Pszczółka Maja i jej przygody/Rozdział VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Pszczółka Maja i jej przygody |
Wydawca | Księgarnia S. A. Krzyżanowskiego |
Data wyd. | 1922 |
Druk | Drukarnia Ludowa |
Miejsce wyd. | Kraków |
Tłumacz | Marja Kreczowska |
Tytuł orygin. | Die Biene Maja und ihre Abenteuer |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cała powieść |
Indeks stron |
Po tem spotkaniu z muchą Puk, nie było Maji zbyt wesoło na duszy. Nie mogła uwierzyć, by Puk miała słuszność we wszystkiem, co mówiła o człowieku i co o nim sądziła. Maja myślała o człowieku tak zgoła odmiennie. Wytworzyła sobie o nim pojęcie piękne i wzniosłe i przykro jej było uwierzyć w coś niskiego i śmiesznego. A jednak nie śmiała udać się do jego mieszkania. Nie mogła przecież wiedzieć, czy mu to będzie przyjemnie, a za nic na świecie nie chciałaby nikomu być ciężarem. Raz jeszcze przypomniała sobie słowa Kassandry: „Ludzie są dobrzy i mądrzy. Są bardzo silni i potężni, ale nie nadużywają swych sił, a wszędzie, gdzie przebywają, powstaje ład i dobrobyt. Sprzyjają ludowi pszczół, dlatego my, pszczoły, powierzamy się ich pieczy i dzielimy się z nimi miodem. Pozostawiają go nam dosyć na zimę i starają się by mróz i mnoga liczba wrogów, jakich posiadamy wśród zwierząt, nie przeszkadzała nam i nie dybała na naszą zgubę. Niewiele jest na świecie wolnych zwierząt, pozostających z człowiekiem w takim stosunku przyjaźni i dobrowolnej usłużności. Nieraz usłyszysz wśród owadów glosy wrogie człowiekowi. Nie dawaj im posłuchu. Jeśli obałamucona gromada pszczół wyruszy kiedy w pustkowie, próbując szczęścia bez pomocy człowieka, rychło ginie marnie. Zbyt wiele stworzeń pożąda naszego miodu i nieraz całe państwo zostało haniebnie zniszczone ze wszystkiemi budowlami i pokoleniem, tylko dlatego, że nierozsądne jakieś zwierzę nie umiało poskromić swej żądzy miodu.“ Tak jej wówczas opowiadała Kassandra, a dopóki Maja nie przekona się sama, że tak nie jest, dopóty będzie słowom tym dawać wiarę.
Było już popołudnie i słońce słaniało się poza drzewa wielkiego sadu, przez który leciała Maja. Drzewa dawno przekwitły, ale Maja przypominała sobie dokładnie, że widziała je wszystkie w przepychu niezliczonego kwiecia, wznoszącego się jasno i przeczyście ku błękitowi nieba. Słodka woń i czarowne lśnienie upoiły ją błogością, której nie zapomni po koniec życia.
Teraz, podczas lotu, myślała, że wszystko to znów powróci, a serce jej rozszerzało się na myśl o pięknie i wspaniałości tego wielkiego świata, na którym danem jej było żyć.
U wylotu ogrodu jaśniały liście jaśminu, z delikatnemi żółtemi gwiazdkami w obramieniu lśniącej bieli. Łagodny wietrzyk przynosił jej ich słodką, oszałamiającą woń. A wszak to jeszcze lipy stoją teraz w pełni kwiecia? I z błogiem uczuciem szczęścia myślała Maja o wyniosłych poważnych lipach, w których wierzchołkach żagwiły się do późnego wieczora promienie zachodzącego słońca.
Przelatywała pośród ciernistych krzaków jeżyny, okrytych już częściowo zielonemi jagodami, a częściowo jeszcze kwiatem. Gdy chcąc się wydobyć z gąszczy, podfrunęła do góry, by się znów dostać do jaśminu, nagle coś obcego osnuło jej czoło i ramiona, a następnie skrzydełka, które odrazu jakby znieruchomiały, a Maja nie umiejąc sobie uświadomić tego dziwnego zjawiska, czuła tylko, że lot jej został powstrzymany, a ona sama staje się bezsilną, jak gdyby jakaś tajemna, zła moc w niewidzialny sposób trzymała na uwięzi jej macadełka, nóżki i skrzydła. Nie upadła jednak. Nie mogąc poruszać skrzydełkami, unosiła się przecież w powietrzu, podtrzymywana dziwnie miękko i delikatnie, to wznoszona lekko, to znów nieznacznie spuszczana, jak gdyby łagodny wietrzyk igrał zerwanym liściem.
Maję ogarnęło uczucie trwogi, ale bać się właściwie nie miała czego, bo nie doznawała przecież żadnego bólu, ani nawet przykrości. Było to tylko dziwne, bardzo dziwne, w czem czaiło się coś złego. Postanowiła więc ruszyć się z miejsca. Jeśli sobie zada trud należyty, to niewątpliwie się jej to uda.
Wtem ujrzała w poprzek swej piersi cieniuchną, rozciągalną srebrną nić, a gdy zdjęta nagłym strachem chwyciła ją w rękę, nić przykleiła się do niej i nie dała się już odczepić. A oto druga srebrna nić biegnie jej przez ramię i obydwa skrzydełka, które splata ze sobą, że nie może niemi poruszać. I tu i tam, nad całem jej ciałem snują się te jasne, połyskliwe, klejaste nitki.
Mała Maja krzyknęła głośno z przerażenia, gdyż teraz już poznała, co się jej stało i gdzie się znajduje. Była w sieciach pająka.
Jej płacz i wołanie rozlegało się głośno i trwożnie w spokojnem ustroniu, zalanem promieniami słońca, ześlizgującemi się po złotozielonem listkowiu; w ustroniu czarownem, gdzie bezustannie fruwały owady, a ptaki zataczały w powietrzu swe śmiałe kręgi. Tuż w pobliżu pachniał jaśmin. Ku niemu wszak zmierzała, a oto wszystko się już dla niej skończyło.
Błękitnawy motylek, o bronzowych punkcikach, jak miedź połyskujących na jego skrzydełkach, przeleciał tuż obok Maji.
— Ach, biedaczko! zawołał, słysząc biadanie Maji i widząc jej rozpaczliwe podrygi w sieci pająka. — Obyś miała lekką śmierć, kochana panL Ja pomóc nie mogę. I mnie zapewne czeka taki los, może już nawet dzisiejszej nocy. Ale tymczasem mogę się jeszcze trochę radować. Żegnaj biedaczko, a nie zapomnij o słońcu w głębokim śnie śmierci.
I dalej bujał w błękitnawej atmosferze, oszołomiony kwiatami i własnem swojem szczęściem.
Małej Maji łzy się rzuciły do oczu; nagle utraciła wszelką odwagę i spokój. Splątanemi skrzydełkami i nóżkami na oślep uderzała gdzie mogła, krzycząc i brzęcząc ze wszech sił i przywołując pomocy niewiadomo czyjej. A tymczasem coraz bardziej zaplątywała się w sieć pajęczą. Ach, teraz dopiero, pod wpływem strasznej trwogi, przypomniała sobie ostrzeżenia Kassandry: „Wystrzegaj się sieci pająka, bo od niego najstraszniejsza grozi nam śmierć. Jest okrutny i podstępny i nikogo z mocy swej nie wypuści“.
Jej lęk śmiertelny przemienił się w rozpacz. Ostatkiem sił szarpnęła się nieszczęsna, ale jakkolwiek uczula, że rozerwała którąś z silniejszych lin, na których wisiała sieć, to równocześnie uświadomiła sobie cały fatalizm sieci pajęczej, tem niebezpieczniejszej, im więcej się w niej poruszano.
Gdy całkowicie wyczerpana zaprzestała na chwilę wszelkich ruchów, ujrzała tuż w pobliżu, pod dużym liściem jeżyny siedzącego pająka. Przerażenie jej doszło do najwyższych granic na widok ogromnego potwora, przycupniętego spokojnie i przyczajonego do skoku. Pająk złemi, błyszczącemi oczyma wpatrywał się w Maję, pełen okrutnej cierpliwości, groźny i obojętny.
Maja wydala głośny krzyk. Zdawało się jej, że jeszcze nigdy nie zaznała tak strasznej trwogi. Sama śmierć nie mogła już wyglądać okropniej od tego szarego, włochatego potwora z tem przerażającem uzębieniem i wysokiemi nogami, na których jak na słupach chwiało się niezgrabne cielsko. W najbliższej chwili rzuci się na nią i kres położy jej życiu.
Maja zawrzała gniewem straszliwym, jakiego nie czuła nigdy w życiu. Wydała donośny okrzyk bojowy, którego obawiają się wszystkie zwierzęta i zapominając o swym lęku i bólu serdecznym, postanowiła życie swe sprzedać za drogą cenę.
— Śmiercią okupisz pan swój podstęp! krzyknęła do pająka. — Zbliż się tylko, aby mnie zabić, a poznasz, czem jest pszczoła.
Pająk ani drgnął. Było to istotnie w najwyższym stopniu niesamowite i mogło przyprawić o lęk stworzenia znacznie większe od Maji.
Siłą gniewu wykonała ostatni, rozpaczliwy wysiłek. Trzask! Pękła jedna z lin, podtrzymujących sieć. Była ona najwidoczniej nastawiona na komary i muszki, a nie na tak duże owady jak pszczoła. Ale Maja jeszcze bezradniej się zaplątała.
Wtedy pająk przysunął się szybko tuż do Maji, ruchliwemi nogami wykonując akrobatyczne skoki po jednej jedynej nici, a ciałem zwieszony na dół.
— Skąd pani ma prawo psuć mi moją sieć? chrapliwym głosem ozwał się do Maji. — Czego tu szukasz? Alboż świat nie jest dość przestronny? Poco przyszłaś pani zakłócać spokój pustelnika?
Tego się Maja nie spodziewała. Nie, tego się nie spodziewała.
— Stało się to przez nieuwagę — zawołała, drżąc radosną nadzieją. Mimo swej okropnej brzydoty, pająk zdawał się nie żywić złych zamiarów. — Nie zauważyłam niestety pańskiej sieci i zaplątałam się w nią. Proszę mi wybaczyć.
Pająk zbliżył się nieco.
— Ależ z pani tęga osóbka — rzekł, to jedną, to drugą nogą uwalniając ją trochę ze splątanej sieci. Nić kołysała się w powietrzu. Dziwne istotnie, jakim sposobem tak cieniuchna nić mogła unieść dużego pająka.
— Ach, proszę mi dopomóc — prosiła Maja — wywdzięczę się panu, jak tylko potrafię.
— Poto wszak przyszedłem — rzekł pająk, dziwnie się jakoś uśmiechając. Mimo tego uśmiechu wyglądał okrutnie i podstępnie. — Swem podrygiwaniem psuje mi pani całą sieć. Przestań pani na chwilę, a zaraz cię uwolnię.
— Dzięki, stokrotne dzięki! zawołała Maja.
Pająk podszedł tuż do niej i przekonał się dokładnie, że Maja całkowicie omotała się pajęczyną.
— A jakże tam z żądłem? spytał.
Och, jak szkaradnie i złośliwie on wygląda. Maja wstrząsnęła się na samą myśl, że pająk jej zaraz dotknie. Rzekła jednak najuprzejmiej, jak tylko mogła:
— Proszę się nie lękać mego żądła. Wsunę je zaraz, a wtedy nikt się o nie nie skaleczy.
— To sobie też wypraszam — rzekł pająk. A zatem: Proszę uważać i zachowywać się spokojnie, bo szkoda naprawdę mej sieci.
Maja przestała się poruszać. Nagle poczuła, że wiruje ciągle w kółko na temsamem miejscu, aż się jej zakręciło w głowie. Musiala przymknąć oczy, tak się jej zrobiło mdło i słabo... Ale co to jest, na Boga?! Przerażona, szeroko rozwarła oczy i ujrzała się całkowicie omotaną świeżą, klejastą nicią, którą pająk przy sobie nosił.
— Wielki Boże! drżącemi usty wyszeptała biedna Maja. Więcej nie rzekła ani słowa. Teraz już koniec. Poznała podstęp pająka. Z tego więzienia nie było już ucieczki. Nie mogła poruszyć ani skrzydełkami, ani żadnym innym członkiem ciała.
Gniew jej i wściekłość ulotniły się raptownie i tylko wielki smutek zalał jej serce. Nie wiedziałam, że w święcie jest tyle złości i fałszu, myślała. Oto nadchodzi moja głęboka noc śmierci. Żegnaj jasne słońce, żegnajcie kochane towarzyszki; czemuż was porzuciłam? Żegnajcie wszyscy. Muszę umrzeć.
Pająk siedział spokojnie, przez ostrożność trzymając się nieco na uboczu. Wciąż się jeszcze obawiał żądła małej Maji.
— I cóż? spytał drwiąco — jakże się panienka miewa?
Maja była zbyt dumna, by odpowiadać fałszywemu pająkowi. Po chwili dopiero, nie mogąc już dłużej znieść smutku, tłoczącego jej serce, rzekła:
— Proszę mnie zabić zaraz.
— Co znowu? odrzekł pająk, splatając kilka zerwanych nici — alboż jestem tak głupi jak pani? Zginiesz i bez tego, gdy tak powisisz sporą chwilę, a krew twą mogę też wypić później, gdy już nie będziesz mogła kłuć. Szkoda tylko, że nie możesz widzieć, co zrobiłaś z mą siecią, abyś zrozumiała, że zasłużyłaś na śmierć.
Z błyskawiczną szybkością osunął się na ziemię, obwinął koniec świeżo wysnutej nici dokoła kamyczka i równo ją wyciągnął.
Następnie wrócił znów na poprzednie miejsce, pochwycił silny sznur, na którym wisiała omotana Maja i powoli wlókł na niej swą uwięzioną.
— Umieszczę cię w cieniu, kochanko — rzekł — by cię słońce zbyt nie wysuszyło. Zresztą tam na widowni jesteś przykładem zbyt odstraszającym dla innych istotek, nie umiejących uważać. Przytem gajówkom zachciewa się też od czasu do czasu plądrować w mojem gnieździe. Aby zaś panienka wiedziała, z kim ma do czynienia, to pozwolę się przedstawić: nazywam się Bartłomiej i pochodzę z rodu pająków krzyżaków. Jak się panienka nazywa, jest mi obojętne; tak czy owak, widzę, że jesteś tłustym kąskiem.
I oto Maja wisiała w mrocznym cieniu krzaka jeżyny, tuż nad ziemią, wydana beznadziejnie okrutnemu pająkowi, który ją postanowił zgładzić. Wisząc główką na dół, czuła, że niedługo wytrzyma tę straszną pozycję. Jęczała cichutko, a jej wołania o pomoc słabły z każdą chwilą. Któżby jej zresztą mógł dopomóc? Jej siostry nie wiedzą przecież o nieszczęściu, jakie na nią spadło i nie mogą przybieżyć z pomocą.
Wtem usłyszała w trawie jakieś gniewne burczenie i rozróżniła słowa:
— Ja idę, to znaczy, że wszyscy mają się usuwać z drogi.
Jej śmiertelnie strwożone serce zabiło gwałtownie, gdyż poznała głos żuczka Sępa, którego rozmowy z Iffi kiedyś mimowoli podsłuchała i któremu w ciężkiej chwili życia była pomocną.
— Sepie! zawołała, jak tylko mogła najgłośniej — kochany Sepie!
— Z drogi! zawołał błękitny Sep, bo on to był w istocie.
— Ja panu przecież nie zastępuję drogi — zawołała Maja — bo wiszę ponad panem, uwięziona przez pająka.
— Ale kto pani jesteś? spytał Sep. — Ja bo znany jestem wszędzie, co pani chyba przyzna.
— Jestem Maja. Och, proszę, proszę mi dopomóc.
— Maja? Maja? Coś sobie przypominam. Poznała mnie pani przed paru tygodniami — nieprawdaż? Do kroćset, ależ się pani dostała w pułapkę nielada. Widzę, że pomoc moja jest konieczną, a że mam trochę wolnego czasu, więc jej pani nie odmówię.
— Och, kochany panie Sepie! Czy potrafi pan rozerwać te nici?
— Te nici? Czy mnie pani zamierza obrazić? Sep ręką uderzył w muszkuły swego ramienia. — Spójrz, mała, toż to prawdziwa stal! Równego mi siłacza nie znaleźć ze świecą. Dokonywam ja trudniejszych rzeczy, niż rozerwanie kilku pajęczych nici. Zaraz się pani przekona.
Wlazł na liść, pochwycił nić, na której wisiała Maja, uwiesił się na niej, poczem puścił liść, na którym siedział. Nić się zerwała i oboje spadli na ziemię.
— Oto początek — rzekł Sep. — Ale biedaczko, toż ty drżysz cała. A jaka jesteś blada! Któżby się znów tak bardzo obawiał śmierci? Śmierci należy odważnie patrzeć w oczy, jak ja to czynię. No, a teraz muszę cię wyplątać z tej pajęczyny.
Maja nie mogła wydobyć głosu. Łzy szczęścia spływały jej po policzkach. Oto ma odzyskać wolność i znów latać w słońcu i żyć.
Wtem ujrzała pająka, biegnącego ku niej po łodyżce jeżyny.
— Panie Sep, — krzyknęła — pająk nadchodzi!
Sep zaśmiał się tylko, nie zaprzestając wyplątywać jej z sieci pajęczyny. Był istotnie niezwykle silnym chrabąszczem.
— Jeszcze się rozmyśli — odrzekł spokojnie.
Wtem rozległ się nad ich głowami jadowity, ochrypły głos pająka:
— Rabusie! Na pomoc! Okradają mnie! Jak śmiesz, grubasie jakiś, wtrącać się do mego łupu?
— Proszę się nie denerwować — spokojnie rzekł Sep. — Chyba mi wolno porozmawiać z moją przyjaciółką. Jeśli powiesz jeszcze jedno słowo ubliżające, natychmiast poszarpię ci całą sieć. No i cóż? Czemuż pan nagle zaniemówił?
— Jestem pobity — mruknął pająk.
— To nic nie szkodzi — rzekł Sep. — A teraz w nogi! Pająk rzucił nienawistne spojrzenie na Sępa, następnie na swą sieć, widocznie coś rozważając. Po chwili odwrócił się i klnąc cicho, zawrócił na krzak jeżyny. Wobec pancerza Sępa czuł się bezbronnym.
Pomstując na niesprawiedliwość świata, schronił się na razie pod zwiędłym liściem, skąd mógł strzec swej sieci.
Sep tymczasem doprowadził do końca dzieło oswobodzenia Maji. Przedarł pajęczynę, wyplątał z niej nóżki i skrzydełka Maji, a reszty dokonała pszczółka sama. Wesoła i uszczęśliwiona oczyszczała swe ciało, jakkolwiek wciąż jeszcze drżała z lęku i osłabienia.
— Musi pani o tem zapomnieć, to i drżenie zaraz ustanie — rzekł Sep. Proszę spróbować, czy pani jeszcze potrafi latać po tej przygodzie.
Maja rozpostarła skrzydełka, cicho pobrzękując i ku nieopisanej radości przekonała się, że żaden z członków jej nie został uszkodzony. Powoli frunęła na krzak jaśminu, chciwie napiła się wonnego miodnego soku, którego tam było podostatkiem, poczem wróciła do Sępa, który opuścił krzak jeżyny i siedział na trawie.
— Dziękuję panu z całego serca — rzekła Maja — do głębi przejęta szczęściem odzyskanej swobody.
— Tak, czyn mój zasługuje na podziękę — rzekł Sep. — Ale ja już taki jestem, że każdemu wyświadczam dobrodziejstwa. A teraz radzę pani, by się jeszcze trochę pobawiła w słońcu i wcześnie się dziś udała na spoczynek. Daleko pani mieszka?
— Nie — rzekła Maja — tylko o parę minut stąd, w pobliżu lasu bukowego. Żegnam pana i raz jeszcze dziękuję. Nie zapomnę pana nigdy w życiu, chociażbym żyła niewiadomo jak długo.