Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/LXXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Przy wjeździe do wsi, jak powiada Cyd Hamet, Don Kichot ujrzał na placu, gdzie młócono zboże, dwóch sprzeczających się otroków. Jeden z nich rzekł do drugiego: — Hej, Perequillo nie ujrzysz już jej więcej wżyciu! Don Kichot, usłyszawszy te słowa, rzekł do Sanczy. — Czy słyszałeś, mój przyjacielu, co rzekł ten dzieciuk: „Nie obaczysz jej nigdy w życiu“. Cóż za znaczenie mieć mogą słowa tego otroka? — zapytał Sanczo. — Jakto? Alboż tego nie pojmujesz — rzekł Don Kichot — że przykładając to rzeczenie do swej okoliczności, dowiaduję się, że nigdy nie ujrzę pani Dulcynei. Sanczo chciał już odpowiedzieć, gdy nagle ujrzał zająca, pomykającego przez pole i ściganego od myśliwców, oraz naganiaczy. Biedne, wystraszone zwierzę, szukając ratunku, wpadło pod nogi osła. Sanczo złapał je żywcem i okazał Don Kichotowi, który mruczał skroś zęby: — Malum signum, malurn signum. Zając ucieka, myśliwcy gonią za nim, trza się pogodzić z myślą, że nie ujrzę więcej Dulcynei. — Hej, do stu kaduków — zawołał Sanczo — jesteś WPan dziwnym człekiem! Załóżmy, że ten zając jest panią Dulcyneą z Toboso, zaś naganiacze, prześladujący go nikczemnymi czarnoksiężnikami, co ją w dziewkę prostą przedzierzgnęli. Pani Dulcynea ucieka, ja ją chwytam i oddaję Waszej Miłości, który tuli ją do łona, pieści i ściska dowoli. Jakiż to zły znak zatem i jakąż złą przepowiednię można stąd wydobyć?
Dwaj mali ulicznicy, kłócąc się bezprzestanku, zbliżyli się, aby zająca obaczyć, Sanczo zapytał ich wówczas o przyczynę kłótni. Ten, który rzekł do drugiego: „Nie ujrzysz jej nigdy w życiu“, odparł Sanczy, iż pochwycił małą klatkę na świerszcze i że jej nigdy oddać nie myśli. Sanczo wydobył z kieszeni kilka groszaków i dał je otrokowi, wzamian za klatkę, poczem, wręczywszy ją Don Kichotowi, rzekł — Oto, WPanie, złe wróżby rozproszone; nie będą się już one w nasze sprawy mieszać. Zważam mym prostym rozumem, że do przeszłorocznego śniegu są podobne. Jeśli mnie pamięć nie zwodzi, to słyszałem od księdza plebana z naszej wsi, że prawi chrześcijanie i ludzie światli nie powinni dawać wiary takim bajkom wierutnym. Wasza Miłość sam niedawnoś mi przepowiadał, że ci, co się gusłami bawią, są głupcami. Aliści nie warto się nad tem już zastanawiać, jedźmy dalej do wsi.
Wtem nadjechali łowcy, domagając się swego zająca, którego im Sanczo oddał. Rycerz nasz, przy wjeździe do wsi, napotkał plebana i bakałarza Karrasco, przechadzających się po małej łączce i odmawiających brewiarz. Owóż trzeba wiedzieć, że Sanczo Pansa naładował na swego osła broń i zbroję swego pana, zaś pokrywę sporządził z bawełnianej sukni, upstrzonej wymalowanemi płomieniami. W suknię tę przyozdobiono go w zamku księcia, tej nocy, gdy Altsidora wskrzeszona została. Sanczo włożył także na łeb swemu osłu ową mitrę spiczastą, co przedzierzgnienie jeszcze dziwniejszem czyniło; nigdy żaden osioł nie widział się tak dziwacznie przybranym i uzbrojonym. Mali figlarze z całej wsi — mają oni wzrok rysia, tak iż nic im nie ujdzie — dostrzegłszy zdala mitrę na łbie osła, podbiegli, aby jej się lepiej przypatrzeć.
— Hej, hej — wołali jeden przez drugiego — biegnijcie szybko, obaczyć osła Sanczo Pansy, ustrojonego niby książę i wierzchowca Don Kichota, jeszcze chudszego dzisiaj, niż dawniej.
Don Kichot, wraz z plebanem i bakałarzem Karrasco, otoczeni tą zgrają żartownisiów, wjechali do wsi i wkrótce zatrzymali się, naprzeciw domu Don Kichota. Na progu czekały gospodyni i siostrzenica, już uwiadomione o ich przybyciu. Żona Sanczo Pansy, dowiedziawszy się także o przybyciu swego męża, przybiegła rozkudłana i bosa, wiodąc za rękę córkę swą, Sanczykę. Obaczywszy, że mąż jej nie był w stanie okazałym, jak spodziewała się widzieć go, bowiem w jej mniemaniu Sanczo winien wielkorządstwo sprawować, rzekła doń:
— W jakim to stanie powracasz, miły mężu? Widząc, że idziesz piechotą jak pies nędzny, co wlecze łapy za sobą, możnaby cię poczytać raczej za hultaja bezrządnego, niż za samorządcę. — Zamilcz, Tereso — odparł Sanczo Pansa — stul gębę miła żono, nie na każdym haku połcie słoniny wiszą. Pójdź do domu, a opowiem ci nowin co niemiara. Przywożę pieniądze, co jest rzeczą główną, zdobyłem je własnym przemysłem, nie czyniąc krzywdy nikomu. — Ach, przywiozłeś pieniądze, mój drogi mężu — zawołała Teresa — niech będą, jakie chcą, tu czy tam zarobione, nie pierwszy ten zwyczaj w sprawy świata wnosisz.
Sanczyka, obejmując ojca, zapytała czy przywiózł jej jakiś gościniec, tak go bowiem wyglądała, jak ziemia dżżu w lecie. Poczem dziewczyna uczepiła się ręką za skórzany pas rodzica, drugą ciągnąc osła za powróz, Teresa zaś wzięła męża pod ramię i tak ruszyli do swego domu, pozostawiając Don Kichota pod opieką siostrzenicy i ochmistrzyni, w towarzystwie plebana i balwierza.
Don Kichot, nie mieszkając, wziął bakałarza i księdza na stronę, poczem opowiedział im pokrótce o swojej porażce i obowiązku nie ruszania się ze wsi przez rok cały, przyrzeczeniu, które chciał dopełnić rzetelnie, ni na jotę go nie zmieniając, jak przystało zresztą na rycerza błędnego, skrupulatnego przestrzegacza prawideł i praw rycerstwa błędnego.
Przydał, iż ułożył sobie stać się pasterzem, na ten rok swojej pokuty, aby wśród samotności pól mieć rozrywkę i dawać folgę miłosnym myślom, które nie naszczerbiałyby w niczem niewinności pasterskiego żywota. W końcu obrócił się do nich z prośbą, aby, jeśli nie mają co lepszego do czynienia i jeśli ważkie zatrudnienia nie staną im na wstręcie, zechcieli mu dotrzymać uczestnictwa.
Umyślił zakupić stado owiec, dostatecznie wielkie na to, aby mogli zwać się pasterzami, poczem uwiadomił ich, że rzecz główna dopełniona została, bowiem wynalazł już dla nich imiona stosowne i doskonale przyzwoite. Pleban zapytał się go, jakie to mają być miana? Odpowiedział, że sam się będzie nazywał pasterzem Kichotino, bakałarz, pasterzem Karraskinem, ksiądz pleban pasterzem Plebanino, zaś Sanczo Pansa pasterzem Pansotino.
Dwaj przyjaciele zadziwili się niepomiernie, widząc nowy rodzaj szaleństwa Don Kichota, aliści obawiając się, aby się im poraz trzeci nie wymknął, ruszając na swe rycerskie wyprawy, udali, że przystają na jego ułożenie, zwłaszcza iż żywili nadzieję, że przez ten rok do uzdrowienia zupełnego przyjdzie. Chętnie zatem oświadczyli się być jego wspołecznikami, twierdząc, iż jest to ułożenie najrozsądniejsze w świecie. — Trzeba przydać jeszcze — rzekł Samson Karrasco, — że ja, będąc jednym z wybornych wierszopisów, znanym na całym świecie, będę składał codzień wiersze pasterskie i bohatyrskie, jakie mi imaginacja nasunie, abyśmy, błądząc w tych miejscach bezludnych, przyjemnie czas spędzać mogli. Rzecz główna w tem, mili przyjaciele, aby każdy wybrał sobie imię pasterki ulubionej, którą będzie w swoich pieśniach wysławiał. Nie pozostawimy jednego drzewa, choćby o korze najtwardszej, na któremby nie zostały wyryte imiona naszych pasterek. Będziemy naśladowali w tem starodawny obyczaj pasterzy zakochanych.
— Hej, to będzie arcywybornie — zawołał Don Kichot — co się do mnie należy, to nie mam potrzeby zmyślać sobie imienia jakiejś pasterki, gdyż mam pod ręką nieporównaną Dulcyneę z Toboso, zaszczyt tych krajów, ozdobę łąk i pól, dumę piękności, kwiecie wdzięku i rozumu, słowem, istotę tak doskonałą, że żadna zachwała, choćby w największych przesadniach, nie wzniesie się na stopień jej zasługi.
— Prawda to najszczersza — rzekł pleban — my jednak musimy się obejrzeć za wdzięcznemi pastereczkami, któreby nam do gustu przypaść mogły. — Gdyby ich tu brakowało — przydał bakałarz — nadamy im imiona w księgach pomieszczone, od których roi się na świecie: jak Philis, Amaryllis, Djana, Florida, Galatea, Belisa. Ponieważ tani to towar, możemy coś zdatnego, do upodobania, sobie wybrać. Jeśli moja dama, lub lepiej rzekłszy, pasterka będzie się zwala trafunkiem Anna, będę ją sławił pod imieniem Anardy, jeżeli Franciszka, na ten przykład, pod imieniem Francyny, jeżeli Łucja pod imieniem Łucindy i tak dalej. Tym kształtem wszystko na wybór pójdzie! Jeżeli Sanczo Pansa wejdzie do naszego społeczeństwa, będzie mógł wysławić swoją żonę Teresę, jako Teresinę.
Don Kichot uśmiechnął się. Pleban, pochwaliwszy raz jeszcze znakomity i piękny zamysł Don Kichota, ofiarował się towarzyszyć mu, poświęcając na to czas, wolny od zajęć. Poczem dwaj przyjaciele pożegnali się z naszym rycerzem, prosząc uporczywie, aby zdrowie ochraniał i wszelkie starania do tego przykładał. Traf zdarzył, że gospodyni i siostrzenica wysłuchały całego dyskursu. Gdy Don Kichot sam pozostał, weszły do izby jego. — Cóż to się znaczy — mój wuju? — zapytała siostrzenica. — Gdyśmy rozumiały, że Wasza Miłość powracasz do domu, aby życie spokojne prowadzić, widzimy, że się chcesz uwikłać w jakieś nowe historję i stać się błędnym pasterzem, który przybywa, pasterzem, który odchodzi. Wierzajcie mi: słoma jęczmienna zbyt już jest twarda, aby z niej fujarki wyrabiać.
Gospodyni przydała: — Właśnie też WPan sposobny jesteś, całe dni i południa latem, a zimą noce w polu spędzać, słuchając wilków wycia. Nie, nie, dobre to jest dla chłopów prostych, krzepkich, wytrzymałych, nawykłych do tego od pieluchów. Lepiej już być rycerzem błędnym, niźli pasterzem. Posłuchaj WPan mojej rady, daję ją na trzeźwo i na czczo, z eksperjencją mych lat pięćdziesięciu, pozostańcie w domu, miejcie staranie o swoje dobro, spowiadajcie się co tydzień, wspomagajcie ludzi biednych, a jeżeli to się Wam na złe obróci, ja to zło na duszę moją biorę.
— Dobrze, dobrze, moje przyjaciółki — odparł Don Kichot. — Sam wiem, co mam czynić. Zaprowadźcie mnie do łoża, bom słaby i bądźcie upewnione, że, czy rycerzem, czy pasterzem ostanę, nie zapomnę o was. Nic wam nie będzie brakować, jak się same o tem przekonacie. Zatem obie kobiety, siostrzenica i ochmistrzyni, położyły go do łóżka, dały mu zjeść i wszelkie wygody mu czyniły.