Przygody czterech kobiet i jednej papugi/Tom VII/VIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Przygody czterech kobiet i jednej papugi |
Wydawca | Alexander Matuszewski |
Data wyd. | 1849 |
Druk | Jan Jaworski |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | Les Aventures de quatre femmes et d’un perroquet |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Jeszcze czas ratunku nie przeszedł.
Tristan puścił krew panu Mametynowi w kilka chwil potém chary, oczy otworzył.
— Dzięki ci! pierwsze było słowo; wymówionę przez starca.
— Gdzie jest Ludwika? drugie.
— Pani poszła do swego — pokoju; przybywszy do domu, zastałem ją tak wzruszoną, i zmieszaną, że nie zdołałaby była znosić dłużéj widoku omdlenia pańskiego.
— Lube dziecię! wymówił doktór.
— Teraz mogę już posłać do pani żeby przyszła tutaj?
— Chciéj jéj sam to oświadczyć; mam nawet potrzebę z nią pomówienia.
— Obawiam się, abyś się pan nie utrudzał bardzo.
— Nie bój się, będę uważnym, lecz koniecznie potrzebuję z nią mówić. Tristan wszedł do pokoju Ludwiki i znalazł ją modlącą się na kolanach.
— No! i cóż? zawołała ujrzawszy Tristana.
— A no! odpowiedział, nic się złego nie stanie.
— Ach! dzięki ci Boże! wysłuchałeś mnie!
— Prawdziwy z ciebie anioł, odrzekł Tristan wyciągając do niéj rękę.
— Przebaczysz mi moje modły, nieprawdaż? odezwała się Ludwika; Bóg mi może przebaczy także jednę myśl przelotną, która mi przez głowę przeszła.
— Pan Mametyn żąda cię widzieć, nie daj mu wiele mówić, każde utrudzenie, każde wzruszenie zaszkodzić mu może.
Ludwika zeszła, weszła do pokoju starca, który postrzegłszy ją uśmiechnął się, nie tylko ustami ale duszą całą.
— Jak się masz przyjacielu? odezwała się do niego Ludwika.
— Dobrze, moje dziecię, zamknij najpierwéj okna, już teraz nie potrzebuję tyle powietrza, i posłuchaj mnie.
Ludwika uskuteczniwszy polecenie, siadła przy łóżku chorego.
— Przypominasz to sobie pewnie, com ci dawniéj powiedział, że jedynie raz wżyciu mojém zdarzyło mi się mimowolnie czyn niedobry popełnić: znając mnie, możesz sobie wystawić, że byłoby największém nieszczęściem dla mnie gdybym umarł, nie naprawiwszy złego. Doznana dzisiejszego poranku słabość, ostrzega mnie, że długo żyć nie mogę; zawołałem cię, abyś w mojém miejscu i imieniu podjęła się uskutecznić to, czego mi może śmierć wypełnić nie dozwoli.
— Czego się o siebie obawiasz mój przyjacielu? jesteś już przecie uratowanym.
— Ja się nie obawiam moje dziecię, ale wyrachowywam. Słuchaj mnie więc proszę. Nigdym o tém co mam ci powiedzieć nie mówił jeszcze, i cokolwiek bądź się stanie, przysięgnij mi, że to wypełnisz o co cię prosić będę, nie mówiwszy przed nikiem ani słowa o tém.
— Przysięgam ci, mój przyjacielu.
— Weź ten klucz, wyciągając go z kieszeni i oddając Ludwice, odezwał się starzec, pójdź do kantorka i otwórz go.
Ludwika z posłuszeństwem i zmimowolném wzruszeniem, jakie na nas wielka tajemnica wywiera, zadosyć chęci starca zrobiła, a otworzywszy kantorek odezwała się: już otwarty.
— Poszukaj w średniéj szufladce dwóch listów, są tam, nieprawdaż?
— Tak jest.
— Weź je; jeden jest do ciebie, wymówił starzec, oddaję ci go, znajdziesz w nim ostateczną wolą moją. Drugi jest do tego którego jeszcze nie znasz wcale, lecz którego najdaléj za parę dni poznasz; schowaj więc i ten drugi; dziś wieczorem lub jutro, jeżeli mam. wierzyć doniesieniu, pewien człowiek tutaj przybędzie.
Gdybym umarł pierwéj nim on się zjawi, to mu list ten oddasz, jeżeli zaś żyć jeszcze będę, to słowa mu nie wymówiwszy sprowadzisz go do mnie, a wytłomaczenie się moje które mu dać winienem, odbędzie się w twojéj przytomności.
— Mój przyjacielu, dla czego i po co osłaniasz się taką tajemnicą? czy mogłeś wżyciu swojém popełnić czyn, któryby niebył prawy i sprawiedliwy? a cokolwiek bądź zrobiłeś, dla czego to wszystko ukrywasz przed najlepszą twoją przyjaciółką?
— Moje drogie dziecię, potrzebuję jeszcze zachować tajemnicę; osoby któréj oczekuję, nie widziałem jeszcze nigdy; wiem kto ona jest, ale nie wiem czém jest. To co mam dla niéj uczynić, zawisło od życia jakie dotąd prowadziła i od jej postępków aż do tego czasu; jeżeli w niéj nie znajdę nic nagany godnego, czego się spodziewana, natenczas będziesz jéj przyjaciółką, będziesz ją kochała, bo ta osoba potrzebuje być kochaną; jeżeli zaś oczekiwanie moje zostanie zawiedzionym, nie dowie się nigdy tego co jéj miałem powiedzieć, nie chcę nawet żebyś ty o tém wiedziała, bo twoja wyrozumiałość a bardziéj pobłażanie słabościom ludzkim, wymogłaby może na mnie do uczynienia tego, czego ja już nie znajdowałbym moim obowiązkiem.
— Lecz wszakże gdybyś nie był wstanie sam mu listu oddać, to zawsze jednak ta tajemnicza osoba, odebrawszy go z rąk moich, dowiedziała by się tego wszystkiego czegobyś jéj nie chciał powiedzieć.
— Tak jest, prawda, śmierć nie może żałować, nie może sobie robić wyrzutów, nie mając na to czasu: powinna więc i może to uczynić czegoby życie nie uczyniło; umierając w niewiadomości, czy ten człowiek zły lub dobry, powinienem usłuchać głosu religii i więcéj w dobre jak w złe wierzyć, Bóg nieprzebaczyłby mi powątpiewania w dobre.
— To sprawiedliwie, mój przyjacielu, odpowiedziała młoda kobieta, uczynię w tém jak we wszystkiém podług woli twojéj; czy masz mi jeszcze co do polecenia? co do rozkazania?
— Do rozkazania! dziecię, czyż nie ty tu rozkazujesz? czyż nie ja jestem twoim niewolnikiem? uściskaj mnie i przyśléj mi Tristana.
W kilka chwil potém, Tristan siedział przy łóżku starca.
— No i cóż Doktorze, odezwał się z uśmiechem pan Mametyn, cóż mi teraz przepiszesz? spokojność, spoczynek, nieprawdaż.
— Zapewnie że to przepisuję.
— No! a ja znów cię proszę żebyś poszedł do Ludwiki, żebyś wszystkich starań dołożył, aby to biedne dziecię nie nudziło się zbytecznie. Ja spróbuję czy mi się zasnąć nie uda.
— Czy pozwolisz pan, abym przedstawił pani Mametyn jednego z moich przyjaciół mieszkającego u mnie, pana Willema, którego pan znasz zapewne?
— Mieszka z tobą?
— Tak jest, ze mną.
Tristan w krótkości opowiedział doktorowi całe zajście między Eufrozyną i Willemem.
— No! zapewne, przedstaw tego biednego chłopca mojéj żonie.
— Spocznij pan, odpowiedział Tristan, biorąc za puls doktora; masz pan trochę gorączki, a najmniejsze w takim stanie utrudzenie, może panu bardzo zaszkodzić.
I przygotowawszy wszystko co tylko mogło służyć choremu, pozasuwawszy firanki u okien i od łóżka, aby światło nie raziło pana Mametyna, Tristan odszedł i udawszy się do Willema wziął go z sobą, dla przedstawienia go pani Mametyn.
Dzień cały zszedł spokojnie.
Obydwa byli na obiedzie u Ludwiki, która obawiając się, aby młody oczekiwany człowiek nie nadszedł w ich przytomności, wcześnie gości swoich pożegnała, pod zamówką że jest utrudzoną i potrzebuje spocząć.
W istocie, zapewniwszy się że pan Mametyn usnął w najlepsze, udała się do swego pokoju, a Tristan wróciwszy także do siebie, widział jak za zwyczaj światło w jej pokoju przez okno.
Willem odezwał się:
— A taż historya, którą mi miałeś opowiedzieć?
— Właśnie o tém myślałem.
— No! jeżeli masz jeszcze ochotę opowiedzieć mi ją? to w takim razie zaczynaj.
— Dobrze Jak też znajdujesz panią Mametyn?
— Godną uwielbienia.
— Nieprawdaż? odpowiedział Tristan z niejakim rodzajem pychy.
— A czy...? zapytał Willom tonem znaczącym.
— Słuchaj, przerwał mu Tristan.
W chwili gdy miał zacząć opowiadanie, ujrzał otwierające się okno w pokoju Ludwiki.
— Schowaj się trochę w cień, za ścianę, wymówił do Willema.
Rzeczywiście, okno otworzono całkowicie i codzienny wieczorny pocałunek przesłano na dobranoc Tristanowi.
Za kilka minut potém zgaszono światło.
— Już położyła się, wymówił Tristan.
— Cóż to wszystko ma znaczyć? zapytał Willem.
— Czy cię to intryguje?
— Tak, trochę.
— Wystaw sobie... zaczął Tristan.
— Przebacz, że ci przerywam, odezwał się Willem, ale patrz no na tego pana okrytego płaszczem, szukającego jak się zdaje numeru na domach.
Tristan zaczął patrzeć na przechodzącego i zatrzymującego się przed domami młodzieńca, który przekonawszy się przed każdym domem, że nie jest tém którego szukał, szedł daléj.
— Życzę mu żeby prędko żądany dum znalazł, bo prócz domu pana Mametyna, zostanie mu tylko pole, na którem już numerów nie znajdzie.
Nocny podróżny, niepatrząc numeru na sąsiednim domie, przeminął go prędko i zatrzymał się u kraty domu doktora.
Tristan nie mógł pojąć, coby to znaczyć mogło.
Nieznajomy, lekko zadzwonił i obwinąwszy się w płaszcz jak mógł najlepiéj, czekał cierpliwie.
W kilka chwil potém, drzwi się otworzyły, i Ludwika ze światłem w ręku, wpuściła do domu tajemniczego gościa.
— Ależ bo to! odezwał się Willem do Tristana, to sama pani Mametyn wyszła do niego.
Tristan nic nie odpowiedział.
— A to doskonale! doskonale! doskonale! wykrzyknął Willem; pan Mametyn bardzo rozsądnie, bardzo przezornie robi że choruje.
— Co chcesz mówić? zapylał drżącym głosem Tristan.
— Chcę powiedzieć, że przez ten czas jak mąż stary slaby, jejmość może przyjmować grzecznych młodzików.
— Czyż ty myślisz, że ten nieznajomy jest kochankiem Ludwiki?
— Możnaby się założyć że tak jest na prawdę. Kobieta osobiście wychodząca otworzyć człowiekowi płaszczem zatulonemu, o téj godzinie i porze, właśnie gdy jéj mąż chory, podaje się widzącym ją na słuszne posądzenie.
— To niepodobna, wymruknął Tristan.
— Co mówisz? zapytał przyjaciela Willem.
— To, że ty mówisz...
— A cóż ci to szkodzi co ja mówię?
— Bardzo mi wiele szkodzi.
— Naprzykład? jakim sposobem?
— Tym sposobem, że pani Mametyn jest moją żoną. Masz teraz historyą którą ci miałem opowiedzieć.
Willem nie spodziewając się nic podobnego usłyszeć, ledwie nie upadł z zadziwienia.
Przez len czas, Ludwika zaprowadziła nowo przybyłego ku pokojowi pana Mametyna. prosząc, aby się w sali zatrzymał, a sama tylko zbliżyła się do doktora. Przysunęła się po cichu do łóżka, a widząc starca śpiącego, wahała się czy go ma obudzić.
Jednakże, przypomniawszy sobie jak pan Mametyn wielką wagę przywięzywał do widzenia się z nieznajomym, ujęła doktora za rękę i obudziła go nareszcie.
— Przyjacielu, wymówiła. gdy już doktór otworzył oczy, jest tu osoba którą widzieć żądałeś, któréj oczekujesz.
— Każ jéj przyjść tutaj i sama nieodchodź, ze wzruszeniem dodał doktór.
Ludwika wyszła i w chwilę potém wróciła w towarzystwie tajemniczéj osoby.
— Coś w tém jest nieodgadnionego, dziwnego, szczególnego, co jednak jutro wiedzieć będę, powtarzał sobie tymczasem Tristan; niepodobieństwem jest przecie, aby Ludwika mogła mieć zalotnika. I chociaż cały był tym wypadkiem odurzony, myśli miał rozproszone i niepokoił się mimowoli swojéj, kończył jednak opowiadanie szczegółów swojéj historyi, którą znamy dobrze.