Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/VI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Miguel de Cervantes y Saavedra
Tytuł Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy
Wydawca Wydawnictwo J. Mortkowicza
Data wyd. 1937
Druk Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn.
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Edward Boyé
Tytuł orygin. El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


KAPITULUM VI
O TEM, CO ZASZŁO MIĘDZY DON KICHOTEM, SIOSTRZENICĄ A OCHMISTRZYNIĄ; JEST TO JEDNO Z NAJCIEKAWSZYCH KAPITUŁO W CAŁEJ TEJ KSIĄŻKI

Gdy Sanczo Pansa i jego żona, Teresa Cascajo wiedli ten ucieszny dyskurs, o którym w poprzedniem kapitulum była mowa, siostrzenica i ochmistrzyni Don Kichota nie traciły czasu po próżnicy. Z tysiąca oznak poznały, że wuj i pan chce im się wymknąć po raz trzeci, aby powrócić do profesji swego źle błędnego rycerstwa. Szukały wszystkich możliwych sposobów, byleby go tylko odwrócić od nieszczęsnego i szkodliwego zamysłu, ale było to to samo, co kazać na pustyni lub kuć żelazo na zimno. Po wielu rozmowach, przełożeniach i namowach, ochmistrzyni rzekła:
— Zaprawdę, mój dobrodzieju, jeśli Wasza Miłość nie zechcesz w domu spokojnie pozostać i dalej myślisz uganiać się po górach i dolinach, niby potępiona dusza, szukając przygód, a raczej guza, ja będę się żalić i skarżyć w głos przed całym światem, przed Bogiem i królem, i wzywać ich aby złu zaradzili.
Na to Don Kichot odparł:
— Nie wiem co odpowie Bóg na twoje skargi, klucznico! Nie jestem także świadomy jakiego responsu udzieli ci Jego Królewska Mość. Wiem jeno, że gdybym ja był królem, nie przyjmowałbym tych co mu codzień supliki przedstawiają. Największym trudem pośród tych które królowie znosić muszą, jest trud słuchania wszystkich. Niechciałbym przeto, aby moja sprawa miała mu turbacji przyczynie.
— Powiedzcie mi, WPanie — rzekła ochmistrzyni — czy na dworze Jego Królewskiej Mości niemasz rycerzów?
— Są — odparł Don Kichot — i to w liczbie nie małej. Słuszna to rzecz, by byli ozdobą książąt i większego blasku wspaniałości Majestatu dodawali.
— Zaliż nie lepiejby było, aby Wasza Miłość — odparła ochmistrzyni — uczynił się jednym z tych, którzy, nie ruszając się ze stolicy, służą swoim królom i panom?
— Widzisz, moja miła — rzekł Don Kichot — nie wszyscy rycerze mogą być dworakami, zaś nie wszyscy znów dworzanie winni się w błędnych przedzierzgać rycerzy. Muszą być wszak na świecie różne rodzaje. Chocia wszyscy jesteśmy rycerzami, jednakoż między nami wielkie różności zachodzą. Dworacy, nie wydalając się na krok ze swych komnat, przebiegają cały świat, ale na mapie, tak, że nie kosztuje to ich ani grosza i że nie cierpią ani upału, ani zimna, głodu, ani pragnienia. Natomiast, my, prawdziwi rycerze, którzy znosimy żar słoneczny, zimno, różne aury, niełaskawości i wszystkie niewczasv, mierzymy ziemię krokami swojemi, zaś nieprzyjaciół znamy nietylko na malowidłach, ale i żywych, — rzucamy się na nich śmiele, w każdej okazji i potkaniu, nie oglądając się na różne faramuszki i na ustawy pojedynków. Ani się nie zastanawiamy, czy wróg posiada kopie lub lancę dłuższą niż nasza, czy bronią go jakieś relikwie i sekretne zaklęcia, czyli trzeba pod słońce uderzyć albo i nie — nie obchodzą nas podobne ceregiele, do walki w pojedynkę należące, które ja znam na pamięć, a ty o nich żadnego rozumienia nie masz. Trzeba jeszcze, abyś wiedziała, że dzielny i prawy rycerz błędny, choćby ujrzał dziesięciu wielkoludów, których głowy nie tylko dotykają chmur, ale je znacznie przechodzą, których nogi wydają się olbrzymiemi wieżami, a ręce i ramiona są jak grube maszty, i potężne cokoły, których każde oko sprawia wrażenie młyńskiego kamienia i pali jak ogień w hucie, w żadnym razie zestrachać się nie powinien. Przeciwnie, musi nieustraszony dać im odpór, uderzyć na nich, rozproszyć ich w jedynem okamgnieniu i zwyciężyć, choćby mieli uczynioną zbroję z łusek pewnej ryby, które to łuski, jak mówią, twardsze są od djamentów i choćby miast szpad nosili wyostrzone, stalowe puginały z Damaszku, albo też i pałki żelazne, z ostrzem z tejże stali, jako to nieraz na własne oczy widziałem. Powiedziałem ci to wszystko, miła klucznico, abyś poznała różność, jaka zachodzi między rycerzami a rycerzami. Należałoby, aby książęta i wielcy panowie w głębokiej estymie i zachowaniu mieli ten drugi rodzaj rycerzy, to jest, rzec chciałem, rodzinę rycerzy błędnych, którzy, jak to czytamy w historjach, nieraz stawali się wybawicielami nietylko jednego państwa, ale siła królestw.
— Ach, Mości panie, wuju — rzekła wtem siostrzenica. Bacz że wszystko, co się mówi o rycerzach błędnych, to tylko kłamstwo i bajęda — banialuka. Gdyby nie przyszło kiedyś do spalenia tych szalbierstw wierutnych, przynajmniej należałoby ubrać każdą w ubiór świętego Benedykta[1] i opatrzyć jakowymś znakiem tak, aby je rozpoznawano, jako infamisów, psowających dobre obyczaje.
Przysięgam na Boga, który mnie życiem obdarzył — rzekł Don Kichot — że gdybyś nie była moją siostrzenicą, czyli córką rodzonej siostry mojej, ukarałbym cię tak przykładnie za bluźnierstwo, które rzekłaś, że kara ta byłaby głośna i pamiętna całemu światu. Jakoż to możliwe, aby taki skrzat, który zaledwie dwanaście pasm przez krosna przesunąć potrafi, śmiał otwierać gębę i naganiać rycerzy błędnych? Cóżby rzekł pan Amadis, gdyby to usłyszył? Chocia on przebaczyłby ci z pewnością, gdyż był w swoim czasie najbardziej dwornym i pokornym rycerzem, a przytem wielkim opiekunem dziewic. Aliści miałabyś się z pyszana, gdyby cię ktoś inny posłyszał; nie wszyscy bowiem rycerze są tak uważni i cierpliwi, zdarzają się także i gwałtownicy. Ci, co się szlachetnymi zowią, nie ze wszystkiem są tacy. Jedni są ze złota, drudzy z podlejszego kruszczu, a wszyscy uchodzą za prawych rycerzów, chociaż kamień probierski: prawda, różnie o tem powiada. Znajdują się między nimi ludzie podłego stanu, którzy odymają się, aby się wydać personami znacznej kondycji, są także rycerze znamienici, co wszelkiej dokładają usilności, chcąc się poniżyć: ci się podwyższają, przez cnotę lub wspaniałość, tamci znów przez niedołężność, ospalstwo lub występek są poniżeni. Należy tedy pilnie baczyć, aby dobrze rozróżniać te dwa rodzaje znacznych person, tak podobnych z nazwy, a tak przez czyny swoje odmiennych.
— Boże mi odpuść — zawołała siostrzenica. — Wierzę w to niezachwianie, Mości panie wuju, że jesteś tak uczony, iż mógłbyś wstąpić na katedrę albo na ulicach kazać; mimo to wszakoż tknęła cię taka ślepota i w takie błędy popadłeś, iż mienisz się być dzielnym, chocia jesteś stary, silnym, aczkolwiek choroby cię nadwątliły; chcesz naprawiać krzywdy, a przecież cię już lata ku ziemi nachylają, pragniesz także być rycerzem, chocia nim nie jesteś. Różni ludzie wysoko urodzeni, rycerzami stać się mogą, jednakoż biedni tego nie dostąpią.
— Masz wiele racyj w tem, co mówisz, moja siostrzenico — rzekł Don Kichot. — Jednakże w materji paranteli i rodowitości powiedziałbym ci siła rzeczy, któreby cię w wielkie wprawiły zadziwienie, acz wstrzymuję się, aby nie mieszać rzeczy boskich z ludzkiemi. Zważajcie pilnie na to, co teraz powiem: do czterech rodzajów sprowadzić można wszystkie rody, jakie tylko na świecie są. Jedne, z nędznego i niziuchnego początku wychodząc, wznosiły się, aż do udzielnej znakomitości doszły. Inne, z znamienitego i wysokiego idąc gniazda, wspaniałość tę i ten sam stopień godności zachowały. Inne znów, zacne początki mając, do nikczemnego końca przyszły, niby piramidy; zmniejszały się i zwężały, aż na niczem skończyły, jako to jest z wierzchołkiem piramidy, który wobec obszernego założenia gruntu, nic nie znaczy. Ostatnie, których liczba jest największa, w wspaniałości i godności wcale nieopatrzone, koniec niesławny znajdą, niby te rody pospolite i podłe. Co się należy do pierwszych, które miały początek nikczemny, a później na wysoki stopień się wzniosły, mamy wielki przykład w Domu Ottomańskim. Wywodząc się od nędznego pasterza, wysadził się przecie ród ten na szczyt, na którym go widzimy. O drugim rodzie, co to, z początku samego, już w godność i dostojeństwo opływał, a później je zachował, nic jednak znamienitości nie przysparzając, powiem, że znaczna liczba książąt i różnych władyków, którzy państwa w dziedzictwie, prawem następstwa otrzymali, później zaś je zachowali, bez zwiększenia czy pomniejszenia granic, rządząc się wewnątrz swego państwa spokojnie, jest przykładem dla innych.
Niezliczone mnóstwo widzimy tych, którzy mieli znamienite początki, zaś koniec nikczemny. Wszyscy ci faraonowie, Ptolomeusze egipscy, rzymscy cesarzowie, z ogromną ciżbą (jeśli tylko tak powiedzieć można) książąt, monarchów, panów z Medji, Assyrji, Persji, Grecji i krajów barbarzyńskich pełni znamienitości, na niczem skończyli, niby piramidów wyniosłości, próżnobyśmy dziś na świecie ich potomków szukali, a gdybyśmy i jakiego znaleźli, niechybnie byłby to człek kondycji bardzo podłej. Nic już nie powiem o pospólstwie, które tylko po to na świecie żyje, aby liczbę ludzi powiększać, te chudopachołki na sławę zasłużyć sobie nie mogą. Z tego, com powiedział, możecie wnosić, głupie białogłowy, że jest znaczna różność między rodowitosciami i okrutne ich na świecie pomieszanie. Tylko te rody są znaczne i świetne, które, dzięki cnocie, bogactwu i szczodrobliwości do tego doszły. Mówię cnota, bogactwo i szczodrobliwość, gdyż wielki pan, który jest występny, wielkim na wsze czasy pozostanie plugawcem, ten zaś co jest bogaty, a nie szczodrobliwy za skąpego żebraka uchodzić będzie. Nie obfitość bogactw szczęśliwym czyni, ale ich używanie. Trzeba z nich robić taki użytek, jaki się należy, zaś nie taki, jaki się chce. Rycerz nie ma przed sobą innej drogi, jak droga cnoty, jeśli chce okazać, że jest rycerzem. Winien być uprzejmy, dobrze ułożon, dworny, uprzedzający, ludzki, bez odętości, pyszności i złości, nadewszystko zaś litościwy. Gdy z wesołem obliczem da dwa szelągi biednemu, pokaże się równie szczodrobliwy, jak ten, co rozdając jałmużnę, głośno w dzwony dzwoni. Widząc go uraczonym temi cnotami, o których rzekliśmy, każdy go osądzi człekiem znacznego urodzenia. Inaczej i być nie może, gdyż pochwała zawsze jest cnoty nagrodą, zaś cnotliwi wysławiani być muszą. Dwie są tylko drogi, które ludzi do bogactw i splendorów wiodą: droga pism i droga oręża. Ja bardziej dla oręża niż dla pisma stworzony jestem, a ta moja skłonność do wojny tem się tłumaczy, żem się pod Marsem rodził. Przynaglony będąc iść za natężeniem tej planety, dalej swoją drogą kroczyć będę, choćby na przekór światu całemu. Próżno się wysilacie, chcąc, aby moja wola wspak woli niebios stawała. Uczynię tak, jak los ustanawia, jak tego rozum po mnie się domaga i jak chce żądza moja. Chocia wiem, że niezliczone trudy i utrapienia do rycerskiego zawołania człeka przynależą, przecie i to znam, że nieprzeliczone dobra tam się znajdują. Nie tajno mi, że ścieżka cnoty wąska jest i stroma, zaś droga występku przestrona i szyroka wielce. Cel tych dwóch dróg bardzo jest odmienny, gdyż na końcu wygodnego i powabnego gościńca grzechu śmierć dybie napastliwa, zasię u kresu stromej uciążliwej ścieżki cnoty otwiera się życie, nie doczesne, ale to, co nigdy nie przeminie. Wiem, że, jak powiada, nasz wielki kastylijski poeta:

Przez takie utrapienia, z ziemskiego padołu
Wejdzie ten, do niebieskiej, wieczystej krainy,
Kto każe się wprzód ugiąć wyniosłemu czołu[2]

Ach, ja nieszczęśliwa! — zawołała siostrzenica. Mój pan, wuj, jest także wierszopisem! Wszystko wie, wszystko może! Poszłabym o zakład, że gdyby chciał zostać murarzem, postawiłby dom tak łatwie, jakby klatkę zrychtował.
— Zaręczam ci — odparł Don Kichot — że gdyby myśli rycerskie wszystkich moich zmysłów nie zaprzątały, nie byłoby rzeczy na świecie, do którejbym zdatny nie był. Jakież to cacka z moich rąk by wychodziły, przedewszystkiem zaś klatki i piórka do wykalania zębów.
W tem miejscu ich rozmowy ktoś zakołatał do drzwi. Gdy zapytano kto zacz, Sanczo Pansa odparł, że to on. Zaledwie ochmistrzyni jego głos usłyszała, zaraz odeszła, aby się ukryć, tak go bowiem cierpieć nie mogła. Siostrzenica otwarła drzwi. Don Kichot przyjął swego giermka z otwartemi ramionami. Zaraz zamknęli się w izbie, gdzie mieli zabawną rozmowę, nie ustępującą dyskursom poprzednim.




  1. Ubiór ten dawało św. Oficium temu, kto kajał się za swoje błędy. W Hiszpanji była to oznaka infamji. Suknia z żółtego sukna była bramowana szkarłatem, w formie krzyża św. Andrzeja.
    Podobnie piętnowano w Rzymie Żydów. Pius V kazał nosić mężczyznom żydowskim beret żółty, zaś kobietom pomarańczowy welon na twarzy.
  2. Są to wiersze Garcilaso de la Vega, z jego elegji na śmierć Don Bernardina z Toledo, brata księcia Alby. Umarł, wracając do kraju, po zdobyciu Tunisu (1535).





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Miguel de Cervantes y Saavedra i tłumacza: Edward Boyé.