Przygody Huck’a/Tom II/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Marek Twain
Tytuł Przygody Huck’a
Wydawca Biblioteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Drukarnia Granowskiego i Sikorskiego
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Teresa Prażmowska
Tytuł orygin. The Adventures of Huckleberry Finn
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.

Król „wziął się.“ — Kłótnia. — Kochanie.

Ledwie wstąpiwszy na tratwę, król zaraz wziął mnie za kołnierz i trzęsąc jak gruszą, zawołał:
— Zachciało ci się uciec od nas? co, szczeniaku? Znudziło ci się nasze towarzystwo, co?
A ja mu na to:
— Nie, wasza królewska mość, nie znudziło!
— Kiedy nie, to się tłomacz, dlaczegoś bez nas drapnął? Mów, a prędko, bo z ciebie wszystkie wnętrzności wytrzęsę.
— No, to już powiem wszystko, uczciwie, jak się patrzy, powiem wszystko, jak było. Ten człowiek, który mnie trzymał, mówił mi, że miał takiego samego chłopca, który mu umarł w przeszłym roku i dlatego przykro mu bardzo, że ja, rówieśnik tamtego, znajduję się w wielkiem niebezpieczeństwie. Otóż kiedy się tak wszyscy zdumieli, znalazłszy worek ze złotem, i zaczęli spieszyć do trumny, on puszcza moją rękę i szepcze do ucha: „W nogi, zmykaj, co masz siły, bo jakem żyw, tak cię powieszą.“ Zmiarkowałem więc, że niema po co zostawać tam dłużej, że już nie jestem na nic potrzebny; a pocóż iść na szubienicę, jeżeli się można obejść bez tego? Biegłem więc, dopókim nie ujrzał łódki, a dopłynąwszy tu, zacząłem wołać na Jim’a, żeby się śpieszył z tratwą, bo złapią mnie jeszcze i powieszą. Powiedziałem, że nie wiedząc, czy wasza królewska mość żyje i co się stało z księciem panem, okropnie jestem zmartwiony. Jim zmartwił się także i teraz dopiero, zobaczywszy waszą królewską mość i księcia pana, ucieszyliśmy się okrutnie; Jim niech powie, że prawdę mówię.
Jim przyświadczył, ale król kazał mu zamknąć gębę i warknął:
— Znam ja waszą prawdę, znam!
I raz jeszcze wstrząsnął mną porządnie, oświadczając, że ma wielką ochotę wrzucić mnie w wodę i utopić, jak szczenię. Lecz wdał się w to książę:
— Dajże pokój chłopcu, ty stary idyoto! Czy tybyś inaczej był zrobił? Co? Szukałeś może chłopca, dopytywałeś się o niego, gdyś zmykał?
Puścił mnie więc król i zaraz kląć zaczął miasto ze wszystkimi jego mieszkańcami. I znów przerwał mu książę:
— Lepiejbyś zrobił, gdybyś siebie przeklinał, bo ci się to słusznie należy. Od samego początku wszystko, co robisz, niema i nie miało w sobie ani krzty sensu. To tylko jedno udało ci się, gdyś tak zuchwale wmawiać w nich zaczął, że nieboszczyk ma na piersiach strzałę błękitną. To ci się udało i to nas ocaliło! Bo gdyby nie twoja pewność siebie, byliby nas zamknęli do kozy i trzymali dopóty, dopókiby nie nadszedł bagaż tych przeklętych Anglików, a wtedy więzienie, bratku, lub dom kary! Aleś ty ich zwabił na cmentarz, dzięki czemu znalazło się złoto, które nam wyświadczyło przysługę jeszcze większą, bo gdyby ci narwańcy nie byli rzucili się do trumny, jak waryaci, to my przespalibyśmy noc dzisiejszą w krawatach... i to powiadam ci w krawatach tak trwałych i mocnych, że jużbyśmy drugich w życiu nie potrzebowali.
Umilkli obaj na chwilę; zamyślili się jakoś. Aż wreszcie odzywa się król jakby do siebie:
— Hm! A myśmy myśleli, że złoto ukradli murzyni...
Zdrętwiałem cały, aż ciarki po mnie przeszły!
— A tak — odpowiada książę — cedząc przez zęby wyrazy „myśmy myśleli.“
Po chwili król bąka:
— Przynajmniej ja tak myślałem.
A książę odpowiada tym samym tonem:
— Nie, to ja tak myślałem.
Więc król się niby nasrożył i woła:
— Słuchajno ty, Bridgewater, co to ma znaczyć?
A książę ostro mu odpowie:
— Kiedy już do tego przyszło, to jabym chciał zapytać, co ty chcesz przez to powiedzieć?
— Chciałbyś! — przedrwiwa z niego król — no, proszę! Chciałbyś, ale nie wiesz... I ja nie wiem... może spałeś wówczas i nie wiedziałeś, co przez sen robisz.
Teraz już książę nie na żarty zaperzył się:
— Przestań pleść głupstwa — krzyknął — cóż to, za błazna mnie bierzesz? Dlaczegóż ja mam wiedzieć, kto schował te pieniądze do trumny?
— Dlaczego? Bo ja wiem, że ty wiesz. A wiesz dlatego, żeś je sam schował.
— Kłamiesz!
I rzucił się książę na króla, który krzyknął:
— Precz z rękami! Puść moje gardło! Cofam, com rzekł!
Książę popuścił nieco, ale wciąż trzyma go w rękach.
— Słuchaj — mówi — masz się przyznać do prawdy, żeś to ty schował te pieniądze z zamiarem porwania ich kiedyś ukradkiem.
— Puść, książę, kiedy ci mówię... Odpowiedz mi szczerze i uczciwie na jedno pytanie:
— Czy tyś położył tam pieniądze? Powiedz, że nie, a uwierzę ci i cofnę wszystko, com powiedział.
— Nie położyłem, stary łotrze; ty wiesz dobrze, żem nie położył. Słyszysz?
— No dobrze, dobrze, wierzę ci... Jeszcze na jedno pytanie daj mi odpowiedź... tylko, proszę cię, spokojnie, bez żadnych głupstw... Czyś nie miał zamiaru wziąć tych pieniędzy i ukryć?
Pomilczawszy chwilę, odparł książę:
— Mniejsza o to, czy miałem, czy nie miałem, dość, żem tego nie uczynił. Ty zaś nietylko miałeś zamiar, lecz i spełniłeś go.
— Niech żywy z tego miejsca nie zejdę, jeżeli to prawda. Uczciwie mówię, żem ich nie tknął. Nie powiadam, żem ich wziąć nie chciał, bo chciałem. Lecz wyprzedziłeś... chcę powiedzieć wyprzedzono mnie.
— Kłamstwo! To twoja sprawka i przyznaj się, bo..
I znów ścisnął króla za gardło, a ten dławić się zaczyna i bełkocze.
— Przyznaję się! To... to ja!
Bardzom był rad z tego przyznania; lekko zrobiło mi się na sercu. Książę puścił gardło króla i mówi:
— Jeżeli kiedy temu zaprzeczysz, to cię utopię. A teraz siedź tu i becz jak dziecko. To akurat dla ciebie, z takiem, jak twoje, postępowaniem. Nigdym jeszcze nie widział takiego chciwca! Jak ten stary struś wszystkoby łykał, co mu pod oczy podpadnie! A ja mu ufałem, jak ojcu! Wstydzićbyś się powinien, żeś stał i słuchał spokojnie, jak wszystko zwalają na biednych murzynów! I żeby choć słówko pisnął, ani mru-mru... I ja, głupiec, wierzyłem tej gadaninie... Teraz już rozumiem, dlaczego tak ci chodziło o pokrycie deficytu. Chciałeś wyciągnąć ze mnie wszystko, co do grosza, i wtedy dopiero dać drapaka.
Król, trochę jeszcze zasapany, odzywa się nieśmiało:
— Ale to ty, książę, powiedziałeś, że trzeba pokryć deficyt.
— Cicho bądź! Uszy mnie już bolą od słuchania twoich kłamstw... Dużoś na nich zarobił! Tamci odebrali wszystko swoje i jeszcze nasze w dodatku... na-sze wła-sne. Ruszaj spać i nie zawracaj mi głowy deficytami, bo tak się z tobą rozprawię, że mnie na całe życie popamiętasz!
Wsunął się więc król do budki i na pociechę wziął się do butelki. I książę też wziął się do swojej, tak, że za pół godziny mieli już obaj dobrze w głowie. W miarę, jak tracili przytomność, coraz czulsi byli dla siebie, aż wreszcie zasnęli w swoich objęciach. Okropnie się pokochali przy butelce, alem zauważył, że pomimo całej miłości, król pamięta o groźbie z powodu ukrycia worka w trumnie. I to prawdziwą było dla mnie pociechą. Ma się rozumieć, że gdy dobrze chrapać zaczęli, opowiedziałem Jimowi wszyściuteńko.






Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Samuel Langhorne Clemens i tłumacza: Teresa Prażmowska.