Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/Prolog
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Niech mi Bóg najwyższy będzie na pomocy! — z jakąż to niecierpliwością czytelniku, zarówno ze znacznego jak i z podłego idący stanu, musiałeś oczekiwać tego prologu, spodziewając się, że znajdziesz w nim słuszny odwet, wzięty przeze mnie, a takoż wyrzuty i skargi na autora wtórej części Don Kichota, który, jak mówią, poczęty został w Tordesillas, zaś zrodził się w Tarragonie. Niestety, nie będę ci mógł sprawić tego zadośćuczynienia, bowiem, jeśli niesprawiedliwość w najpokorniejszych sercach kolerę budzić zwykła, to moje serce jest w tej regule wyjątkiem. Pragnąłbyś zapewne, abym go nazwał osłem, głupcem, człekiem z rozumu obranym, aliści wcale mi to nawet przez myśl nie przeszło. Niechaj sam grzech będzie dla niego karą, niechaj go trawi z każdym swoim chleba kawałem i dosyć na tem. Tego jedynie zcierpieć nie mogę, że mnie nazwał człekiem starym i mańkutem, tak jakbym miał moc czas zastanawiać, rozkazując mu, aby nie upływał dla mnie i jakby kalectwo moje poczęło się w jakiejś oberży, nie zaś w owej najsławniejszej potrzebie,[1] i jaką widziały wieki przeszłe, jaką widzi wiek teraźniejszy i jaką wieki przyszłe oglądać będą.
Jeżeli rany moje nie błyszczą dla ócz tych, którzy na nie patrzą, to przynajmniej czczone są przez tych, co wiedzą, gdzie je otrzymałem, żołnierz martwy na polu bitwy piękniejszy się wydaje, niźli ten, co ucieczką żywot swój salwuje. Jestem upewniony, że gdyby mi przekładano rzecz niemożebną, wolałbym po tysiąckroć w tej wspanialej potrzebie brać udział, niźli nie poniósłszy żadnego na ciele szwanku, wcale w zgiełku bitewnym się nie znajdować.
Rany, które żołnierz na swem obliczu lub piersi okazuje, są gwiazdami, które wiodą inne ku niebu honoru i pragnienia zachwały sprawiedliwej. Trzeba zważyć, że nikt nie pisze siwemi włosami, lecz umysłem, który z latami zwykł się doskonalić.
Uznałem także, że nazywa mnie zazdrośnikiem i że maluje mnie, jako tego, który nie wie, co to jest invidia, bowiem, w samej rzeczy, z dwóch zazdrości rodzajów, znam tylko zazdrość szlachetną, świętą i dobrej woli pełną — jeżeli zatem jest tak, jak jest w samej rzeczy, nie będę wstrętów czynił żadnemu księdzu, zwłaszcza temu, który, jak mówią, jest zaufanym Świętego Oficjum. A jeśli to rzekł do tego, o którym namieniać się wydaje, tedy nawszem się pomylił, bowiem uwielbiam jego genjusz, podziwiam jego dzieła i jego w pracy chwalebną wytrwałość[2].
Dank przytem składam temu panu autorowi za to, iż powiedział, że moje nowele, będąc raczej dziełem satyry, niż moralności, są jednak dobre, jakiemi przecie nie mogłyby być, gdyby wszelakiego dobra w sobie nie zawierały.
„Zdawa mi się, że mi zarzuty czynisz, iż ścieśniam się i zamykam w obrębach skromności, wiedząc, że nie trzeba przydawać zmartwień człekowi strapionemu, zwłaszcza, że strapienie tego Jegomości musi być wielkie, skoro nie ośmiela się stanąć wobec nas z odkrytem czciłem, ukrywając swoje imię i zmyślając swoją ojczyznę, tak, jakby popełnił zbrodnię obrazy majestatu. Jeśli trafunkiem jakimś go poznasz, rzeknij mu odemnie, że się wcale za urażonego nie uważam, wiem bowiem, co to są pokusy demonów, z których to pokus największa jest, gdy człowiekowi wbiją do głowy, że może on ułożyć i drukiem ogłosić księgę, która mu tyleż sławy, co i pieniędzy przysporzy i tyleż pieniędzy, co sławy.
Na prawdy tej potwierdzenie pragnąłbym, abyś z przyrodzoną sobie bystrością i wdziękiem, tę opowieść mu przytoczył.
„Żył w Sewilli szaleniec pewien, dotknięty najdziwniejszem głupstwem z tych wszystkich, jakiemi na świecie szaleńcy się odznaczają. Tenci wydrążył sobie trzcinę, na jednym końcu spiczastą, na kształt rurki, poczem, spotkawszy psa na ulicy, nadeptywał jego łapę stopą swoją, drugą łapę do góry mu podnosił i jak tylko mógł najlepiej rurkę w zadek mu wrażał. Potem dmuchał, nadymał psa jak banię, co uczyniwszy, dwa razy dłonią na płask po brzuchu go uderzał i mówił do widzów, których nigdy nie brakło: „Wasze Miłoście sądzą, że to mała praca i wielkie nic tak psa nadąć? — Czy Wasza Miłość myśli teraz, że małą pracą jest napisać księgę?“
Jeśli mu ta powiastka nie przypadnie do smaku, opowiedz mu, przyjacielu-czytelniku, inną, takoż o psie i szaleńcu.
„Żył w Kordobie inny warjat, który miał obyczaj nosić na głowie kawał gładkiego marmuru i kamień, jak głaz ciężki. Gdy spotkał jakiegoś psa bezpańskiego, naprzód występował i cały ciężar swój prosto na niego spuszczał, bies, wściekając się z bólu, poczynał wyć i szczekać, poczem puszczał się jak strzała i biegł przez trzy ulice. Zdarzyło się, że między psami, które brzemieniem swojem uraczył, znalazł się także pies czapnika, bardzo przez niego ulubiony. Warjat spuścił psu kamień na łeb; pies napoi zmiażdżony zawył okropnie. Pan jego, ujrzawszy to wszystko, pełen rankoru, schwycił łokieć mierniczy, rzucił się na szaleńca i wszystkie kości mu zrachował. Za każdym wymierzonym razem przydawał: „Psie złodzieju, cóż chcesz od mego jamnika? Nie widziszże okrutniku, że mój pies jest jamnikiem?“ Powtarzał po sto razy to słowo „jamnik“, dopóki szaleńca na miazgę nie zbił. Warjat skorzystał z tej nauki; więcej niż przez miesiąc nigdzie na mieście widać go nie było — aliści po upływie tego czasu powrócił znów do swej sztuczki, obciążywszy się jeszcze większem brzemieniem. Przyszedłszy do miejsca, gdzie się ów pies znajdował, jął patrzyć na niego bacznie, jednakoż ciężaru swego nie spuścił i rzekł jeno:
„To jamnik — miejmy się na baczności“. Odtąd wszystkie napotkane psy, czy to były dogi, czy też cucusie za jamniki poczytywał i dlatego też kamieni na nich nie spuszczał“.
Być może stanie się podobnie z tym dziejopisem, który nie ośmieli się już na przyszłość brać za cudze księgi, co będąc, ani chybi, złe, przecie więcej trwałości w sobie mają, niż skały. Rzeknij mu takoż, iż o jego groźbę, że mnie swoją księgą środków do życia pozbawi, dbam tyleż, co o szeląg złamany, bowiem stosując się do sławnego intermedjum z Pirendenga, odpowiadam mu: Niech żyje dwudziestu czterech[3] i Chrystus dla wszystkich, niech żyje wielki hrabia Lemos, którego szczodrość i wspaniałomyślność są dla mnie puklerzem przeciwko ciosom przeciwnej fortuny, i niechaj żyje takoż najwyższe miłosierdzie najdostojniejszego Don Bernarda de Sandoval y Rojas z Toledo, wówczas nawet, gdy nie będzie już drukarń na świecie i gdy wydrukują przeciwko mnie więcej książek, niż zawiera się liter w pieśniach Mingo Revulgo.[4] Ci dwaj książęta, bez tego, abym ich pobudzał pochlebstwem, albo ich zasług wynoszeniem, samą tylko dobrocią powodowani, tyle mi łask i faworów wyświadczyli i taką otoczyli opieką, że mniemam się być „bogatszy i szczęśliwszy, niż gdyby mnie fortuna zwykłą drogą na sam szczyt wysadziła. Biedak może swój honor posiadać, byleby występnym nie był, ubóstwo może zaciemniać chmurą szlachectwo, jednakoż całkiem go nie zaćmi. A jakoże cnota sama przez się błyszczyć zwykła, tedy, mimo wszystkie prywacje i utrapienia niedostatku, zawsze jest czczona przez wysokie i szlachetne umysły, które jej sprzyjają i wspierają ją.
Nie mów mu nic ponadto, gdyż i ja więcej ci nic nie powiem, namienię jeno, abyś zważył, że ta wtóra część Don Kichota, którą ci ofiarowuję, skrojona została z tego samego sukna, co część pierwsza i że ci daję Don Kichota, co dalej w swym rozwoju postąpił i co wreszcie zszedłszy z tego świata, pogrzebion został, tak, aby nikt nie ośmielał się nowych świadectw przywodzić, jakoże dawnych wystarcza i że dość na tem, iż człek szlachetny zdał sobie sprawę z swych zabawnych szałeństw, po to, by w nie nie wpadać odnowa. Obfitość rzeczy tak dobrych, jakiemi są w samej rzeczy, sprawia, że nie otacza się ich estymą, zaś ich rzadkość, pośród rzeczy złych, jest przyczyną, że to lub owo pochwalę znajduje. Zapomniałem ci rzec, że możesz oczekiwać „Persilesa“, którego właśnie mam na ukończeniu i drugiej części „Galatei“.