Pszczółka Maja i jej przygody/Rozdział XII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Waldemar Bonsels
Tytuł Pszczółka Maja i jej przygody
Wydawca Księgarnia S. A. Krzyżanowskiego
Data wyd. 1922
Druk Drukarnia Ludowa
Miejsce wyd. Kraków
Tłumacz Marja Kreczowska
Tytuł orygin. Die Biene Maja und ihre Abenteuer
Źródło Skany na Commons
Inne Cała powieść
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

ROZDZIAŁ XII.
Poetka Honorata Siedmiokropka.

Słońce stało już wysoko nad koronami buków, gdy Maja nazajutrz zbudziła się w swym leśnym zamku. Z początku się jej zdawało, że całe przeżycie z ostatniej nocy było tylko pięknym snem; zwolna sobie jednak przypomniała, że do domu przyleciała dopiero w chłodną godzinę świtu, a teraz dochodziło już południe. Tak, to było prawdą; spędziła noc z elfem i w jaśminowej altanie widziała ludzi obejmujących się w uścisku.
Słońce prażyło liście drzew, ciepły wiatr przeciągał po lesie, w którym słychać było przeróżne głosy owadów. Ach, co one wiedziały o życiu, w porównaniu z nią! Była tak dumna ze swego przeżycia, że co rychlej pragnęła wylecieć na świat przekonana, iż wszyscy z wyglądu jej poznają, co się jej przydarzyło.
Ale na zewnątrz, w słońcu, wszystko było po dawnemu. Nic się nie zmieniło i nic nie przypominało błękitnej nocy. Owady przelatywały, pozdrawiały się wzajem i znów leciały; na łące nad wysokimi różnobarwnymi kwiatami, w migotliwej gorącej atmosferze, odbywały się jakby wyścigi wszystkich tych istot uskrzydlonych. Maji zrobiło się nagle bardzo smutno. Uczuła, że na całym świecie nie ma nikogo biorącego udział w jej radościach lub troskach. Nie miała ochoty przyłączać się do tamtych. — Wrócę do lasu — pomyślała — las jest poważny i uroczysty, bardziej też odpowiada memu obecnemu usposobieniu.

Bo tajemniczości i czaru lasu nie odczuje ten, kto szybko i bezmyślnie przebiega jego wydeptane ścieżki. Do tego trzeba sobie torować drogę poprzez poplątane krzewy, trzeba przez gęstwę zieleni patrzyć na wysokie trawy i lśniące mchy. Pod cienistymi liśćmi roślin, w dziuplach drzew i ciemnych otworach, pod spróchniałą korą ściętych pni i w plątaninie korzeni wijących się po ziemi panuje dniem i nocą życie i krzątanina pełna radości i niebezpieczeństw, walk i cierpienia, i przyjemności.[1]
Maja niewiele się z tego wszystkiego domyślała, lecąc pomiędzy bronzowemi pniami drzew i pod zielonym dachem liści. Wreszcie roztworzyły się bramy lasu, osłonięte kopułami listkowia i przed oczyma Maji rozłożył się ogromny łan zboża, cały wyzłocony słońcem. Pośród kłosów migotały bławatki i maki. Pszczółka usiadła na gałązce brzozy, rosnącej na miedzy łanu i zachwyconemi oczyma patrzyła na to złote morze, spokojnie falujące w ciszy dnia letniego. Wydawało się jej bezkresnem, a łagodny wietrzyk wydobywał z niego szum cichutki, nie chcąc mącić spokoju tego pięknego świata.
Kilka bronzowych motyli bawiło się opodal w zbożu w grę: „Z maczku na maczek“. Młode motylki bardzo lubią tę zabawę. Polega ona na tem, że każdy motyl usiądą na kwiatku, ale musi być o jednego motyla więcej, niż jest kwiatów w pobliżu. Ten jeden przysiada w pośrodku koła zabawowego i woła. Na to wołanie, zrywają się wszyscy i zmieniają miejsca na kwiatach. Kto się spóźni i nie znajdzie miejsca, musi usiąść w środku i wołać. Wśród motyli jest to ulubioną grą towarzyską.
Maja przyglądała się przez chwilę i sprawiało jej to prawdziwą przyjemność. Możnaby tego wyuczyć małe pszczółki w ulu, pomyślała i nazwać tę zabawę: „Z komórki do komórki“. Ale Kassandra jest tak surowa, że z pewnością na to nie pozwoli.
Maja znów posmutniała, prawdopodobnie pod wpływem wspomnień o ojczyźnie. Gdy zamierzała się nad tem zastanowić, ktoś ozwał się w jej pobliżu:
— Dzień dobry. Zdaje mi się, że jesteś jadowitą istotą. Maja przerażona, szybko się odwróciła.
— Nie — odrzekła — tem ja nie jestem...
Obok niej siedziała bronzowa półkuleczka z siedmiu punktami na grzbiecie. Pod tą błyszczącą czerwonobrunatną kopułą widniała maleńka czarna główka, w której błyszczały jasne oczka, a wreszcie rozróżniła też Maja cieniuchne nóżki, wyglądające z pod kopuły o siedmiu punktach i z trudem ją dźwigające. Ten to mały grubasek przemówił do Maji tak niegrzecznie. Mimo swej dziwacznej postaci, wcale się pszczółce podobał. gdyż miał w sobie coś ujmującego.
— Kim pani jesteś? spytała. — Ja jestem Maja, z rodu pszczół.
— Czy mnie pani chce obrazić, pytając kim jestem? spytał grubasek. — Wszak wszystkim wiadomo, jak się nazywam.
— Wcale nie mam zamiaru panią obrażać, ale istotnie pani nie znam — zapewniała Maja.
— Więc dopomogę pamięci pani — rzekł grubasek. — Proszę liczyć — dodał i powoli zaczął się obracać w kółko.
— Mam liczyć punkty? spytała Maja. — Widzę, że ich jest siedm.
— A więc? pytał grubasek. — Wciąż sobie pani jeszcze nie przypomina? Nazywam się podobnie do liczby, którą pani właśnie wymieniła. Należę do rodziny Siedmiokropek, na imię mi Honorata, a z zawodu jestem poetką. Ludzie przezywają mnie też biedronką czy bożą krówką. Ale co oni tam wiedzą!
Maja nie śmiała zaprzeczyć, by nie dotknąć Honoratę.
— O! zawołał grubasek — musi pani wiedzieć, że ja jestem prawdziwą poetką; żyję słońcem, pogodą i miłością ludzi.
— I nic pani nie jada? spytała Maja zdumiona.
— Owszem, jadam mszyce. A pani nie?
— Nie — rzekła Maja — przecież to...
— Co takiego? Co?
— To nie jest przyjęte — nieśmiało rzekła Maja.
— Oczywista! zawołała Honorata, próbując wzruszyć jednem ramieniem, na co jej jednak nie pozwoliła twarda kopuła grzbietu. — Pani jako burżujka, robi tylko to, co jest przyjęte. My, poeci, nie zwracamy na to uwagi. Czy ma pani chwilkę czasu?
— Owszem — rzekła Maja.
— Więc zaznajomię panią z moim najnowszym utworem. Proszę przymknąć oczy dla większego skupienia uwagi. Utwór ten zatytułowałam: „Palec ludzki.“ To moje osobiste przeżycie. Czy pani słucha?
— Tak — rzekła Maja.
— A zatem:

Palec ludzki.

Poznałam cię raz,
Kiedy miałam czas.
Jesteś krągły, wyciągnięty,
Chociaż czasem także zgięty,
Jako jeden z synów ręki,
Nieraz mi zadajesz męki.

— I co? spytała Honorata, po odczytaniu swego utworu. Miała łzy w oczach, a głos jej drżał ze wzruszenia — tak bardzo przejęła się własnem dziełem.
— Bardzo mnie zajął „Palec ludzki“ — wybąkała Maja, która znała dość pięknych pieśni, aby się mogła zachwycać tak marnem wierszydłem.
— Jakże się pani podoba artystyczna forma mego dzieła?
— Ach, całkiem dobra — odrzekła Maja, nie chcąc obrazić zarozumialej poetki.
— Nieprawdaż? podjęła Honorata. — Widzę, że się pani z trudnością wysławia, ale zapewne chciała pani powiedzieć, że niewiele utworów poetyckich może się mierzyć z moim. Dziękuję pani za tak przychylny sąd. Ale teraz muszę się oddalić. Samotność jest koniecznym warunkiem dla artysty. Żegnam.
— Życzę szczęśliwej podróży — rzekła Maja, nie wiedząc, czego od niej chciało to nakrapiane maleństwo. Ano, poetką nie jest, ale może jeszcze nią zostanie, pomyślała, patrząc za oddalającą się biedronką. Zaledwie można było dostrzec jej maleńkie nóżęta, więc wyglądała tak, jak gdyby się posuwała na małych kółeczkach.
Po chwili Maja znów przeniosła wzrok na złoty łan zboża, nad którym w słońcu igrały motyle. To się jej podobało znacznie więcej od utworu poetki Siedmiokropki.





  1. Brak strony. Treść (oznaczoną kolorem szarym) uzupełniono na podstawie wydania z 2016 roku, opartego na innym egzemplarzu poniższej edycji.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Waldemar Bonsels i tłumacza: Maria Feldmanowa.