Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VII/IX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Aleksander Dumas (syn)
Tytuł Przygody czterech kobiet i jednej papugi
Wydawca Alexander Matuszewski
Data wyd. 1849
Druk Jan Jaworski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
IX.

Nazajutrz rano, Tristan poszedł do domu Ludwiki; odwiedziny tak ranne, wymawiała choroba pana Mametyna. Zaczął od wypytywania się o zdrowie chorego, a dowiedziawszy się, że z każdą chwilą zdrowszy, kazał przez służącego powiedzieć pani, że ma z nią do pomówienia. Ludwika zeszła i znalazła Tristana czekającego na nią w ogrodzie.
— Ludwiko! odezwał się nasz przyjaciel przechadzając się z nią razem, niepodobna, nieprawdaż, że niepodobna mieć więcéj zaufania, więcej żalu, większéj delikatności, nad to wszystko jakie ci od niejakiego czasu okazuję.
— To prawda, mój przyjacielu, to też każdy dzień zbliża dla ciebie przebaczenie za twoje przeszłe winy.
— Jednakowoż, jakkolwiek być mogą wielkie moje przewinienia, czy mógłbym się odważyć prosić cię o jedną rzecz, w zamian czyli za wynagrodzenie za uległość moją?
— To względnie, nie wiem o co prosić będziesz.
— Chcę wiedzieć prawdę, chcę mieć wyjaśniony jeden wypadek z życia twego.
— Historya życia mego, do ciebie całkowicie należy, opowiem ci co tylko zechcesz. Pytaj się oto co wiedzieć pragniesz.
— Wczoraj wieczorem, przybył tutaj jakiś mężczyzna, czy prawda?
— Tak jest, prawda że przybył.
— Któż on jest?
— Tego ja nie wiem.
— To niepodobna, żebyś nie wiedziała kto on jest.
— Dla czego niepodobna?
— Boś sama mu drzwi otwierała, zamiast zdać to na służącego; poznałaś go i wprowadziłaś tajemniczo do domu. Któż on jest?
— Powtarzam ci że nie wiem.
— W takim razie, wolno mi domyślać się wszystkiego.
— Wyjąwszy tylko co złego.
— Jednakże złe tylko jest prawdopodobném.
— Żartujesz przyjacielu, albo też ja cię nierozumiem.
— Po cóż on tu przychodził?
— Przychodził pomówić w interesie z panem Mametynem.
— W tak późnéj porze! rzecz więc była nader ważna.
— Może być.
— I tyś miała obowiązek otworzyć mu drzwi, sama koniecznie?
— Tak jest, na mnie włożono ten obowiązek.
— I ten człowiek nie powróci więcej?
— I owszem, ma wrócić dzisiaj nawet.
— O którym czasie?
— Wieczorem.
— I znów tajemniczo wpuszczony będzie?
— Tak samo jak wczoraj.
— I ty mu sama drzwi otworzysz?
— Otworzę jak wczoraj.
— Chcesz tą otwartością wzbudzić we mnie zaufanie. Ludwiko! ten człowiek jest twoim kochankiem.
— Czyś zwaryował?!
— No! nie chcesz mi powiedzieć, co ten człowiek ma tutaj do czynienia?
— Nie.
— W takim razie, do mnie należy zkąd inąd dojść téj tajemnicy.
— Co przez to powiadasz?
— Że wszystko wiedzieć będę.
— Tylko strzeż się, abyś niepopełnił jakiéj nieroztropności; najmniejsza rzecz zgubić nas może.
Ludwika tak była spokojną, że ta sama jéj spokojność, chociaż wprawdzie ufność wzbudziła w Tristanie, jednakże go rozdrażniła cokolwiek.
— Do wieczora, wymówił do niej oddalając się Tristan.
Ludwika już gotowa była przywołać go i wszystko mu objawić, ale rozwaga widać przyszła jéj do głowy, bo także wróciła do swego pokoju.
Tristan wróciwszy do domu, zastał Willema list piszącego.
Willem zarumienił się, widząc że go Tristan złapał na uczynku.
— Przeszkadzam ci, odezwał się do niego Tristan.
— Bynajmniéj, piszę sobie.
— Pisz sobie mój przyjacielu, ja i tak wychodzę.
— Proszę cię nie wychodź, zostań ze mną.
Nadzwyczajnie chciało się Willemowi, aby go Tristan zapytał do kogo pisze, lecz Tristan to zgadłszy, właśnie go się nie pytał.
— Jak ci się zdaje? do kogo ja piszę? spytał się nareszcie Willom.
— Niewiem, niezgaduję.
— Do Eufrozyny!
I Willem ciężko westchnął.
— Co ci też za dziwna myśl przyszła, do niéj pisać?
— Odpowiadam na list, który przed chwilą od niéj odebrałem.
— I cóż ci oznajmia w swoim liście?
— Że podejrzenia moje są niesprawiedliwe, że wyjeżdża do Paryża, i że przed wyjazdem chce się ze mną widzieć.
— A ty jéj odpowiadasz?
— Że to niepodobieństwem.
Willem powtórnie bardzo ciężko westchnął.
Oczywistą było rzeczą, że podobną odpowiedź dał Tristanowi, z obawy, aby ten go nie wyśmiał, bo gdyby słuchał serca swego, byłby natychmiast pobiegł do Eufrozyny.
Tristan to nadzwyczaj prędko zrozumiał, lecz na nieszczęście był w najgorszym w świecie humorze, i właśnie chcąc na kogo złość swoją wyrzucić, odpowiedział Willemowi:
— Idź tam mój przyjacielu, idź zaraz, a w dwie godziny najdaléj, będziesz zupełnie o jéj dla ciebie miłości przekonany, i skończysz na napisaniu drugiego do mnie listu, przepełnionego niedorzecznościami.
— Ależ, mój drogi Tristanie, ja nie chcę iść do niéj wcale; czy myślisz, że ja kiedykolwiek przebaczę Eufrozynie, że z jéj przyczyny podobnie do ciebie napisałem? odpowiedziałem jéj, że wszystko już między nami zerwane i że się żenić zamyślam.
I Willem trzecie najcięższe wydał westchnienie, dowodzące, jak serce jego nepotwierdzało podobnego postanowienia.
Tristan spojrzał się na niego; litość brała na widok biednego chłopca, bo pomimo największego wysilenia aby się okazać spokojnym, dwie łzy ogromne spadły po policzkach Willema; Tristan zmiękczył się wyraźnie tą dobroduszną boleścią.
— Dla czego sam jéj odpowiedzi swojéj nie zaniesiesz?
Powiedziećby można, że Willem czekał na to pozwolenie, gdyż promień radości natychmiast mu łzy osuszył.
— Na co się to zdało? wszystko już skończone, odrzekł z najobojętniejszą jak tylko można było miną, bo spodziewał się, że właśnie udaniem jéj oszuka przyjaciela.
— Słuchaj kochany Willemie, odezwał się Tristan, zdaje ci się, że z twojéj strony należy mi się ta grzeczność, abyś się poróżnił z panią Van-Dick, a to na ukaranie jéj za wszystko złe które mi zrobiła; zdaje ci się także, że winieneś przez przyjaźń dla mnie, pokonać, a przynajmniéj przytłumić w sercu swojém, twoją dla niéj miłość i przebaczenie któreby od ciebie uzyskała, gdyby tylko od ciebie jednego to zależało, lecz mylisz się mój przyjacielu, obrałeś sobie fałszywą drogę, życie jest nazbyt krótkie i do tego nie wesołe, ja to lepiéj wiem od innych ludzi, jest przeto zdaniem mojém, wszystko to robić co nas uszczęśliwić może, nie turbując się, co inni o nas mówić będą.
— Mówisz mi to takim tonem, jak gdybyś się gniewał.
— Wcale nie, mam osobiste nieprzyjemności, które jednak najmniejszego wpływu nie wywierają na to co do ciebie mówię, wierz mi, że wszystko co ci powiedziałem, serce mi podyktowało.
— Tyle tę kobietę kochałem! odpowiedział Willem, z największą obawą aby rozmowa nie wzięła innego obrotu, i żeby sposobność ujrzenia Eufrozyny nie ominęła go bezpowrotnie.
— A więc wróć do niéj, odrzekł Tristan.
— Ty mi to doprawdy radzisz?
— Najwyraźniej ci radzę.
— I nie będziesz się na mnie gniewał?
— Bynajmniéj.
— Zresztą, chcę ją raz tylko zobaczyć, a to dla powiedzenia jéj, że mam stałe postanowienie nigdy jéj więcéj nie widzieć.
Biedny chłopiec już trzydzieści sześć godzin w oddaleniu od Eufrozyny przeżył, było to największém ze strony jego wysileniem; na dłuższe niewidzenie jéj nie mógł się zdobyć. Jednakże tak jak wszyscy rozkochani, myślał, że mu stanie siły na zerwanie z nią zupełne wszelkich stosunków, on, który dwóch dni nie mógł bez niéj wytrzymać. Wziął bardzo powoli kapelusz, jakby bojąc się aby pośpiech nie obudził podejrzenia Tristana, a zbliżywszy się do przyjaciela, wyciągnął do niego rękę.
— Nie gniewasz się o to na mnie? odezwał się, potrzebuję, ją widzieć raz tylko, i przysięgam ci że na tém poprzestanę.
Tristan popatrzył się na Willema, który tyle czul że kłamie, iż spuścił oczy, niemogąc uśmiechu na twarzy przywołać.
Tristan się sam na siebie gniewał, że przed chwilą tak bez wyrozumienia i gwałtownie z nim sobie postąpił.
— Idź kochany i poczciwy chłopcze, rób co ci się podoba. Czyż ja panem twoim zostałem? Czy już więcéj nie jestem twoim przyjacielem? Czyż nie robiłem co tylko w mojéj mocy było, abyś pozostał szczęśliwym? A jak pani Van-Dick nakłamała różnych na mnie rzeczy, czyż nie udawałem winnego, aby ciebie tylko z nią nie poróżnić? Pójdź do niéj, lecz z łaski swojéj, wróć przed północą, bo może potrzebować cię będę.
— Bądź spokojny; powrócę tu za godzinę. Oh! to się prędko wszystko skończy, zobaczysz. No! a tenże wczorajszy tajemniczy jegomość? zapytał Willem, od czasu bowiem jak go Tristan upoważnił do odwiedzin Eufrozyny, Willem nie bał się już wprowadzać innéj materyi do rozmowy. No! ten wczorajszy byłże...
— Opowiem ci to wszystko wieczorem, ale przybądź na ósmą.
— Powiadam ci, że za godzinę powrócę.
Willem wymknął się z pośpiechem studenta, myślącego że pójdzie do kozy, a którego na południe do domu puszczają ze szkoły.
Tristan powtórnie wrócił do pana Mametyna, zastał go leżącego zawsze, lecz wewnętrzne jakieś zaspokojenie, dodało mu więcej siły, niżeli to długie spoczywanie.
Co do Ludwiki, téj nie zastał w domu.
Tristan, wiedząc, że wizyta Willema będzie długotrwałą, siedział jak mógł najdłużéj w domu pana Mametyna, lecz o czwaréj godzinie musiał już odejść, a Ludwika jeszcze nie wróciła.
W chwili, gdy wychodząc drzwi za sobą zamykał, ujrzał swoję żonę wracającą.
Poszedł naprzeciw niéj.
— Zkąd przychodzisz? zapytał jéj dość suchym tonem.
— Przychodzę zkąd mi się podoba, i nie powinnam nikomu zdawać rachunku z kroków moich, lecz jeżeli koniecznie chcesz wiedzieć gdzie byłam, otoż powiadam ci, że téj osobie, którą wczoraj w wieczór widziałeś do nas wchodzącą, oddałam wizytę.
— Ludwiko bądź uważna; powiedz mi kto jest ten mężczyzna, którego wczoraj wchodzącego widziałem, bo powiadam ci, że się już zmęczyłem śmieszném położeniem, w które mnie miłość moja dla ciebie od trzech tygodni wtrąciła. Jak mi nie powiesz to zrobię scenę.
— Nie, pojmujesz że twoje położenie stałoby się śmieszniejszym jeszcze i będziesz milczał. Zresztą, niema nic złego wtem wszystkiém, co co ci teraz daje powód być podejrzanym: późniéj, jak się kiedyś wszystkiego dowiesz, sam się śmiać z twoich posądzeń będziesz.
— No! więc zrób dla mnie jedną rzecz tylko!
— Czegóż chcesz?
— Tego, żebyś dzisiejszego wieczora nie przyjęła wiadoméj ci osoby.
— Kiedy właśnie tylko com jéj powiedziała żeby przyszła, odrzekła uśmiechając się Ludwika.
— Więc przepędzi część jakąś nocy u ciebie?
— Może nawet noc całą. To cię drażni zazdrośniku?
— Tak, ale to mnie długo drażnić nie będzie.
— Jak to rozumiesz?
— Że wiem co mi czynić wypada.
— Bądź roztropnym, po drugi raz daję ci tę radę.
— Dzięki pani za nią.
— Do jutra, odezwała się Ludwika.
— Może tylko do dzisiejszego wieczora.
„Utajcie teraz miłości kobiet!“ wymówił do siebie Tristan.
Ludwika do siebie weszła, a Tristan także wrócił do domu.
Willem nie był jeszcze z powrotem.
„Wierzcie przyjaźni mężczyzn!“ wykrzyknął znów nasz bohater, widząc że przybycie Willema nadzwyczaj się opóźniało; poproś tu w imię przyjaźni o najmniejszą przysługę, człowieka z przepełnioném namiętnością sercem! Ah! ty panie nieznajomy! ty mi za wszystko zapłacisz! Ludwika ma słuszność, tak, dobrze robi że się wyśmiewa ze mnie, bo też jestem głupcem, że znoszę podobne położenie od trzech tygodni, z takiém poddaniem się i cierpliwością oczekuję, aż przyjdzie kiedyś jakaś chwila, która mi żonę powróci, to jest śmierć starca, którego w chorobie sumiennie leczę, uznawszy za obowiązek ratować go gorliwie!
O szóstéj godzinie Willem powrócił.
— Jużem się ciebie nie spodziewał, odezwał się do niego Tristan.
— Wierz mi przyjacielu, że nie mogłem wcześniéj wrócić, odpowiedział poważnym i uroczystym tonem nasz komissant.
— No! cóż się takiego stało?
— Widzisz mnie jeszcze w pomieszaniu i wzruszeniu, mój drogi.
— Widzę, ale z jakiejże to przyczyny?
— Z przyczyny, któréj się nie spodziewasz, a ja nigdy przewidzieć nie mogłem. Eufrozyna przyjęła mnie z największą godnością; przyznała się do wszystkich przewinień swoich, spędzając wszystko na oddalenie moje; dodała w końcu, że czując się niegodną miłości mojéj, ucieka odemnie, aby w dali wstyd swój ukryć mogła, bo w tym kraju, w bliskości mnie, przeżyćby go nie zdołała. Chciała mi wrócić wszystkie do niéj listy moje, potem dodała, że te byłyby całą jéj pociechą w oddaleniu; nie miałem tedy odwagi nalegać aby mi je powróciła. Nareszcie, ja, który przygotowałem się na wymówki, sceny, walki, zostałem bez siły w obec kobiety przyznającéj się z pokorą (ale z pokorą złączoną zgodnością) do występku, i wyznającej, że kiedy już jest niegodną mojéj miłości, wszystkich usilności dołoży, aby przynajmniéj kiedyś, na szacunek mój zasłużyć mogła.
Tristan nic nie odpowiedział, bo też nie było na co odpowiadać.
— Jutro wyjeżdża już do Francyi, rzucając się na krzesło i zasłaniając twarz ręką, jak człowiek który nie wie na co mu życie przydać się może, odezwał się Willem.
— Ach! w takim razie, mój przyjacielu, wypada razem z nią jechać, odrzekł Tristan takim tonem, jak gdyby wymawiał: „zaczynasz mnie nudzić nieznośnie.“
— Niepodobna!
— A to dla czego?
— Zakazała mi najuroczyściéj, abym tego nie robił.
— Więc jéj to oświadczałeś?
— Tak jest.
Willem głowę spuścił po takiém wyznaniu.
W téj chwili, stara służąca weszła i zapytała:
— Czy panowie każą przynieść obiad?
— Ja nie będę jadł, odpowiedział jéj Tristan.
— Ani ja, odrzekł Willom.
Pozostali sami.
— Powiedziałeś mi, że mnie potrzebowali będziesz, odezwał się Willem, domyślając się, że jego zatargi miłosne, musiały już Tristana znudzić.
— Jeżeli nie masz co lepszego do czynienia.
— Wiesz dobrze, że cały do ciebie należę.
— A więc przyjacielu, ja potrzebuję pisać, ty także pewnie pisać będziesz. Każdy z nas niech pójdzie do swego pokoju, a jak nadejdzie czas że się złączyć będziemy musieli, ja cię uwiadomię.
Tristan poszedłszy do swego pokoju, napisał ogromnéj wielkości i długości list pod adresem: Wielmożnemu Panu Mametynowi. A że tymczasem zmierzchło się, usiadł przy oknie i czekał wczorajszego gościa.
W kilka chwil, ujrzał cień na murze zbliżający się do domu doktora.
Tristan porwał za kapelusz, uchylił drzwi do Willema, wymawiając te słowa: „Czekaj na tonie,“ i wybiegł.
W chwili, kiedy przechodził poprzek ulicę, nieznajomy doszedł do domu Ludwiki.
Tristan zastąpił mu odedrzwi.
— Gdzie pan idziesz? zapytał się Tristan.
— Gdzie idę? tam gdzie chcę, odpowiedział jegomość w płaszczu.
Tristan zadrżał, usłyszawszy glos który zdawało mu się, że nie był dla niego obcy.
— Nie przejdziesz pan, odezwał się Tristan, przybliżając się dla rozeznania rysów twarzy nieznajomego.
— Zobaczymy! zawołał nieznajomy zrzucając płaszcz po za siebie.
W téj chwili, księżyc wychylił się z po za chmury i światłem okrył obydwóch młodych ludzi
— Tristan! krzyknął nieznajomy
— Henryk dc Sante-Ile! zawołał osłupiały Tristan.
— Jakto? to ty jesteś?
— Ja sam!
— Nie gniewasz się już na mnie?
— Za co się mam gniewać?
— Za Henrykę i pchnięcie szpadą.
— Nie, bynajmniéj się nie gniewam, tylko mi powiedz po co tu przychodzisz?
— Z duszy i z serca.
— Uprzedzam cię tylko w jednym względzie.
— Mów śmiało.
— Oto, że jeżeli jesteś kochankiem pani Mametyn, to możemy natychmiast śmiertelny bój rozpocząć.
— Bądź spokojny, nie jestem jéj kochankiem. Lecz cóż ci tak bardzo idzie o jéj cnotę? Ja cię także uprzedzam, że jeżeli jéj kochankiem jesteś, możemy sobie głowy poucinać.
— Nie jestem kochankiem równie jak ty nim nie jesteś.
— Jednakże jest jakaś przyczyna, dla któréj mnie napadłeś?
— Tak samo, jak jest przyczyna, dla której tu przychodzisz.
— Naturalnie, powiedz mi twoje powody, ja ci moje powiem.
— A nie wydasz mnie
— Będę milczał jak w grobie.
Henryk podniósł płaszcz, Tristan wziął go pod rękę i obydwa zaczęli mówić i chodzić po ulicy.
Ludwika ze drżeniem, posłyszawszy dwa głosy, patrzyła przez okno i nie mogła zmiarkować końca téj sceny.
— Wiesz, odezwał się Tristan, jakim sposobem niewinnie zabiłem Karola, w dzień kiedyśmy się pierwszy raz spotkali?
— Wiem.
— Mógłbyś nawet w potrzebie, świadczyć mojéj niewinności?
— Niezawodnie.
— Wiesz, żem zostawił żonę?
— Takeś mi to był powiedział.
— Karola pochowano pod mojém imieniem.
— Któż go pochował?
— Doktór Mametyn.
— I cóż potém daléj?
— Moja żona została wdową.
— To sprawiedliwie.
— I doktór się z nią ożenił.
— A to przepysznie!
— Tak więc niebędąc teraz ani mężem, ani kochankiem mojéj żony, pilnuję jéj jednakże, a myśląc, że ty chcesz moje przy niéj miejsce zabrać, chciałem cię zabić. Rozumiesz mię te raz?
— Doskonale!
— Pytałem się Ludwiki, po co tu przychodzisz.
— Odmówiła ci pewnie odpowiedzi.
— Tak jest.
— Pewnie jéj pan Mametyn mówić zabronił.
— Więc ty Henryku dla pana Mametyna przychodzisz?
— Dla niego samego.
— Opowiedz mi tę osobliwość.
— O! i owszem, rzecz bardzo naturalna; przypominasz sobie, że w dzień, kiedyśmy się pierwszy raz zobaczyli, powiedziałem ci, że nie znałem moich rodziców.
— Przypominam.
— Było to największém nieszczęściem życia mego. Otóż, kilka dni temu, odebrałem przez ręce tego pana który mi wypłacał corocznie mój dochód, list od Notaryusza z Amszterdamu, wzywający mnie, abym jak można najprędzéj tutaj przybył. Stawiłem się. Notaryusz powiedział mi, że niejaki pan Mametyn, szukający mię oddawna, ma do powierzenia mi nader ważne rzeczy. Późno było kiedym przyjechał, i chciałem odwiedziny moje do doktora, do drugiego dnia odłożyć, lecz notaryusz ostrzegł mnie, że pan Mametyn zalecał mu bardzo, abym zaraz w chwili samego przyjazdu udał się do niego. Przybyłem więc wczoraj w wieczór i znalazłem doktora w łóżku leżącego. Wyciągnął do mnie rękę: pytał mi się jak życie moje pędziłem, płakał nad memi nieszczęściami i zakończył oznajmieniem, że jestem synem znakomitéj i wielkiéj pani niedawno zmarłéj, która przed śmiercią, uwolniła go od chowania dłużéj téj tajemnicy, tak potrzebnéj dla jéj sławy za życia: przez wzgląd więc na nią, nie dał mi poznać ojca mego póki ona żyła. Potém serdecznie mnie uściskał, płakał rzewnie, i nazwał mnie synem swoim synem.
— A to szczególna awantura!
— Możesz sobie wysławić moje zadziwienie. Dzisiaj, udałem się podług rozkazu mego ojca do Notaryusza, aby przygotował i cały akt spisał. którym pan Mametyn przyznaje mnie za swego syna, i robi mnie i żonę swoją spadkobiercami swemi. Oto jest mój przyjacielu cała hisiorya moja.
— Ah! weselsza trochę od mojéj.
— Dzisiejszego wieczora, akt ten podpisany zostanie. Tém większém to będzie dla mnie szczęściem, że rozkochany jestem w zachwycającéj młodéj dziewczynie, o któréj rękę niemając rodziców i prawdziwego imienia, nie śmiałem się oświadczyć, a teraz za powrotem do Francyi, z nią się ożenię.
— Bądź szczęśliwy mój przyjacielu, oto jest wszystko czego ci życzyć mogę. Ja teraz szczęście moje własne, w szczęściu drugich tylko znajdować mogę.
— Ale ja myślę tylko o jednéj rzeczy! zawołał nagle Henryk uderzając się ręką w czoło.
— O czemże takiém?
— Mój ojciec, nie opowiedział mi żadnych okoliczności poprzedzających jego ożenienie, słuchał tylko moich przygód, nie powierzając mi swoich.
— To cóż z tego?
— Ano! opowiedziałem mu jak w lasku de Boulogne, chciałem sobie życie odebrać i naturalnie, wspomniałem mu o spotkaniu się mojém z tobą i całéj naszéj znajomości.
— Naturalnie tak być musiało.
— Natenczas pytał mnie o ciebie, i jakem mu powiedział żeś nie umaił, przypominam sobie, że to go mocno wzruszyło.
— Czy Ludwika była przy téj rozmowie?
— Nie, właśnie wyszła była z pokoju.
— Cóż ci na to ojciec powiedział?
— Nic takiego, coby mnie w tamtéj chwili uderzało. Teraz tylko przypominam sobie, że się pytał, czy byłeś w Medyolanie. Opowiedziałem mu czego się sam późniéj dowiedziałem, żeś był w teatrze tenorem, występującym pierwszy raz w roli Otella, żeś zniknął szczególnie i wielki był hałas z téj przyczyny.
— Czy nie dał ci do zrumienia, iż posądza że jestem teraz w Amszterdamie?
— Nie. W pierwszéj chwili myślałem że tylko czysta ciekawość była mu pobudką, do pytań względem ciebie mi zadawanych; ale teraz potem wszystkiém coś mi dopiero powiedział, bardzo się obawiam, czy podług mego nieszczęsnego zwyczaju, nie popełniłem największéj w świecie niezręczności.
— Cały dzień nie widziałem pana Mametyna, lecz Ludwika oczywiście nie wie o téj całéj okoliczności, gdyż gdyby wiedziała, toby mi była oznajmiła. I na czemże się to wszystko skończyło?
— Na najusilniejszém mi poleceniu, abym Notarjusza dziś koniecznie w wieczór sprowadził, czeka też już na mnie w bliskości.
— Drogi przyjacielu, jeżeli się czego dowiesz, błagam cię i zaklinam, donieś mi natychmiast.
— Wszystko to wyświeca się z jednéj strony a zachmurza z drugiéj.
— Staraj się wymiarkować, czy pan Mametyn domyśla się że jestem mężem Ludwiki, jeżeliby się domyślił, w takim razie powiedz mu otwarcie że tylko bojaźń, aby mu za szczęście Ludwiki nie odpłacać zmartwieniem, zmusiła nas do ukrywania się przed nim i zamilczenia.
— Bądź spokojny, odrzekł Henryk, jestem szczęśliwy, więc wszystko robić będę co tylko ci przyjemność sprawić może. Szczęście, zwłaszcza takich, którzy do niego nieprzywykli, czyni ludzi lepszymi. I rozeszli się młodzi ludzie, po przyjacielsku i serdecznie uścisnąwszy sobie wzajemnie ręce.
Tristan poszedł do Willema, tak zamyślonego i pogrążonego w swoich troskach, że nawet nie usłyszał powrotu przyjaciela.
— Niebezpieczny! patrząc się na Willema, pomyślał Tristan.
Henryk zadzwonił do drzwi ojcowskich.
— Ludwika sama, jak dnia poprzedniego zeszła otworzyć.
— Dobry wieczór najdroższa mamo! odezwał się do Ludwiki.
— Dobry wieczór, uśmiechając się, odpowiedziała pani Mametyn.
— Czy Notarjusz jest już w domu?
— Jest.
— Nie zaszło nic nowego?
— Nie mój przyjacielu.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Aleksander Dumas (syn) i tłumacza: anonimowy.