Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VII/X

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
X.

Henryk przyszedłszy do pokoju ojca, nie zastał go już w łóżku, tylko w towarzystwie Notarjusza.
— Ojcze! zbliżając się do doktora, odezwał się Henryk, zdaje mi się żeś nie dobrze zrobił, żeś łóżko porzucił i trudzisz się za wiele.
— Nie moje dziecię, zdrów jestem, doprawdy czuje się zdrowym, odpowiedział doktór wyciągając do syna rękę. Obróciwszy się potém do Notarjusza: panie! czy wszystko z należnemi formalnościami zrobione?
— Wszystko jak się należy jest gotowe panie.
— Oddajże więc pan akt ten synowi memu.
Notarjusz oddał akt Henrykowi, którym; pan Mametyn z żoną przyznawali go za przybranego syna.
— Dzięki ci ojcze! zawołał Henryk ściskając ojca.
— Teraz idź podziękuj matce odrzekł pan Mametyn i zostaw mnie na chwilę z panem, abyśmy dokończyli cośmy rozpoczęli przed przyjściem twojém.
Henryk oddalił się, wynalazł Ludwikę i składał jej dziękczynienia, serdecznie całując jój ręce.
— Ja uiszczam się z małéj bardzo cząstki, w innéj wdzięczności pańskiemu ojcu.
Po odejściu Henryka, pan Mametyn wziął się do pisania; kiedy niekiedy pytając się towarzysza, o używane formy w podobnéj materyi.
Późniéj przeczytawszy notarjuszowi swój testament rzekł.
— Tym sposobem mój syn będzie miał swój majątek oddzielnie, a moja żona swój osobno; i wrazie gdybym umarł, może pójść za mąż, powtórnie i wnieść go jako swój własny posag, bez niczyjego zaprzeczenia?
— Zupełnie, panie.
— To dobrze.
Pan Mametyn zapieczętowawszy list który napisał, oddał go w ręce Notarjusza wstając i mówiąc:
— Dziękuję panu za wszystkie jego dobre rady, które spodziewam się, nie prędko użyte będą przez moich następców.
Uśmiechnął się do poważnego człowieka.
Notarjuszowi zdawało się zgodniej z powagą powstać nie uśmiechnąwszy się bynajmniéj.
Gdy pan Mametyn sam pozostał, zatrzymał się stojąc, pociągnął ręką po czole, jak gdyby chciał zpędzić jakąś myśl wątpliwą, która mu się wcisnęła.
— Jednakże potrzeba tego, wymówił do siebie:
I wyciągając z kieszeni flaszeczkę, wylał płyn z niéj w karafkę z wodą z cukrem, przygotowaną mu do picia na stole, potém zadzwonił.
Służący wszedł na zawołanie.
— Powiedz synowi memu, żeby przyszedł pomówić ze mną.
Po wyjściu służącego, doktór otworzył okno.
wyrzucił wypróżnioną flaszeczkę, wciągnął kilka razy mocno w piersi powietrze, to go mimowolnie dreszczem przejęło.
Henryk wszedł w téj chwili i zastał pana Mametyna opartego łokciem w oknie.
— Ojcze! jeszcze jedna nieprzezorność, odezwał się Henryk, miałeś gorączkę i wystawiasz się na chłód wieczorny, to bardzo może ci zaszkodzić.
— Nie bój się niczego moje dziecię, szczęście jest ogólném na wszystko lekarstwem, od wczoraj jestem zupełnie wyleczony.
— Kazałeś mnie przywołać ojcze?
— Tak jest mój synu, odpowiedział doktór, kładąc rękę na ramieniu Henryka i siadając na ławeczce od okna; tak jest zawołałem cię, bo chciałbym, żebyś mi raz ostatni powtórzył, że rmi przebaczasz.
— Cóż ja mieć mogę do przebaczenia ci mój ojcze?
— Milczenie i długie nieszczęścia których cię nabawiłem. Powiedziałem ci już że to nie z mojéj winy. Twoja matka wymagała tej przysięgi, że za życia jéj, ani o jéj ani o mojém imieniu wiedzieć nie będziesz. Twoja matka umarła i przed śmiercią napisała list który ci oddałem, któryśmy razem przeczytali i znaleźli w nim wymówkę, i wytłomaczenie dla mnie. Teraz mój przyjacielu, wiem że chcesz się żenić, że to ożenienie, zależało tylko od tego co się właśnie teraz zrobiło, nie chcę uszczęśliwiać cię przez połowę i wymagam abyś zaraz jutro rano wyjechał. Chciałem ten raz ostatni rozmówić się z tobą, mówię raz ostatni, bo śmierć czuwa przy starych ludziach, a gdybym umarł pierwéj, zanim byś odjechał, toby przewlekło szczęście twoje i przedłużyło trwanie winy życia mego.
Za krótko jestem ojcem twoim, abym cię zaraz miał skazywać na żałobę, owszem chcę abyś jechał i jak najprędzéj przywiózł mi twoją żonę. Do zobaczenia więc drogi synu, uściskaj mnie i udaj się na spoczynek bo go potrzebujesz po podróży i na przyszłą podróż. Napisz do mnie z Paryża i bądź szczęśliwym na przyszłość i za przeszłość twoją całą.
Starzec pocałował syna, Henryk czuł dwie łzy tym pocałunku.
— A teraz przyszłej mi Ludwikę.
Henryk w téj chwili przypomniał sobie prośbę Tristana.
— Dobrze mój ojcze, to mnie tylko zniewala
do wyjazdu, że zostawiam przy tobie ojcze kobietę, z całém dla ciebie poświęceniem.
— Masz słuszność moje dziecię. Ludwika jest aniołem.
— Dawniéj podobno wiele ucierpiała, jakoś mi powiadał?
— O prawda! biedne dziecię!
— Aleś mi mój ojcze nie powiedział, jakim sposobem ją wynalazłeś, jak ją poznałeś?
— Pierwszy raz, odpowiedział z niejakiém wahaniem, czy mówić, czy też milczeć; pierwszy raz ujrzałem ją omdlałą na środku ulicy, przygarnąłem tę nieszczęśliwą. Szukała natenczas męża, który odszedł od niéj po to, aby się zabić i o którym tylko co dowiedziała się że nieżyje.
— To szczególne?
— Jakto? mimowolnie zapytał ze drżeniem starzec.
— Jak się mąż jéj nazywał?
— Tristan.
— A no bo Tristan, jest ten sam z którym razem zabić się chciałem i którego późniéj znalazłem we Włoszech.
— Mylisz się mój przyjacielu, odpowiedział doktór, chcąc nadać siłę drżącemu głosowi: jest to samo imię, taka sama historya, ale nie ten sam człowiek.
— Czy pewnym tego jesteś, mój ojcze?
— Pewnym. Ja sam jakiś czas wątpiłem, ale jakiem sobie przypomniał, żem go sam kazał pochować, przekonany teraz jestem o śmierci jego.
„Widział pewnie Tristana, pomyślał doktór, i teraz mnie wybaduje. „Niczego się nie domyślą, wymówił wewnętrznie Henryk; tém lepiéj wszystko pójdzie.”
— Więc ojcze, mam ci przysłać Ludwikę?
— Tak jest, ale pierwéj daj mi szklankę wody, ze wzruszeniem którego Henryk dostrzedz nie mógł, tak było małe i dobrze pokryte, odezwał się doktór, mam pragnienie.
Henryk podał ojcu wodę żądaną, ten duszkiem ją wypił.
— Bądź zdrów mój synu! rzekł pan Mamelyn całując Henryka po raz ostatni, bądź zdrów! pewnie nie na długo.
Henryk wyszedł a w kilka chwil potém Ludwika weszła.
— Jestem, mój przyjacielu, wymówiła wchodząc.
Przez ten czas, Henryk poszedł pomówić z Tristanem; nasz bohater już czatował na niego i ledwie go wychodzącego ujrzał, zbiegł ze schodów i spotkał go we drzwiach domu.
— No! i cóż? zapytał Henryka.
— Nic nie wie, odpowiedział Henryk.
— W takim razie muszę wyjechać, gdyż położenie w jakiem się znajduję, jest nieznośném.
— Radziłbym ci to uczynić, dla spokojności mego ojca i dla twojej własnéj.
— A ty co z sobą robisz?
— Ja, wyjeżdżam jutro.
— A dokąd?
— Do Paryża.
— Zobaczymy się tam z pewnością.
— Alboż i ty tam chcesz się udać?
— Tak jest, bo mam tu na górze przyjaciela, pragnącego niezmiernie udać się do Francyi.
— W takim razie, do widzenia.
— Do widzenia, i to nie za długo, odrzekł Tristan.
Henryk zniknął, a Tristan poszedł do siebie.
— Moje dziecię! odezwał się do Ludwiki pan Mametyn, zdaje mi się że mam trochę gorączki. Henryk słusznie mi powiedział że wieczorne powietrze zaszkodzić mi może. Położę się, a ty do mnie poproś Tristana, zamknij tylko pierwéj okno i daj mi szklankę wody.
Ludwika jak chciał uczyniła.
Pan Mametyn drugą szklankę, tak samo jak pierwszą jednym tchem wypił.
— Ta wody ma smak niedobry, odezwał się do Ludwiki, wyléj ja na ogród, a mnie przyśléj świeżéj karafkę.
Ludwika zeszła i w chwili kiedy przez jadalną salę przechodziła, posłyszała krzyczącą papugę. Przyszła do klatki dla przekonania się czy jéj czego nie brakuje.
— Biedny ptak, nie ma wody!
I napełniła kubek w klatce wodą, którą niosła, a potém resztę wody wylała na ogród.
Po czém kazała aby poproszono pana Tristana i wróciła się do męża, który się, przez ten czas położył.
W kilka minut póżniéj, Tristan wszedł do pokoju starca.
— Czy pan się czujesz słabszym? wymówił nasz bohater, widząc pana Mametyna leżącego.
— Tak jest odpowiedział doktór, dreszcze mnie przechodzą.
— Trzeba się dobrze okryć bo pan masz prawie febrę, musiałeś pan nie być dosyć ostrożnym!
— Stałem w oknie, ależ to nic złego ztąd nie wyniknie, nie dla tego posłałem po ciebie. Usiądźcie oboje przy moim łóżku i posłuchajcie mnie moje dzieci.
Mimowolnie Tristan i Ludwika, spojrzeli się po sobie.
— Niech każde z was da mi swoją rękę; wasze serca są szlachetne i Bóg dobrze zrobił że mnie na waszéj drodze postawił, abym was mógł połączyć, mnie którego zdawało się że przeznaczeniem było was rozdzielić. Wiem wszystko moje dzieci, wiem wasze poświęcenie się któreście dla starca niemającego nadziei żyć długo z wami, zrobili, ten starzec przed śmiercią uznaje waszą szlachetność i poświęcenie i na dowód że was zna dobrze, wymaga od was drugiéj jeszcze ofiary.
„Oto jest twoja żona Tristanie. Podziękuj Bogu że po rozłączeniu się twojém złym aniołem, mnie dla niéj zesłał, jak ja dziękuję Bogu że mi ją powierzył. Od czasu jak cię w Medyolanie ujrzała, musiała wiele bardzo ucierpić, a jednakże nigdy ani jedném słowem nie naruszyła i nie zmieniła pełnego poświęcenia, obchodzę nia się ze mną: nigdy ani chwilą smutku nie zatruła mi szczęścia, którém przyrzekła sobie, ze mnie obdarzać będzie. Dowiedziałem się od mego syna, w chwili kiedym się tego najmniéj spodziewał że opatrzność was połączyła, a jednakże chciałem aby ta tajemnica między trojgiem nami pozostała, gdyż przed chwilą jeszcze gdy mój syn mnie pytał, dałem mu do zrozumienia, że o niczém nie wiem.
„Jakem zachorał, ty Tristanie z synowską gorliwością, ratowałeś mnie, a jednak śmierć moja byłaby szczęśliwością twoją. Słuchajże mnie teraz: Ja jestem stary, krótkie mam lata a może tylko godziny do przeżycia. Mój syn odzyskany ma się żenić w Paryżu i cały przylgnie do nowéj rodziny swojéj. Dla mnie jedyna podpora, jedyna na świecie pociecha jest Ludwika, potrzeba więc mój przyjacielu, żebyś się poświęcił i pozwolił Ludwice, aby ostatnie kroki życia mego wspierała i do śmierci méj pozostała moją towarzyszką.
„Jednakże kochasz swoją żonę i mogłaby przyjść chwila w któréj poświęcenie się dłuższe byłoby nad twoje siły. Teraz już ciążyło ci okrutnie, i pewnie utrudzony dziwném położeniem, myślałeś nad sposobem zmienienia lub wyrwania się z niego, odpowiedz?
— Prawda, cały tą sceną niezmiernie wzruszony odrzekł Tristan.
— I cóżeś wymyślił?
— Postanowiłem odjechać.
— To był najlepszy sposób mój przyjacielu, tak, mógł byś bez wyrzutów sumienia czekać tego, czego w gruncie serca pragnąć możesz. Jedź więc, jedź zaraz jutro; starzec, przyjaciel twój oto cię prosi. Jedź do Francyi, bądź towarzyszem syna mego, on ma niedoświadczenie ludzi, którzy zawsze byli nieszczęśiiwemi i skutkiem tego wszystkiego się boją, niczemu nie dowierzają. Opiekuj się nim ciągle, a w dniu w którym on żałobę przywdzieje, powracaj tutaj, zastaniesz Ludwikę nie mającą już innych obowiązków, prócz tego jednego, aby wszędzie za tobą pojechała. Tylko nie trzeba się niecierpliwić mój drogi Tristanie: dodał z uśmiechem i ściskając mu rękę, wszakżesz to nie na długo.
Ludwika płakała i sam Tristan ze łzami w oczach odpowiedział:
— Ojcze mój, pozwól mi nadać ci tę nazwę, gotów jestem być ci posłusznym; ale wstyd mnie odjeżdżać, gdyż gdybyś zachorował, nikt, przysięgam ci że nikt, nawet syn twój własny, nie byłby zdolnym zwiększą miłością cię doglądać i troskliwsze nademnie mieć o tobie staranie.
— Wzruszenia doznane dnia dzisiejszego zmęczyły mnie niewymownie, wyrzekł starzec drżącym głosem. Potrzebuję spoczynku, moje dzieci odejdźcie. Ty Ludwiko módl się jak możesz najdłużej; ty Tristanie idź wszystko przygotuj sobie do wyjazdu, jutro o południu przyjdźcie oboje do mnie, może jeszcze co będę miał wam do polecenia.”
I starzec nadstawił Ludwice, a potém Tristanowi czoło do pocałowania; oboje go ucałowali i odeszli.
Rozchodząc się ścisnęli sobie ręce, słowa do siebie nie przemówiwszy.
Są wzruszenia których mowa ludzka wytłomaczyć nie zdoła. Tristan wróciwszy, zastał Willema rozmyślającego przy świetle gwiazd nocnych.
Uderzył go po ramieniu.
„Układaj twoje rzeczy w tłomok” odezwał się.
— Moje rzeczy?
— Tak jest.
— Czyż ja gdzie jadę?
— Obadwa jedziemy.
— Kiedy?
— Jutro.
— A gdzież jedziemy?
— Do Paryża.
Willem skoczył na szyję Tristanowi i ledwie go nie udusił. Już nie kazał sobie powtórzyć tego co usłyszał, i w minutę potém Tristan słyszał towarzysza swego, wywracającego krzesła, szturchającego się o meble i robiącego zawiniątka.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.