Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dręczony tą myślą nie dojadł nawet swej skromnej wieczerzy, i zerwawszy się od stołu, zawołał na gospodarza. Później zamknął się z nim pospołu w stajni, rzucił się przed nim na kolana i zaczął go molestować:
— Nie ruszę się ani na krok z tego miejsca, póki Wasza Dostojność nie wyświadczy mi łaski, o którą śmiem prosić, a której spełnienie zarówno Wam zaszczytu przysporzy, jak i całej ludzkości szczęście przyniesie.
Karczmarz, zdumiony, że jego gość pada przed nim na kolana i w tak górny sposób przemawia, wybałuszył oczy, nie wiedząc, co ma rzec, ani jak się zachować. Silił się po próżnicy, aby go a klęczek podźwignąć, jednakże rycerz nasz ani drgnął, dopóki oberżysta nie przyrzekł mu, że jego suplikę spełni.
— Spodziewałem się tego po wielkoduszności serca Waszego, Miłościwy Panie — odparł Don Kichot. — Łaska, o którą Was prosiłem, a którą wyświadczyć mi przyrzekaliście, na tem się zasadza, abym rano, skoro świt, mógł być przez Was pasowany na rycerza. Dzisiejszej nocy odbędę straż rycerską w kaplicy zamkowej, a jutro wypełni się to, czego całą duszą pragnę. Będę już mógł, jak tego powinność wymaga, udać się na cztery strony świata, szukając przygód, ku pożytkowi biedaków i wydziedziczonych, co jest udziałem błędnego rycerstwa, do którego się zaliczam, przez ową ożywiającą mnie chęć dokonywania wielkich czynów.
Karczmarz, który, jako się rzekło, był nie w ciemię bity, żywił już domysły, że jego gościowi brak piątej klepki, teraz zaś, usłyszawszy podobną orację, utwierdził się w swem zdaniu na dobre. Chcąc zaś mieć dzisiejszej nocy powód do śmiechu, postanowił we wszystkiem mu pofolgować.
Rzekł mu tedy, że bardzo mądrze sobie poczyna, zwracając się z tą prośbą do niego, że podobne zamysły właściwe są rycerzom, tak znamienitym, jak Don Kichet przez dzielna prezencję swoją znamienitym być się wydaje, i że on sam takoż w młodzieńczych latach zaszczytnem rzemiosłem rycerskiem się parał, wycierające kąty po całym świecie, w poszukiwaniu To przygód. A owóż tedy żerdziowe pola Malagi, wyspy Rierán, Cómpas Sevilli, rynki Segovii, plantacje oliwek w Walencji, Rondilla Grenady, wybrzeża San Lucar, pastewniki Kordoby, szynki Toledo i innych miejscowości[1], gdzie dawał dowód zwinności swych łydek i subtelności swych rąk, płatając figle na wsze strony, zwodząc wdówki, bezczeszcząc dziewice, oszukując biedne sieroty, tak, iż imię jego głośne się stało we wszystkich trybunałach i sądach Hiszpanji. W końcu osiadł na swoim zamku, gdzie żyje ze swego dobra i z dobra cudzego, przyjmując z otwartemi ramionami wszystkich błędnych rycerzy, jakiejkolwiek byliby kondycji, z racji tego afektu, który dla nich żywi.
Powiedział, że w zamku niema kaplicy, gdzieby Don Kichot mógł odprawić straż rycerską, ponieważ starą kazał zburzyć, a nowej jeszcze nie postawił, ale, że to nie jest wcale przeszkodą, gdyż wiadomo mu jest, że taką; noc można przepędzić, gdzie się tylko żywnie podoba, choćby, na podwórzu zamczyska. Rano, z pomocą boską, odprawione zostaną uroczyste ceremonje i owóż zostanie rycerzem, rycerzem naschwał, jakiemu podobnego na całym świecie nie masz!
— A masz Waszmość trochę pieniędzy przy sobie? — zapytał.
— Pieniędzy? — Odparł Don Kichot — ani grosza, nigdym bowiem w żadnej historj nie czytał, aby którykolwiek z błędnych rycerzy miewał je przy duszy.
— Jesteś Waszmość w grubym błędzie — rzekł oberżysta — gdyż jeśli w historjach brak o tem wzmianki, to jeno dlatego, że autorzy nie poczytywali za potrzebne rozpisywać się o rzeczach tak prostych i koniecznych w podróży, jak pieniądze lub czyste koszule na zmianę. Nie lza jednak stąd wnosić, aby owi błędni rycerze, o których się grube foliały układa, nie mieli przy sobie dobrze naładowanej kiesy na wszelki przypadek. Takoż opatrzeni bywali w koszule i puzdra z driakwiami na rany, które odnieść mogą, gdyż nie zawsze, straszne wśród puszcz i odludzi staczając boje, mają medyków na zawołanie. Chyba, że jakiś mądry czarnoksiężnik, przyjaźń im zaprzysiągłszy, wnet z sukursem przybywa, posyłając na obłoku panienkę albo karła z flaszeczką wody cudownej, której jedna kropla w okamgnieniu wszystkie rany i obrażenia cielesne bez śladu goi.
Ale jakoże na podobne usługi nie zawsze liczyć można, więc rycerze lat ubiegłych pilnie na to baczyli, aby ich giermkowie nawszem opatrzeni byli, a więc w pieniądze, szarpie, maści i leki kordjalne. A jeśliby się nawet czasem trafunkiem zdarzyło, że rycerz giermka nie miał, to sam wszystkie potrzebne rzeczy w biesagi ładował i tak zręcznie przytwierdzał je do łęku, że ich prawie widać nie było. Przyznać bowiem poprawdzie trzeba, że niezbyt wielki był to splendor z biesagami, sakwami, czy łubami paradować. Tak tedy — rzekł oberżysta — nakazuję, ci, mój przyszły synu rycerski, abyś nigdy nie ważył się w świat ruszać bez pieniędzy i bez innych koniecznych rzeczy, a obaczysz, że ci się przydadzą wówczas, kiedybyś najmniej się tego spodziewał.
Don Kichot przyrzekł mu, że wypełni co do joty wszystkie jego rady; później, nie mieszkając, ustanowili, jaka ma być reguła tej nocy rycerskiej, odbytej na dziedzińcu obok karczmy. Rycerz nasz pozbierał cały swój rynsztunek, umieścił go na korycie przy studni i, włożywszy na ramię tarczę, a dzidę mocno w garści ścisnąwszy, z uroczystą miną jął się przed żłobem przechadzać, sprawując straż broni. Warta zaczęła się, gdy już mrok gęsty zapadał.
Gospodarz, pokładając się od śmiechu, opowiedział wszystkim zebranym w oberży o szaleństwie swego gościa, o tem, jak odprawia straż rycerską
i jak gwałtem na rycerza pasowany być pragnie. Wszyscy zdumieli się tej dziwnej odmianie szaleństwa i poszli, aby przypatrzeć się Don Kichotowi zdaleka. Chadzał tam i ż powrotom przed korytem, a od czasu do czasu, wspierając się oburącz na kopji, wlepiał oczy w zbroję i długo ich od niej oderwać nie mógł. Noc zapadała coraz głębsza, lecz jasny blask miesiąca walczył zwycięsko z mrokiem, tak iż wszystko, co nasz rycerz czynił widoczne było, jak na dłoni. Tymczasem jednemu z mulników, popasujących w oberży, zachciało się napoić swoje muły ale, chcąc tego dokonać, musiał zdjąć z koryta rynsztunek Don Kichota. Rycerz, ujrzawszy, że ktoś się zbliża, krzyknął donośnym głosem:
— O, zuchwały rycerzu, ktobądź jesteś, co śmiesz dotykać zbroi najdzielniejszego z błędnych rycerzy, którzy kiedykolwiek oręż przy boku nosili, zważ, co czynisz i precz idź od tej zbroi, jeśli nie, chcesz swego zuchwalstwa gardłem przypłacić!
Mulnik nie wiele zważał na pogróżki Don Kichota — (wszelakoż lepiejby zrobił, gdyby te ostrzeżenia do serca wziął, nie potrzebowałby się bowiem później o swe zdrowie troskać) i, pociągnąwszy za rzemienie, jednym zamachem zbroję daleko od siebie odrzucił. Wówczas Don Kichot, podniósłszy oczy ku niebu i przywoławszy na pamięć imię swej damy Dulcynei, rzekł:
— Bądź mi, pani, ku pomocy w tej pierwszej potrzebie, która się nastręcza piersi niezłomnej, a tobie oddanej. Niech mi nie brak będzie wśród hazardów twego faworu i orędownictwa twego.
Skończywszy tę orację, odrzucił tarczę i chwyciwszy oburącz kopję, grzmotnął nią mulnika z taką siłą przez łeb, że przewodnik padł na ziemię, jak długi, i niechybnie, gdyby nasz rycerz ten cios jeszcze raz był powtórzył, jużby się tu i medycy na nic nie zdali. Po tej wiktorji pozbierał skrzętnie części swego uzbrojenia i znów jął się tam i z powrotem przechadzać z takim spokojem, jak pierwej.
Po niejakim czasie drugi mulnik, nie wiedząc nic co stało, gdyż tamten wciąż bez duszy na ziemi leżał, przyszedł także w zamiarze napojenia mułów i chciał żłób oswobodzić. Don Kichot, nic już nie mówiąc i niczyjej nie przyzywając pomocy, poraz drugi uwolnił ramię od tarczy, poraz drugi za kopję chwycił i trzy razy łupnął nią przez łeb drugiego mulnika, póki kopji przy czwartym ciosie nie zdruzgotał. Na rumor stąd powstały, zbiegli się wszyscy ludzie z karczmy, z oberżystą pospołu. Don Kichot, spojrzawszy na nich, założył tarczę na ramię, położył dłoń na rękojeści szpady, i rzekł:
„Pani najcudniejszej piękności, potęgo i siło mego słabego serca, teraz sposobna chwila nadeszła, abyś z wyżyn swej wielkości zwróciła wzrok ku swemu niewolnikowi-rycerzowi, który czeka na wielką i straszliwą rozprawę.
Po owem wezwaniu, zdało mu się, iż taki duch w niego wstąpił, że gdyby wszyscy mulnicy świata rzucili się na niego, on ani na krok imby pola nie ustąpił.
Towarzysze poranionych mulników, widząc ich w tak żałosnym stanie, jęli zdaleka rzucać kamieniami w Don Kichota. Zasłaniał się tarczą, jak mógł, lecz nie odchodził od koryta, bojąc się zbroję pozostawić.
Oberżysta wrzeszczał ze wszystkich sił, aby go poniechali; mówił im przecież, iż to człek na umyśle pomieszany, i że, jako taki, nijakiej odpowiedzialności mieć niebędzie, choćby ich wszystkich pozabijał. Don Kichot zaś grzmiał jeszcze donioślejszym głosem, wymyślając im od zdrajców, wiarołomców, pana zamku zaś zwąc przeniewiercą, nikczemnikiem i gburem, skoro pozwala, aby w ten sposób traktowano u niego błędnych rycerzy. Gdy tylko zostanie pasowany na rycerza, pokaże mu, czem taka zdrada pachnie!
— O was zaś, podła gawiedzi, nie troskam się wcale! Chodźcie tu, chodźcie, uderzcie na mnie, a żywo — obaczycie, jaką zapłatę otrzymacie za swoje zuchwalstwo!
Mówił to z takim męstwem a zawziętością, że strach padł na rzesze napastników. Mulnicy posłuchali napomnień oberżysty i przestali walić kamieniami. Don Kichot pozwolił wielkodusznie zebrać rannych z pola bitwy i jął znów z całym spokojem, jakby się nic nie zdarzyło, sprawować swą straż rycerską.
Oberżyście te ostatnie żarty jego gościa wydały się nadto grube; chcąc się go pozbyć jaknajprędzej, postanowił pasować go, nie mieszkając, na rycerza, zanim się nowe nieszczęście przytrafi. Sumitując się przeto gęsto z zuchwałego postępku tych gburów, o którym nic nie wiedział, a który przykładnie ukarany został; powiedział mu, że w zamku niema kaplicy, jak o tem już zresztą wspominał lecz, że dla dopełnienia obrządku, nie jest ona zbytnio potrzebna, jakoże, przy pasowaniu główną rzeczą jest uścisk i uderzenie po ramieniu mieczem na płask. Ceremonjał rycerski, który zna dobrze, powiada, że pasowania dokonać można byle gdzie, choćby i na polu. Co się zaś tyczy straży koło zbroi, to dwie godziny aż nadto wystarczą, podczas gdy on już cztery godziny na tej warcie strawił.
Don Kichot uwierzył w słowa oberżysty i rzekł, że we wszystkiem posłuszny mu będzie, byleby tylko corychlej cała rzecz uładzona została.
Gdy już będzie na rycerza pasowany, a nowa napaść się zdarzy, żywej duszy nie zostawi w zamku i oszczędzi tylko tych, których mu kasztelan wskaże, a to przez respekt dla niego. Kasztelan, wiedząc już, że to nie przelewki, przyniósł natychmiast wielką księgę, w której zapisywał, ile słomy i siana mulnikom wydał i w towarzystwie owych dwóch dziewczyn, oraz chłopca, trzymającego w ręku ogarek, zbliżył się do Don Kichota, rozkazawszy mu wprzód paść na kolana. Później zaś, czytając z tej księgi, tak, jakby pacierz odmawiał, nagle podniósł rękę do góry i wyrżnął go raz w kark, a potem płazem miecza po plecach uderzył, ani na chwilę nie przestając mruczeć i do księgi zaglądać. Dokonawszy tego, kazał jednej z młódek miecz mu przypasać, czego ona dopełniła z wielką gracją i ostrożnością, choć jej się na śmiech zbierało. Podczas całej tej ceremonji nieraz i nie dwa chciały śmiechem parsknąć, lecz przez pamięć na świetne czyny naszego rycerza, skrywały jak mogły. Przypasując mu miecz do boku, panienka rzekła:
„Niech Bóg Was szczęśliwym uczyni, rycerzu, i niech fortuna wam w bojach służy“. Don Kichot zapytały jakie jest jej miano, wiedzieć bowiem pragnął, komu ma być obligowany za tak wielkie fawory i komu ma oddać połowę sławy, którą dzielnością swego ramienia zdobędzie. Odparła mu z wielką uniżonością, że się nazywa Tolosa, że jest córką latacza skór z Toledo, który pracuje w małym kramiku Sanczy Bienaya, i że odtąd zawsze, gdziekolwiekby się tylko znalazła, będzie się poczytywała za jego oddaną i uniżoną sługę.
— Zaklinam cię, pani, na twój afekt ku mnie — zawołał Don Kichot, — dodawaj odtąd zawsze „don“ do początku nazwiska i zwij się donja Tolosa.
Dziewczyna przyrzekła mu uroczyście, że jego żądaniu zadość uczyni. Tymczasem druga młódka przypięła mu ostrogi. Don Kichot rozmawiał z nią podobnie, jak z pierwszą. Zapytawszy o nazwisko, dowiedział się, że się zwie Młynarka i że jest córką bardzo szanownego młynarza z Antequerra. Ją również zobligował Don Kichot, aby dodała „don“ do swego nazwiska i zwała się odtąd donja Młynarka, potem zaś obsypał ją podziękowaniami i przyrzeczeniami służb swoich[2].
Gdy więc cała ta niepraktykowana dotychczas ceremonja tak prędki obrót wzięła, Don Kichot w jednem okamgnieniu do stajni skoczył, aby co rychlej wsiąść na Rossynanta i wyruszyć w świat na poszukiwanie przygód. Okulbaczył „rumaka, i z siodła uściskał gospodarza, dziękując mu za łaskę, którą mu okazał, pasując go na rycerza; prawił przytem takie banialuki, że konia z rzędem temu, ktoby je powtórzyć umiał. Gospodarz, chcąc się go jaknajprędzej z oberży pozbyć, odpowiedział mu-równie kwieciście, chociaż nierównie krócej, i, nie żądając ani grosza zapłaty, z całego serca dał mu krzyżyk na drogę.
- ↑ Jest to przegląd najsłynniejszych nor i spelunek zbrodniczego życia hiszpańskiego, dokonany przez oberżystę, błędnego rycerza łotrostwa. Przedmieścia Malagi „pola żerdziowe“, leżące za miastem, zwane tak dlatego, że suszyły się tam na tyczkach ryby. W okolicach Malagi znajdowały się także wyspy, czy wysepki Riarán. Nazwa ta, według Rodriguez Marin, pochodzi od Garci-López de Arriarán, rycerza biskajskiego, któremu nadali tę ziemię we władanie królowie katoliccy. O złej sławie „Compis de Sevilla“ („portyk-logia“) mówią zgodnie ówcześni pisarze. „Compás“, położone tuż koło murów miasta, znane były także jako „Compás de la Laguna“ z powodu bagien, zatruwających powietrze. Była to dzielnica złoczyńców i ulicznic, leżąca między Puerto Arenal i Puerto Viejo de Triana. Na przedmieściu Triana przebywał stale Manipodio, przewódca związku łotrzyków i nierządnic. Cervantes portretuje go znakomicie w „Rinconete y Cortadillo“, w „Coloquio de los perros“ i w „El Rufian dichoso“. W tej ostatniej komedji występują jeszcze Trampagos i Carrascosa, godni towarzysze Manipodio. W życiu swojem miał Cervantes nieraz sposobność obserwować zbliska podobne „milieu“ społecznego życia. Zły los dwukrotnie zaprowadził go do więzienia (1592 i 1605), gdzie mógł się zapoznać z różnego rodzaju wyrzutkami społeczeństwa. Na przedmieściu Segovii, tuż obok akweduktu rzymskiego, znajdował się „Azoguejo“ — ryneczek. Olivera de Valencia zwała się tak od rosnącego tutaj gaju oliwnego. Dotychczas nie udało się ustalić w którem miejscu Grenady znajdowała się „Rondilla“. Nad Guadalquivirem leży Plava Sanlucar, port o dość ożywionym ruchu handlowym. „Ventillas de Toledo“: — szynki i oberże, „wvsokie akademje oszustów karcianych“. „El Potro de Cordoba“ — zwane tak od źrebaka, wyrzeźbionego przy studni. Jeronimo Alcalá. w „El Donado Hablador“ wysławia tę rzeźbę, jako artystyczny cud Kordoby. Cała ta okolica cieszyła się złą sławą: „cuando sale un mozuelo travieso, mai inchnado y de depravados costumbres, suele clamarse por epiteto: „Vos hermano, potrico sois de Córdoba“. W „Vida del Picaro“: Kordoba zwie się uniwersytetem, na którym łotrzy wszelkiego autoramentu otrzymują stopień doktorski.
- ↑ Satyra na pychę hiszpańską, domagającą się używania don przed nazwiskiem. Quevedo w „La Vida del Buscón“ mówi: „Zostało mi do sprzedania tylko jeden don, ale jestem nieszczęśliwy, gdyż nie mogę znaleść nikogo, coby go potrzebował. Jeśli ktoś już nie ma „don“ na przodku nazwiska, ma go z tyłu, jak Donadon, Faccendon, Cardon, Brandon, Bordon, i tak dalej“ (I 12). W „Obras Satiricas y festivas“ (Prematicas y aranceles generales) mówi Quevedo: że aire (powietrze) nazywają już don-aire (wdzięk). Podobne motywy satyryczne porusza Velez de Guevara w „El diablo cojuelo“. (J. Cadolso „Cartas marruecas“).