Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część druga/XLVI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Osławiliśmy wielkiego Don Kichota, ponurzonego w myślach, które obudziła w nim serenada zakochanej dziewicy Altsidory. Pełen tych myśli cisnął się na łoże, aliści one zasnąć mu nie dozwoliły, jakby były pchłami. Do utrapień dusznych dołączyło się jeszcze wspomnienie rozdartej pończochy. Jakoże jednak czas prędko płynie i niemasz takiej przeszkody, coby go wstrzymać mogła, lotnym pędem minęły godziny i wkrótce ranek zaświtał. Widząc to, nasz rycerz opuściły miętkie puchy i nie mieszkając przybrał swój strój zwykły i wdział buty polowe dla ukrycia dziury w pończosze. Na ramiona zarzucił krótki płaszcz szkarłatny, włożył na głowę biret z zielonego aksamitu, z galonem srebrnym i opasał się temblakiem, na którym wisiała doświadczona i ostra szpada, wraz z wielkim różańcem, który zawsze przy sobie nosił. Pełen przysady, a napuszenia wszedł do komnaty, gdzie księstwo już ubrani, czekali na niego. Przedtem jednak przechodząc przez galerję, spotkał się z Altsidorą i jej towarzyszką, które umyślnie czatowały na niego. Altsidorą, ujrzawszy Don Kichota, natychmiast zmyśliła omdlenie. Towarzyszka schwytała ją w ramiona i jęła prędko odsznurowywać suknię. Don. Kichot, ujrzawszy to, zbliżył się i rzekł: — Wiem ja dobrze skąd pochodzą takowe zemdlenia! — Ja zasię nic nie wiem — odparła towarzyszka — gdyż Altsidorą jest panienką zdrowia najczerstwiejszego z tych wszystkich panien, co są w zamku, i nigdy odkąd ją znam, nie słyszałam, aby wydawała najlżejsze westchnienie. Niechaj będą przeklęci wszyscy rycerze błędni, jeśli równie są niewdzięczni. Odstąp WPan stąd, panie Don Kichocie, gdyż niebogie dziewczę nie przyjdzie do siebie, dopóki tu pan bawić będziesz! Don Kichot taką jej dał odpowiedź:
— Uczyńcie pani tak, aby wieczorem wniesiono lutnię do mojej komnaty. Chcę pocieszyć, jak będę mógł najlepiej, tę panienkę zasmuconą, bowiem w początkach miłości zawód prędki jest remedium najlepszem na serdeczne upały.
Wyrzekłszy te słowa, odszedł, obawiając się, aby go ktoś nie zdybał w tem miejscu.
Zaledwie się oddalił, Altsidorą otrzeźwiawszy, rzekła do swojej towarzyszki:
— Trzeba dać mu lutnię, moja miła! Don Kichot zapewne chce nas uraczyć muzyką, która nie będzie zła, jako pochodząca od niego. Poszły zatem do księżnej, aby jej zdać sprawę z tego, co zaszło i powiedzieć o lutni, której Don Kichot się domagał. Księżna wielce się z tego ucieszyła i umyśliła, pospołu z księciem i pannami dworskiemi, uczynić nową krotochwilę, bardziej do śmiechu służącą, niż do przyczynienia szkody. Z wielką niecierpliwością czekali nocy, która nadeszła równie szybko jak dzień, spędzony przez księstwo na wdzięcznych dyskursach z Don Kichotem. Księżna w samej rzeczy posłała dnia tegoż jednego ze swych paziów (który w lesie wystawiał osobę zaczarowanej Dulcynei) do Teresy Pansy z listem od Sanczo Pansy jej męża i z zawiniątkiem, pełnem odzieży, którą Sanczo pozostawił, prosząc księżnę o odesłanie. Księżna przykazała paziowi donieść jej wiernie o wszystkiem, co zajdzie między nim, a Teresą. Gdy już nadeszła godzina jedenasta w nocy, Don Kichot zastał w swej sypialni, lutnię. Otworzywszy okiennicę, uznał, że ktoś się po ogrodzie przechadza. Jął brząkać w struny lutni, nastroił ją jak mógł najlepiej, splunął, chrząknął, później zaś głosem nieco chrypliwym, acz dość melodyjnym, jął śpiewać romancę, którą sam tego dnia ułożył:
Nieraz miłości potęga
W duszach niepokój nam budzi,
Lenistwo i gnuśne wczasy
Za środki ku temu jej służą.
Ale bawienie się igłą,
Zajęcia i trud nieustanny,
Bywa stosowną odtrutką
Na wszystkie miłosne jady!
Przystojnym i skromnym dziewicom,
Które żonami chcą zostać,
Wianem jest cnota, głosząca
Najwyższe dla nich pochwały!
Zaś błędni rycerze i wszyscy
Mężowie, co żyją u dworu
Do wietrznie chodzą w zaloty,
Lecz poślubiają stateczne!
Jest miłość, co wschodzi jak zorza,
Ledwie w próg domu gość wkroczy,
Gdy jednak przybysz odejdzie
Miłość zachodem się stawa.
Ta miłość, nagle wzbudzona,
Dziś jest, a jutro przemija,
Bez tego, by wyryć w sercu
Swoje obrazy głębokie.
Obrazu nie rzucić na obraz.
Któż takie rozpozna płótno?
Gdzie jedna piękność króluje,
Dla drugiej już miejsca niema!
Mą Dulcyneę z Toboso
Mam w głębi duszy wyrytą.
Jej konterfektu nie zatrze
Żadna na świecie tym barwa.
Wierność kochanków jest cnotą,
Którą najwyżej się ceni,
A miłość za jej powodem
Cuda sprawować jest zdolna!
Don Kichot doszedł do tego miejsca w pieśni, której słuchali z pilnością księstwo, Altsidorą i prawie wszyscy, w zamku przytomni, gdy nagle z galerji, biegnącej ponad kratą okna Don Kichota, opuszczono sznur, do którego uprzednio przytwierdzono więcej niż sto dzwoneczków, później zaś wytrzęsiono z wora zgraję kocurów. Każdy z nich miał gruchotkę, do ogona uwiązaną. Brzęk dzwonków i miauczenie kotów było tak wielkie, że nawet książę i księżna, którzy tę igraszkę wymyślili, sami przerażeni zostali. Don Kichot osłupiał całkiem. Przypadek zrządził, że dwa czy trzy kocury wpadły przez kratę okna do komnaty. Biegały i skakały po wszystkich kątach, tak, iż zdało się, że do pokoju wtargnęła cała czereda djabłów, aby tutaj swoje igraszki czynić. Szukając, którędy uciec, przewróciły i pogasiły świece. Tymczasem ciągle opuszczano i znów ciągniono w górę sznur z dzwoneczkami. Większa część dworskich, niewiadoma żartów, zadziwiona i pomieszana została. Don Kichot skoczył wreszcfe na nogi i, dobywszy szpady, jął nią walić w kratę, wołając z całej siły: „Odstąpcie stąd, złośliwi czarnoksiężnicy, monstra i kanalje przeklęte. Jam jest Don Kichot z Manczy, przeciwko któremu wasze haniebne i ciemne zamysły na nic się nie zdadzą.“ I obróciwszy się do kotów, które skakały po komnacie, natarł na nie żwawo, wiele ciosów im zadał i przymusił do ucieczki przez okno zakratowane. Pozostał tylko jeden, który, zagrożony szpadą Don Kichota, skoczył mu na twarz i wczepił się w jego nozdrza pazurami i zębami. Don Kichot zaczął wrzeszczeć z bólu.
Księstwo, usłyszywszy te krzyki i dorozumiawszy się, co to być mogło, przybiegli na pomoc z wielkim pośpiechem. Otworzyli drzwi kluczem podwójnym i ujrzeli rycerza nieboraka pasującego się z kotem i czyniącego wysilenia, aby go od twarzy oderwać.
Na widok tej walki nierównej, książę podbiegł, aby jej kres położyć, aliści Don Kichot zawołał: „Proszę mnie zostawić samego z tym czartem, omamieńcem i czarownikiem; chcę go nauczyć rozumu i dać mu poznać, kim jest Don Kichot z Manczy.“ Kot jednak nie trwożąc się temi pogróżkami, miaukał coraz głośniej i coraz głębiej pazury swe wrażał. Książę oddarł go wreszcie i cisnął przez okno. Don Kichot pozostał z twarzą, podziurawioną jak rzeszoto i z nosem ze skóry obłupionym a takoż srodze zagniewany, że nie pozwolono mu dokończyć tak chwalebnie zaczętej spotyczki z niecnotą-czarnoksiężnikiem.
Książę kazał przynieść prędko oliwy,[1] i tysiąc razy przecedzanej, poczem Altisidora sama, kształtnemi i białemi rękami przyłożyła plastry na rany Don Kichota, mówiąc doń po cichu: — Ta cała nieszczęsna przygoda, okrutny rycerzu, jest karą za twardość uporu twego. Oby Bóg zdarzył, aby twój giermek Sanczo, nie odliczył sobie tych plag i aby Dulcynea twoja, którą tak miłujesz, nie mogła wyjść z zaczarowania. Obyś nie mógł cieszyć się nią, ani jej w stadło pojąć, przynajmniej dopóki ja żyję, która cię kocham niezmiernie. Na to wszystko Don Kichot odpowiedział jeno serdecznem westchnieniem, poczem położył się do łoża, podziękowawszy księstwu za ich pomoc nie dlatego, aby się lękał tych hultajów-kotów-czarnoksiężników, gruchotkami obwieszonych, lecz, że okazali oni chęć dobrą w stosunku do niego.
Księstwo odeszli, dając mu czas do spoczynku, i żałując złego obrotu ich żartu; nie spodziewali się byli bowiem, że będzie on tak drogo kosztował Don Kichota, który musiał bawić się łożem przez pięć dni. W tym czasie zdarzyła mu się inna przygoda śmieszniejsza od poprzedniej, którą historyk na inną porę odkłada, aby powrócić teraz do Sanczy Pansy, z wielką pilnością i wdziękiem osobnym urząd swój sprawującego.
- ↑ Balsamiczny olej, zwany tak zapewne od nazwiska wynalazcy. Według Rodrigueza Marin sekret sporządzania go sprzedała w 1556 roku Izabela Pérez de Peromato, wdowa po Aparicio de Zubia, za roczną rentę sześćdziesięciu dukatów.