Przygoda Jasia (1912)/IV
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygoda Jasia |
Wydawca | Wanda Nusbaumówna |
Data wyd. | 1912 |
Druk | Tow. Akc. S. Orgelbranda S. |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jaś nie śmiał poruszyć się, ale Wincuk szepnął mu po cichu, ażeby się nie lękał, bo babula choć krzyczy, nic mu złego nie zrobi. Potem wziął znowu Jasia za rękę i przyprowadziwszy go do starej kobiety, opowiedział wszystko, o czem słyszał od ojca i co on mu powiedzieć kazał. Stara kobieta umilkła i z pod siwych brwi ciekawie na Jasia patrzyła. Potem zawołała:
— Anulka! Anulka!
W drzwiach, prowadzących z izby do małego i jedną malutką świeczką oświetlonego alkierzyka, ukazała się druga kobieta, młoda jeszcze, z pięknymi, czarnymi włosami i bladą, mizerną twarzą. Niosła na ręku trzyletnią dziewczynkę, która spała z głową na ramię spuszczoną.
— Marylka! — zawołał Wincuk — Marylka! obudź no mi się zaraz i zobacz, jakiego ci koguta przyniosłem!
Dziewczynka obudziła się, wyciągnęła ręce do Wincuka i glinianej figurki, którą jej pokazywał, i z objęcia matki zsunęła się na ziemię. Było to śliczne dziecko w grubej koszulce, z bosemi nóżkami i białą, mizerną twarzyczką, otoczoną włosami jasnymi, jak len.
Stara tymczasem krzyczeć zaczęła na matkę Wincuka i Marylki, że chorą będąc, dźwiga jeszcze takie duże dziecko; lecz gdy ta łagodnie odpowiedziała, że Marylka, bawiąc się u niej na kolanach, usnęła, a ona lękała się budzić słabe i niezdrowe dziecko, stara przestała gniewać się i Jasia jej pokazała, opowiadając, jakim sposobem się tu znalazł.
— O biedna dziecina! — zawołała kobieta z czarnemi włosami i przysiadłszy na ziemi, zdjęła coprędzej z Jasia paltot i futrzane buciki. Zaledwie jednak uczyniła to, gdy za plecami jej Wincuk i Marylka krzyknęli ze zdumienia i ona sama plasnęła rękami, mówiąc:
— O, Boże mój! jakież to piękne ubranie!
I stara także kiwała głową, uśmiechała się i mówiła:
— Ależ panicz ubrany! gdyby krakowiak! czysty krakowiak!
Marylka z zaramienia matki wlepiała zaciekawione oczy w błyszczącą złotemi blaszkami pelerynkę Jasia, a Wincuk śmielszy od małej swej siostry, uklęknąwszy przy Jasiu, oglądał buciki jego z podkówkami i stalą nabijany pasek.
— O to pasik! — mówił — oto przecudny pasiczek!
Garncarzowa tymczasem, rozebrawszy Jasia, przysunęła stołek do ognia i uprzejmie zapraszała, aby usiadł i ogrzał się; stara babka zaś z wielką ciekawością zaczęła się rozpytywać: dokąd to wybrał się w takim paradnym stroju, kim byli rodzice jego, czy długo błądził, czy bardzo mu straszno było samemu śród ciemności i śnieżycy takiej?
Jasiowi zrobiło się w bliskości ognia bardzo ciepło i przyjemnie; garncarzowa pocałowała go w głowę, Marylka zaś obu łokciami oparła się o jego kolana i nie bardzo wyraźnie, ale wesoło szczebiocąc, dotykała wciąż paluszkiem to paska jego, to pelerynki, to czerwonych naszyć bluzki. Zupełnie więc ośmielony i szczebiotem Marylki nawet rozśmieszony, Jaś zaczął obszernie i z coraz większym zapałem opowiadać o wszystkiem, co mu się dnia tego wydarzyło. Wszyscy obecni słuchali z uwagą i ciekawością, a stara babka, wziąwszy wielką drewnianą łyżkę, wyjęła ze stojącego przed ogniem garnka kilka ugotowanych kartofli i dając je Jasiowi, w drugą rękę mu soli nasypała.
— Jedz, jedz — rzekła — posyp kartofle solą, to ci lepiej smakować będą... głodne być musisz niebożątko!
Mówiąc to, przesunęła pomiędzy włosami Jasia kościste i węzłowate palce. W ogólności, stara babka przy bliższem poznaniu zyskiwała wiele, stawała się mniej brzydką i straszną, a chwilami trochę nawet podobną do ciotecznej babuni Jasia, która była także bardzo, bardzo stara i którą Jaś bardzo kochał. Kiedy śmiała się, usta jej, zupełnie tak samo jak u babuni Jasia, rozciągały się szeroko, od ucha do ucha prawie, tak samo trzęsła głową i takie same zmarszczki zbiegały się nad siwemi jej brwiami.
To też Jaś jadł chętnie kartofle z solą, a odpowiadając Marylce i Wincukowi na różne ich zapytania, zaczął bawić się dość wesoło, gdy otworzyły się drzwi i ukazał się w nich człowiek wysoki i barczysty, z krótko przystrzyżonym, siwym zarostem dokoła twarzy i czemś bardzo długiem, zębistem i błyszczącem na plecach. Jaś ze ździwieniem i trochę już z przestrachem patrzył na przedmiot przez człowieka tego niesiony i wtedy dopiero, kiedy przybliżył się do ognia, poznał, że była to wielka i doskonale wyczyszczona, więc błyszcząca piła.
Na widok wchodzącego, stara babka, przestając mięszać w garnku, zawołała:
— Widzisz ojcze, jakiego to mamy dziś gościa!
Stary odpowiedział, że wie już o wszystkiem od Janka, z którym spotkał się u wejścia do chaty. Tu wszedł i ojciec Wincuka i Marylki, którego przybycie ucieszyło widocznie garncarzowę. Blada twarz jej przybrała wesoły wyraz; podniosła głowę z nad roboty, szyła bowiem przy świetle ognia grubą jakąś koszulę i skinęła głową ku mężowi.
— Wcześnie wróciłeś, Janku — rzekła — myślałam, że chyba po północy skończysz robotę.
Garncarz powiedział, że dopilnowanie nieskończonej roboty powierzył sąsiadom, a sam do domu pospieszył, bo niespokojny był o małego panicza, aby się pomiędzy nieznajomymi ludźmi bardzo nie lękał.
— Ja wcale nie lękam się — głośno i śmiało powiedział Jaś.
— A cóż to, czy to my dzikie zwierzęta, żeby się nas lękać?
Tak ozwał się stary człowiek, który przyszedł z piłą, a teraz, piłę postawiwszy w kącie izby, zdjął siermięgę i na ławie za stołem usiadł.
— Matko! — zawołał do starej — hej matko! pół sążnia drzewa dziś spiłowałem, wieczerza mi się należy!
Stara gderząc i gniewając się za przypomnienie o wieczerzy, zaczęła na trójnóżku skwarzyć kawałek słoniny, a Jaś, zsunąwszy się ze stołka, pociągnął ją z lekka za fartuch.
— Kto to taki? — zapytał, wskazując głową starego.
Baba zaśmiała się znowu tak, że usta jej rozciągnęły się od ucha do ucha.
— Aha! ciekawy jesteś mój paniczyku! No, chodź tu do mnie, zanim słonina uskwarzy się, opowiem ci wszystko: co my za jedni i do czyjej to chaty razem ze śniegiem spadłeś.
Objęła Jasia ramieniem, przytuliła go mocno do siebie i pochylając się nad nim, opowiedziała, że ona sama pochodziła ze szlacheckiej zagrody i młodą będąc, sługiwała po dworach za pokojowę lub praczkę, jak się zdarzyło. Potem wyszła za tego starego, tylko, że nie był wtedy wcale starym. Cieślą był dostatnim a porządnym. Ale nieszczęścia różne im się przytrafiały, na starość nic sobie zebrać nie mogli, a odkąd jedyną córkę wydali za garncarza, mieszkają przy dzieciach. Stary, choć stary i cieślą już być nie może, pracuje przecież, do piłowania drzewa najmuje się, aby tylko u córki i zięcia na łaskawym chlebie nie siedzieć.
— Oni i sami ubodzy... — dodała.
— Oni ubodzy?! — tonem zdziwienia zawołał Jaś.
— A pewno — odrzekła stara; my tu wszyscy ubodzy. Myślicie paniczu, że z lepienia garnków i piłowania drzewa po pańsku żyć można, szczególnie kiedy w chacie siedm dusz jest do nakarmienia i przyodziania? Ale toby jeszcze nic nie było, gdyby się była Anula dwa lata temu nie rozchorowała. Od dwóch lat nie domaga ona i nie domaga, a Janek bardzo jej żałuje, więc tedy do doktorów i do apteki chodzi a chodzi... a to dużo pieniędzy z domu wyciąga, tak, że już ich potem na niedzielny kawałek mięsa brakuje...
— A dla czego niedzielny? — zapytał Jaś.
— Bo my, paniczu, w niedzielę tylko mięso jadamy i to nie zawsze...
Kiedy tak Jaś ze starą babką rozmawiał, garncarz nosił po izbie Marylkę i czasem podrzucał ją aż pod sufit, a potem chwytał w powietrzu, z czego ona i Wincuk, a nawet mizerna garncarzowa śmieli się na głos cały. Stary tracz tylko głodny był i niecierpliwił się, że mu wieczerzy nie dają.
— Matko! — zawołał znowu — dawajcież prędzej!
Stara rozgniewała się bardzo i krzyczeć zaczęła.
— Czy to nie widzicie, że Mikołaja jeszcze nie ma, a bez niego wieczerzać grzech byłby i ubliżenie jemu!... Nie możecie to poczekać cierpliwie?
Kiedy uspokoiła się i przestała, Jaś wskazując jej starego, zapytał znowu:
— Wszak ten... pan to mąż pani?
— Aha — odpowiedziała — wszak ci to już mówiłam...
— A dla czegóż pani nazywa go: ojcze! a on panią: matką? Mama moja i mój ojciec nazywają się po imieniu.
Stara zaczęła śmiać się bardzo, trząść głową i wołać.
— Ot ciekawy paniczyk! ot roztropne dzieciątko! jakie to ono pytanie zadaje! Aj, śmiech, doprawdy, czysty śmiech!
Po chwili jednak przestała się śmiać.
— Oj paniczu! mówiła, długobym ja, długo gadać musiała, gdyby opowiadać przyszło, dla czego ubodzy ludzie jedni drugich, ojcem i matką nazywają. A któż nam ojcem i któż nam matką, jeśli nie my jedno dla drugiego? U bogatych — inaczej. Oni mają wielkie pokoje, sługi, które ich w robocie każdej wyręczają. My, w ciasnej izbie, zawsze drugiemu służym; on pracował na kawałek chleba dla mnie i był przez to jakby ojcem, karmicielem moim; ja pilnowałam, aby mu wszystko w porę było i do gustu a kiedy bywało zachorował, dzień i noc przy nim siedziałam, doglądałam i byłam mu przez to matką. A kiedy zgryzota jaka, albo bieda, on do mnie przychodził, jak do matki, żebym go pocieszyła, a ja do niego, jak do ojca, żeby poradził. Ot dla czego nazywać się ojcem i matką zwyczajem u nas się stało... i nie tylko u nas, ale i u wszystkich ubogich ludzi, którzy, tak jak my, biedują i pracują, a starają się wiek swój przeżyć.
— To wy jesteście ubodzy? raz jeszcze zapytał Jaś, ale w tej samej chwili, zawołał:
— Wincuk! Wincuk! ja chcę twoją malusieńką siostrzyczkę zobaczyć!
— Idź, pokaż paniczowi Magdusię! — rzekł ojciec do Wincuka, który porwawszy Jasia za rękę, wybiegł z nim do alkierza.
Marylka pobiegła też tam za niemi.