Róża i Blanka/Część trzecia/IV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


IV.

W małym, zbytkownie umeblowanym saloniku, należącym do apartamentu, zajmowanego przez panią Rollin i jej córkę w pałacu przy ulicy Vaugirard, trzy osoby siedziały przy stole oświetlonym lampą, której wielki abażur różowy ozdobiony był wstążkami i koronkami.
Osobami temi były: Henryka, Marya Blanka i Lucyan de Kernoël, młody człowiek, którego przed siedmnastu laty, gdy był jeszcze dzieckiem, poznaliśmy w towarzystwie ojca w szpitalu wersalskim przy łóżkach rannych marynarzy.
Henryka milcząca i zamyślona haftowała, Marya Blanka wyszywała na kanwie własnego układu deseń kolorowy, Lucyan z zajęciem czytał głośno jakąś powieść Dickensa.
Biedna Henryka wielce zmieniła się od czasu, w którym widzieliśmy ją prawie umierającą w piwnicy domu przy ulicy Servan.
Gęste przedwcześnie zbielałe włosy otaczały jej czoło, pokryte licznemi zmarszczkami; blade rysy nosiły piętno długich cierpień; smutne jak gdyby mgłą łez zasnute oczy zblakły od płaczu.
A przecież miała dopiero czterdzieści trzy lata!
Ale biedna męczennica tak wiele wycierpiała!
Opuszczona przez męża, zajętego tylko rozrywkami, znajdowała tylko pociechę jedynie w towarzystwie Maryi Blanki.
Zajęta wychowaniem tego dziecka, które uważała za własne, otaczając je bezustanną troskliwością, żyjąc zdala od hałaśliwego życia, tak ulubionego przez Gilberta, Henryka zdołała uczynić z Maryi Blanki istotę, nietylko wykształconą, lecz i obdarzoną wszystkiemi przymiotami duszy i serca.
Usiłowała ona wszelkiemi środkami nawrócić Gilberta, dać mu do zrozumienia, jak jego wybryki były dla niej ubliżającemi i mogły szkodzić szczęściu ich córki, ale wszelkie prośby, łzy, błagania, pozostały bezowocnemu Gilbert opanowany namiętnością użycia, dobrawszy się pieniędzy, myślał tylko o odwecie za dawne chwile niedostatku i używał ich w sposób, który prędzej lub później musiał sprowadzić katastrofę.
Na nieśmiałe i rozsądne uwagi Henryki odpowiadał tylko zniewagami.
Pod wpływem takiego postępowania Henryka powoli utraciła swą miłość a następnie i wszelki szacunek dla niego.
Doszła do tego, iż mówiła sobie:
— Mój stryj i kuzyn znali go dobrze!... Ten człowiek nie ma ani serca, ani sumienia!... Ach jakaż ja byłam zaślepiona!...
Henryka pod ciężarem tych cierpień byłaby uległa, gdyby widok córki nie dodawał jej odwagi i siły.
Lucyan Kernoöl był młodzieńcem przystojnym, liczył lat dwadzieścia ośm, miał włosy ciemne, wielkie czarne o aksamitnym odblasku oczy, przemawiające łagodnością i siłą woli, twarz inteligentną i postawę szlachetną.
Marya Blanka, piękna jak anioł, przez dziwny kaprys natury, uderzająco była podobną do swej siostry bliźnięcej, młodej infirmerki z zakładu obłąkanych w Blois — może tylko nieco wątlejszą i delikatniejszą, co zresztą było wynikiem otoczenia, w którem się wychowała.
Widząc je obok siebie, możnaby było dopatrzeć pewne pomiędzy niemi różnice, wynikające z odmiennego sposobu wychowania i przyzwyczajeń, ale spotykając je oddzielnie, niepodobna było odróżnić jednej od drugiej.
Marya Blanka miała to samo spojrzenie, ten sam uśmiech, ten sam głos łagodny i harmonijny, te same ruchy naturalne i przyjemne.
Dusze ich i serca, zarówno jak kształty, były te same; obie były jednakowo łagodne, litościwe, gotowe do poświęceń.
Marya Blanka ubóstwiała Henrykę, którą uważała za swą matkę i w jej towarzystwie czuła się najszczęśliwszą, a szczęście to stawało się jeszcze większem, gdy do pałacu przybywał Lucyan de Kernoöl, co zresztą zdarzało się dość często.
Oprócz jego wizyt obie kobiety nie miały innych rozrywek, chyba — jeżeli godzi się rzeczy świeckie stawić obok świętych — nabożeństwo w kościele św. Sulpicyusza, do którego chodziły codziennie i często z Lucyanem.
Marya Blanka szczerze kochała i szanowała księdza Raula, za to dla Gilberta Rollina odczuwała niechęć, graniczącą prawie ze wstrętem.
I jak mogło być inaczej, jakim sposobem mogła ofiarować cząstkę swego serca człowiekowi, który nigdy nie miał dla niej serdecznego słowa, pieszczoty, uśmiechu, pocałunku ojcowskiego?
Zwrócony na nią wzrok jego przejmował ją przestrachem.
Od najmłodszych lat widziała jak brutalnie postępował z jej matką i bolesne to wrażenie pozostało w niej na zawsze.
Obecność Lucyana de Kernoöl w towarzystwie obu mieszkanek pałacu przy ulicy Vaugirard, nie była przypadkową.
Rodzice jego, jak czytelnikom wiadomo, trzymali do chrztu Maryę Blankę i od tego czasu utrzymywali przyjacielskie stosunki z rodziną Rollinów, a właściwie z Henryką, gdyż o ile ją szanowali, jak na to zasługiwała, o tyle surowo potępiali Gilberta za jego egoizm i postępowanie.
Po wojnie i stłumieniu powstania pan Kernoöl otrzymał posadę w ministeryum marynarki, a gdy po kilku latach żona jego zmarła, wyjechał do Brestu, gdzie powierzono ran dowództwo nad pułkiem, przeznaczonym do wzmocnienia wojsk, zajmujących Kochinhinę.
Było to w r. 1876.
Lucyan miał wtedy lat szesnaście i kształcił się w liceom św. Ludwika, opiekę zaś nad nim miał, uproszony przez hrabiego, ksiądz d‘Areynes.
Lucyan był chłopcem pracowitym, zdolnym, rokującym najpiękniejsze nadzieje i już wtedy wszystkie wolne od pracy godziny spędzał w domu Rollina, w towarzystwie Maryi Blanki, której piękność i urok dziecinny pociągały go z nieprzepartą siłą.
Po ukończeniu liceum, pozostając pod wpływem kilku przeczytanych książek, wybrał karyerę lekarza i postanowił poświęcić się psychiatry!
W tym czasie ojciec jego przeniesiony został do Guyany.
W chwili, w której spotykamy Lucyana w towarzystwie pani Rollin i jej córki, był on już doktorem medycyny i pomocnikiem d-ra Charet, naczelnego lekarza w szpitalu Salpētrière.
Henryka domyślała się uczuć Lucyana dla jej córki i była z nich uszczęśliwioną, a myśl połączenia ich węzłem małżeńskim stanowiła jej najpiękniejsze marzenie.
Zapytany o radę ksiądz d‘Areynes chętnie zgodził się na ten projekt, lecz dodawał:
— Nic niema pilnego, Marya Blanka jest jeszcze za młodą; poczekajmy niech się rozwinie.
Tymczasem zaszły nowe wypadki: cierpienia Henryki wzmagały się, bolesne przeczucia ogarniały ją coraz mocniej, postępowanie męża przejmowało ją przestrachem.
Zdarzało się, że Gilbert pędząc życie po za domem, całemi tygodniami nie pokazywał się wcale.
Henryka nie mogła, przez szacunek dla samej siebie, spoglądać obojętnie na podobne zachowanie się, najłagodniejsze zaś wymówki wywoływały ze strony Gilberta coraz gwałtowniejsze zniewagi.
Do pałacu zaczęli zgłaszać się wierzyciele z żądaniami wypłaty zaciągniętych przez Gilberta długów, napływały listy anonimowe, odsłaniające skandaliczne życie jego po za domem, lub powiadamiające o sumach przegranych w karty i utrzymywanych kochankach.
Henryka widząc zagrożoną przyszłość swej córki i wychyliwszy już do dna czarę cierpień, zdobyła się nareszcie na energię i uciekła się do środków, których dotychczas użyć nie miała odwagi.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.