[41]VII. Faeton.
Był gmach Słońca wyniosły, na słupach podcienie
Złote sypało blaski, a pyrop[1] płomienie;
Szczyty słoniową kością wspaniale jaśnieją,
Podwoje, całe srebrne, blask wokoło sieją.
Nad kruszce droższa praca, bo Wulkana dłutem
Morze, świat obwodzące, było tu wykutem,
Ziemia i okrąg nieba, nad ziemią wiszący;
Na morzu widać bóstwa, pływa Tryton grzmiący
I Proteusz odmienny i Egeon z niemi,
Dzierżąc się wielorybów dłońmi olbrzymiemi.
Jest i Dorys z córkami; część po morzu płynie,
Część suszy włos zielony, siedząc na darninie,
Inne jadą na rybach. Mają podobieństwo,
[42]
A jednak różność twarzy, jak miewa rodzeństwo.
Ląd dźwiga ludzi, bory, a w nim zwierza mnóstwo,
Rzeki, nimfy i wszelkie pól i lasów bóstwo.
W górze niebios sklepienie świetnym ogniem płonie;
Sześć znaków jest po lewej, sześć po prawej stronie.
Pnąc się synek Klimeny szlakiem górnej drogi,
W wątpliwego mu ojca wstąpił świetne progi;
Widząc twarz, która ogniem promienistym błyska,
Stanął: oko światłości znieść nie mogło zbliska.
Na tronie, od szmaragdów lśniącym się bez końca,
Siedział w szkarłatnej szacie bóg światła i słońca.
Z obu stron koło niego był Wiek, Rok, Miesiące,
Dzień i Godziny, w równych odstępach stojące,
I młoda Wiosna, w kwiaty ozdobna i boża,
I nagie Lato z wieńcem, splecionym ze zboża,
Jesień, tłocząca stopą słodkie winogrona,
I lodowała Zima, szronem ubielona.
Tem okiem, którem światów przegląda przestrzenie,
Feb młodziana przed tronem ujrzał zadumienie:
»Cóż cię — rzekł — Faetonie, sprowadza w te strony,
Synu mój, ojcu drogi i niezaprzeczony?«
— »Pochodnio niezmierzonych światów, ojcze Febie!
Jeśli mi tem imieniem wolno nazwać ciebie,
Jeśli matka Klimena w słowie sprawiedliwa,
Błędu swego wielkością bóstwa nie pokrywa,
Chciej jawnie dowieść rodu mojego prawdziwość
I rozprósz obelżywą umysłu wątpliwość!«
Wyrzekł; Feb składa z czoła błyszczące promienie,
Ojcowski dając uścisk, mówi: »Wierz Klimenie;
Ty synem moim jesteś i warteś nim zostać.
Chcesz rękojmi: więc żądaj, wszystko możesz dostać.
[43]
Przysięgam: ty mię słuchaj, piekielny potoku[2],
Świadku bogów, mojemu niewidzialny oku[3]«.
Gdy Feb skończył, niebaczny żądasz Faetonie,
Mieć na dzień powierzony wóz Słońca i konie.
Zawczesnego żałował ojciec przyrzeczenia;
Świetną wstrząsając głową, rzekł: »Przez twe życzenia
Przysięga moja, synu, stała się szaloną;
Obym jej był nie czynił, lub miał ją cofnioną!
Byłbym ze wszystkich darów ten zastrzegł jedynie —
Lecz wolno mi odradzać i co mogę, czynię.
Wielkich rzeczy wymagasz i nad siłę twoją:
Takie dary młodzieńczym latom nie przystoją.
Losy masz wspólne z ludźmi, żądze z niebianami;
Czego chcesz, chcieć bogowie nie śmieliby sami.
Prócz mnie żaden by nie siadł na ognistej osi,
Nawet ten, co go ziemia władcą swoim głosi,
Ten, co straszną prawicą jasne gromy miecie;
A któż może być większy nad Jowisza w świecie?
Zrazu przykrą masz drogę i dobrze się trzeba
Znoić świeżym rumakom; szczyt w pośrodku nieba,
Skąd widząc ziemię, morza, sam z przestrachu płonę,
Bije mi drżące serce, trwogą napojone.
Przy końcu idzie w przepaść; w dzielnej trzeba dłoni
Co siła dzierżyć wodze, bo nie strzymasz koni!
I Tetys, w której bywam krainach przyjęty,
Lęka się, czy w rozpędzie nie wpadnę w odmęty,
Dodaj, że niebo bystrem obraca się kołem,
Górne gwiazdy w wir chwyta i toczy je społem.
[44]
Ja, wznosząc się nad ziemią, w sprzeczną stronę dążę.
Pęd, co wszystko porywa mnie tylko nie wiąże.
Ale dajmy, masz rydwan: cóż poczniesz, cóż potem?
Porwie cię oś niebieska szalonym obrotem.
W rozognionym umyśle może ci się zdaje,
Że tam są boskie grody, świątynie i gaje?
Karkołomna to droga i zwierz straszy mnogi;
Choćbyś nawet nie zbłądził i trzymał się drogi.
Iść musisz na poroże przeciwnego Cielca[4]
Na lwią paszczę, na groty hemońskiego Strzelca,
Niedźwiadka, co daleko ramionami toczy,
I Raka, co opacznie, bo zawsze w tył kroczy.
I zdołasz że powściągnąć niecierpliwe konie,
Parskające tym ogniem, którym pierś ich płonie?
Ja sam, kiedy poniosą, ledwie niemi władnę,
Bo ich karku wędzidło nie powściągnie żadne.
Nie chcę ci być powodem nieszczęść i złorzeczeń,
Zmień chęci, lub mię, synu, zwolnij od przyrzeczeń.
Chcesz pewnego świadectwa, żeś z mej krwi i rodu?
Patrz na mą trwogę: trzebaż lepszego dowodu?
Po ojcowskiej obawie poznaj ojca we mnie,
Troski me czytaj z oczu i dziel je wzajemnie.
Z morskich i ziemskich skarbów żądaj, Faetonie,
Wybieraj, nie odmówię; tego nie chciej w darze,
Czem cię unieszczęśliwię, a raczej ukarzę.
Tak, synu, zamiast daru, kary się domagasz. —
Niebaczny, stoisz jeszcze i pochlebnie błagasz?
Ja dotrzymam, bom przysiągł na Styksu strumienie;
Lecz ty nie trać rozsądku i odmień życzenie!«
[45]
Skończył ojciec przestrogi; syn swego zamiaru
Nie zmienia, trwa w swej chęci, napiera się daru.
Po daremnych przewłokach Feb wiedzie młodziana
Do wspaniałego wozu roboty Wulkana;
Oś złota, dyszel złoty, dzwona są złociste,
A ze szczerego srebra szprychy promieniste;
Na jarzmie chryzolity i drogie kamienie
Gorejącego słońca oddają wejrzenie.
Gdy tak boskiego mistrza robocie wspaniałej
Faeton się z podziwem przypatruje śmiały,
Czujna zorza od wschodu szkarłatne podwoje
Uchyla i odsłania pełne róż pokoje.
Schodzą gwiazdy, Jutrzenka ich orszak zamyka
I ostatnia z górnego stanowiska znika.
Widząc Feb, że już ziemia i świat się rumieni,
Że pobladł róg księżyca na niebios przestrzeni,
Każe rączym Godzinom sprząc konie zwyczajnie.
Pełnią rozkaz, w wspaniałe pośpieszają stajnie
I wnet ognistą czwórkę wiodą od koryta;
Ta pobrząka wędzidłem, ambrozyi syta.
Feb wtedy wytłoczonym z różnych ziół nektarem
Ubezpiecza twarz syna przed płomieni żarem,
Czoło zdobi promieńmi. Przewidując skutki,
Rzecze z westchnieniem, przyszłe zwiastującem smutki:
»Już korzystać z rad ojca nie będziesz mógł dłużej.
Słuchaj mię: rzadko bicza, częściej lejców użyj.
Dzielne moje rumaki same lecą śmiało,
Powściągnąć ich i wstrzymać jest pracą niemałą.
Na pięć łuków[5] rozpiętych nie kieruj ich kroki;
[46]
W ukos po przez trzy strefy idzie pas szeroki[6],
Przed obu biegunami zarówno ucieka:
Przed tym, co mrozi lodem i co zbyt dopieka.
Tędy leć; kół mych śladu trzymać ci się trzeba,
Ażebyś grzał zarówno ziemię i sklep nieba.
Nie leć ani zbyt górą, ani nazbyt nisko,
Bobyś spalił lub bogów lub ziemian siedlisko.
Najbezpieczniej iść środkiem. W Węża z prawej strony,
Z lewej nie uderz osią w ołtarz[7] pochylony;
Trzymaj się między niemi, na los resztę zdaję:
Lepsze, niż ty sam sobie, niech rady ci daje.
Ale już noc wilgotna zeszła w ziemi końce:
Już mi zwlekać nie wolno, świat czeka na sionce;
Już zabłysła Jutrzenka, rozprószywszy cienie.
Ujmij wodze, lub jeśli zmieniłeś życzenie,
Nie rumaków ojcowskich, lecz rady zażywaj,
Póki możesz, na pewną śmierć się nie wyrywaj
I wóz mi zostawiwszy, podziwiaj szczęśliwie
I pój się tą jasnością, którą świat ożywię«.
Syn z młodzieńczą żywością na lekki wóz siada,
Niespokojnemu ojcu tkliwe dzięki składa,
Ująwszy wodze, szczęścia nadmiarem rozparty.
Tymczasem Pyrojs, Eton, Eus, Flegon czwarty,
Skrzydlate słońca konie, lejce pianą kryją,
Rżą głośno i w zapory kopytami biją.
Gdy Tetys, nie znająca przyszłych wnuka losów,
Bramy do nieśmiertelnych otwarła niebiosów,
Konie pędem rwą w drogę, a lecąc do góry,
[47]
I wiatry wymijają i spędzają chmury.
Lecz na wozie był ciężar za lekki, był taki,
Że go poczuć nie mogły Febowe rumaki.
Jako na morzu okręt niedoładowany
W różne strony wiatr miota i niosą bałwany,
Tak zwykłego ciężaru nie mając, wóz słońca,
Jakby próżny, to spada, to skacze bez końca.
Zmiarkowawszy to konie, nie pilnują śladu,
Schodzą z ubitej drogi i lecą bez ładu.
Drży Faeton i nie wie, dokąd cugle skłoni,
Nie zna drogi, i znając, nie strzymałby koni.
Wówczas Tryony, spiekłe skwarnemi upały,
Próżno w wzbronionem morzu zanurzyć się chciały
Wąż[8] najbliżej stojący lodowatej osi,
Rozmarzły, znowu jady wokoło roznosi,
Znowu pała wściekłością, choć był nieszkodliwy;
Tak ogień go rozjątrza. Boocie leniwy!
I ty na straszny widok powszechnej pożogi
Odstąpiłeś swych wozów i uciekłeś z trwogi.
Gdy już stanął Faeton najwyżej na niebie,
Widząc ziemię daleko, daleko od siebie,
Nagle kolana pod nim zadrżały, twarz zbladła,
Na wzrok, blaskiem rażony, pomroka zapadła,
Wolałby nigdy nie znać rumaków ojcowskich,
Ani się nie przyznawać do pochodzeń boskich
I jako syn Klimeny żyć w świecie nieznany.
A wtem pędzą z nim konie, jak wiatr rozhukany
Łódź niesie, gdy wędrowcy bez steru wśród nocy,
[48]
Drżący, tylko się boskiej oddają pomocy.
Już znaczny przebiegł zawód, większy przebiec trzeba.
Co czynić? Mierzy w myśli obie części nieba.
Raz się z wątpiącym wzrokiem obraca do wschodu,
To na wzbronione sobie krainy zachodu;
W niedość silnej prawicy słabo trzyma wodze
I przezwiska rumaków zapomina w trwodze.
Już rozsiane po niebie potwory i dziwy,
Już dzikich zwierzów kształty przegląda trwożliwy.
Jest miejsce, gdzie do Bliźniąt Niedźwiadek się wciska
I dwóch znaków niebieskich przytykając zbliska,
Ogonem i barkami wkracza w ich posady.
Ujrzawszy go Faeton, jak czarnymi jady
Zbryzgany, chciał mu żądłem ranę zadać srogą,
Wodze wypuszcza z ręki, zimną zdjęty trwogą.
Zaledwie je na grzbietach poczuły rumaki,
Bez wściągu, przez powietrzne nieznajome szlaki
Lecą i tam wóz toczą, gdzie ich rwie pęd jazdy;
To po dzikich bezdrożach, to pod same gwiazdy.
Raz do nieba się wzbiją, to znowu do ziemi
Spuszczają się, jak w przepaść, skrzydłami rączemi.
Zdumiał Miesiąc, wóz słońca rozpoznawszy z góry;
Ogniem zajęte, dymić zaczęły się chmury.
Wzgórza płomień ogarnął, rozpękły opoki
I grunt się spiekł, wilgotne postradawszy soki;
Schnie łąka, tlą się drzewa, wysusza krynica
I zboże z własną szkodą płomienie podsyca.
Lecz nad małem się żalę: wielkie giną grody
I w proch się obracają kraje i narody.
Razem z górami płoną i bory stuletnie;
Podwójne ognie zewsząd ogarnęły Etnę,
[49]
Gore Atos, Tmol, Taurus, Helikon dziewiczy[9],
Hemus, siedlisko jeszcze barbarzyńskiej dziczy,
Teraz sucha, wprzód w zdroje Ida przebogata,
Rodopa, skąd już śniegu znikła biała szata,
Eta, Dyndym i Cyntus na Delskim ostrowie,
Otrys, Mimas i Eryks, Parnasu dwie głowie,
Mikale i Cyteron, Bakchowi święcony,
Gore Kaukaz, nic Scytom nie pomogły szrony,
I Pind z Ossą i Olimp, wyższy nad te góry,
I Alpy i Apenin, dźwigający chmury.
Patrzy Faeton: ziemia przeraża płonąca,
On już sam znieść nie może zbytniego gorąca,
Wciąga w siebie żar spiekły, jakby z pieca walił;
Już się i rydwan pod nim na dobre rozpalił.
Lecą skry i popioły po niebios przestrzeni,
Obejmując go w tuman dymów i płomieni
W czarnym kłębie zamknięty, w jakiej byłby stronie,
Nie wie; lecą z nim oślep rozhukane konie.
Wówczas, gdy nagłe ognie całą ziemię spiekły,
Czarne Etjopów twarze farbą się powlekły;
Wówczas z ziemi żar soki pożywne wyplenił
I urodzajną Libję w pustynię zamienił.
Płaczą nimfy, Dyrcejski zdrój tracą Beoty,
Argos Amymę, Korynt Pirenę z spiekoty.
Nie są zabezpieczone i te nawet rzeki,
Których nadbrzeża przestwór rozdziela daleki.
Dymią się wody Donu; Kaik, Penej stary,
Erymant, rączy Ismen cierpią słońca skwary.
[50]
I Ksant jeszcze na drugie skazany pożogi[10],
I Meander, wśród krętej igrający drogi[11],
I Eufrat, babilońskie skraplający niwy,
Żółty Likormas, Melas, Termodon pierzchliwy,
Wre Eurotas i Ganges; żar słońca wysusza
Orontesa, Fazysa, wody Alfeusza;
Wre Dunaj i Spercheusz, ocieniony drzewem,
I te, co Meonię ożywiały śpiewem,
Płoną śnieżne łabędzie we wrzącym Kaistrze.
Tag złoto roztopione z wodą toczy bystrze.
I Nil, trwogą przejęty porzucił koryto,
Skrył głowę[12] i dotychczas ma jeszcze ukrytą,
Siedem łożysk i ujści swej wody pozbawił.
Pożar Strymona z Hebrem suchymi zostawił;
Wysechł Ren, Pad i Rodan i Tyber wspaniały,
Któremu władzę świata losy przeznaczały.
Pęka ziemia i światło do piekieł się wciska,
Król podziemny nowego przeląkł się zjawiska.
Nawet morza ubywa, a co było morzem,
Teraz piaszczystych stepów staje się przestworzem;
Góry wyszłe z wód łona łączą Cyklad koło.
Ryby w głębię uciekły, delfiny wesoło
Nie śmią igrać nad wodą i kryją się na dnie;
[51]
Byki morskie na grzbietach pływają bezwładnie.
Sam Nerej, niezwykłemi dotknięty pożary,
Z Dorydą i córkami chroni się w pieczary.
Neptun trzykroć prawicę z gniewliwem spojrzeniem
Wzniósł i trzykroć ją cofnął przed słońca płomieniem.
Nawet ziemia, choć była morzem otoczoną,
Choć zewsząd, jak na wspólnej rodzicielki łono,
Wszystkie się zdroje zbiegły przerażone do niej,
To przecie i tak sucha, czoło kryje w dłoni,
Słania się, trwożnie w niebo podnosi wejrzenie
I drżąc, wszystko na świecie w takież wprawia drżenie,
I z spiekłych ust te słowa ledwie wyrzec może:
»Jeślim w czem przewiniła, o najwyższy boże!
Jeśliś już postanowił zgubić mię pożarem,
Ciśnij piorun, a przyjmę śmierć z twej ręki darem.
Tobą klęskę osłodzę. Racz spojrzeć: tchu nie mam,
Ledwie mówię, już dłużej płomieni nie strzymam.
Z nieba skry i popioły w każdą lecą stronę:
Twarz mam spiekłą, dym w oczach i włosy spalone.
Taż nagroda za moją żyzność i zasługi,
Że znoszę, iż mię co rok ostre krają pługi,
Że w liście i pastwiska opatruję bydła,
Że ludziom zboża rodzę, a bogom kadzidła?
Lecz dajmy, że mię słuszna spotkała zapłata:
Cóż wody winne? Jakaż zbrodnia twego brata?
Czemuż wysycha morze, oddane mu w rządy?
Oddalasz go od nieba i zwężasz mu lądy.
Jeśli na mnie i brata jesteś oburzony,
Miej litość nad twem niebem; patrz, na obie strony
Dym ogarnął bieguny, a gdy one spłoną,
I wy runiecie. Atlas z głową uznojoną
[52]
Ledwie zdoła na barkach strzymać oś gorącą.
Gdy tak ognie świat, niebo i ocean zmącą,
Powróci dawny Chaos. Ujmij słońce w kluby,
Potężny, póki możesz, ocal świat od zguby!«
Nie znosząc dłużej żaru, którym twarz jej spiekła,
Bez tchu tych słów ostatnich zaledwie dorzekła;
Wróciła sama w siebie, ognia niecierpliwa,
I w najbliższych Erebu grotach się ukrywa.
Bogów i dawcę wozu Jowisz czyniąc świadkiem,
Jak świat bez jego wsparcia już grozi upadkiem,
Na sam szczyt swego grodu idzie bez odwłoki,
Skąd rozciąga nad ziemię chmury i obłoki,
Skąd straszne wstrząsa grzmoty, skąd pioruny ciska.
Lecz chmury ze zwykłego znikły stanowiska
I deszczów brakło. Zagrzmiał, potężną prawicą
Piorun cisnął — i strzaskał wóz razem z woźnicą;
Tak stłumił ogień ogniem niepożytej siły.
Przelękły się rumaki i wstecz odskoczyły;
Drą cugle, rwą zaprzęgi i na oślep bieżą.
Tu oś, z dyszla strącona, tam wędzidła leżą,
Dalej piasty w ułamkach i strzaskane koła
I różne szczątki wozu rozsiane dokoła.
Lecz Faeton, któremu ogniem włosy płoną,
Z wysokości, mijając przestrzeń niezmierzoną,
Spada, jak gwiazda w nocy, kiedy miesiąc świeci,
Choć nie spadła, a przecie zdaje się, że leci.
Przyjmuje go daleki od ojczystej ziemi
Erydan i twarz spiekłą gasi wody swemi;
Hesperyjskie Najady ciało w grobie kryją
I na żałobnym głazie taki napis ryją:
»Tu spoczywa Faeton. W niebo wzniósł się śmiało.
[53]
Upadł, lecz w wielkiem dziele sam upadek chwałą«,
Ojciec twarz swoją zakrył w dotkliwem zmartwieniu
I jeśli damy wiarę wieków zapewnieniu,
Dzień przeminął bez słońca; lecz światło dawały
Pożary: tak z nieszczęścia był zysk, chociaż mały.
|