Róża i Blanka/Część trzecia/III
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Raul wraz z Rajmundem zajęty był przeglądaniem korespondencji, gdy weszła Pelagia z oświadczeniem, że jakaś kobieta pragnie zobaczyć się z księdzem.
Nie był to dzień, w którym Raul przyjmował osoby, zgłaszające się z prośbą, najczęściej o pomoc, więc niezadowolony z tej wizyty, odrzekł:
— Moja Pelagio, wiesz, że nie lubię, gdy mnie kto odrywa od zajęcia, powinnaś więc była powiedzieć, że nie przyjmuję.
— Mówiłam jej to, ale gdyby ksiądz był ją widział, jak ze łzami w oczach prosiła o tę łaskę, nie odmówiłby.
— Jak się nazywa?
— Nie pytałam o nazwisko.
— Nie mówiła czego żąda?
— Powiedziała tylko, że przyjechała z Blois, chodziła do kościoła św. Ambrożego, lecz nieznalazłszy tam księdza, przybyła tutaj.
— Z Blois! — powtórzyli jednocześnie ksiądz d‘Areynes i Rajmund, spoglądając na siebie ze zdziwieniem.
— Tak, proszę księdza — odrzekła Pelagia.
— Wprowadź ją — rzekł ksiądz.
Pelagia wyszła.
— Z Blois! — mówił ksiądz. — Może kto przychodzi z wiadomością o Janinie Rivat?
— A może to ona sama?
— Ona!
— To być nie może.
Pelagia wprowadziła przybyłą kobietę i cofnęła się.
Janina była tak zmienioną, że ksiądz d‘Areynes nie poznał jej, lecz Rajmund, który odbył z nią podróż koleją do Paryża, niezawahał się ani chwili.
— To Janina Rivat! — zawołał — To ona!
Janina wyciągnęła ku księdzu ręce i ze łzami w oczach rzekła:
— Ksiądz ocalił mi niegdyś życie, wiem o tem... Przybyłam dziś błagać księdza o pomoc w odszukaniu mych dzieci.
Raul do głębi serca wzruszony jej widokiem, podszedł ku niej i ujął jej ręce.
— Więc pani w Paryżu — rzekł — a my myśleliśmy, że jesteś...
Nie śmiał dodać „obłąkaną“, i podprowadził ją do fotelu.
— Ksiądz myślał, że nie żyję — odrzekła — i może lepiej byłoby, gdybym nie żyła, jeżeli nie uda mi się odszukać mych córek.
— Uspokój się, Janino. Twoja niespodziewana wizyta tak zdziwiła mnie, że potrzebuję zebrać myśli, by ci odpowiedzieć.
— Jedno słowo tylko. Czy ksiądz wie, gdzie są moje dzieci?
— Jeszcze raz proszę cię, uspokój się. Nic nie wiem.
— Ach! mój Boże!
— Mimo to nie powinnaś tracić nadziei...
— Rzeczywiście?
— Jeżeli wróciła ci pamięć, to możesz udzieleniem wskazówek ułatwić nam poszukiwania.
— Ja!
— Tak, ale powtarzam, jeżeli możemy już rachować na twoją pamięć.
— Prawda, byłam obłąkaną — odrzekła Janina. — Ale nie jestem już nią. Wyleczono mnie... Przed trzema miesiącami nowy lekarz w Blois robił mi straszną i niebezpieczną operacyę i dziś jestem zupełnie zdrową.
Pamiętam wszystko... Mówiono mi, że ksiądz uratował mnie z palącego się domu, gdy byłam prawie konającą, i przy łóżku mem czuwała nad memi córkami pewna dobra sąsiadka, zwana matką Weroniką.
Ponieważ ksiądz był w tym pokoju, więc musiał ją widzieć nachyloną nad kołyską... Wiedząc o tem pomyślałam, że może ksiądz ocalił i dzieci moje, lub wie, co się z niemi stało. Dla tego z taką ufnością przybyłam do księdza...
Janina mówiła tak logicznie, iż ksiądz d‘Areynes nie miał wątpliwości, iż odzyskała zmysły, ale jakież objaśnienie mógł dać o jej córkach, pochwyconych przez Serwacego Duplata?
— Moje dziecko — odrzekł, — błogosławię Boga, iż pozwolił nauce powrócić ci rozsądek. Widzę cię zdrową, ufającą w Bogu i taką jaką byłaś wtedy, gdym w kościele św. Ambrożego łączył cię z mężem według wyboru twego serca. Posiadałaś wtedy wiarę, wolę i energię, nie trać ich teraz, choćbyś się dowiedziała odemnie rzeczy smutnych.
— Nie stracę odwagi, niech ksiądz mówi, wysłucham bez łez i rozpaczy... Niech ksiądz nic nie ukrywa, powie wszystko co mu wiadome, choćby mi serce miało pęknąć.
— Paweł Rivat, twój mąż ukochany, o którym myślałaś, że poległ w bitwie pod Montretout, był wtedy tylko ranionym.
Janina zadrżała całem ciałem i utkwiła w księdza wzrok pełen zdziwienia i nadziei.
— Żył! — zawołała, — żył! i może jeszcze żyje dotychczas...
— Zmarł na moich rękach.
Janina pochyliła głowę i westchnęła.
— Znaleziony na polu bitwy ciężko ranionym, odniesiony został do szpitala wersalskiego, gdzie zmarł. Przyrzekłem mu przed śmiercią, że będę czuwał nad tobą i nad mającem przyjść na świat dzieckiem. Tej samej nocy, w której powróciłem do Paryża, a który musiałem opuścić, by oszczędzić komunie jednej zbrodni więcej, udałem się wprost do twego mieszkania. Gdy wszedłem do pokoju, do którego przed chwilą wpadł pocisk, spostrzegłem leżącego na podłodze trupa kobiety, tej samej, która czuwała nad kołyską.
— Więc matka Weronika nie żyje! — ze łzami w oczach zawołała Janina.
— Ty zaś — mówił dalej ksiądz — zbroczona krwią, bez życia leżałaś na łóżku. Ten sam pocisk, który zabił twoją sąsiadkę, dosięgnął i ciebie.
Podszedłem do łóżka, gdy w tem usłyszałem rozlegające się na schodach a następnie na korytarzu czyjeś kroki i, sądząc, że komuniści ścigają mnie, ukryłem się za drzwi pokoju sąsiedniego.
— No, a dalej? — zapytała Janina, oddychając z trudnością.
Ksiądz nie odpowiedział odrazu, lecz zapytał:
— Czy znałaś lokatora tego samego domu, mianującego się kapitanem komuny?
— Jak on się nazywał? — zapytała głosem zdławionym.
— Serwacy Duplat.
Janina zbladła i zerwała się z fotela.
— Serwacy Dupiat! powtórzyła — furyer 57-go batalionu gwardyi narodowej podczas wojny!... Ten potwór, który najuczciwszych ludzi znieważał i teroryzował!... Ten nikczemnik, który chwalił się, że nie wierzy w Boga! Serwacy Dupiat, wróg mego męża! Ach, dlaczego ksiądz mówi mi o tym wyrzutku, tchórzu i złodzieju? Dlaczego ksiądz zapytuje, czy znałam go.
— Powiem ci dlaczego, lecz naprzód proszę cię uspokój się.
— Nie wiem czy potrafię... Czyż to rzecz możliwa wobec pytania, czy znam Serwacego Duplata?
— A jednak potrzeba.
Uczyniła wysiłek nad sobą i po kilku chwilach rzekła:
— Widzi ksiądz, jestem już spokojną i mogę słuchać. Niech więc ksiądz mówi dalej.
— Serwacy Duplat mieszkał w tym samym domu.
— Ach! — krzyknęła Janina zdziwiona.
— Nie wiedziałaś o tem?
— Nie wiedziałam.
— Będąc ukrytym za drzwiami drugiego pokoiku, spostrzegłem Duplata wchodzącego, pomimo iż na ścianach i sprzętach poczęły pokazywać się płomienie. Nachylił się nad kołyską, pochwycił ją i uciekł z nią.
— On! — wyjąkała przerażona Janina. — Więc to on porwał moje dzieci. Jakim sposobem ksiądz mógł znać tego łotra?
— Poznałem go pewnego dnia i zmuszony byłem nawet rozbroić go, gdyż chciał mnie zabić.
— Co on uczynił z memi dziećmi? Porywając je, musiał mieć jakiś cel! Ale jaki? komu on oddał je? Jaka szkoda, że ksiądz nie poszedł za nim.
— Należało przedewszystkiem ocalić ciebie.
— Ale później mógł ksiądz kazać szukać go.
— Byłem raniony i przez długi czas nie opuszczałem łóżka, ale Rajmund Schloss szukał.
— I cóż?
— Nie odkrył żadnego śladu.
— A Duplat? Cóż z nim się stało. Nie można było odnaleźć go?
— Serwacy Duplat nie żyje.
— Nie żyje! — Został rozstrzelany.
— Więc biedne córki moje stracone są nazawsze! Pewnie, że nie żyją! Ach czemuż i ja nie umarłam, czemuż nie pozostałam obłąkaną? Dlaczego powrócono mi rozum, skoro ma on mi służyć do pojmowania ogromu moich cierpień! Pozostawszy obłąkaną, byłabym szczęśliwą... nie myślałabym o niczem, nie żałowałabym i nie spodziewała się niczego! Odzyskałam zmysły to, by jednocześnie utracić całą nadzieję... Za wielki na moje siły ciężar przytłoczył mnie... Moje córki nie żyją!... Niech ksiądz daruje, ale Bóg jest za okrutnym, nieubłaganym!... jest niesprawiedliwym!...
— Janino, nie bluźnij! — poważnym tonem rzekł ksiądz d’Areynes. — Mylisz się, Bóg nie jest nieubłaganym, a jeśli zsyła na nas cierpienia, to dla tego, by doświadczyć i umocnić nasze dusze. Bóg dotknął cię, lecz zamiast buntować się przeciw jego prawicy karzącej, błogosław ją!... Błagaj Go i proś o litość, a jestem pewny, że jak powrócił ci rozum, tak wróci spokój i szczęście, które w tej chwili wydaje ci się straconem na zawsze!
— Tyle cierpię, że nie mam siły modlić się. Cóż ja teraz pocznę, sama pozbawiona nadziei?
— Rachuj na mnie! ja nie opuszczę cię! Rajmund Schloss, natknąwszy się na takie przeszkody, musiał zaprzestać poszukiwań. Ale rozpoczniemy je znowu, pomimo siedmnastu lat ubiegłych, i może powiedzie się nam. Nie rozpaczaj, nie poddawaj się smutkowi i wierz, że zawsze będziesz miała we mnie nietylko opiekuna, lecz i przyjaciela wiernego.
Janina wzruszona do głębi duszy ucałowała rękę księdza.
— Od jak dawna jesteś w Paryżu? — zapytał ksiądz.
— Od kilku godzin zaledwie.
— Czy masz co pieniędzy?
— Mam trochę ze składki, zebranej przed wyjazdem z Blois.
— Cóż zamierzasz robić? Pragnęłabym znaleźć jaką pracę, by zarobić na utrzymanie i na koszta poszukiwań mych dzieci.
— Poszukiwania ja biorę na siebie... łatwiej mi to przyjdzie niż tobie. Powiedz mi co potrafisz robić?
— Szyć... Dawniej pracowałam przy matce, następnie będąc zamężną, trochę zarabiałam szyciem.
— Musiałaś stracić wprawę przez te siedmnaście lat?
— Zapewne, odrzekła pochylając głowę.
— Zresztą igłą tak mało można zarobić — dodał ksiądz. — Czy zgadzasz się, bym ja wyszukał ci zajęcie?
— Byłabym bardzo wdzięczną księdzu.
— Przychodzi mi taka myśl: W kościele św. Sulpicyusza, w którym miewam czasami kazania i którego proboszcz jest moim przyjacielem, mogę wyrobić ci pozwolenie na sprzedaż różnych przedmiotów, jak książki do nabożeństwa, katechizmy, obrazki, medaliki, różańce i t. p. Zbyt ich będzie łatwy i klientela pewna, dochód zaś, jakkolwiek skromny, będzie jednak większy niż z pracy igłą... Do kościoła św. Sulpiciusza uczęszczają najbogatsze rodziny z przedmieścia Saint-Germain, które często składają datki dość znaczne.
— Ależ — zawołała Janina — przyjmowanie takich datków byłoby żebraniną!
— Nie moje dziecko, gdyż nie prosiłabyś o nie. Te oznaki rzeczywistego miłosierdzia nie powinny obrażać twej dumy. To rzecz tak naturalna, gdy bogatszy przychodzi z pomocą uboższemu, a mniejsza o to w jakiej formie ją okazuje. Tego rodzaju jałmużna nie ma w sobie nie ubliżającego. Zresztą, nie będzie ona stanowiła jedynego twego dochodu. Zarekomenduję cię pewnej fabryce bielizny kościelnej, ornatów i innych przedmiotów, od której będziesz mogła brać roboty łatwiejsze, co także przyniesie ci pewien dochód. Czy zgadzasz się?
— Z największą wdzięcznością.
— Nie mów o niej... Przyrzekłem twemu mężowi opiekę nad tobą, spełniam więc tylko obowiązek. Dziś jeszcze zajmę się tem. Za kilka dni obejmiesz miejsce, o którem ci mówiłem i nadto dostaniesz pracę. Tymczasem Rajmund wyszuka ci w okolicy św. Sulpicyusza mieszkanie i umebluje je według twoich wskazówek. Następnie pójdzie z tobą do magazynu w którym wybierzesz sobie przedmioty do swego sklepiku przenośnego, ustawianego codziennie w rogu wielkiego portyku kościoła. Rozumie się, że biorę na siebie wszystkie wydatki, jak również opłatę mieszkania, dopóki nie będziesz mogła opłacać je sama.
— Jakiż ksiądz jest dobry! — ze łzami w oczach zawołała Janina.
— Powtarzam ci jeszcze raz, że nic nie czynię osobliwego, spełniam tylko mój obowiązek. Zaciągnąłem go względem twego męża, człowieka, który zginął dla kraju i którego ostatnie tchnienie przyjąłem. On, z nieba widzi, że z radością spłacam mój długi... Nie trać nadziei, biedna matko! Bóg, który pozwolił mi spełnić ten obowiązek, może nie odmówi mi i szczęścia większego — powrócenia ci dzieci.
— To mój biedny Paweł opiekuje się mną... to on postawił na mej drodze człowieka, jak sam Bóg dobrego... Ach kiedyż będę mogła uklęknąć na jego grobie...
— Jutro zawiozę cię sam na cmentarz wersalski i pomodlę się razem z tobą.
W tej chwili do gabinetu weszła Pelagia i podała księdzu przyniesiony przez posłańca list.
Raul otworzył go i przeczytał co następuje:
Dziś o godzinie dziewiątej wieczorem ma przybyć do nas notaryusz, w celu zdania sprawy z delikatnej misyi, jaką poruszyliśmy mu oboje, oczekuję więc ciebie, pragnęłabym bowiem byś był obecnym podczas jego wizyty.
Ksiądz schował list do szufladki biurka, poczem rzekł do Pelagii.
— Podasz obiad o pół do siódmej z jednem więcej, nadto w gabineciku obok twego pokoju przygotujesz łóżko dla pani Janiny Rivat, która na kilka dni zamieszka u nas i razem z nami będzie jadała.
— Dobrze, proszę księdza — odrzekła służąca i zaprowadziła Janinę do jej pokoju.
Ksiądz d‘Areynes siadł z Rajmundem do przerwanej pracy, ale pod wpływem otrzymanego przed chwilą listu był zamyślony i pochmurny.