Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/I

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM I
O ROZMOWIE, JAKĄ Z DON KICHOTEM TOCZYLI BALWIERZ I PLEBAN

We wtórej części tej historji, która opowiada o trzeciem, donkichotowem w świat wyruszeniu, namienia Cyd Hamet Benengeli, że pleban i balwierz blisko przez miesiąc nie zajrzeli do Don Kichota, nie chcąc mu przywoływać na pamięć rzeczy minionych. Nie omieszkali jednak nawiedzać siostrzenicy i ochmistrzyni, zalecając im mieć staranie o jego polepszenie i dawać mu jadło pożywne, coby posilało równie serce, jak umysł, bowiem z umysłu całe jego nieszczęście pochodziło. Odpowiedziały, że właśnie to czynią i czynić nadal z wielką ochotą a staraniem będą, tem bardziej, iż spostrzegły, że ich pan miewa niektóre chwile, gdy się zdaje być przy zupełnym rozumie. Wielką pociechę odnieśli z tego uwiadomienia pleban i balwierz, bowiem zdało im się, że dobrze uczynili, sprowadzając go do domu, omamionego na wozie, przez woły ciągnionym, jak to opowiedziane zostało w ostatniem kapitulum pierwszej części tej osobliwej i nawszem wiernej historji. Umyślili zatem odwiedzić go, dla pewniejszego doświadczenia jego poprawy, aczkolwiek mniemali, że ozdrowienie jest rzeczą niepodobną. Przedtem ustanowili pospołu, że, w jego przytomności, ani słówkiem nie wspomną o rycerstwie blędnem, aby nie rozkrwawiać rany, której blizny jeszcze świeże były. Udali się zatem do jego domu i zastali go siedzącego na łożu, w kaftanie zielonym, kuchajowym i w czapeczce toledańskiej z czerwonej wełny na głowie. Tak był wynędzniały i wychudzony, że raczej do mumji, niż do żyjącego człeka podobien. Don Kichot przywitał ich z wielką dwornością, a zapytany o swoje zdrowie, odpowiedział, z wielką roztropnością, w słowach wielce foremnych. W trakcie dyskursu wdali się w dysputę o racji stanu i sposobach rządzenia. Poprawiali jedną nieprawość, potępiali drugą, odmieniali obyczaje, lub je znosili; każdy z nich stawał się nowym prawodawcą, wtórym Likurgiem, lub niezbytnym Solonem. Reformami swemi tak całą rzeczypospolitą przekształcili, że możnaby powiedzieć, iż państwo wyszło z tej kuźni, całkiem inne, niż to, jakie przedtem było. Don Kichot z taką roztropnością o każdej materji mówił, że dwaj examinatorzy mieli to za pewne, że już do zdrowego rozumu przywrócony został.
Gospodyni i siostrzenica, tej rozmowie przytomne, dzięki nieskończone do nieba zanosiły, widząc Don Kichota już uzdrowionym.
Pleban jednak, odmieniając swój zamysł pierwotny, którym było nie wspominać ni słówkiem o rzeczach rycerstwa błędnego, chciał się upewnić, czy ozdrowienie Don Kichota jest prawdziwe i istotne. Rzekł tedy, że wieści, nadeszłe ode dworu, głoszą, iż Turek spuścił na morze ogromną flotę[1]; niewiadomo jakie są jego zamysły i gdzie się ta nawałnica rozbije. Całe chrześcijaństwo, pobudzone tą obawą, którą co roku nieustawnie odczuwa, za broń chwyta, zaś Jego Królewska Mość umacniać każe wybrzeża Neapolu, Sycylji i Malty. Don Kichot odparł:
— Król Jegomość uczynił, jak na mądrego wojownika przystało, obwarowując w stosownym czasie swoje państwo; ustrzeże go to od nagłego nieprzyjaciół napadnięcia. Ale gdyby się mnie posłuchał, poradziłbym mu jedno zapobieżenie, którego król ani się teraz domyśla!
Pleban, usłyszawszy te słowa, rzekł do siebie:
„Niech cię Bóg ma w swej pieczy, nieboraku Don Kichocie, gdyż jak mi się zdawa, z wysokiego szczytu swego szaleństwa spadasz w niezgruntowaną otchłań głupoty“. Balwierz, te same o naszym rycerzu mając zrozumienie, zapytał Don Kichota, jakieby to było przestrzeżenie? Może powinno być ono umieszczone między mnóstwem tych rad i upomnień, które się księciom zwykle daje.
— Moja rada, mistrzu Mikołaju, jest już nie skuteczna, ale najskuteczniejsza — odparł Don Kichot.
— Nie mówię tego, abym się miał WPanu sprzeciwiać — rzekł balwierz — aliści eksperjencja mówi, że wszystkie, albo prawie wszystkie, przestrogi i rady, których się Jego Królewskiej Mości udziela, są niepodobne do uskutecznienia, dziwaczne i szkodliwe, lubo dla króla, lubo też dla państwa.[2]
— Moja tymczasem — odparł Don Kichot — nie jest ani dziwaczna, ani do wykonania trudna, ale przeciwnie do wypełnienia nader łatwa, dobrze wynaleziona, wielce roztropna i tak prosta, jaka tylko do głowy przyjść mogła doradcy-statyście.
— Zbyt długo ociągacie się, WPanie, z uwiadomieniem nas o niej — rzekł pleban.
— Nie radbym ją dzisiaj wyjawiać — odparł Don Kichot — gdyż zaraz jutro dotarłaby do uszu panów i rady i inny zagarnąłby dla siebie podziękowania i nagrodę za mój trud.
— Ja — rzekł balwierz — przysięgam przed Bogiem i przed ludźmi, że nikomu na świecie, ani królowi ani chmyzowi nie wyjawię tego, co WPan teraz powie. Tej przysięgi nauczyłem się właśnie z historji pewnego plebana, który w swojej przedmowie wymienia królowi złodzieja, co mu ukradł sto dublonów i muła, co biegał rączo.
— Nie znam się na tych historyjkach — odparł Don Kichot — ale dowierzam zaklęciu, gdyż znam pana balwierza, jako poczciwego człowieka.
— A gdyby i taki nie był — rzekł pleban — ja za niego poręczę, że w tym przedmiocie nie powie więcej, jak niemy.
— A któż mnie zabezpieczy za Was, Ojcze Duchowny? — zapytał Don Kichot.
— Moje powołanie — odparł pleban — które mnie obowiązuje dochować zawsze tajności każdemu.
— Hej do kata! — zawołał wówczas Don Kichot — nie trzeba niczego więcej, jak, by Król Jegomość otrąbić kazał po całem państwie, że w oznaczonym dniu wszyscy rycerze błędni Hiszpanji mają się stawić w jego stolicy. Gdyby nawet ich tylko sześciu przybyło, możnaby między nimi wynaleźć jednego, co sam całą moc turecką rozgromi. Zważcie dobrze WPanowie na to, co teraz powiem. Zaliż to rzecz nowa, aby jeden rycerz błędny poraził dwieście tysięcy żołnierzy, jakby oni wszyscy mieli jedną tylko głowę i z kruchego ciasta byli? Powiedzcie, ileż to historyj, pełnych jest tych cudów i dokazywań. Gdyby żył (nie chcę już innych wymienić), gdyby żył w tym wieku, powtarzam, Don Belianis, albo który z niezliczonego potomstwa Amadisa z Galji, gdyby żył ktokolwiek z nich i spotkał się z Turkiem, to na mą duszę, bisurmanowi zwycięstwabym nie wróżył. Ale Bóg będzie miał pieczę nad swoim ludem i ześle mu rycerza, który choć nie będzie tak waleczny, jak rycerze wieków ubiegłych, przecie w męstwie na krok im nie ustąpi. Bóg mnie zrozumie; więcej już nie powiem!
— Ach — zawołała siostrzenica — niechże mnie zabiją, jeśli mój pan wuj nie chce powrócić do profesji rycerstwa błędnego.
Na to Don Kichot odparł:
— Rycerzem błędnym pozostanę do śmierci. Niechaj Turek następuje z całą swoją potęgą, kiedy mu się podoba. Powtarzam: Bóg mnie rozumie.
— Proszę usilnie WPanów — rzekł wówczas balwierz — abyście wysłuchali, co się zdarzyło w Sevilli.
Chcę opowiedzieć tę rzecz, gdyż ona właśnie stosuje się tutaj ze wszechmiar.
Don Kichot przyzwolił; pleban i wszyscy przytomni jęli pilnie słuchać, zaś balwierz zaczął w te słowa:
— W zawarciu dla głupich, w Sewilli, znajdował się człowiek pewien, którego tam zamknęli krewniacy, z tej przyczyny, że rozum utracił. Z prawa kanonicznego otrzymał stopień licencjata w Ossuna, ale według wielu, gdyby nawet w Salamance wyższy stopień zdobył, zawszeby był niespełna rozumu. Ów doktór, po kilku latach zamknięcia, ubrdał sobie, że jest rozumny i do zmysłów przywrócony. Tak sobie imaginując, napisał list do arcybiskupa, błagając go gorąco, w stosownych słowach, aby go uwolnił od tej hańby, w której żyje, gdyż dzięki miłosierdziu Boga, już do zmysłów utraconych przyszedł. Krewniacy jego, chcąc korzystać z jego majątku, zamknęli go w tem miejscu, i przeciw prawdzie, chcą go tu trzymać do śmierci. Arcybiskup, przeświadczony z wielu rozumnych i kształtownie napisanych listów, o jego roztropności, kazał swemu kapelanowi dowiedzieć się od zarządcy domu głupich, jeżeli to wszystko, co doktór wyrażał było prawdziwe, a jednocześnie wdać się z szaleńcem w rozmowę. Jeżeli go znajdzie rozumnym, ma go stamtąd wydobyć i wolność mu przywrócić. Kapelan uskutecznił polecenie, aliści zarządca powiedział, że tamten szaleńcem być nie przestał. Po prawdzie nieraz gada całkiem do rzeczy, jak osoba wielkiego rozumu, ale przy końcu przemowy swojej popada znów w tak znaczne szaleństwa i zawroty, że ich ilość równa się liczbie rzeczy mądrych, wprzód rozumnie wypowiedzianych; jak zresztą sam tego doświadczyć może, w rozmowie z nim.
Kapelan żądał sam się upewnić. Mówił z szaleńcem więcej niż godzinę. W tym czasie głupi nie powiedział ani jednego dziwacznego czy niestosownego słowa, przeciwnie, rozmawiał tak rozsądnie, że kapelan musiał przyznać, iż szaleniec jest już uleczony. Między innemi rzekł, iż rządca domu jest mu przeciwny i wrogi, nie chce bowiem tracić podarunków, które od jego krewniaków odbiera.
Krewniacy pragną, aby rządca udawał o nim, że chociaż miewa czasem rozumu oświecenia, przecie jest ciągle głupi. Acz największego nieprzyjaciela ma w swojej wielkiej majętności, bowiem powinowaci, chcąc jej używać, złe wieści o nim rozgłaszają, chytrze zmyślając, jakoby Bóg nie oświecił go światłem zupełnego rozumu. Mówił tak udatnie i roztropnie, że kapelan przeświadczył się prawie o jego rozumu zupełności i podjął podejrzenie, że krewniacy jego muszą być ludźmi chciwymi i bez Boga w sercu; postanowił przeto zabrać go z sobą do arcybiskupa, aby ów przekonał się dowodnie o całej prawdzie. Kapelan pełen tej ufności, poprosił rządcę domu, aby doktorowi oddał te szatki, w których go tutaj przywiedli.
Rządca odparł, aby dobrze zważył, co czyni, gdyż ten człek ani chybi jeszcze jest szaleńcem; na nic się jednak zdały jego prośby i przełożenia, gdyż kapelan uparcie trwał przy swojem. Rządca, obaczywszy rozkaz arcybiskupa, nie chciał się przeciwiać i kazał ubrać doktora w wspaniałe i nowe suknie. Ten, widząc się pozbawionym ubioru głupich i w strój mądrych przybranym, prosił usilnie kapelana, aby mu przyzwolił pożegnać się z swoimi wspołecznikami-szaleńcami. Kapelan odparł, że mu będzie towarzyszył, bowiem chce ujrzeć szaleńców, którzy w tem zawarciu przebywają. Wraz z nimi udali się tam niektórzy, tej rozmowie przytomni. Doktór zbliżył się do klatki, gdzie był trzymany furjat, który w tej chwili spokojnym i cichym być się wydawał i rzekł:
— Czyli nie żądasz czego odemnie, miły bracie? Wracam już do domu, gdyż podobało się panu Bogu w jego nieskończonej łasce i miłosierdziu, bez żadnej z mojej strony zasługi, rozum mi przywrócić. Jestem całkiem ozdrowiony, bowiem dla bożej wszechmocy nic niemożliwego niemasz. Pokładaj wielką ufność w Bogu, gdyż przywróci cię. On od pierwotnego stanu, tak jak i mnie przywrócił, jeśli się na Niego spuścisz.
Ja już to będę miał na pieczy, aby ci często dosyłać przysmaki do jedzenia, gdyż, według mego rozumienia — (sam tego doświadczyłem) wszystkie nasze szaleństwa najwięcej pochodzą stąd, że brzuchy mamy puste, zaś głowy wiatru pełne. Tylko nie upadaj na duchu, gdyż zgryzota psuje zdrowie i koniec życia przybliża.
Całego tego dyskursu słuchał inny szaleniec, siedzący w klatce, naprzeciw klatki furjata stojącej; porwał się on nagle ze starej rogoży, na której leżał cały nagi i zapytał, wrzeszcząc z całej siły, kto to wychodzi tak zdrów i do rozumu przywrócony? Doktór odparł:
— Ja to, mój bracie, odchodzę, gdyż i nie potrzeba mi tu dłużej bawić; za tę łaskę mi uczynioną nieskończone dzięki składam niebu.
— Zważaj, co mówisz, doktorze, i niechaj cię djabeł nie kusi — odparł szaleniec. — Zatrzymaj się i spokojnie a cicho dalej w tym domu przebywaj, gdyż tym kształtem oszczędzisz sobie fatygi powracania tutaj.
— Wiem, że jestem ozdrowiony — rzekł doktór — i niema przyczyny, abym miał drogę krzyżową wtóry raz zaczynać.
— Ty ozdrowiony? — odparł szaleniec. — Dobrze, idź z Bogiem, my zasię zobaczymy. Jednak klnę się na Jowisza, którego żywem wyobrażeniem tu na ziemi jestem, iż za występek, co go popełnia Sevilla, uznając cię za rozumnego i przywracając ci wolność, ukarzę ją tak, że na wieki wieków to popamięta. A wiedz, nędzny doktorku, że jestem mocen to uczynić, gdyż jako mówię, jestem Jowiszem Gromowładnym, i dzierżę w rękach pioruny zapalające, któremi cały świat w oka mgnieniu w perzynę obrócę. Jednakże na ten raz nie ukarzę tak surowo tego narodu ciemnego, tylko miastu całemu, wraz z jego przedmieściami i okolicami, nie spuszczę deszczu przez trzy lata całe, rachując od tego dnia i minuty, w której ta pogróżka uczyniona została. Ty wolny, ozdrowiony, rozumny, a ja szalony, chory i uwiązany! Nie chcę użyczyć deszczu, tak jak i powiesić się niemam woli!
Wszyscy przytomni przysłuchiwali się pilnie tej wrzaskliwej mowie głupiego. Aliści nasz doktór, obróciwszy się do kapelana, schwycił go za ręce i rzekł:
— Nie turbujcie się Wasza Miłość; niech Was nie trwożą postrachy tego głupiego, bo jeżeli on jest Jowiszem i deszczu zabroni, ja będąc Neptunem, bogiem i ojcem wód wszelkich, każę deszczowi padać, ile razy mi się podoba.
Na co kapelan odparł:
— Nie lza, Neptunie, panu Jowiszowi, wstrętów czynić. Wasza Miłość pozostanie jeszcze w tym domu, ja zaś w stosownym czasie przybędę, aby WPana stąd wydobyć.
Dozorca szpitala i przytomni wybuchnęli śmiechem, tak iż ksiądz kapelan ledwie się nie rozgniewał. Z doktora zdjęto suknie i zostawiono go w szpitalu. Taki jest koniec powieści.
— To jest ta powiastka, panie balwierzu — rzekł Don Kichot — coście ją tak pilnie, jako do rzeczy służącą, opowiedzieć chcieli? Ach, mistrzu Mikołaju, mistrzu Mikołaju, ślepy jest ten zaprawdę, co przez dziury przetaka nie widzi. Zali nie wiecie. WPanie, że wszystkie przyrównania rozumu do rozumu, męstwa do odwagi, piękności do urody, rodowitości do rodowitości, zawżdy są niestosowne i źle przyjmowane? Ja, panie golibrodo, nie jestem Neptunem, bogiem wód wszelkich, nie chcę też uchodzić za jakiegoś subtylnego mędrka, którym nie jestem. Staram się jeno usilnie okazać całemu światu błąd gruby, w którym pozostaje, nie odradzając tych błogosławionych i szczęśliwych czasów, kiedy to kwitnął zakon rycerstwa błędnego. Ale nasz wiek gruby i znikczemniały nie jest wart cieszyć się dobrem, którego przeszłe wieki zażywały. Wówczas to rycerze błędni podejmowali się bronić królestw, strzec dziewic, dawać wspór sierotom, karać wyniosłych i pokornych nagradzać. Teraźniejszych rycerzy większość woli raczej szelest wymyślnych tkanin i brokatów, niźli chrzęst kolczej zbroi. Nie masz już teraz rycerzy, śpiących pośród pól i lasów, uzbrojonych od stóp do głów, i nie dbających na aury niełaskawości. Gdzież szukać takiego, co, nie wyciągając nóg ze strzemion, z głową wspartą o lancę, kontentuje się jeno drzemką, jak to czynili rycerze błędni dawnych wieków? Niema już rycerza, co, wynurzywszy się z lasu, przebywa góry niedostępne, a później zbliża się do pustynnych i piaszczystych brzegów morza, srogą miotanego nawałnością, i znalazłszy tam małą łódź bez wioseł, masztów, lin i steru, wstępuje w nią, pełen nieustraszonego męstwa, powierzając się burzliwym fluktom głębokiego morza, które raz go ku niebu podnoszą, to znów go w przepaść grążą. I oto ten, co niezłomną piersią burzy odpór daje, znajduje się nagle w miejscu, o trzy tysiące mil odległem, od miejsca, w którem wsiadł do łodzi. Wyskoczywszy na ląd oddalonej ziemi, podlega zdarzeniom i trafunkom, które godne są, aby je uwiecznić nie tylko na pergaminie, ale i na bronzach. Ale dzisiaj próżnowanie bierze przodek nad pilnością, lenistwo nad trudem, występek nad cnotą, chełpliwość nad prawdziwem męstwem, zaś teorja nad praktyką używania broni, która była udziałem złote go wieku i rycerzy błędnych. W samej rzeczy powiedzcie mi, kto był cnotliwszy i waleczniejszy od Amadisa z Galji? Kto mądrzejszy od Palmerina z Anglji? Kto względniejszy i łagodniejszy od Tiranta Białego? Kto wspanialszy i bardziej wielkoduszny od Lisuarta z Grecji? Kto bardziej ranami okryty i więcej tych ran zadający, niż Don Belianis? Kto nieustraszeńszy od Periona z Galji, kto bardziej hazardowny, niż Felismarte z Hirkanji, kto zuchwalszy od Esplandiana? Kto roztropniejszy od króla Sobrina, śmielszy od Rinalda i od Radomonta dumniejszy? Kto bardziej niezwyciężony niż Roland? Kto mężniejszy i obyczajniejszy od Ruggera, od którego, według tego, co pisze Turpin w swej Kosmografji, wywodzą się książęta Ferrary. Wszyscy ci rycerze błędni, com ich tutaj przytoczył, a także siła innych, byli zaszczytem i ozdobą rycerstwa błędnego. Chciałbym, aby na ich kształt stworzeni byli ci, coby ich użył według mojej rady, Król Jegomość. Jego Królewska Mość byłby wówczas dobrze obsłużony, wieleby sobie pieniędzy i trudu oszczędził, zaś Turczynby sobie z zgryzoty włosy z brody wyrywał. Jakkolwiekbądź ja w domu pozostanę, ponieważ nie chce mnie stąd wydobyć kapelan; jeśli jednak Jowisz, jako rzekł balwierz, deszczu nie spuści, jestem tu ja, co deszcz rzęsisty sprowadzę, wtedy, kiedy zechcę. Mówię tak gdyż chcę, aby pan skrobibroda wiedział, że go zrozumiałem.
— Zaprawdę, Mości Panie Don Kichocie — rzecze balwierz — nie dla zwady WPanu to powiedziałem. Bóg jest świadkiem dobrej intencji mojej, WPan gniewać się i urażać o to nie powinieneś.
— Jeżeli mi się należy być urażonym, albo nie — odparł Don Kichot — moja to rzecz wiedzieć!
— Do tych pór słowa nie przemówiłem — rzekł pleban — ale radbym się objaśnił w jednej wątpliwości, która mi umysł zatrudnia a sprawiona jest mową pana Don Kichota.
— Dozwalam mówić księdzu plebanowi — odparł Don Kichot — aby nam swoją wątpliwość wyłożył. Niemiła to rzecz mieć jakąś ciężkość na sumieniu.
— Za tem pozwoleniem — rzekł pleban — powiem, że moja wątpliwość ta jest, iż nie mogę się przeświadczyć, aby ta cała zgraja rycerzy błędnych, których WPan Don Kichot wymienił, byli to ludzie, żyjący na świecie, prawdziwi, i z ciała oraz z kości złożeni. Mniemam raczej, że to wszystko jest udanie, wierutna bajda, sen opowiedziany przez ludzi, ze snu obudzonych, albo tych, co się jeszcze ze snu zbytnio nie wyczmucili.
— Otóż to właśnie — odparł Don Kichot — gruby błąd, w który wpadają ci, co nie chcą dowierzać, że rycerze błędni na świecie byli. Z różnemi osobami, w różnych sposobnościach, miałem w tej mierze podobne sprzeczki, starając się ten błąd pospolity na światło prawdy wyprowadzić. Nieraz nie udało mi się dowieść do skutku tego, com wziął przed się, nieraz zaś, na gruncie nieomylnej prawdy stojąc, wszystkich o niej przeświadczałem. Ta prawda jest tak dowodna, że prawie powiedzieć mogę, iżem na własne oczy widział Amadisa z Galji, człeka słusznego wzrostu, o białej twarzy, ozdobionej piękną, chocia czarną brodą, o wejrzeniu miłem i surowem. Był to rycerz wielce małomówny, do gniewu i zapalczywości nieskory, i w zawziętości nietrwały. Mógłbym tak łatwo, jak okryśliłem Amadisa, odmalować i wystawić wszystkich rycerzy błędnych, którzy po świecie chodzili. Z tego pojęcia, które o nich mam i z tego, co historje wyrażają o dziełach, których dokonali i o ich przyrodzonych skłonnościach, wnosić można łatwo o ich posturach, składzie twarzy i cerze.
— Jakiego wzrostu, panie Don Kichocie — zapytał balwierz — był ten, co się zwał olbrzymem Morgante?
— Co się olbrzymów tyczy — odparł Don Kichot — to różne są zdania w tej mierze, czy byli oni na świecie, czy też nie! Jednakoż Pismo Święte, które ni na włos prawdzie chybiać nie może, upewnia nas, że istnieli, wspominając Goljata-Filistyna, który miał być rosły na pół ósma łokcia; a jest to wysokość niezwykła. Także na wyspie Sycyliej znaleziono obojczyki i golenie tak wielkie, że, ani chybi, ci, do Których one przynależały, musieli być olbrzymami, tak wysokimi, jak wieże. O tej prawdzie wnosić można z geometrji. Z tem wszystkiem mógłbym upewnić jakiego wzrostu był Morgante.[3] Imaginuję sobie, że zbytnio rosły nie był. Gruntuję to moje mniemanie na tem, co szczegółowie o jego czynach mówi historja. Sypiał często pod dachem; skoro zaś znajdował domy, które go pomieszczały, tedy znać — że nie był nadzwyczajnego wzrostu.
— To prawda — rzekł pleban, który wielką uciechę odnosząc z słuchania tych osobliwych dziwactw, zapytał później Don Kichota, coby mniemał o składzie twarzy Rinalda z Montalbanu, Don Rolanda i dwunastu parów Francji, którzy byli rycerzami błędnymi.
— O Rinaldzie — odparł Don Kichot — rozumiem, że miał twarz szeroką, rumianą, oczy żywe: nieco wyłupiaste. Był kłótliwym z przyrodzenia, nad miarę kolerycznym, a przytem wspołecznikiem łotrzyków i złodziei. Roland, Rotoland, czy Orland — bowiem historja wszystkiemi temi imionami go zowie — był zapewne postawy średniej, szeroki w plecach, nogi miał pałąkowate, twarz czerniawą, brodę rudą i zmierzwioną, ciało kosmate, a pozór groźny. Nie wiele mówił, ale z tem wszystkiem był grzeczny i uprzejmy.
— Jeśli Roland miał pozór jeno taki, jak nam go WPan opisujesz — dodał pleban — nie dziwota, że piękna pani Angelika nim wzgardziła i przeniosła nad niego tego małego Maura, który posiadał osobny wdzięk, urodę i lubość. Mądrze uczyniła, rozmiłowawszy się nie w grubym Rolandzie, lecz w miłym Medorze.
— Ta Angelika — odparł Don Kichot — była to księże plebanie, sowizdrzałka, istota kapryśna, letkomyślna i włócząca się po świecie nieustawnie. Osławiona jest powszędy, przez swoje płochości, jako i urodę. Wzgardziła tysiącem mężnych i mądrych rycerzy, wybierając sobie nikczemnego pazia, który nie posiadał żadnej majętności, ani innego zalecenia, krom warnej przyjaźni, jakiej dochował Dardinelowi. Wielki śpiewak piękności Angeliki, sławny Ariosto, nie śmiąc, czy niechcąc wyjawić nam tego, co się z nią stało, po tym podłym wyborze (nie były to zapewne rzeczy zbyt obyczajne) temi wierszami jej zdarzenia kończy:

E come del Catai s’ebbe lo scettro
Fors‘altri cantera eon miglior plettro

Ani chybi była to wróżba, dlatego też poetów zowią wieszczkami zgadującymi. Tę prawdę dowodnie widzimy, ponieważ sławny wierszopis z Andaluzji złożył pienia o łzach Angeliki, zaś drugi, niemniej wyborny, poeta kastylijski wierszem śpiewał jej urodę.[4]
— Powiedz mi Wpan, panie Don Kichocie — rzekł balwierz — zali pośród tych poetów, co ją wysławiali, znalazł się rymotworca, który napisał satyrę przeciw tej pani Angelice?
— Nie wątpię — odparł Don Kichot — że jeśliby Sacripant i Roland byli poetami, dobrzeby tę młódkę wyłajali. Leży w obyczaju poetów mścić się satyrami i potwarczemi paszkwilami za wzgardy odniesione od prawdziwych, czy zmyślonych dam, które wybrali paniami serca swego. Dotąd nie widziałem jednak wiersza uszczypliwego i naganiającego panią Angelikę, która cały świat poburzyła swoją urodą.
— To cud prawdziwy — rzekł pleban.
Wtem usłyszeli głosy siostrzenicy i ochmistrzyni, które wyszedłszy przed niemałą chwilą z izby, podnosiły wielki tumult na dziedzińcu. Wszyscy trzej udali się tam.




  1. Możliwość nowego najścia Turków była w w. XV i XVI tematem ciągłych rozmów i dyskusyj. „Czy myślicie, że Turczyn przyjdzie w tym roku do Włoch“? — pyta pewnej białogłowy braciszek Timoteo w komedji Machiavella „Mandragola“. W 1612 roku, gdy Cervantes pisał drugą część Don Kichota, obawy te wzrosły; książę d‘Ossuna, na rozkaz Filipa III, jął fortyfikować brzegi Neapolu i Sycylji.
  2. Za czasów Filipa II, gdy Hiszpanja przeżywała zupełną anarchję ekonomiczną, nie brakowało statystów, którzy chcieli zreformować państwo i rządy. Jednego takiego statystę, udzielającego absurdalnych rad, w jaki sposób zdobyć Algier i Ziemię Swietą, wyszydził Quevedo w „Buscón“.
  3. „Morgante Maggiore“ Pulci’ego mógł czytać Don Kichot w przekładzie hiszpańskim, opublikowanym w Walencji w 1533 roku pod tytułem: „Libro del esforzado gigante Morgante y de Roldán y Reinaldos“.
  4. Poeta andaluzyjski to Luis Barohona de Soto, „sławny poeta kastylijski“ — Lope de Vega, który w 1602 roku opublikował w Sevilli poemat, złożony z dwudziestu pieśni „La Hermosura de Angelica“ („Piękność Angeliki“), opiewa w nim przygody Medora i Angeliki, porwanej przez Serdana i uwolnionej przez Medora. Poemat jest oczywiście imitacją Ariosta.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.