Pszczółka Maja i jej przygody/Rozdział VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Waldemar Bonsels
Tytuł Pszczółka Maja i jej przygody
Wydawca Księgarnia S. A. Krzyżanowskiego
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Marja Kreczowska
Tytuł orygin. Die Biene Maja und ihre Abenteuer
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
ROZDZIAŁ VIII.
Pluskwa i motyl.

Niewola u pająka nasunęła Maji wiele nowych myśli. Postanowiła stać się ostrożniejszą i w przyszłości nie zadawać się z pierwszym lepszym. Jakkolwiek Kassandra ostrzegła ją co do największych niebezpieczeństw, grożących pszczołom, to świat był zbyt wielki i zbyt liczne były możliwości popadnięcia w nieszczęście, by nie miała się nad tem wszystkiem poważnie zastanawiać. Zwłaszcza wieczorem, gdy mrok przesłaniał dalszą okolicę, małej Maji przychodziły do głowy rozmaite myśli w jej samotni; ale już nazajutrz, gdy tylko zabłysło słońce, zapominała zwykle o swych troskach i parta pragnieniem przygód, ponownie rzucała się w barwny wir życia.
Pewnego dnia ujrzała na krzaku maliny dziwne stworzenie. Kanciaste było i całkiem płaskie, ale miało ładny rysunek na wierzchnim pancerzu, o którym trudno było powiedzieć, czy to są skrzydełka, czy nie. Mały ten dziwoląg siedział całkiem spokojnie z nawpół przymrużonemi oczyma na listku ocienionym, wśród woniejących malin i zdawał się nad czemś rozmyślać.
Maja chciała się dowiedzieć, co to za stworzenie. Przyleciała więc doń całkiem blisko, usadowiła się na sąsiednim listku i skłoniła się. Nieznajoma nie odwzajemniła jej ukłonu.
— Pani! zawołała Maja, potrącając listkiem nieznajomej, który się zakolysał. Płaskie stworzenie otworzyło jedno oko, spojrzało niem na Maję i rzekło:
— Pszczoła. Tak, dość tu jest pszczół. I znów przymknęło oko.
Dziwne, pomyślała Maja, postanawiając zgłębić tajemnicę nieznajomej. Teraz dopiero stała si$ dla niej prawdziwie interesującą, jak często stają się nimi ci, którzy o nas nie chcą wiedzieć. Maja spróbowała ją pozyskać miodem. — Mam go podostatkiem, — zapraszała — może pani pozwoli?
Nieznajoma znów otworzyła oko i przez chwilę patrzyła na Maję zamyślona.
Co ona tu teraz powie, myślała pszczoła. Nie otrzymała jednak żadnej odpowiedzi, a nieznajoma znów przymknęła oko i siedziała cichutko, t.ak przytulona do liścia, że wcale nie było widać jej nóg i można było sądzić, że ją ktoś wielkim palcem przygniótł do liścia i z tego stała się tak płaską.
Maja zmiarkowała, że nieznajoma nie chce z nią zawierać bliższej znajomości, trudno jednak było się pogodzić z odprawą tak nieuprzejmą, zwłaszcza że nawet nie osiągnęła zamierzonego celu. Byłoby to poprostu kompromitacją, która nikomu nie może być przyjemną.
— Kimkolwiek pani jesteś — zawołała Maja — proszę sobie zapamiętać, że w świecie owadów odpowiada się ha pozdrowienie, zwłaszcza gdy ono pochodzi od pszczoły.
Odpowiedziała jej cisza. Nieznajoma ani drgnęła i nie roztworzyła już oka.
Musi być chora, pomyślała Maja. Jak przykro chorować w tak piękny dzień. Dlatego też zapewne siedzi w cieniu. Przyfrunęła na listek nieznajomej i usiadła obok niej.
— Droga pani — spytała uprzejmie — czy pani cierpiąca?
Wtedy nieznajoma zaczęła się oddalać i to w sposób bardzo dziwaczny, jakby ją niewidzialna jakaś ręka posuwała naprzód. Niema biedaczka nóg, pomyślała Maja i dlatego taka zgnębiona. Na łodyżce liścia przystanęła, a Maja ku wielkiemu zdumieniu spostrzegła, że pozostawiła na tem miejscu bronzową kropelkę. Coś dziwnego! pomyślała Maja, gdy nagle rozeszła się w powietrzu ohydna woń. Pszczoła omal nie zemdlała, oszołomiona tą wstrętną przenikliwą wonią, wydobywającą się z owej bronzowej kropelki i jak tylko mogła najszybciej, wzleciała do góry, usiadła na malinie, zatykając sobie nos i otrząsając się z oburzenia i wstrętu.
— Ba, poco się pani zadaje z pluskwą? zaśmiał się ktoś nad jej głową.
— Proszę się nie śmiać! zawołała Maja.
Rozejrzała się w okół. Tuż nad nią, na chwiejnej gałązeczce malinowego krzewu, siedział biały motyl. Zwolna rozpościerał i zamykał bezszelestnie swe duże skrzydła, cały promieniejący szczęściem. Skrzydła jego miały czarne brzeżki i czarne krągłe punkciki, po dwa na każdym, że razem ich było cztery. Maja widziała już dosyć motyli, ale z żadnym się nie zaznajomiła. Z zachwytu nad jego urodą, zapomniała o poprzedniej przykrości.
— Ach! rzekła — może pan ma słuszność, śmiejąc się ze mnie. Więc to była pluskwa?
Motyl skinął potakująco. — Z całą pewnością była pluskwa — rzekł, wciąż się jeszcze uśmiechając — a z temi stworzeniami nikt się przecież nie zadaje. Pani musi być jeszcze bardzo młodą?
— Tak bardzo młodą nie jestem — odrzekła Maja. — Dużo już przeżyłam, ale takiego stworzenia nigdy dotąd nie widziałam. Któż się w ten sposób zachowuje!
Motyl znów się zaśmiał.
— Pluskwy — opowiadał — chętnie przebywają same, a ponieważ w ogóle nie są łubiane, więc tym bodaj sposobem pragną na siebie zwrócić uwagę. Inaczej by wszyscy o nich zapomnieli, gdy z tego przykrego powodu muszą o nich myśleć. A tego one właśnie pragną.
— Jakie pan ma śliczne skrzydła — rzekła Maja. — Takie delikatne i bieluchne. Pozwoli pan, że się przedstawię. Jestem Maja, z rodziny pszczół.
Motyl złożył swe skrzydełka, że wyglądało jak gdyby miał tylko jedno; prościutko teraz stały w powietrzu, jak biała ścianka. Złożył lekki ukłon i rzekł krótko:
— Stach.
Tak się nazywał. Maja nie mogła się dość napatrzeć jego skrzydłom. — Niech pan trochę lata — rzekła.
— Mam odlecieć?
— Och nie, — odrzekła Maja — tylko chciałabym widzieć, jak pańskie duże białe skrzydła poruszają się w powietrzu, ale to mogę też zobaczyć później. Gdzie pan mieszka?
— Ja nie mam stałego mieszkania — rzekł Stach — to zbyt krępujące. Odkąd jestem motylem, życie ma dla mnie prawdziwy urok. Przedtem, będąc gąsienicą, przez cały dzień nie opuszczałem liścia kapusty, obżerając się ’ciągle i kłócąc.
— Jak to pan rozumie? spytała Maja zdumiona.
— Dawniej byłem gąsienicą — rzekł Stach.
— Niemożliwe! wykrzyknęła Maja.
— Jakto? rzekł Stach, skierowując ku niej swe obydwa macadełka — toż każdy o tem wie, nawet człowiek.
Maja się zmieszała. Jak to możliwe?
— Musi mi to pan dokładniej objaśnić — rzekła niedowierzająco — inaczej nie mogę sobie wyobrazić czegoś podobnego. Chyba pan zrozumie, że trudno w to uwierzyć.,
Motyl usiadł obok pszczoły na gibkiej gałązce krzewu i oboje kołysali się w lekkim wietrzyku. Opowiedział jej, jak to pewnego dnia będąc jeszcze gąsienicą; zaczął się zasnuwać, aż nic z niego nie było widać prócz niepozornej bronzowej obsłony, zwanej poczwarką. — A potem po paru tygodniach — mówił z ożywieniem — zbudziłem się z ciężkiego snu i rozerwałem obsłonę. Nie potrafiłbym pani opisać, jak cudnem jest przebudzenie w słońcu po tak długim śnie w mroku. Mnie się zdawało, że się rozpływam w ciepłym, złotym oceanie z promieni, a z wielkiej miłości do życia dostałem wprost bicia serca.
— Doskonale to rozumiem — rzekła Maja — ja również doznawałam takiego uczucia, gdy po raz pierwszy z mrocznego naszego grodu wyleciałam w światło i zapach kwiatów. I Maja zamilkła na chwilę, przypominając sobie ten swój pierwszy lot. Ale potem zapragnęła się dowiedzieć, jakim sposobem duże skrzydełka motyla mogą wyróść w ciasnych obsłonkach.
Stach jej to wytłómaczył.
— Skrzydła moje się lekkie i zwinięte jak płatki kwietne w pączku kwiatu. Gdy robi się jasno i ciepło, kwiat musi się otworzyć, czy chce, czy nie chce, a wtedy płateczki jego się rozwijają. Taksamo było z mojemi skrzydłami. Nikt nie zdoła się oprzeć, gdy słońce świeci.
— Tak — rzekła Maja — to prawda. W zadumie patrzyła na motyla, siedzącego w zlotem świetle poranku i spoglądającego ku błękitnemu niebu.
— Mówią o nas, że jesteśmy lekkomyślni — rzekł Stach — ale naprawdę to jesteśmy tylko szczęśliwi. Nie uwierzy pani, jak ja nieraz poważnie rozmyślam nad życiem.
— I cóż pan wymyślił? spytała Maja.
— Rozmyślam nad przyszłością — rzekł motyl — i przedstawia mi się bardzo zajmująco. Ale teraz muszę polecieć; łąki na zboczu gór okryte dzwonkami i krwawnikiem, wszystko w pełni rozkwitu; pojmie pani, że mnie to nęci i wabi nieprzeparcie.
Maja doskonale to rozumiała. Pożegnali się więc i każde uleciało w inną stronę, biały motyl kołysząc się bezszelestnie, jakby niesiony lekkim wietrzykiem, a Maja z właściwym jej frasobliwym brzękiem, który słyszymy w pogodne dnie nad kielichami kwiatów i zawsze go sobie przypominamy, ilekroć myślimy o lecie.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Waldemar Bonsels i tłumacza: Maria Feldmanowa.