Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy/Część pierwsza/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przedziwny Hidalgo Don Kichot z Manczy |
Wydawca | Wydawnictwo J. Mortkowicza |
Data wyd. | 1937 |
Druk | Drukarnia Naukowa Tow. Wydawn. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Edward Boyé |
Tytuł orygin. | El ingenioso hidalgo Don Quijote de la Mancha |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Dniało już prawie, gdy Don Kichot opuszczał oberżę tak ukontentowany, tak dziarski i tak rozradowany z tego pasowania na rycerza, ze radością tą tchnęły nawet popręgi u konia. Przypomniawszy sobie rady gospodarza, co do opatrzenia się w niezbędne rzeczy, a zwłaszcza w pieniądze i koszule, postanowił do domu powrócić, aby wszystko, czego potrzeba ze sobą zabrać. Umyślił, że giermkiem jego zostanie wieśniak a sąsiedniej zagrody, biedak wielki, dziesięciorgiem dzieci obarczony, ale i jakby stworzon na to, aby urząd giermka piastować.. Zawrócił tedy z drogi do wsi swojej, a Rossynant, jakby odgadłszy myśl swego pana, zaczął gnać, jak wicher, kopytami ledwie ziemi dotykając. Zaledwie kilka stai, ujechał, ażci zdało mu się, że słyszy jakiś jęk załoi sny, dobywający się z głębi lasu, po prawej stronie drogi.
„Niebu niech będą dzięki — rzecze — że mi tak prędko sposobność zsyła, abym mógł wypełnić obowiązki powołania swego i szlachetne me zamysły w czyn przemienić. Tym razem, ani chybi, są to jęki jakiejś istoty, w srogiej opresji będącej, która na mą łaskę i pomoc czeka“.
I ściągnąwszy wodzę, skierował Rossynanta w głąb lasu, skąd ów tumult dochodził. Zaraz prawie na skraju ujrzał kobyłę, uwiązaną do dębu. Obok zasię otrok jakiś, może z piętnaście lat liczący i obnażony do pasa, stał silnie przytroczony do pnia dębowego. On to jęczał tak nielitościwie, i nie było to bez kozery, gdyż jakieś barczyste i wielkie chłopisko okładał go pasem, co się zmieści, do każdej plagi taką nagany i radę dodającr:
„Trzymaj język za zębami, a oczy szeroko otwieraj“.
Na co biedny chłopak odpowiadał:
„Już nigdy tego nie uczynię, klnę się na zbawienie duszy mojej, że już nigdy? i przyrzekam Wam, pinie, że odtąd trzody czujniej pilnować będę!...“
Don Kichot, widząc, co się dzieje, krzyknął gniewnym głosem: „Nieobyczajny rycerzu, nie godzi się znęcać nad człowiekiem, który się bronić nie może, siadaj co rychlej na konia, bierz do rąk lancę (przy dębie, do którego uwiązana była kobyła, stał kij) a pokażę ci, że tylko tchórze tak sobie poczynają.
Wieśniak, ujrzawszy, że monstrum jakieś, w zbroicę zakute, najeżdża nań z impetem i lancą groźnie L przed oczami potrząsa, zmartwiał ze strachu i rzekł pokornie:
— Panie rycerzu, ten wyrostek, który słuszną teraz karę ponosi, jest moim pachołkiem. Pilnuje on stada mych owiec, które się w pobliżu pasą, a tak niedbale to czyni, że mu co dzień jednej owcy brakuje. Ponieważ mu ze skóry to niedbalstwo i figle przepędzam, więc mi w żywe oczy gada, że czynię to przez skąpstwo, aby nie płacić mu zasług, które mu winienem. Ale przysięgam Wam, panie rycerzu, na wszystkie świętości; że łże, jak najęty.
— Łże w mojej obecności, niecny gburze? — wykrzyknął Don Kichot. — Jak Bóg na niebie, tak mnie ręka świerzbi, że się chyba tą lancą na wylot przedziurawię. Uwolnij natychmiast tego wyrostka z pęt i zapłać, co mu się nleży, bez zbytnich rezonowań albo, na honor, jeszcze w tej chwili zginiesz.
Wieśniak spuścił głowę, i, nie rzekłszy ani słówka, odwiązał owczarka od pnia. Don Kichot zapytał pachołka, jak długo już pan mu jego zasługi zatrzymuje? Wyrostek odparł, że należy mu się za dziewięć miesięcy, łicząc za każdy miesiąc po siedem reali. Don Kichot obliczył, że wynosi to sześćdziesiąt trzy reale[1] i rozkazał chłopcu, aby bez zwłoki z mieszka je wydobył, jeśli mu życie miłe. Chłop, na pół-martwy ze strachu, szepnął, że nie chciałby złamać przysięgi, w godzinie, gdy takie ciężkie nań przyszły terminy, ale że, jako-żywo, tak dużo winien nie jest, ponieważ od obrachunku trzeba jeszcze odliczyć trzy pary butów, które mu podarował, oraz jednego reala za dwa puszczenia krwi, kiedy był chory.
— Wszystko to dobrze — odparł Don Kichot — ale buty i puszczenie krwi kwitowane są już temi plagami, któreś mu bez powodu wymierzył. Jeżeli on podarł skórę na butach, otrzymanych od ciebie, toś ty mu wzamian dobrze skóry na grzbiecie napsował, a jeśli mu cyrulik krew odciągał, kiedy był chory, to ty znów puściłeś mu krew, kiedy był zdrów. Dla tych racyji, nic ci już winien nie jest.
— Najgorsza rzecz w tem, Panie rycerzu, że pieniędzy przy duszy nie mam, niechże tedy Andrzejek ze mną do domu skoczy, a wypłacę mu wszystko, jak należy, bitami realami.
— Ja miałbym z nim pójść do domu? — rzekł chłopak. — Tegoby jeszcze, brakowało! — A niechże mnie ręka Boska broni! Gdyby mnie w swoje łapy dostał, napewnoby mnie ze skóry obłupił, jak się to zdarzyło ze św. Bartłomiejem.
— Jako-żywo, nie uczyni tego — odparł Don Kichot. — Gdy ja rozkazuję, on słuchać musi, zwłaszcza, że przysiągł mi na swoją cześć rycerską; puszczę go wolno i spokojny będę, że się z długu uiści.
— Zważcie Panie rycerzu — rzekł wyrostek — że mój pan nie jest żadnym rycerzem i że na czci rycerskiej całkiem się nie wyznaje. Zwie się Jan Haldudo, bogacz z Quintanar[2].
— Nic to nie szkodzi — odparł Don Kichot — gdyż rycerze mogą być i między Haldudosami, a pozatem każdy przecież jest dziecięciem dzieł swoich.
— To prawda — rzekł Andrzej ale jakichże to dzieł dziecięciem jest mój chlebodawca, skoro odmawia mi wypłacenia zasług za serdeczny pot mojej pracy?
— Nie odmawiam ci tego, nie odmawiam, drogi Jędrusiu, uczyń mi tylko tę łaskę i pójdź ze mną, a przysięgam na wszystkie zakony rycerskie, jakie są na ziemi, że ci wszystko wypłacę brzęczącemi realami i to nawet takiemi, co pachnidłem wonieć będą[3].
— Za woniejące reale dziękuję — odparł Don Kichot. Zadowolą się brzęczącemi ze srebra. Bacz jednak, abyś dopełnił tego, coś obiecał, gdyż w przeciwnym razie — przysięgam ci słowami tej samej przysięgi — że wrócę, aby cię spotkać i ukarać, jak należy, i że cię odnajdę, choćbyś się pod ziemię zapadł. Abyś zaś wiedział, kto ci rozkazuje i abyś się czuł bardziej obligowany do dotrzymania swego słowa, znaj, żem jest waleczny Don Kichot z Manczy, mściciel krzywd i nieprawości. Zostań z Bogiem i pamiętaj, coś obiecał i poprzysiągł.
A tak mówiąc, spiął Rossynanta ostrogą i wkrótce znikł z oczu. Wieśniak patrzył za nim długo, zaś upewniwszy się, że już wyjechał z lasu i że go nie widać, zwrócił się do swego pachołka, Andrzeja, i rzekł:
— Chodź tutaj, gołąbeczku, gdyż chcę ci zapłacić, co ci winienem, jak ów mściciel krzywd mi rozkazał.
— Przysięgam Wam, że dobrze uczynicie — rzekł Andrzej — wypełniając zlecenia tego szlachetnego rycerza, który niechajże sto lat żyje za to, że jest tak walecznym i rozumienie na rzeczach mający. Jeśli nie zapłacicie, on hnet tu powróci[4] i sprawiedliwości dopełni“.
— Ja także przysięgam — rzekł wieśniak — lecz, ponieważ dobrze ci życzę, chcę więc wprzód dług zwiększyć, aby zapłata tem sowiciej wypadła.
I mówiąc to, chwycił Andrzeja za ramiona, znów go do dębu przywiązał i jął prać tak bez opamiętania, że go prawie bez ducha zostawił.
— Wołaj sobie teraz, wołaj zdrów, panie Andrzeju, swego odrabiacza krzywd, a obaczymy, jak tę krzywdę wyrówna. Sądzę, że nie będziesz się bardzo kwapił, gdyż widzisz wszak, że mnie chętka bierze, aby cię żywcem ze skóry obłupie, tak, jakeś się tego obawiał.
Wkońcu uwolnił go z pęt i pozwolił pójść szukać tego sędziego, by ów mógł swój wyrok wykonać. Andrzej odszedł, wielce przybity, przysięgając, że odszuka dzielnego rycerza, Don Kichota z Manczy, i opowie mu słowo w słowo, co się tutaj stało, a wówczas rycerz rozkaże, aby mu wieśniak w siedmnasób zapłacił. Mimo tej nadziei, odszedł z płaczem, podczas gdy jego pan śmiał się do rozpuku.
— Oto jak dzielny Don Kichot, bardzo ukontentowany z tego co zaszło, krzywdę tę naprawił.
Zdało mu się, że imprezom swoim rycerskim dał szczęśliwy i piękny początek. Niepomiernie z siebie zadowolony, jechał traktem swojej wsi i mówił półgłosem:
— „Możesz się śmiało za najszczęśliwszą poczytywać pośród wszystkich, które żyją na ziemi, o najpiękniejsza z pięknych, Dulcyneo z Toboso, ponieważ ci od losu to przypadło w udziale, że sławny i waleczny rycerz, Don Kichot z Manczy, woli twej i urodzie jest shołdowany, ów Don Kichot, o którym wszyscy wiedzą, że wczoraj na rycerza pasowany został, dzisiaj zaś naprawił krzywdę najstraszliwszą, przez niesprawiedliwość i okrucieństwo wyrządzoną. Z rąk niegodziwego oprawcy wydarł bicz, którym znęcano się nad wątłym chłopczyną“.
Tak mówiąc, dojechał na rozstaje, gdzie drogi na cztery strony się rozchodziły, i tutaj zaraz przypomniał sobie, że błędni rycerze zawsze na rozstaju kęs czasu medytowali, jaką drogę wybrać im należy. Chcąc przeto pójść za ich przykładem, wstrzymał rumaka i, pomyślawszy przez chwilę, puścił wolno cugle Rossynantowi, poddając w ten sposób swoją wolę woli swego rumaka, który, zgodnie ze swym poprzednim zamiarem, wybrały drogę, wiodącą do stajni.
Ujechawszy szmat drogi, coś ze dwie mile, spostrzegł Don Kichot gromadę ludzi. Byli to, jak się później okazało, kupcy z Toledo, jadący za kupnem jedwabiu do Murcji. Było ich sześciu; jechali na koniach, z pięknemi parasolami w rękach. Poczet sług składał się z czterech pachołków na koniach i trzech pieszych przy mułach. Ledwie ich Don Kichot zoczył, już wyobraził sobie, że się sposobność do nowej przygody nadarza; starając się z wszystkich sił naśladować czyny, o których czytał w księgach, powziął myśl, że przygoda w tem miejscu wcaleby od rzeczy nie była.
Pełen gotowości na wszystko, uroczystą przybrawszy postać, osadził się mocniej w strzemionach, tarczę do piersi zbliżył, dzidę krzepko w ręku ścisnął i stanął na środku traktu, czekając, aż się ci błędni rycerze przybliżą. Gdy byli już tak blisko, że ich słyszeć i widzieć było można, Don Kichot zuchwałym głosem zawołał:
— Niech mi tu nikt przejeżdżać się nie waży, póki wprzód nie wyzna, że na świecie całym niemasz piękniejszej dziewicy nad krolowę Manczy, nieporównaną Dulcyneę z Toboso“.
Na dźwięk tych słów, kupcy wstrzymali się, aby przyjrzeć się cudackiemu obliczu tego człeka. Zarówno z twarzy jak i ze słów dorozumieli się odrazu, że musi być to człek, niespełna rozumu. Aliści, chcieli się dowiedzieć, do czego ma służyć to żądane od nich oświadczenie, przeto jeden z nich, kpiarz wielki i szczwana sztuka, takim kształtem rzekł:
— Panie rycerzu, nie znamy wcale tej damy, o której nam Waszmość prawi. Ukażcież nam ją coprędzej, a jeśli jest nawszem taką pięknością uraczone, jak to nam przedstawiacie, tedy po dobrej woli i bez nijakiego przymusu przyznamy, że praw jest w Waszych słowach.
— Gdybym wam ją pokazał — przerwał Don Kichot — jakażby była wasza zasługa w przyznaniu prawdy, tak jawnej i oczywistej? W tem rzecz, abyście uwierzyli, nie widząc jej, abyście byli gotowi wyznać to, potwierdzić, poprzysiąc i swą wiarę obronić, a jeśli tego uczynić nie chcecie, tedy ze mną sprawę mieć będziecie, ludzie rozumu zbyci i zbytnio w sobie zadufani. Chodźcie tu ku mnie w pojedynkę, jak tego zwyczaj rycerski wymaga, albo też wszyscy ławą postępujcie, jak to leży w zwyczaju takiej, jak wy, gawiedzi. Czekam na was tutaj Nieustraszenie, pewien, że prawda jest po mojej stronie.
— Panie rycerzu — odparł kupiec — zaklinam cię w imieniu wszystkich tu przytomnych książąt, nie domagaj się od nas, abyśmy obciążali sumienia swoje, wyznając, że prawdą jest to, czegośmy ani widzieli, ani słyszeli. Łacno wszak na szwank narazićbyśmy mogli księżne i królowe z okolic Alcarria i Estramadury[5]. Racz Waszmość pokazać nam konterfekt tej damy, choćby tak mały, jak ziarnko pszenicy; z tej próbki całą już materję poznamy. Wówczas ze spokojnem sumieniem przyznamy wszystko, czego od nas żądasz, a ty ukontentowany będziesz. Sądzę takoż, że już do tego stopnia w tej mierze z tobą zgodni jesteśmy, że choćby i konterfekt wiedział nam, że dama ta jednem okiem zezuje, a drugie ma kaprawe, gdyś jej jakaś czerwona ciecz pospołu z siarką z tego oka płynie, jeszczebyśmy jęj z duszy i serca rację przyznali, mówiąc na jej pochwałę wszystko, czego od nas żądasz.
— Nic jej nie ciecze, kanaljo bezecna — wrzasnął Don Kichot wściekłym głosem — nic jej nie ciecze z tego, coś rzekł. Raczej ambra i balsam[6] cudowny z oczu jej płynie, a nie jest zezowata ani garbata, lecz prosta i śmigła, jak wrzeciono z Quadarramy. Zapłacicie mi hultaje za to żeście wielką piękność damy mego serca na osławę przywiedli!
I nie dokończywszy tych słów rzucił się z całą natarczywością i z całą furją, narychtowawszy kopję na tego franta, tak iż zuchwały kupiec pewnie by z życiem z tych terminów nie uszedł, gdyby nie szczęśliwy przypadek, a mianowicie, że Rossynant potknął się i jak długi na środku drogi się wywalił. Rossynant upadł tedy, jaka się rzekłe, zaś jego pan śmignął przez łeb koniowi i daleko na pole się potoczył. Gramolił się, jak mógł, ale po próżnicy, przeszkadzała mu bowiem jego kopja, tarcza, ostrogi i szyszak, nie licząc ciężaru starej zbroicy. I podczas, gdy te próżne wysiłki robił, nie mogąc nijak na nogi stanąć, krzyczał w stronę kupców:
— Nie uciekajcie, tchórze, nie uciekajcie, podłe ciury, poczekajcie, gdyż nie jest to moja wina, jeno wina konia, że teraz rozciągnion na ziemi leżę.
Jeden z pachołków, będących przy mułach, nie odznaczający się zbytnią cierpliwością, słysząc, że ów człek, który na ziemi leży, takie miota zniewagi, nie mógł się powstrzymać, aby mu stosownego responsu na skórze nie wypisać. Zbliżywszy się do Don Kichota, schwycił jego kopję i, połamawszy ją na kawałki, zaczął naszego rycerza okładać, młócąc go, niby snop zboża. Zbroja nic tu nie pomogła. Kupcy krzyczeli, aby się nie znęcał tak nad nim i aby go poniechał, lecz masztalerz, rozjuszony do żywego, nie chciał swej ofiary puścić, póki resztek swego gniewu na niej nie wywrze. Chwytał kolejno odłamki kopji i rozbijał je na drzazgi o plecy nieszczęśnika, leżącego na ziemi. Rycerz nasz pod gradem tych kijów, spadających na niego, ani na chwilę gęby nie zamykał, grożąc niebu i ziemi i tym łotrzykom, gdyż takimi być mu się zdali.
Pachoł zostawił go wreszcie w spokoju i kupcy ruszyli w dalszą drogę, zabierając z sobą ucieszną materję do gadek o obitym tak szpetnie rycerzu.
Don Kichot, spostrzegłszy, że jest sam, znów podnieść się spróbował, ale skoro djabło mu to trudno szło, gdy był zdrów i rzeźki, to cóż dopiero teraz, gdy był tęgo zmłócony i na wszystkie, boki obity! Mimo to, czuł się szczęśliwy, gdyż, według jego mniemania, podobne nieszczęście zdarzyć się mogło tylko błędnemu rycerzowi. Całą zaś winę swemu koniowi przypisywał. Żadną miarą podnieść się nie mógł, tak całe ciało miał obrażone.
- ↑ Real — czwarta część pesety, czyli dwadzieścia pięć centesimów przedwoiennego franka lub lira. Te srebrną monetę królowie katoliccy ustalili na parytecie 34 maravedis. Moneta „maravedis“ jest pochodzenia arabskiego (od Almoravides).
- ↑ W tekście Juan Haldudo. Haldudo oznacza ubranego w długą suknię.
- ↑ Tak opowiada Cortadillo zaniepokojony student. Ukradziono mu sakiewkę, a Cortadillo, dworując z niego, uspakajał go zapewnieniem, że złodziej zwróci mu ją nawet uperfumowaną (Cervantes: „Rinconete y Cortadillo“, str. 109).
- ↑ W tekście w tem miejscu formuła przysięgi, wykrzyknik, użyty także przez Cervantesa w „El Rufian dichoso“, który brzmi: „vive Roque!“ — Kto był ten przysłowiony Roque nie wiadomo. Clemencin mówi o słynnym bandycie Roque Guinart, ale jego wywody nie są przekonywujące.
- ↑ Don Kichot podniósł nieporównaną Dulcyneę do godności cesarzowej Manczy. Kupiec przeciwstawia jej żartobliwie cesarzowe i królowe najbardziej pustynnych prowincyj hiszpańskich: Alcarria w Nowej Kastylji i Estramadury.
- ↑ W tekście: „ambar y algalia entre algadones“ — to jest pachnidła, chronione w specjalnem naczyniu. Nazwa tych pachnideł powraca także w „El Vizcaino fingido“, gdzie Brygida mówi do Krystyny: „Powiedział także, że jesteś okiem słońca, że twoje całe ciało jest ambrą, piżmem i wiwerą.