Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/LXII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM LXII
KTÓRE MÓWI O PRZYGODZIE Z GŁOWĄ ZACZAROWANĄ, JAK I O INNYCH BŁAZEŃSTWACH

Szlachcic, goszczący Don Kichota, zwał się Don Antonio Moreno. Był to kawaler bogaty i rozumny, nie gardzący rozrywką godziwą. Przyjąwszy w swoim domu Don Kichota, jął przemyślać nad środkami, któreby do uciesznych szaleństw były pobudką, jednak bez uszczerbku dla jego gościa, to bowiem, co uraża, przestaje być zwodzeniem, zaś żart tam się kończy, gdzie ktoś dotknięty być może. Pierwszem jego staraniem było rozbroić Don Kichota i ukazać go oczom przytomnych, w ciasnym kaftanie ze skóry koziej, któryśmy wiele razy opisywali. Wyprowadzono rycerza na ganek, i wystawiono na główne ulice miasta, aby dać go widzieć przechodniom i hultajom ulicznym, co go zważali niby raroga. Potem kawalerowie tameczni, przybrani w liberje, czynili gonitwy przed nim, jakby umyślnie dla uczczenia go, nie zaś z przyczyny dnia uroczystego.
Sanczo zachwycony cieszył się, niepomiernie, imaginując sobie, nie wiedzieć czemu, że znalazł się na nowem weselu Kamacza, w nowym domu Diega de Miranda i w nowym zamku książęcym. Tego dnia przybyło do Don Antonia na obiad kilku jego przyjaciół, którzy Don Kichotowi, jako prawdziwemu rycerzowi błędnemu, wielką cześć oświadczyli. Don Kichot tak był z tego dumny i szczęśliwy, iż nie posiadał się z radości. Co się Sanczy tyczy, to tyle głupstw wynalazł, że domownicy i wszyscy przytomni tylko na jego gębę oczy mieli obrócone. W czasie obiadu, Don Antonio rzekł do Sanczy:
— Upewniano nas tutaj, dzielny Sanczo, żeś tak łakomy na przysmaczki i kiełbaski, iż gdy jednego dnia zbywa ci na nich, przechowujesz je na łonie, na dzień następny. — Nie, WPanie — odparł Sanczo — nie jest to wcale prawdą, jestem bowiem raczej człekiem schludnym, niż obżartuchem i JWPan, Don Kichot, tutaj przytomny, może zaświadczyć, że często obchodzimy się przez tydzień cały garścią orzechów lub żołędzi. To prawda, że jeśli mi kto da z łaski przypadkiem jałówkę, zaraz biegnę za nią z powrozem, chcę rzec, że jem, co mi dają i czas biorę, jak przychodzi. Ktokolwiek powiada jednak, żem obżartuch żarłoczny i nieschludny, temu odrzeknę, aby palca na tem nie kładł; inaczejbym mu odpowiedział, gdyby nie wzgląd należny na czcigodne osoby, przy stole zebrane.
— Tak, zapewne — rzekł Don Kichot — wstrzemięźliwość i ochędóstwo Sanczy w jedzeniu należałoby wyryć w bronzie, aby uwiecznione zostało dla wieków późniejszych. Przyznać należy, że gdy jest głodny, chciwie zajada, szczęki rozdziawiwszy i kawał po kawale łykając, jednakże schludności nigdy nie zaniedbuje, a nawet w ten czas, gdy był rządcą wyspy, nauczył się jeść z wielkim szykiem i ozdobnością, tak iż nawet ziarnka granatów i rodzynki sztućcem wybierał.
— Jakże to — zawołał Don Antonio — Sanczo był gubernatorem? — Tak jest, w samej rzeczy — odparł Sanczo — i to gubernatorem wyspy Baratarja. Rozrządzałem nią przez dziesięć dni, jak sam chciałem; w tym czasie utraciłem całą spokojność umysłu i nauczyłem się gardzić wszystkiemi samorządstwami na świecie. Uciekłem tedy z mej wyspy, poczem wpadłem w jamę, rozumiejąc, że tam zginąć przyjdzie, lecz skąd, zdrów i cały, cudem się wydobyłem. Don Kichot opowiedział wówczas, ze wszystkimi szczegółami, historję gubernatorstwa Sanczo Pansy, co niezwykle wszystkich przytomnych ubawiło.
Po obiedzie, Don Antonio wziął Don Kichota pod ramię i zawiódł go do ustronnej komnaty, której całą ozdobą był stół, wydający się z jaspisu, podtrzymywany takąż nóżką. Na stole stała głowa, na kształt półpiersi cesarzów rzymskich i wydająca się z bronzu. Don Antonio, wraz z Don Kichotem, przeszli wzdłuż i wszerz komnatę, poczem kilka razy stół okrążyli. Po dopełnieniu tego, Don Antonio rzekł:
— Teraz, panie Don Kichocie, kiedy upewniony jestem, że nas nikt nie słucha i drzwi dobrze są zamknione, chcę opowiedzieć Waszej Miłości o jednej z najdziwniejszych przygód, lub też, lepiej rzekłszy, o osobliwości nadzwyczajnej, jaką sobie tylko wystawić można, pod tą jednak kondycją, że Waszmość Pan pogrzebiesz to, co mu powierzę, w najgłębszej tajności.
— Przysięgam — odparł Don Kichot — i możesz WPan spokojny pozostać, tak jakby moja gęba była pod pieczęcią, postronkiem związana.
Wiedzcie, panie Don Antonio, (Don Kichot uznał był już nazwisko swego gospodarza), że macie do czynienia z człekiem, który, choć ma uszy do słuchania, nie posiada języka, aby mówić. Dlatego też, Wasza Miłość, możesz całkiem bezpiecznie przelać w moje serce to, co się w Waszem sercu mieści, będąc upewniony, że grzebiesz tę tajność w abisach milczenia.
— Ufając temu przyrzeczeniu — rzekł Don Antonio — zadziwię Waszą Miłość, tem, co ujrzycie i obaczycie, czyniąc sobie samemu ulgę i zbywając się troski, jaką odczuwam, nie mając komu wyjawić sekretu, który nie może być całemu światu powierzony. Don Kichot pozostawał w niepewności, nie wiedząc ku czemu zmierzać miały wszystkie te przygotowania. Wreszcie Don Antonio wziął go za rękę, przesunął nią po stole z jaspisu, nodze, która stół podtrzymywała i głowie bronzowej, poczem rzekł doń:
— Głowa ta, panie Don Kichocie, wyrobiona została przez jednego z najtęższych czarnoksiężników, jacy na świecie żyją. Zdawa mi się, że był on Polakiem, uczniem sławnego Scota,[1] o którym tyle dziwów się opowiada. Trzymałem go w swym domu przez niejaki czas; za tysiąc talarów, com je mu wyliczył, zrobił mi tę głowę, która ma własność odpowiadania na wszystko, o co się jej do ucha zapytają. Rysował koła, kryślił kabał charaktery, zważał gwiazdy, śledził zbiegi planet pomyślne i wreszcie, mówiąc pokrótce, dokonał swego dzieła, z tą doskonałością, o jakiej jutro się przekonamy, bowiem w piątki głowa ta niemą pozostaje; ponieważ zaś dzisiaj mamy piątek, musimy do jutra próbę odłożyć. Wasza Miłość możesz tymczasem przygotować dla niej pytania. Wiem z eksperjencji, że wszystkie jej responsy z prawda się zgadzają.
Don Kichot, zadziwiony niemało z cudownej własności zaczarowanej głowy, tylko w połowie dał wiarę prawda okazać, poprzestał na tem, i dziękczynienie Don Antoniemu, acz, że w krótkim czasie, miała się wyraził za powierzenie mu tajności, tak wielkiej wagi. Wyszli z izby, którą Don Antonio z pilnością na klucz zamknął i powrócili do gościnnej komnaty, gdzie ich reszta towarzystwa czekała.
Sanczo opowiedział przez ten czas zebranym o kilku przygodach swego pana. Wieczorem zabrano Don Kichota na przechadzkę. Rycerz nasz był nieuzbrojony, w stroju miejskim i w opończy z burego sukna, pod którą w tej porze roku, sam lód musiałby się zapocić. Służbie przykazano zabawić Sanczę, aby z domu wyjść nie usiłował. Don Kichot dosiadł nie Rossynanta, lecz wielkiego muła, o łagodnem wejrzeniu, okulbaczonego bogato i strojnie.
Zarzucono mu na ramiona opończę, do której przypięto z tyłu (nasz rycerz nie wiedział o tem) pergamin z wielkim napisem: „Jam ci jest Don Kichotem z Manczy“. Ta kartka, zaledwie dom opuścił, przyciągać jęła wzrok wszystkich przechodniów, którzy czytali: „On ci jest Don Kichotem z Manczy“. Don Kichot zadziwił się, słysząc od wszystkich przechodzących mianowane imię swoje. Zwracając się do Don Antonia jadącego obok niego, rzekł: — Wielkie są przywileje i korzyści, związane ze stanem rycerstwa błędnego, ponieważ tego, który doń należy, wsławionym czynią na świecie całym.
Czy WPan nie słyszy, Mości Don Antonio, ze nawet małe dzieci mnie poznają, chocia mnie nigdy nie widziały. — Musi tak być, panie Don Kichocie — odparł Don Antonio — Jak ogień nie może być ukryty i zamkniony, tak cnota wreszcie wiadoma stać się musi, zaś sława, zdobyta orężem, błyszczy blaskiem niezaćmionym.
Gdy Don Kichot jechał tak w triumfie, posród oklaskującego go tłumu, Kastylyjczyk pewien, przeczytawszy napis, zawołał:
— Niech cię czarci porwą, Don Kichocie z Manczy! Jakżeś zdołał aż tutaj przybyć, nie wyzionąwszy ducha pod razami kijów, które spadły na twoje plecy? Jesteś szaleńcem; gdybyś był nim sam, w swoim kącie na uboczu, nie wielka stądby szkoda płynęła, masz jednak własność zarażania szaleństwem wszystkich, co się do ciebie zbliżają. Spójrzmy chocia na tych, co ci towarzyszą! Wracaj, głupcze, do domu, miej staranie o swą majętność, żonę i dzieci i, pozostaw te brednie, które trawią twój mózg i umysł wysuszają. — Przyjacielu — odparł Don Antonio — zmierzaj swoją drogą i nie dawaj rad ludziom, którzy cię o nie nie proszą. Pan Don Kichot z Manczy cieszy się zdrowym rozumem, my zaś, co mu towarzyszymy, swoich rozumów także nie zatraciliśmy. Cnota, gdziekolwiek się znajduje, ma prawo do naszych hołdów, ruszaj zatem do stu djabłów i nie mieszaj się do rzeczy, które cię nie dotyczą. — Poprawdzie — odparł Kastylijczyk — Wasza Miłość ma rację, gdyż dawać rady temu durnemu człekowi, znaczy tyle, co pięścią w kolec uderzać. Tymczasem odczuwam pewną troskę, widząc, że ten wyborny rozum, który, jak powiadają, okazuje ten głupek, w wielu sprawach wpada w toń głęboką, dzięki szczelinie rycerstwa błędnego. Niechaj jednak przekleństwo, które Wasza Miłość wymówił, ściga mnie i wszystkich potomków moich, jeśli odtąd, choćbym miał żyć dłużej od Matuzaalema, udzielę komuś jakiejś rady, choćby mnie i o to proszono.
Doradca znikł w tłumie, zaś Don Antonio i Don Kichot dalej pojechali. Jednakże ciżba uliczników i przechodniów, co czytali tę kartkę, tak wzrastała, że Don Antonio widział się przymuszony zdjąć napis z pleców Don Kichota. Uczynił to nieznacznie, jakby inną jakąś rzecz zdejmował. Za nadejściem nocy, wrócono do domu, gdzie się bal odbywał. Żona Don Antoniego, białogłowa urodziwa, wesoła i krotochwilna, zaprosiła swoje przyjaciółki, aby świadczyły gościowi honory, odnosząc zarazem pociechę z jego dziwactw. Zgromadziło się przeto dam niemało. Po sutej wieczerzy, o dziesiątej wieczorem, zaczęły się pląsy. Między wielu damami były dwie o przyrodzeniu swywolnem i krotochwilnem, które acz cnotliwe wielce, zarazem dość płochemi były. Rozweselały one żartami swemi wszystkich, nie dotykając jednak nikogo. Wzięły w swoje obroty Don Kichota, przymuszając go do tańca, i mordując go nie tylko na ciele, ale i na duszy. Była to rzecz osobliwa wielce, widzieć jego postać wysoką, szczupłą, wychudzoną, wywiędłą, w sukni ciasnej, niezgrabnej i skąpo skrajanej.
Damy umizgały się doń, jakby nieznacznie, rzucając mu słówka miłosne, on zaś ze swej strony, dawał wzgardliwe odpowiedzi. Acz, widząc się osaczony ze wszystkich stron, zawołał: — Uciekajcie stąd pokusy, zostawcie mnie w spokojności myśli niepotrzebne! Nie starajcie się, Wielmożne Panie, afektów mych ujarzmiać, gdyż ta, która w mem sercu panuje, nieporównana Dulcynea z Toboso, nie dopuści do tego, aby serce moje innej miało być shołdowane.
To rzekłszy, usiadł na ziemi, pośrodku sali, znużony i zapocony tem tak gwałtownem ćwiczeniem.
Don Antonio kazał, aby go odprowadzono do łóżka; pierwszy zbliżył się do swego pana Sanczo Pansa.
— Hej, Mości panie — rzekł — pięknie, ani słowa, WPan, podrygiwałeś. Zali sądzicie, że wszyscy ludzie dzielni muszą być tanecznikami, zasię wszyscy rycerze błędni skoczkami, co lansady uskuteczniają? Na mą duszę, jeśli takie było Wasze mniemanie, tedy byliście w błędzie. Niejeden się taki trafi, coby zwyciężyć potrafił raczej wielkoluda, niż podskok uczynić. Gdyby chodziło tylko o to, by podskakiwać i bić się w tył piętami, mógłbym Was wyręczyć snadnie, umiem bowiem napiętkami po tyłku się grzmocić, pląsów jednak nigdy nie próbowałem. Temi słowami i podobnemi jeszcze, Sanczo rozweselił wszystkich zgromadzonych. Poczem giermek zaprowadził Don Kichota do łóżka i okrył go należycie, aby po tańcowaniu nie zaszkodziła mu ostuda.
Nazajutrz Don Antonio postanowił uczynić doświadczenie z głową zaczarowaną, zaprowadził tedy do izby Don Kichota, Sanczę, dwóch swoich przyjaciół i dwie damy, co tak okrutnie Don Kichota na balu umordowały, potem zaś resztę nocy w towarzystwie żony Don Antonia spędziły. Don Antonio opowiedział o własności głowy, zalecił im tajność w tej mierze i przydał, iż to było pierwsze doświadczenie, które chciał uczynić. Prócz dwóch przyjaciół Don Antonia, nikt nie wiedział o tej sztuce i gdyby ci dwaj wprzód uwiadomieni nie zostali, daliby się omamić tak, jak inni temu niespodziewanemu fortelowi, bowiem sztuczność była nad podziw wybornie udana.
Pierwszym, który zbliżył swe wargi do ucha głowy, był Don Antonio; rzekł on głosem cichym, nie tak jednak, aby nie mógł być przez wszystkich w komnacie dosłyszanym. — Rzeknij mi, głowo, przez tę doskonałość, którą posiadasz, o czem myślę w tej chwili? Głowa odpowiedziała, nie ruszając ustami, dźwięcznym i wyraźnym głosem, tak, że od wszystkich mogła być zrozumiana: „Nie przenikam myśli niczyich“. Na ten respons wszyscy osłupieli, zwłaszcza, że obok stołu i w całej komnacie nie było nikogo, od któregoby ta odpowiedź pochodzić mogła. — Wieluż nas tu jest? — zapytał znów Don Antonio. Głowa odpowiedziała powoli, w ten sam sposób: „Ty i twoja żona, dwaj twoi przyjaciele i dwie jej przyjaciółki, a takoż sławny rycerz, Don Kichot z Manczy, i jego giermek, zwany Sanczo Pansą. Zadziwienie tym razem stało się jeszcze większe; włosy zjeżyły się ze strachu na wszystkich głowach. Don Antonio odstąpił od głowy. — Dosyć mi na tem — rzekł — abym był przekonany, że nie oszukał mnie ten, co mi cię sprzedał, głowo mądra, głowo gadająca, głowo-rozprawiaczko, wreszcie głowo cudowna!
Niechaj kto inny się zbliży i zapyta, o co zechce. Ponieważ niewiasty są z przyrodzenia ciekawe niezwykle, do głowy podeszła jedna z przyjaciółek żony Don Antoniego. — Powiedz mi, głowo — zapytała — co mam czynić, abym piękną bardzo była. — Bądź bardzo cnotliwą — odparła głowa.
— Nie chcę więcej o nic pytać — rzekła białogłowa. Teraz przystąpiła jej towarzyszka — Pragnęłabym wiedzieć, głowo, czy mój mąż mnie miłuje, albo nie? — Zważaj jak się z tobą obchodzi — odrzekła głowa — z tego wywnioskujesz o jego miłości. Białogłowa odstąpiła na stronę, mówiąc: — Ta odpowiedź wszelkie pytania zbędnemi czyni, bowiem w samej rzeczy, z postępowiania męża wnosić można o afektach, jakie żywi.
Potem jeden z przyjaciół Don Antonia zbliżył się do głowy i zapytał: — Kim jestem? — Sam o tem wiesz najlepiej — brzmiała odpowiedź. — Nie o to się pytam — odparł szlachcic — Chciałem, abyś rzekła, czy mnie znasz? — Tak jest, znam cię — odrzekła głowa — jesteś Don Pedrem Noriz — Dość na tem, głowo, aby mnie przekonać, że o wszystkiem jesteś uwiadomiona. Gdy ów się oddalił, zbliżył się jego towarzysz, pytając z kolei: — Rzeknij mi, głowo, jakie jest największe pragnienie mego najstarszego syna? — Rzekłam już, że nie sądzę o myślach i pragnieniach, jednakoż mogę ci objawić życzenie twego syna: myśli o tem, aby cię najprędzej pogrzebać.
— Trafnie rzekłaś — odparł pytający — więcej nie chcę wiedzieć.
Żona Don Antoniego podeszła, pytając: — Nie wiem, głowo — rzecze — o co mam się pytać, chciałabym tylko uznać od ciebie, czy długo będę się cieszyła moim kochanym mężem? — Długoletni przeciąg czasu — odparła głowa — gdyż jego mocne ciała złożenie i umiarkowany tryb życia obiecują mu długie lata, które inni skracają sobie przez nadużycia i zbytek.
Wreszcie do głowy zbliżył się Don Kichot — Rzeknij mi, odpowiadaczko wyborna, czy to, co mnie się zdarzyło w jaskini Montesinos, było istotną prawdą, czy tylko śnieniem? Czy biczowanie mego giermka, Sanczo Pansy, zakończy się wreszcie i czy ujrzę odczarowanie pani Dulcynei? — Co się tyczy historji w jaskini — odparła głowa — wieleby gadać trzeba, gdyż widowisko ma w sobie część prawdy i część przywidzenia. Biczowanie Sanczy powoli się uskuteczniać będzie i odklęcie Dulcynei nastąpi rzetelnie. — Nie mam się więcej o co pytać — rzekł Don Kichot — gdy tylko ujrzę Dulcyneę odczarowaną, będę się uważał za człeka, który naraz wszelkiej szczęśliwości dostąpił.
Ostatnim z pytających był Sanczo. — Powiedz mi głowo — rzecze — czy przypadkiem będę jeszcze jakieś rządy sprawował? Czy prędko porzucę nędzne giermka rzemiosło? Czy obaczę jeszcze żonę mą i dzieci? Głowa odparła: — Będziesz miał rządy w domu swoim, gdy powrócisz, ujrzysz dzieci i żonę, a gdy służyć dalej nie zechcesz, przestaniesz być giermkiem.
— Tam do kata! — zawołał Sanczo — oto mi mądrość, ani słowa. Mógłbym to rzec sam dla siebie, wszystko to przypomina mi proroctwa z kalendarza.
— I czego więcej chcesz, gapiu — rzekł Don Kichot — czyli nie dosyć na tem, że odpowiedzi tej głowy zgadzają się z pytaniami? — Niechże będzie i dosyć — odparł Sanczo — chociaż wolałbym, żeby się lepiej wytłumaczyła i więcej powiedziała.
Na tem zakończyły się pytania i odpowiedzi głowy, aliści nie ustało zadziwienie wszystkich przytomnych, prócz dwóch przyjaciół Don Antonia, którzy uwiadomieni o wszystkiem byli. Cyd Hamet Benengeli pragnie natychmiast odkryć tę tajność, mając na uwadze, aby czytających w powątpiewaniu nie zostawiać i obawiając się, by ktoś nie sądził, że głowa ta jakieś czary, lub tajemnicę nadprzyrodzoną w sobie zawierała.
Don Antonio Moreno — (rzecze Cyd Hamet) — kazał sporządzić tę głowę dla swego domu, celem zabawienia się kosztem niewiedzących, na wzór tej, jaką widział w Madrycie, u przekupnia dzieł sztuki. Powierzchnia stołu sporządzona była z malowanego i pokostowanego drzewa, które miało jaspis naśladować, równie jak staluga, co go podtrzymywała i jak cztery szpony orle, służące za podstawę i przydające mu ciężkości. Głowa, która być się zdawała półpiersiem cesarza rzymskiego, wyzłocona na wzór miedzi staroświeckiej, była w środku cała czcza i wydrążona, jako i powierzchnia stołu, na którą tak umiejętnie zasadzona została, iż wszystko zdawało się z jednej sztuki uczynione. Staluga, także wydłubana, do piersi i szyi głowy sięgała: odpowiadano z izby dolnej, pod podłogą się znajdującej. W wydrążeniu stalugi stołu i we wnętrzu półpiersia, biegła rura blaszana, dobrze przystosowana i niewidoczna. W izbie dolnej, pod izbą górną się znajdującej, siedział ten, co miał responsów udzielać, przykładając gębę do rury tak, iż, jakby przez dmuchąwkę, głos szedł z góry do dołu, i zdołu do góry, aby każde słowo dobiegało do uszu wyraźnie.
Nie było zatem najmniejszej przyczyny, aby czary podejrzewać.
Synowiec Don Antonia, student, młodzian słynący z bystrości umysłu i dowcipu, odpowiedzi udzielał. Ponieważ był uwiadomiony od wuja, jakie osoby znajdą się tego dnia w komnacie, gdzie stała głowa, łatwo mu było bez trudu, na pierwsze pytanie odpowiedzieć. Na inne odparł z domysłu, z wielkim dowcipem, sobie przyrodzonym.
Cyd Hamet przydaje, że ta cudowna głowa jeszcze przez dwanaście dni rozprawiała, aliści po całem mieście rozszerzyła się wiadomość, że Don Antonio ma u siebie głowę czarodziejską, odpowiadającą na zadane jej pytania. Szlachcic, obawiając się, aby słuchy nie doszły do wiadomości czujnych strażników naszej wiary, udał się sam do inkwizytorów, aby im o wszystkim donieść.
Inkwizytorzy kazali mu połamać i zniszczyć głowę, zapobiegając zgorszeniu i zabobonom pospólstwa.
Wszelako w umyśle Don Kichota i Sanczo Pansy głowa pozostała na zawsze czarodziejską i przemawiającą. Don Kichot przytem był więcej od Sancza ukontentowany.
Szlachcice niektórzy, chcąc przypodobać się Don Antoniemu, a takoż uczcić Don Kichota i ucieszyć się publicznie z jego szaleństw, umyślili, za sześć dni, wyprawić gonitwy do pierścienia. Z przyczyny pewnej okoliczności, o której dalej powiemy, gonitwy te odbyć się nie mogły.
Don Kichota wzięła tymczasem chęć wyruszyć na miasto, celem poznania go, aliści bez żadnej okazałości i nie na koniu, aby za nim nie biegło pospólstwo i ulicznicy. Wyszedł zatem z domu, wraz z Sanczą i dwoma służącymi, których mu dał Don Antonio. Zdarzyło się, że przechodząc jedną z ulic, Don Kichot podniósł wzrok i ujrzał nad bramą napis, dużemi literami wyrażony: „Tutaj drukuje się książki“, co go niezmiernie ucieszyło, bowiem nie widział był dotychczas żadnej drukarni, chciał zaś dowiedzieć się, coby to było takiego. Wszedł do drukarni, z całym swym orszakiem, i ujrzał litery składających, wydobywających z pod prasy arkusze i poprawiających; mówiąc pokrótce, obaczył wszystko, co można w wielkich drukarniach zważyć.
Don Kichot zbliżył się do kaszty drukarskiej i zapytał, co się tutaj robi; drukarz objaśnił go. Don Kichot zadziwił się i przeszedł dalej, poczem przystąpił znów do liter układacza i zapytał o jego pracę.
— WPanie — odparł pracownik — ukazując mu człeka pozornego — ten jegomość przetłumaczył książkę włoską na język hiszpański, ja zaś układam litery, aby podać ją do druku. — Jaki jest tytuł tej książki? — zapytał Don Kichot. — Książka ta — odparł autor — nazywa się po włosku Bagatelle. — Jakże WPan to słowo przekładasz? — zapytał nasz rycerz. — „Bagatelle“ znaczą „bagatele“, chocia ta książka skromną nazwę nosi, przecie zawiera w sobie rzeczy poważne i istotne wielce.
— Umiem nieco po włosku — rzecze Don Kichot — i pysznię się z tego, że mogę odśpiewać kilka Stanc Ariosta. Rzeknijcie mi jednak, panie, (pytam się przez prostą ciekawość, a nie poto, aby badać jego umiejętność) czy natrafiliście w oryginale tej książki na słowo pignata? — Nieraz — odparł autor — jakżeście je na język hiszpański przełożyli? — Jakże inaczej — odparł zapytany — jak nie przez słowo garnek?
— Ha, na Boga — zawołał Don Kichot — widzę że celujecie w umiejętności języka włoskiego. Upewniony teraz jestem, że gdy WPan znajdziesz słowo piace wyrazisz je „podoba się“ i że przełożycie piu przez więcej, su przez wyżej, zaś giu — niżej. W samej rzeczy — odparł autor — gdyż jest to ich własne znaczenie.
— Gotów byłbym przysiąc, że WPan nie jest zadość ceniony na świecie, co zawsze niechętnie nagradza umysły wyborne i prace, godne szacunku. Ach, ileż jest straconych talentów, wielkich, zapomnianych umysłów i cnót wzgardzonych! Zdaje mi się, z tem wszystkiem, że tłumaczenie z jednego języka na drugi, (iż pominiemy tutaj królowe wszystkich języków: łacinę i grecki), przypominają kobierce flandryjskie, z przeciwnej strony oglądane. Są tam wprawdzie figury, ale tak zagmatwane nićmi, iż nie widać ich barw wspaniałych.
Mniemam także, że przekładania z jednego języka na drugi nie oznaczają wielkiego rozumu ani doskonałości, tyle ważąc, co przepisywania z pierwodzieł. Nie dlatego to mówię, aby rzemiosło przekładacza miało być w pogardzie, gdyż człowiek może się przecie jeszcze zatrudniać gorszemi rzeczami, które mniej korzyści przynoszą. Wyłączyć trzeba przytem dwóch sławnych tłumaczy: Krzysztofa de Figueroa z jego Pastor fido i Don Juana de Jauréqui, który Amintę przełożył. Jeden i drugi tak skutecznie tego dokonał, że rozeznać nie można, czyli to ich własne prace, czy same pisma. — Aliści rzeknijcie mnie, WPanie, czyli własnym sumptem książkę tę drukować chcecie, czyli też sprzedaliście przywilej jakiemuś księgarzowi?
— Moim kosztem to czynię — odparł autor — mając nadzieję, że to pierwsze wydrukowanie przyniesie mi tysiąc dukatów, chcę bowiem wydać dwa tysiące sztuk, po sześć reali każda.
— Zdaje mi się, Wasza Miłość, że się w rachunku mylicie. Widać odrazu, że nie znacie wcale fortelów drukarzy i umownych przebiegów między nimi. Upewniam Was, WPanie, że, obarczywszy się dwoma tysiącami sztuk tej księgi, będziecie mieli, co na ramionach dźwigać, zwłaszcza jeżeli księga nie okaże się na wybór przednia i czegoś uciesznego zawierać nie będzie.
— Zali WPan chcesz — odparł piszący — abym uczynił upominek z mej pracy, jakiejś księgarni, ktoraby, dając mi za przywilej trzy maravedis, uważała jeszcze, że mi wielką łaskę wyświadcza?
Nie, nie drukuję mych książek, aby sławę w świecie uzyskać, dość już jestem znany przez uczynki moje, szukam jeno profitu, bez którego sława jednego obola nie warta. — Daj Boże — rzekł Don Kichot — aby się WPanu powiodło. Z temi słowy, przystąpił do innej kaszty, gdzie poprawiano arkusz książki, zwanej Światłem duszy.[2] Owóż — rzecze — książki, których jaknajwięcej należy, w podobnej osnowie wielu bowiem jest na świecie grzeszników i wszyscy ci biedni ślepcy wielce światła potrzebują. Poczem przeszedł do innego miejsca i ujrzał poprawiających księgę jakąś, o której nazwę zapytał.
— Jest to — odpowiedziano — druga część Przedziwnego hidalga Don Kichota z Manczy, ułożona przez pewnego mieszkańca z Tordesillas. Znam już tę księgę — rzekł Don Kichot — i mniemam, że winna być spalona i w popiół obrócona, dla wszystkich głupstw, które w sobie zawiera. Aliści Święty Marcin przyjdzie dla niej, jak i dla każdej świni. Historje zmyślone są tem lepsze i tem milsze, gdy się zbliżają do prawdy lub podobieństwa, prawdziwe zaś szacować trzeba tem bardziej, im więcej prawdy zawierają.
Rzekłszy te słowa, wyszedł z drukarni, okazując nieco gniewu i urazy.
Tegoż unia Don Antonio chciał mu ukazać galery, w porcie stojące. Wielce to ucieszyło Sanczę, który ich nigdy nie widział. Don Antonio uwiadomił komendanta, że popołudniu tegoż dnia przyprowadzi swego gościa, sławnego Don Kichota z Manczy, którego komendant, tak jak i wszyscy mieszkańcy Barcelony, znał już dobrze. O tem, co się przydarzyło naszemu rycerzowi, w czasie tych odwiedzin, opowiemy w kapitulum następnem.




  1. Tekst mówi Escotillo — mały Szkot. Szkot, o którego tutaj chodzi, nie mógł być mnichem irlandzkim z IX wieku. Scot Erigine, ani Dunsem Scotem, zwanym Doktorem Subtelnym — który żył między 1274 a 1308 rokiem. Cervantes myślał o pisarzu szkockim Michole Scot, który studjował wiedzę tajemną i uchodził za czarnoksiężnika, lub przynajmniej za astrologa. Żył on we Flandrji za czasów rządów Zud del alma cristiana światło duszy chrześcijańskiej) Filipo de Menesis, mnicha dominikańskiego.
  2. Światłość duszy chrześcijańskiej — napisał dominikanin Filip de Menoses.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.