Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/II
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Ukończywszy tedy wszystkie przygotowania, nie chciał już czasu po próżnicy tracić i zamysłów swoich odkładać, sądził bowiem, że świat wielką ponosi szkodę z tej jego mitręgi, że wiele jest krzywd, wymagających naprawy, błędów, które trzeba sprostować, nieprawości, wołających o pomstę do nieba, długów, które spłacić należy.
Owóż tedy, nie dawszy nikomu najmniejszej poznaki o zamiarze swoim, pewnego ranka, jeszcze nim dzień się uczynił, jeden z upalnych dni lipca, wdział na się zbroję, siadł na Rossynanta, zapuścił źle dopasowaną przyłbicę, zarzucił na ramię tarczę, wziął do ręki kopję i, przez nikogo nie spostrzeżony, wyjechał z podwórza przez furtkę na pole, niepomiernie, uradowany, że piękne jego zamysły tak łatwo spełniać mu się zaczynają. Aliści ledwie znalazł się wśród pól, straszna zgryzota dręczyć go poczęła, tak iż bez mała nie zawrócił do domu i pięknego przedsięwzięcia całkiem nie poniechał. Przypomniał sobie, że nie był pasowany na rycerza, że, zgodnie z obyczajami błędnego rycerstwa, nie miał prawa potykać się z żadnym rycerzem i że choćby i był już pasowany, nie lza mu, jako nowemu towarzyszowi, nosić na tarczy żadnego znaku, dopóki nań przez osobistą dzielność nie zasłuży. Myśli te zachwiały go w jego zamiarach, lecz jako że szaleństwo jego silniejsze było, niż wszystkie racje przełożenia, postanowił, że pierwszemu lepszemu człekowi każę się pasować na rycerza, naśladując innych, którzy tak samo czynili, o czem czytał w księgach, będących sprawczyniami jago smutnego stanu.
Co się zaś tyczy niepokalanej broni, to myślał ją tak ochędożyć by czystsza się stała od gronostaju.[1]
Uspokoiwszy się tedy, jechał dalej drogą, zostawiając w tej mierze wybór swemu koniowi, mniemał bowiem, że tak najłacniej na szlaki przygód trafi. Jadąc zaś mówił sam do siebie:
„Któż wątpić się ośmieła, że w przyszłości, gdy prawdziwa historja mych zawołanych czynów na jaśnię się poda, mędrzec, który ją spisze, zacznie tą modłą opowieść o mojem rannem w świat wyruszeniu:
„Zaledwie promienny Apollo na obliczu szerokiej i rozległej ziemi zaczął roztaczać złociste sploty płowych swych kędziorów, zaledwie małe, kolorowe ptaszyny słodką harmonją swych głosów jęły witać pojawienie się różanej jutrzenki, która, opuściwszy łożnicę zazdrosnego małżonka, ukazała się śmiertelnym na złocistych galerjach i krużgankach horyzontu Manczy, gdy sławny rycerz, Don Kichot z Manczy, wzgardziwszy miętkim puchem; łoża, dosiadł dzielnego swego rumaka, Rossynanta, i puścił się w cwał przez starożytne i rozgłośne równiny Montielu“[2] (istotnie jechał teraz tamtędy). Później dodał:
„O, szczęśliwy wieku i epoko szczęśliwa, wy, które spoglądać możecie na me sławne przedsięwzięcie, postokroć tego godne, aby je odlewano w bronzie, ryto w marmurze i malowano na płótnie, na pamiątkę dla przyszłych pokoleń! O ty, mądry czarowniku,[3] jakiekolwiek byłoby twe miano, gdy ci w udziale przypadnie stać się kronikarzem tej rzadkiej opowieści, błagam cię, nie zapomnij o Rossynancie, nieodstępnym i wiernym towarzyszu mojej fortuny i dróg wędrownych“.
Później prawił w dalszym ciągu, tak jakby naprawdę był zakochany:
„O Księżniczko Dulcyneo, pani uwięzionego serca mego, okrutną mi wyrządziłaś krzywdę, wyprawiając mnie od siebie i nakazując mi, z niezwykłą srogością, abym nie pokazywał się więcej przed obliczem piękności twojej. Racz, pani, wspomnieć czasem o tem sercu, które przez miłość do Was tyle ciężkich utrapień znosi“.
Do podobnych bredni dodawał wciąż nowe, na modłę tych, których nauczyły go księgi, i silił się z wielką pilnością naśladować ich styl. I mówiąc tak, wlókł się noga za nogą, podczas gdy słońce wznosiło się szybko ku górze, prażąc tak niemiłosiernie, że ani chybi mózg by mu mogło roztopić, gdyby jeszcze — ten mózg na głowie posiadał.
Jechał już cały dzień bez mała i nie zdarzyło mu się nic godnego uwagi; o rozpacz go to przyprawiało, gdyż pałał niepohamowaną żądzą zmierzenia się orężem z kimkolwiek. Niektórzy dziejopisowie twierdzą, że pierwsza przygoda spotkała go w wąwozach Lapice,[4] drudzy utrzymują, że pierwszą była przygoda z wiatrakami, ja jednak sprawdziłem w starożytnych kronikach Manczy, że przez cały ten dzień tylko jechał i jechał ciągle, aż pod wieczór zarówno on jak i rumak ze zmęczenia i głodu już z sił opadli. Rycerz nasz oglądał się na wsze strony, czy nie dojrzy czasem jakiegoś zamku, lub choćby lepianki pastucha, dokąd mógłby się schronić i trochę wczasu zażyć.
Wreszcie niedaleko traktu, po którym jechał, dostrzegł oberżę i było mu tak, jakby ujrzał gwiazdę, wiodącą go nie tyle do wrót, ile do wnętrza pałacu zbawienia. Nie mieszkając, skierował tam rumaka i przybył na miejsce jeszcze przed nastaniem nocy.
Przypadek chciał, że przed drzwiami oberży stały dwie młode dziewczyny, z rodzaju tych, co to się zowią młódkami dobrej woli.[5]
Udawały się one do Sewilli z mulnikami, którzy tego wieczora zatrzymali się na nocleg w oberży.
Ponieważ wszystko, co nasz dzielny wędrowiec myślał, widział, lub imaginował sobie, zdawało mu się stworzone na obraz i podobieństwo tego, co czytał, więc też, gdy zoczył oberżę, natychmiast wystawił sobie, że jest to zamek z czterema wieżami i kolumnami z połyskującego srebra. Nie brak było również zwodzonego mostu i fos głębokich, oraz wszystkich tych dodatków i przynależności, z jakiemi zawsze się podobne zamczyska przedstawia. Podjechał do oberży, zdającej się mu być warownią, i na kilkanaście kroków od niej ściągnął cugle Rossynantowi, czekając, aż karzeł ukaże się na blankach i zadmie w róg na znak, że jakowyś rycerz przybył do zamku.
Lecz widząc, że nikt się jakoś nie kwapi, i że Rossynant niecierpliwi się wielce, czując bliskość stajni, podjechał do wrót i zobaczył dwie młode dziewczyny, które zdały mu się znakomitemi dziewicami lub damami, pełnemi wdzięku, zażywającemi świeżego powietrza u wrót zamku.
W tej chwili, jakby naumyślnie, świniarczyk zganiający na ściernisku do kupy świnie — (nie moja wina, na honor, że się tak nazywają) zadął w róg. Na dźwięk rogu trzoda się zebrała, a Don Kichotowi wydało się, że spełnia się jego marzenie i że jakiś karzeł zamkowy oznajmia o jego przybyciu. Niepomiernie uradowany stanął u wrót oberży przed temi damami, które, ujrzawszy człowieka na ten kształt uzbrojonego, ze spisą i tarczą w ręku, bardzo zestrachane, chciały uciec do wnętrza karczmy. Wówczas Don Kichot, poznawszy, że jeśli uciekają, tedy bać się muszą, uniósł swojej podklejonej przyłbicy i odsłaniając swe chude, umorusane oblicze, z wielką odważnością i głosem przymilnym, przemówił:
„Nie uchodźcie miłościwe panie, nie obawiajcie się, aby się wam tu jakaś ujma stać miała, nie jest to bowiem zgodne z prawili galanterji i zakonu rycerskiego, do którego mam zaszczyt należeć, aby komukolwiek uwłaczać, zwłaszcza zaś dziewicom tak dostojnym, o czem wnioskować można po samym już wdzięcznym pozorze“.
Dziewuchy wlepiły w niego oczy, chcąc dostrzec twarz, którą łatana przyłbica słoniła, lecz gdy usłyszały, że mianuje je dostojnemi dziewicami, co wcale nie było zgodne z ich pomiernym stanem, nie mogły się wstrzymać od śmiechu, tak iż wreszcie Don Kichot, pełen rankoru, rzekł do nich:
„Skromność i wstrzemięźliwość piękności przystoi; natomiast śmiech z błahego powodu zdradza tylko prostactwo i do głupoty się zbliża. Nie mówię Wam tego, Miłościwe Panie, aby Was urazić i na niełaskę Waszą zasłużyć, ponieważ jedynym moim zamiarem było pokorne służby Wam ofiarować“.
Styl ów, nigdy jeszcze przez nie nie słyszany, oraz dziwaczny pozór naszego rycerza, jeszcze większy śmiech w nich wzbudziły, a w nim gniew, i kat wie, jakiby obrót cała sprawa przybrała, gdyby w tej chwili nie ukazał się oberżysta, człek bardzo tłusty i wielce flegmatycznego przyrodzenia. Ujrzawszy tę cudacką postać, uzbrojoną w broń tak niezwykłą, jak dzida, tarcza i pancerz, nie poszedł za przykładem białogłów i ze śmiechem się nie zdradził. Tęgiego mu snąć napędził stracha cały ten rynsztunek, skoro postanowił obejść się z gościem z należnym szacunkiem i rzekł w te słowa:
— Mości rycerzu, jeśli Wasza Dostojność szuka przytułku, na niczem Wam w gościnie u mnie zbywać nie będzie, krom łóżka.
— Ja, Mości kasztelanie,[6] byle czem się zwykłem kontentować: „Broń jedyną moją rozrywką, a rycerskie rzemiosło odpoczynkiem“.[7]
Oberżysta, źle dosłyszawszy, pomyślał, że go Kastylijczykiem zowią, Kastylijczykiem z krwi i kości, podczas gdy on był Andaluzyjczykiem, z wybrzeży San Lucaru, łotrem co się zowie, filutem, niby paź lub żak wędrowny,[8] i odparł w te słowa:
— Zgodnie z tem, co Waszmość Pan mówi, twarde skały będą Waszą łożnicą, a czuwanie odpoczynkiem. Jeśli tak się rzeczy mają, tedy proszę złazić z rumaka, gdyż możecie być pewni, że znajdziecie w tej chałupie sposobność do czuwania nie tylko przez jedną noc, ale i przez rok cały.
Tak mówiąc, podtrzymał strzemię Don Kichotowi, który z wielkim trudem jął się gramolić z siodła, bowiem głód, potężnie doskwierający, siły mu odebrał.
Zsiadłszy z rumaka, rycerz zalecił pilnie oberżyście, aby miał należyte staranie o jego dzianeta, zaręczając mu, że na całym święcie trudno znaleść lepsze i piękniejsze zwierzę trawożerne.
Gospodarz spojrzał na Rossynanta, ale rumak nawet w połowie mu się tak dzielnym nie wydał, jak o tem Don Kichot prawił. Umieściwszy konia w stajni, powrócił, aby dowiedzieć się, czego jego gość jeszcze sobie życzy i zastał go, rozdziewającego się ze zbroicy, w czem dopomagały mu owe znamienite dziewice, z któremi już się był pogodził. Zdjęły mu kirys i karwasze, ale wszystkiemi siłami poradzić nie mogły, aby mu się dostać do gardzieli i uwolnić go od przeklętego szyszaka, podwiązanego pod brodą zielonemi wstęgami. Nie sposób było rozwikłać supłów; trzeba je było przeciąć, ale na to żadną miarą przystać nie chciał. Całą noc więc przesiedział z szyszakiem na głowie, wyglądając, jak najkrotochwilniejsze monstrum na święcie. Wziąwszy zaś owe nierządnice, co go rozbieg, za znakomite damy, panie tego zamku, rzekł z wyszukaną galanterją:,
„Nie było na świecie rycerza,
Co jak Don Kichot od dam,
Tyleby doznał dworności;
Gdy stanął u zamku bram,
Dziewice dbały o niego,
Księżniczki o jego konia...“[9]
...lub o Rossynanta, gdyż takie jest jego — imię nadobne dziewice, podczas gdy moje brzmi Don Kichot z Manczy. Nie chciałem go wyjawiać aż do tej pory, gdy się samo wsławi świetnemi czynami, w służbie waszej dokonanemi. Dowiadujecie się o mem przed czasem, ponieważ obecne cirkmstancje nasunęły mi na pamięć starożytny romans Lancelota. Nadejdzie taki dzień, gdy wy będziecie rozkazywały, ja będę słuchał; dzielnością rycerskiego ramienia dowiodę, że pałam chęcią poświęcenia wam uniżonymi służb moich“ Młode dziewczyny, które do podobnej krasomówności nawykłe nie były, nie odpowiedziały ani słówka, zapytały jeno, czy nie miałby ochoty czegoś zjeść.
— Oj, zjadłoby się, zjadło cośkolwiek odparł Don Kichot. — Nie byłoby to wcale od rzeczy.
Traf chciał, że był to akurat piątek; w całej oberży można było dostać tylko garść małych dorszy, które w Kastylji zowią abadexo, w Andaluzji baccallao, w innych miejscowościach curidillo, a jeszcze w innych truchuela.[10] Zapytano go, czyby nie zjadł czasem trochę tych suchych głowaczy, gdyż inną rybą uraczyć go będzie trudno.
— Jeśli tylko dużo jest tych głowaczątek odrzekł nasz rycerz — to snadnie wystarczyć mi one mogą za jednego głowacza, gdyż na jedno to wychodzi, czy mi dają osiem razy po jednym realu, czy też osiem reali, w jednej monecie. Takoż zważyć trzeba, że te małe rybki smaczniejsze są i delikatniejsze od wielkich, tak jak cielę delikatniejsze i smaczniejsze jest od wołu, a baranek od skopa. Słowem, co mają, niech dają, byleby prędko, gdyż ciężarowi zbroi i brzemieniu pracy, o pustym brzuchu podołać trudno.
Wystawiono stół przed karczmę, aby jedząc, świeżego powietrza zażywał; oberżysta przyniósł mu garść rybek źle przyrządzonych i kromkę razowego chleba, tak czarnego i pokrytego pleśnią, jak zbroja naszego rycerza. Można było się rozpuknąć ze śmiechu, patrząc, jak zajada, ponieważ hełm miał na głowie, a ruchoma blacha ciągle mu na nos opadała. Nie mógł własnemi rękami ni kęsa strawy do ust włożyć, ktoś inny musiał mu jadło pod nos podsuwać. Jedna z panien przyszła mu w sukurs i karmić go zaczęła. Gorsza bieda była z piciem i nie byłoby sposobu go napoić, gdyby nie karczmarz, który wydrążył kawałek kija, jeden koniec mu do gęby wsadził, a w otwór drugiego lał wino. Rycerz nasz znosił wszystko z anielską cierpliwością, byleby tylko zielone wstęgi podpinające szyszak, nienaruszone zostały? W czasie wieczerzy przybył do oberży rzezak knurów i zagwizdał kilka razy, co utwierdziło jeszcze bardziej Don Kichota w mniemaniu, że znajduje się w sławnem zamczysku, gdzie go z muzyką przyjmują, że rybki na wieczerzę są pstrągami, razowiec pszeniczną bułeczką, nierządnice wielkiemi damami, a oberżysta kasztelanem zamku. Dobrze sobie z tego tuszył o swem postanowieniu i w świat wyruszeniu. Troskał się jeno o to niezmiernie, że nie był jeszcze pasowany na rycerza, a bez tego nie lza mu było wszak ważyć się na żadną rycerską imprezę.
- ↑ Las armas blancas — bronie białe. Według ustaw rycerskich początkujący rycerz nosił broń bez żadnej dewizy. Biała broń u nas oznacza miecz i szpadę. Don Kichot bierze dosłownie nazwę „blancas“ i dlatego czyści broń, aby się stała bielszą od gronostaju, zwierzątka, znanego z swej niezwykłej czystości.
- ↑ El campo de Montiel leży na pochyłości Sierra Morena. Miejsce to sławne jest przez bitwę, (1369 r.) w której Henryk de Trastamare, wspomagany przez najemne wojska francuskie pod dowództwem Beltranda Du Gueschn, zwyciężył i zabił swego brata, Don Pedra Okrutnego, który w Medina Sidonia kazał uśmiercić żonę swoją, donję Blanca.
- ↑ Don Kichot marzy, aby mieć sprzyjającego mu maga i czarnoksiężnika, któryby opowiedział potomności o jego wspaniałych czynach. Don Kichot czytał w księgach rycerskich, że rycerz Feba miał opiekę czarnoksiężnika Artemidora, rycerz RocisJero — maga Lingardeo, Amadis z Grecji — Alquifa, Don Belianis — Fristone, Don Florisel z Niceji — maginię, królowę Cirfeę.
- ↑ Puerto — przesmyk górski. Puerto Lapice, nazwa „Ventas de Puerto Lapice“ na głównym trakcie z Villarta do Toledo.
- ↑ W oryginale: „dos mujeras mozas, destas que claman der partido“.
- ↑ Gra słów: Castellano znaczy zarówno kasztelan jak Kastylijczyk.
- ↑ Wiersze te wyjęte są z pięknego „Romance de Moriana y el Moro Galván“, z żałosnej historji miłosnej, zaczynającej się od słów: „Moriana en el castillo“. Romans ten musiał być bardzo popularny, na co wskazuje choćby odpowiedź oberżysty, cytującego te same wiersze. Najdawniejszy „romance“, przytoczony przez Duran’a, brzmi podobnie do słów Don Kichota:
„His arreos son las armas, — mi descanso el pelear,
Mi cama las duras penas, — mi dormir siempre velar.
Las manidas son escuras, — Los caminos sin usar,
El cielo eon sus mudanzas — ha por bien de me danar...“ - ↑ Grube żarciki i krotochwile studentów dawały autorom hiszpańskim w w. XV i XVI obfity materjał do opowieści. Wystarczy przypomnieć „La vida del Buscón“ — Francesco de Quevedo Villegas.
- ↑ Don Kichot stosuje komicznie do swego zdarzenia początek starożytnego „Romance de Lanzarote del Lago“:
„Nunca fuera caballero — de damas tan bien servido
Como fuera Lanzarote — cuando de Bretana vino
Que duenas curaban del, — doncellas de su rocino“. - ↑ Truchuela — dorsz, jest zdrobnieniem słowa „trucha“ — maciora.