Przygody Tomka Sawyera/3
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody Tomka Sawyera |
Wydawca | Księgarnia J. Przeworskiego |
Data wyd. | 1933 |
Druk | „Floryda“ |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | Marceli Tarnowski |
Tytuł orygin. | The Adventures of Tom Sawyer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tomek zaprezentował się ciotce Polly. Siedziała właśnie przy otwartem oknie miłego pokoju, który służył jej zarazem za sypialnię, jadalnię, salon i czytelnię. Balsamiczna woń lata, niezmącona cisza dokoła, zapach kwiatów, usypiające brzęczenie pszczół — wszystko to rozmarzyło ją. Siedziała pochylona nad robótką, a jedyny towarzysz, kot, drzemał na jej kolanach. Okulary przezornie odsunięte było wysoko i spoczywały na jej siwych włosach.
Była przekonana, że Tomek dawno już uciekł z domu, to też zdziwiła się niemało, widząc, że chłopiec bez najmniejszej obawy wkracza w sferę zasięgu jej rąk.
— Czy mogę się teraz iść bawić, ciociu? — zapytał chłopiec.
— Już jesteś gotów? Ile zrobiłeś?
— Wszystko, ciociu!
— Nie kłam, Tomku. Wiesz, że tego nie znoszę.
— Nie kłamię, ciociu. Zrobiłem wszystko do końca!
Ciotka, nie mając wielkiego zaufania do jego słów, wyszła przed dom, aby osobiście zbadać wyniki jego pracy. Zadowoliłaby się, gdyby przechwałka Tomka była chociaż w piątej części prawdziwa. Jakież więc było jej zdumienie, gdy ujrzała caluśki parkan pokryty białą farbą, i nietylko byle jak pokryty, ale najstaranniej pomalowany kilka razy, tak, że nawet na ziemi ciągnął się wzdłuż parkanu biały pas.
— Coś podobnego! No, muszę przyznać, że jeżeli chcesz, potrafisz pracować! — powiedziała z uznaniem, ale dodała zaraz, aby osłabić wrażenie tych słów: — Niestety, muszę stwierdzić, że bardzo rzadko chcesz. No, idź się teraz bawić, ale jeżeli nie wrócisz do domu przed upływem tygodnia, będę cię musiała mimo wszystko sprać!
Ciotka była tak oszołomiona wspaniałością jego dzieła, że poprowadziła Tomka do śpiżarni, wybrała najpiękniejsze jabłko i wręczyła mu je, wygłaszając przytem wzruszającą przemowę o podwójnej wartości i rozkoszy spożywania darów, zdobytych cnotliwym, uczciwym wysiłkiem. Właśnie gdy kończyła zręcznie dobraną sentencję z Pisma świętego, Tomek „zwędził“ kawałek placka.
Kiedy wybiegał pędem z domu, ujrzał Sida, wchodzącego właśnie po zewnętrznych schodach na piętro. Glina była pod ręką, to też w powietrzu zaroiło się natychmiast od kulek! Gwizdały koło uszu Sida jak grad, i zanim ciotka Polly zdążyła nadbiec z odsieczą, kilka kulek weszło już w bezpośrednie zetknięcie z ciałem Sida, a Tomek migiem przeskoczył przez parkan — i już po nim śladu nie było!
W parkanie była wprawdzie furtka, ale Tomek rzadko z niej korzystał, gdyż zawsze mu się śpieszyło i przeważnie ziemia paliła mu się pod stopami. Teraz zaznał spokoju wewnętrznego, gdyż nareszcie wyrównał z Sidem stary rachunek za zwrócenie ciotce uwagi na czarną nitkę.
Tomek okrążył grupę budynków i krętemi drogami dostał się na zabłoconą uliczkę na tyłach domu ciotki. Teraz był już bezpieczny przed pościgiem, skierował się więc ku rynkowi, gdzie dawnym zwyczajem spotykały się zazwyczaj dwie wrogie armje chłopców, staczając w tem miejscu bitwy. Tomek był generałem jednej z nich, Joe Harper (serdeczny jego przyjaciel) generałem drugiej. Ale wielcy wodzowie nie zniżali się do osobistego udziału w walce — to było rzeczą m niej dostojnych osobistości — oni zaś siedzieli sobie razem na wyniosłości i kierowali operacjami wojennem i, wysyłając rozkazy przez ordynansów.
Po długiej i zażartej walce, armja Tomka odniosła dzisiaj walne zwycięstwo. Teraz nastąpiło stwierdzenie ilości zabitych, wymiana jeńców i wyznaczenie terminu następnej potyczki. Poczem obie armje uformowały się do pochodu i odmaszerowały, a Tomek sam skierował się do domu.
Przechodząc obok domu, w którym mieszkał Jeff Thatcher, Tomek ujrzał w ogrodzie nieznajomą dziewczynkę. Była to miła, niebieskooka osóbka, o blond włosach, splecionych w dwa długie warkocze, w letniej sukience i haftowanych majteczkach. Świeżo ukoronowany bohater został bez wystrzału pokonany. Niejaka Amy Lawrence znikła natychmiast z jego serca, nie pozostawiając po sobie najmniejszego wspomnienia. Przedtem zdawało się Tomkowi, że ją kocha do szaleństwa; zdawało mu się, że ją uwielbia; a oto przekonał się nagle, że to uczucie było znikome, że było niczem. Przez szereg miesięcy ubiegał się o jej względy, ale ona zaledwie przed tygodniem wyznała mu swoją wzajemność. Przez siedem krótkich dni był najszczęśliwszym i najdumniejszym chłopcem na świecie, a teraz, w jednej sekundzie, wymazał ją ze swego serca, jak przypadkowego gościa, którego czas wizyty minął.
Pochłaniał teraz nowego anioła rozmodlonym wzrokiem, aż wreszcie spostrzegł, że i ona go zauważyła. Tomek natychmiast zmienił taktykę. Udając, że jej nie widzi, począł wszelkiemi głupkowatem i sposobami, na jakie zdobywają się w takich okolicznościach chłopcy, „stawiać się“, aby ją wprawić w podziw. Ale gdy wśród tych karkołomnych popisów zerknął ukradkiem w jej stronę, spostrzegł z bólem serca, że anioł zmierza ku domowi. Przystanął więc pod parkanem i oparł się o niego, zwiesiwszy smutno głowę, z nikłą nadzieją, że może dziewczynka zatrzyma się jednak trochę. I istotnie: zanim zniknęła w drzwiach, zatrzymała się jeszcze na chwilę na schodach. Tomek westchnął żałośnie, gdy noga jej stanęła na progu; ale wielka radość odmalowała się na jego twarzy, kiedy przed przestąpieniem progu rzuciła mu przez płot stokrotkę. Chłopiec podbiegł do kwiatka, ale dwa kroki przed nim przystanął, przesłonił oczy ręką i spojrzał wdół ulicy, jakby tam zauważył coś ciekawego. Teraz zerwał słomkę i począł nią balansować na nosie!
Przechylając się w wielkiem skupieniu to w tę, to w tam tą stronę, przysuwał się coraz bardziej do kwiatka, aż nakrył go bosą stopą, chwycił giętkiemi palcami nogi i pomknął ze swoim skarbem, aż zniknął na zakręcie.
Ale tylko na chwilę, jakiej trzeba było, aby przypiąć kwiatek po wewnętrznej stronie bluzy, by znalazł się w bezpośredniem sąsiedztwie serca, a może żołądka, Tomek nie odznaczał się bowiem wielką biegłością w anatomji.
Potem wrócił pod parkan i do wieczora popisywał się jak przedtem swemi sztuczkami. Ale dziewczynka już się nie pokazała, chociaż Tomek pocieszał się słabą nadzieją, że może stała gdzieś przy oknie i podziwiała jego niezwykłe dowody miłości. Z głową pełną marzeń i rojeń skierował się wreszcie ku domowi, choć serce ciągnęło go w przeciwną stronę.
Przy kolacji był w nastroju tak podniosłym, że aż ciotka dziwiła się, „co się temu chłopakowi stało“. Oberwało mu się należycie za obrzucenie Sida kulkami z gliny, ale nie przejął się tem wcale.
Kiedy pod nosem ciotki spróbował skraść cukier, dostał znowu po łapach.
— Ciociu, — zapytał, — dlaczego nie bijesz Sida, gdy robi to samo?
— Bo Sid tak człowiekowi nie dokucza, jak ty. Gdybym cię na chwilę spuściła z oczu, napchałbyś sobie cały brzuch cukrem!
Po chwili ciotka wyszła po coś do kuchni. Sid, pewien teraz swojej bezkarności, a zarazem chcąc okazać Tomkowi swą wyższość, zuchwale sięgnął po cukierniczkę. Tego już było za wiele! Ale nagle cukierniczka wyślizgnęła się z ręki Sida, spadła na podłogę i potłukła się.
Tomek był uszczęśliwiony. Tak uszczęśliwiony, że zagryzł język i nie powiedział ani słowa. Postanowił sobie w duchu, że gdy ciotka wróci, nie piśnie także ani słówka. Będzie siedział cichutko, aż ciotka zapyta sama, kto jest winowajcą. Wtedy dopiero powie! A cóż to będzie za rozkosz, widzieć, jak ten aniołek, ten chodzący wzór wszelkich zalet, oberwie lanie!
Serce jego było tak przepełnione radością, że ledwie mógł usiedzieć na miejscu, gdy ciotka wróciła i na widok stłuczonej cukierniczki strzeliła piorunami gniewu z pod okularów.
„Zaraz się zacznie!“ pomyślał, ale w tej samej chwili leżał już jak długi na ziemi! Groźna ręka podniosła się już, aby ponowić cios, gdy Tomek zawołał:
— Ciociu! Za co mnie bijesz? Przecież to Sid stłukł!
Ciotka Polly zdrętwiała. Tomek oczekiwał teraz wyrazów współczucia i ubolewania, Ale ciotka, odzyskawszy mowę, powiedziała tylko:
— No, w każdym razie to, co oberwałeś, nie poszło na marne. Napewno masz na sumieniu Jakieś inne przewinienie, które udało ci się ukryć przede mną!
Czuła wyrzuty sumienia i z serca rwały się jej na usta ciepłe, pełne miłości słowa, ale chłopak zrozumiałby to, jako przyznanie się do błędu, a na to nie pozwalała dyscyplina. Nie powiedziała więc nic i strapiona udała się do swoich zajęć.
Tomek usiadł w kącie, wyolbrzymiając w duchu swoje cierpienie. Wiedział, że ciotka w głębi duszy błaga go na kolanach o przebaczenie za tę omyłkę. Świadomość tego sprawiała mu wielkie zadośćuczynienie. Postanowił sobie jednak, że nie usłyszy ona od niego słowa przebaczenia — nie pomogą też jakieś pojednawcze znaki z jej strony. Wiedział, że z zamglonych oczu ciotki pada w jego stronę co chwila spojrzenie żalu i bólu, ale zawziął się w gniewie i udawał, że nie rozumie, co to znaczy.
W wyobraźni widział już siebie, jak leży umierający, a ciotka pochyla się nad nim, błagając go o jedno choćby słowo przebaczenia, ale on odwraca się do ściany i umiera, nie wypowiedziawszy tego słowa. Ach, co się wtedy będzie działo w jej duszy!
Potem odmalował sobie w duchu inny obraz: przynoszą go do domu wydobytego z rzeki, nieżywego... Włosy mokre, zlepione, ręce zimne, a biedne serce znalazło wreszcie wieczny Spokój... Ciotka rzuca się na jego ciało, łzy płyną jej ciurkiem z oczu, a usta błagają Boga, aby jej przywrócił ukochanego chłopca! Jak ona będzie przysięgać, że nigdy już, nigdy nie powie mu złego słowa!.... Ale on leży zimny, śmiertelnie blady, nieruchomy — bilady męczennik, wolny już teraz od cierpień.
Z takiem przejęciem przeżywał w duchu te urojone nieszczęścia, że nie mógł pohamować łez które niepowstrzymanym potokiem płynęły z oczu i kapały z końca nosa. To rozczulanie się nad własną niedolą sprawiało mu taką przyjemność, że za nic w świecie nie dopuściłby, aby ktoś chciał mu okazać pociechę. Każde wesołe słowo byłoby dla niego w tej chwili rażącym zgrzytem. Bolesne jego przeżycia były zbyt święte, aby je mącić zetknięciem z życiem rzeczywistem.
Gdy więc kuzynka jego Mary wpadła do pokoju, uszczęśliwiona, że po tygodniu, spędzonym z wizytą na wsi, jest znowu w domu, Tomek wstał natychmiast i wyniósł swój smutek jednemi drzwiami, gdy ona drugiemi wniosła śpiew i blask słońca.
Omijał zdaleka ulubione miejsca swoich kolegów, szukając samotnego i ponurego schronienia, odpowiadającego jego obecnemu nastrojowi. Kusiła go tratwa na rzece. Usiadł na jej krawędzi i wpatrywał się w bezmiar wody. Gdyby tak można było utonąć odrazu, bez bólu, z ominięciem niewygodnej drogi, wyznaczonej do tego celu przez naturę.
Nagle przypomniał sobie stokrotkę! Wyjął ją z zanadrza. Była zgnieciona i zwiędła, co spotęgowało jeszcze bolesny nastrój chłopca. Zadawał sobie pytanie, czy ona ulitowałaby się nad nim, gdyby wiedziała o jego niedoli... Czy płakałaby wraz z nim, objęła go za szyję i pocieszała? Czy też odwróciłaby się od niego obojętnie, jak ten cały obłudny świat?
Obrazy te tak potęgowały jego rozkoszne cierpienia, że bawił się niemi nieustannie, oświetlając je w duchu z coraz to innej strony, aż wreszcie od tego ciągłego obracania się wkółko zblakły i zatarły się.
Wstał z ciężkiem westchnieniem i ruszył w mrok. Około godziny pół do dziesiątej czy dziesiątej przechodził obok domu, gdzie mieszkała jego nieznajoma boginka. Przystanął na chwilę. Wytężony jego słuch nie mógł podchwycić żadnego dźwięku. Na piętrze padał na firanki u okien niepewny blask świecy. Czy jej obecność uświęcała ten pokój?
Tomek wdrapał się na płot, przekradł się przez krzaki i podszedł do okna. Długo spoglądał na nie z miłością. Potem położył się na ziemi, twarzą zwrócony ku oknu, i złożył ręce na piersiach, trzymając w nich zwiędłą stokrotkę.
Tak właśnie pragnął umrzeć, wygnany w daleki, zimny świat, bezdomny, nie mając dachu nad głową, nie mając przyjaznej ręki, któraby mu starła z czoła śmiertelny pot, ani kochającej twarzy, która pochyliłaby się nad nim z miłością, gdy nadejdzie chwila konania.
Tak niechaj go ona zobaczy, kiedy wyjdzie uśmiechnąć się do czarownego poranku. Czy z oczu jej padnie wówczas choćby jedna łza na jego biedne, martwe zwłoki? Czy pierś jej uniesie choćby jedno westchnienie na widok tego młodego, kwitnącego życia, złamanego tak okrutnie, tak przedwcześnie?
Okno na piętrze otworzyło się nagle i chrapliwy głos służącej sprofanował świętą ciszę, a strumień wody oblał niedoszłe szczątki męczennika!
Bohater zerwał się, parskając i otrząsając się. Świstowi kamienia towarzyszyło ciche przekleństwo, potem rozległ się brzęk stłuczonej szyby, i mała, niewyraźna postać szybko przeskoczyła przez parkan i zniknęła w mroku.
Kiedy Tomek, rozebrany już na noc, przyglądał się swemu zmoczonemu ubraniu, obudził się Sid. W pierwszej chwili miał ochotę dokuczyć bratu na ten temat, ale pohamował się na czas i nie powiedział ani słowa: niedobrze Tomkowi patrzało z oczu!
Tomek wlazł do łóżka, nie zadając sobie trudu zmówienia pacierza, a Sid zanotował sobie to wykroczenie w pamięci.