Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VII/XI
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czterech kobiet i jednej papugi |
Wydawca | Alexander Matuszewski |
Data wyd. | 1849 |
Druk | Jan Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Nazajutrz rano Tristan wcześnie udał się do Ludwiki, zastał ją już płaczącą.
— Cóż ci jest? zapytał troskliwie.
— To może dzieciństwo że ja tak plączę, odpowiedziała, ale małe nieszczęście podług mnie najczęściéj większe zapowiada, ja jestem zabobonna mój przyjacielu i zaraz się dowiesz, czego ja tak płaczę.
I Ludwika wziąwszy za rękę Tristana, zaprowadziła go do ogrodu i pokazała mu zdechłą papugę, położoną na ławce.
— Biedny ptaku! wymówił Tristan, i łzy mu się zakręciły. Zbliżył się potém do papugi, wziął ją w ręce i z rozczuleniem, pocałował jeszcze cieple ciało ptaka.
— Z czego zdechła papuga? zapytał się Tristan patrząc na Ludwikę.
— Nie wiem, znalazłam ją rozciągniętą dzisiaj rano na pokładzie w klatce.
— To dziwna! wczoraj nie była słabą, owszem nawet weseliła się. I Tristan otworzył martwe oko ptaka.
— To dziwne prawdziwie! wymówił Tristan, po tém oku możnaby sądzić, że papuga otrutą była.
— Otrutą? zapytała Ludwika a przez kogóż?
— Właśnie, sam sobie to zapytanie robię, gdziesz jéj klatka?
— W sali jadalnéj.
Tristan poszedł na miejsce przez Ludwikę wskazane i zajrzał w korytko z ziarnem i w słoik z wodą.
Umoczył palec w wodzie i dotknął go do ust swoich.
— Ta woda jest zatruta, odezwał się.
— Ta woda! wykrzyknęła blednąc Ludwika.
— Tak jest, z pewnością ta woda jest zatruta.
— Ale czy doprawdy pewnym tego jesteś?
— Tristan raz jeszcze próbę powtórzył, potém dodał: jestem najpewniejszy że woda zatruta.
— Ah to niepodobna! krzyknęła Ludwika na kolana upadając.
— Dla czego?
— Bo ja sama wlałam w słoik te wodę.
— Zkądżeś jéj wzięła?
— Pan Mametyn oddał mi ją z poleceniem abym ją wylała, mówiąc że gorzka.
Tristan pobladł.
— Czyś widziała dzisiaj rano pana Mametyna? zapytał żony.
— Nie jeszcze.
— Nie dzwonił dzisiaj? nie potrzebował czego?
— Także nie.
— A w nocy nie wołał służącego?
— Nie.
— Czy on pił tę wodę?
— Ogromną szklankę.
— Wejdź do jego pokoju, powiedział Tristan.
— Z tobą razem?
— Nie, sama najprzód, ja tutaj zaczekam.
Ludwika nie śmiała ruszyć się z miejsca.
— Wejdź, wejdź, może będzie miał czas jeszcze ci co powiedzieć.
Ludwika weszła.
W sekundę potém ze ściśnioném sercem, uderzała ręką we drzwi do doktora pokoju prowadzące, z którego żaden głos się nie odezwał.
Natenczas Ludwika drzwi otworzyła, i Tristan wstąpiwszy na pierwsze stopnie wschodów, usłyszał najpierwéj mocny i przeraźliwy krzyk żony, potém odgłos, opadnięcia jéj na ziemię. Wpadł do pokoju do którego się Ludwika udała.
Ta, leżała bez życia na podłodze, trzymając w ręku papier na którym było pismo doktora: „Lepiéj żeby Tristan nie odjeżdżał:” Co do, pana Mametyna, ten już nie żył.