliśmy się przed kościołem, Sanczo — rzekł Don Kichot.
— Widzę to dobrze — odparł Sanczo. — Daj Boże, abyśmy tu nie znaleźli swoich nagrobków, gdyż nie jest to dobry znak nocą po cmentarzach się włóczyć,[2] zwłaszcza, że, jak już WPanu namieniałem, to, jeżeli należycie pamiętam, dom tej pani znajduje się w ślepym i ciasnym zakącie.
— Niech cię czart porwie, głupcze jeden! — rzekł Don Kichot. — Gdzieżeś to słyszał, aby zamki i siedziby królewskie budowane były w ciasnych zaułkach?
— Wasza Miłość — odparł Sanczo — co kraj, to obyczaj! Może być, że w Toboso pałace i gmachy okazałe na podłych uliczkach stawiają. Najusilniej WPana proszę, abyście mi pozwolili poszperać po tych ulicach i zaułkach, co się na nasz widok podają. Może, za jakimś węgłem, natknę się na ten pałac, którego oby psy zapaskudziły, za tę biedę, jakiej nam przysparza.
— Mów z większym respektem, Sanczo o rzeczach do mojej pani należących — rzekł Don Kichot. — Święćmy to święto w pokoju i nie rzucajmy za skopek powroza.
— Stulę już gębę — odparł Sanczo — ale jakoż mogę nie burzyć się, skoro Wasza Miłość po mnie wymaga, abym, widząc jeno raz dom naszej pani, znajdował go zawsze i to po nocy. Przecież WPan, który go widział tysiąc razy, także doń teraz trafić nie może.
— Nie przyprowadzaj mnie do ostatniego gniewu i niecierpliwości, Sanczo — rzekł Don Kichot. — Chodź tutaj, łajdaku, czyż nie mówiłem ci tysiąc razy, że w całem mojem życiu nie widziałem nigdy nieporównanej Dulcynei, i że nie przestąpiłem nigdy progu jej pałacu. Zakochałem się w niej jeno na odgłos sławy jej piękności i rozumu.
— Teraz już wszystko pojmuję — odparł Sanczo — i mogę wyznać, że jeśli Wasza Miłość nigdy jej nie widział, to i ja jej ani razu nie widziałem.
— Jakże to być może? — zawołał Don Kichot. — Przecież mówiłeś mi, żeś ją zastał przesiewającą zboże przetakiem — wówczas, gdyś mi przyniósł odpowiedź na list, posłany przez ciebie.[3]
— Nie główcie się nad tem zbytnio, WPanie — odparł Sanczo. — Muszę Wam wyznać, żem jeno o jej wyglądzie i responsie, jaki uczyniła, zasłyszał. Tyle wiem o pani Dulcynei, ile mogę pięścią do nieba dosięgnąć.
— Sanczo, Sanczo — odparł Don Kichot — jest czas sposobny do żartów i krotochwili, a są także chwile, gdy dworowania na złe żartownisiom wychodzą.
Czyż dlatego, że ja nie widziałem pani duszy mojej, ani z nią nie rozmawiałem, wolno i tobie utrzymywać, żeś jej nie widział, chociaż przeciwnie, wcale jesteś przeświadczony?
Gdy się takiemi dyskursami zabawiali, ujrzeli nagle jakiegoś człowieka, zdążającego ku nim z parą mułów. Z łoskotu pługa wleczonego po ziemi, poznali, że musi to być jakiś kmieć, który jeszcze przed świtem w pole wyruszał. Tak też w samej rzeczy było. Chłopek szedł, śpiewając te wiersze:
Złe żniwo pod Roncenswalem
Zebraliście Francy jej synowie![4]
— Niech mnie kule biją, Sanczo — rzekł Don Kichot — jeśli tej nocy nie spotka nas jakaś szczęśliwa przygoda. Czy nie słyszysz, co śpiewa ten prostak?
— Usłyszałem dobrze — odparł Sanczo — ale co nas może dotyczyć złe żniwo pod Roncenswalem? Równie dobrze mógłby zaśpiewać romancę Calainos.[5] Ku jednemuby się to ściągnęło, jeśli chodzi o pomyślny czy niepomyślny naszych spraw obrót.
Tymczasem zbliżył się do nich kmieć, którego Don Kichot zapytał:
— Czybyś nie potrafił nam powiedzieć, poczciwcze (niech Bóg da ci wszystko najlepsze!) gdzie się tutaj znajdują pałace niezrównanej księżniczki, Duicynei z Toboso?
— Mości panie — odpowiedział parobczak. — Ja nie tutejszy, od niedawna znajduję się w tej wsi, na służbie u bogatego gospodarza, najęty do robót w polu. Ale oto prosto, w tym domu, mieszka pleban i zakrystjan. Oni obaj, albo i każdy z nich, będzie mógł udzielić wiadomości o tej księżniczce, gdyż posiadają oni spisy wszystkich mieszkańców Toboso. Co się mnie tyczy, to mniemam, że w całem mieście niemasz ani jednej księżniczki, są natomiast różne wysokie damy, z których każda w domu swoim księżniczką wydawać się może.
— A wśród nich — rzekł Don Kichot — musi być i ta, o którą pytam.
— Może i to być — odparł parobczak. — A teraz bywajcie zdrowi, gdyż już ma się ku świtaniu!
I popędził muły, nie czekając na inne pytania. Sanczo, widząc swego pana srodze pomieszanego, rzekł:
— WPanie, dzień się już zbliża żartkim krokiem i widzi mi się, że słońce nie powinno nas zastać na tej drodze. Lepiej będzie, jeśli wyjedziemy z miasta i jeśli Wasza Miłość schroni się w pobliskim lesie. Wrócę tutaj za dnia i w każdym kącie szukać będę pilnie domu, zamku, czy pałacu mojej pani. Byłbym prawdziwie zrozpaczon, gdybym go odnaleść nie miał.
Odszukawszy go zasię, pomówię z Jej Dostojnością i powiadomię ją, gdzie WPan czekasz. Niechaj da sposób, abyśmy ją zobaczyć mogli, i aby przez to nie poniosła uszczerbku jej białogłowska przystojność.
— Wiele dobrych rzeczy — rzekł Don Kichot — powiedziałeś teraz, Sanczo, w kilku słowach. Radę, którejś mi udzielił, przyjmuję wielce ochotnie. Pójdź, mój synu, poszukajmy miejsca dla schronienia się. Ty, jakżeś powiedział, powrócisz tutaj, aby odszukać panią Dulcyneę, i pomówić z nią. Niewypowiedzianych łask i dobrodziejstw oczekuję po jej mądrości i uprzejmości.
Sanczo nalegał usilnie, aby jego pan gród opuścił. Lękał się, by Don Kichot nie odkrył oszukania jego w odpowiedzi, którą przyniósł na Czarną Górę. Naglił jak mógł do drogi. O dwie mile od miasta napotkali las, w głąb którego Don Kichot się zaszył. Sanczo powrócił do miasta, aby pomówić z Dulcyneą. W tem poselstwie zdarzyły mu się rzeczy, które wymagają nowej uwagi i nowej od nas wiary.
- ↑ Tę zabójczą dokładność Cervantesa trzeba położyć na karb komizmu. Parodjując księgi rycerskie i „romances“, autor Don Kichota wprowadzał często do swojej prozy urywki znanych powieściopisarzy. Powyższe zdanie przypomina nprz. początek „romance“ hrabiego Claros de Montelban: „Media noche era por filo — los gallos querian cantar“.
- ↑ Włóczenie się nocą po cmentarzach było rzeczą niebezpieczną, nie ze względu na umarłych, lecz ze względu na żywych. Święta Inkwizycja miała oko na czarownice, które wyrywały zęby wisielcom i rozkopywały groby, jak nprz. „Celestina“ w słynnym dramacie Rojas, tej samej nazwy.
- ↑ Don Kichot sądzi, że Sanczo żartuje, mówiąc, że nie zna Dulcynei. Tymczasem Sanczo, którego strach obleciał, gdy się znalazł pośród grobów, mimowoli wyznał całą prawdę.
- ↑ Jest to początek „romance“ o klęsce pod Roncenvaux, gdzie „Don Carlos perdió la honra — murieron los doce pares“.
- ↑ Słowa te odnoszą się do „romance“ o Maurze Calainos („Ya cabalga Calainos“), który, zakochawszy się w córce króla Almanzor‘a, przysięga, że w dowód miłości przyniesie jej głowy dwunastu parów Francji. Bohater udaje się do Francji, gdzie zabija Baldovina i gdzie ginie w pojedynku z Orlandem.