Róża i Blanka/Część trzecia/VII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Gilbert odważnie a raczej zuchwale stawiał czoło burzy.
Z kolei, o ile uważał za właściwe, wyniosły, złośliwy, lekceważący, pozostał panem siebie i nie utracił zimnej krwi.
Niemniej jednak był mocno zaniepokojony.
Pewne strony jego życia, starannie ukrywane przed Henryką, zostały odkryte.
Żona jego, podtrzymywana radami księdza d’Areynes i notaryusza, z pewnością nie cofnie swego postanowienia.
Wróciwszy do swego pokoju, był tak wzburzony, iż tłukł i łamał wszystko co popadło pod rękę.
Dopiero ulżywszy sobie w ten sposób, zaczął rozmyślać nad położeniem, jakie zamierzyła zgotować mu żona.
Dwanaście tysięcy franków na rok!
Ależ to godne śmiechu!
Od siedmnastu lat przywykł na miesiąc wydawać daleko więcej.
Co czynić?
Sprzedać konie wyścigowe i spłacić długi? Opuścić swą kochankę Oktawię, która pochlebiała jego miłości własnej i zręcznem odgrywaniem miłości trzymała go pod swą władzą? Zadowolnić się nudnem życiem domowem, wyrzec się rozrywek i powoli umierać z nudów?
Za nic w świecie!
— Gdyby Henryka umarła — myślał — wtedy Blanka zostałaby na mojej łasce i mógłbym nadal prowadzić dotychczasowe życie. Wtedy i notaryusz musiałby milczeć, gdyż jako opiekun mej córki, miałbym prawo kontroli jej dochodów.
Zamyślił się, lecz po chwili odrzekł sobie:
— Nie... niebezpieczeństwo zbyt wielkie... należy czekać... Może wygram w karty...
Przywołał lokaja i kazał mu dla pośpiechu sprowadzić powóz, następnie wyjął z szufladki biurka paczkę biletów tysiącfrankowych i przeliczył je.
— Trzydzieści trzy tysiące — szepnął — co to znaczy... to na kilka tygodni...
Odłożył pięć biletów, które schował do pugilaresu, resztę zamknął w biurku i odjechał do klubu.
Szczęście na ten raz sprzyjało mu, gdyż wrócił nad ranem do pałacu z wygraną, wynoszącą dwadzieścia tysięcy franków.
Następnego dnia wypadły wyścigi, na których dwa konie jego były zaangażowane.
Przybyły one do mety pierwsze i zdobyły dwie nagrody, które wraz z zakładami uczyniły mu znowu piętnaście tysięcy franków.
Korzystając z powodzenia, tegoż wieczora jeszcze wyruszył do Monte Carlo, unosząc z sobą sześćdziesiąt tysięcy franków i nie zawiadomiwszy żony o wyjeździć.
∗
∗ ∗ |
Rajmund Schloss, stosując się do życzenia księdza d‘Areynes, wyszukał dla Janiny Rival mieszkanko, położone przy ulicy Fereu w pobliżu kościoła św. Sulpicyuszą, składające się z dwóch pokoików i malutkiej kuchenki.
W trzy dni później Janina otrzymała pozwolenie na umieszczenie w kruchcie świątyni sklepiku przenośnego, według rozmiarów przepisanych. Do przywożenia i odwożenia towarów Rajmund kazał zrobić skrzynię lekką, składaną i wózek ręczny.
Po kilku dniach Janina zasiadła już przy swym sklepiku i rozpoczęła życie nowe.
Osoba kupcowej w kruchcie kościoła św. Sulpicyusza, jej stosunkowo młody wiek, przy białych jak śnieg włosach, łagodna i melancholijna twarz, przez pierwszych kilka dni mocno zajmowały parafian.
Polubiono ją i chętnie kupowano w jej sklepiku służące do nabożeństwa przedmioty, dorzucając po nad cenę, ofiary, wynoszące niekiedy po parę franków.
Janina była na raz uszczęśliwioną i smutną: uszczęśliwioną, gdyż miała nadzieję zebrać środki na poszukiwanie swych córek; smutną — gdyż przyjmowanie tych ofiar upokarzało ją.
— Jest to jałmużna — mówiła sobie, ocierając łzy; — nie proszę, a jednak jestem żebraczką!
I rzeczywiście w całej parafii nazywano ją powszechnie „żebraczką od św, Sulpicyusza“.
∗ ∗
∗ |
Lucyan, zajęty obowiązkami w szpitalu Salpêtière, przez dwa dni nie miał czasu odwiedzić pałacu przy ulicy Vaugirard i pobiegł tam dopiero trzeciego dnia wieczorem.
Ale spotkał go zawód, gdyż odźwierna oświadczyła mm, że pani Rollin nie przyjmuje nikogo.
— Nawet mnie? — zapytał.
— Nikogo!
— Dlaczego?
— Pani od dwóch dni jest chorą. Panienka nie opuszcza jej ani na chwilę. Lekarz był dzisiaj już dwa razy.
— Na co pani Rollin chora?
— Nie wiem.
— A pan Rollin w domu?
— Niema go; wyjechał.
— Kiedy powróci?
— I tego nie wiem.
Lucyan zaniepokoił się.
Zostawił bilet wizytowy i udał się do księdza d‘Areynes.
— Co się stało? — zapytał Raul, spostrzegłszy jego twarz zmienioną.
— Wracam z ulicy Vaugirard — odrzekł Lucyan głosem drżącym.
— I zapewne pan Rollin zabronił mu wstępu... Rozumiem cię...
— Pan Rollin wyjechał. Nie przyjęto mnie dla tego, że pani Henryka jest chora.
— Od jak dawna?
— Od dwóch dni.
— Któż ci to powiedział?
— Odźwierna, przytem dodała, że lekarz był dzisiaj już dwa razy: Blanka nie odchodzi od łóżka matki. Myślałem, że ksiądz wie o tem i dla tego przyszedłem zasięgnąć wiadomości bliższych.
— Nie alarmuj się, moje dziecko — odrzekł ksiądz... Henryka jest nerwową, być może, że po gwałtownej scenie, jaką przed dwoma dniami miała z mężem z powodu interesów pieniężnych, zachorowała ze wzruszenia. Dowiemy się zresztą od jej lekarza, d-ra Germain.
— A Ksiądz nie mógłby udać się do niej?
— Nie, i dopóki pan Rollin będzie mieszkał w pałacu, noga moja tam nie postanie.
— Co ksiądz mówi? — Zapytał Lucyan zdumiony. — Nie będzie ksiądz odwiedzał swojej kuzynki?
— Nie będę i tobie radzę przerwać swe wizyty na czas jakiś.
Lucyan zdrętwiał.
Miał przestać widywać się z Maryą Blanką?
— Wiem dobrze, jak wiadomo i tobie, że pałac należy do mojej kuzynki, że ona tylko ma prawo rozporządzać się w nim i przyjmować kogo się jej podoba, ale dalsze wizyty twoje mogłyby pomiędzy tą nieszczęśliwą kobietą i jej mężem wywołać konflikt bardzo dla niej groźny... To nie wszystko! Gilbert Rollin nienawidzi cię dla tego, że ja ciebie kocham i prędzej lub później znieważy cię tak, jak znieważył mnie... Ale ty nie zapanujesz nad sobą, jak ja, kapłan, odpowiesz mu słowami pogardy, a wtedy zamknie przed tobą drzwi domu, które pragnąłbym, by zawsze dla ciebie były otwarte.
— To nad moje siły... Gdyby ksiądz wiedział...
— Wiem o wszystkiem — przerwał mu ksiądz.
— Co ksiądz wie?
— Że kochasz Maryę Blankę.
— Prawda, kocham całą duszą moją!
— I że Marya Blanka kocha cię również — mówił dalej ksiądz.
— Ksiądz i o tem wie?
— Domyśliłem się. Nie trudno to było... A teraz powiedz mi, czyście wyznali sobie miłość?
— Wyznaliśmy i uważamy się za narzeczonych.
— Czy pani Rollin wie o tem?
— Nie wie.
— Dlaczego?
— Dla tego, że wyznanie to uczyniliśmy sobie przed dwoma dniami, wtedy, gdy i ksiądz był w pałacu. Od tego czasu nie widziałem się z panią Rollin i właśnie w celu zwierzenia się przed nią chodziłem tam dzisiaj... I ksiądz chce, bym przestał widywać Blankę, która ma zostać moją żoną?
— Gdyż bywając, zaszkodziłbyś swym zamiarom.
— To będzie nad moje siły!
— Mój drogi, to są słowa niewłaściwe, skoro chodzi o cierpienie chwilowe. Przestań być dzieckiem i postępuj jak człowiek. Pojmiesz ją za żonę, przyrzekam ci to, i moja kuzynka wybrała cię na zięcia.
— Więc wie o tem? — zapytał Lucyan uradowany.
— Nie byłaby kobietą i matką, gdyby nie spostrzegła waszych uczuć, i gdyby nie pragnęła waszego związku. Czyż pozwoliłaby ci przebywać tak często w swym domu? Od nas więc nie potrzebujesz obawiać się niczego, ale pozostaje Gilbert Rollin... Marya Blanka jest jego córką, musi mieć więc zezwolenie ojca.
— Czy ksiądz sądzi, że on odmówi go?
— Jestem tego pewnym.
— Dlaczego?
— Dla tego iż wie, że nie byłbyś mu uległym.
— Nie rozumiem.
— Wszak musisz mieć wyrobioną opinię o panu Rollinie.
— Opłakaną...
— Otóż z wyjątkiem kilkunastu tysięcy franków, jakie pobierać będzie moja kuzynka, wszystkie dochody z majątku, pozostałego po hr. Emanuelu d‘Areynee, należeć będą do Blanki od dnia jej ślubu. P. Rolinowi bardzo chodzi o to, aby mąż jego córki pozwolił mu rozporządzać się wszystkiemi dochodami, a wie, że ty nie zgodzisz się na to.
— Cóż mnie obchodzą pieniądze? — rzekł Lucyan. — Mam odziedziczony po matce niewielki majątek i ten wystarczy nam.
— Ale nie możesz pozwolić na roztrwonienie majątku twej żony. Zresztą wola zmarłego powinna być wykonaną święcie. Nie mogąc prowadzić walki z Gilbertem, pozostaje ci więc tylko jedno: czekać, aż Blanka dojdzie do pełnoletności i będzie rozporządzała swą osobą.
— Czekać tak długo?
— A cóż to znaczy, gdy chodzi o przyszłość? Tymczasem będziesz pracował i wyrobisz sobie poważne stanowisko w świecie. Wierz mi moje dziecko, dobrze ci radzę.
— I usłucham rad księdza — odrzekł serdecznie ściskając dłoń kapłana — ale ciężko mi będzie żyć zdala od Blanki i jej matki.
— Przecież nie mówię, że nie zobaczysz ich nigdy. Owszem, będziesz je widywał częściej niż myślisz.
— Gdzie?
— Tutaj. Ponieważ ja nie mogę chodzić do nich, więc one będą mnie odwiedzały. U mnie kuzynka moja powie ci, że pragnie nazwać cię swoim synem.
— Księdzu będę zawdzięczał moje szczęście! — Zawołał Lucyan powstając.
— Kiedy zamierzasz jechać do Joigny dla porozumienia się z dyrektorem szpitala?
— W końcu tego tygodnia.
— Przez ten czas otrzymam wiadomości o Henryce i Maryi Blance, jeżeli więc przyjdziesz, to ci zakomunikuję.
— Lucyan podziękował księdzu i pożegnał go.
Były wikary od św. Ambrożego nie mylił się przypuszczając, że choroba Henryki wywołaną została gwałtowną sceną z Gilbertem.
Pani Rollin udała się na spoczynek w gorączce i z mocnem bólem głowy.
Nie spała całą noc i nie mogła się podnieść, gdy następnego rana córka weszła do jej pokoju, by ucałować ją na dzieńdobry.
Blanka, nie wiedząc o scenie zaszłej pomiędzy rodzicami poprzedniego wieczora, nie mogła zrozumieć nagłej choroby matki.
Posłała po lekarza i kazała zawiadomić ojca.
Lokaj oświadczył jej, że pan Rollin śpi jeszcze, gdyż wrócił do domu dopiero nad ranem, ale na naleganie Blanki odważył się obudzić swego pana.
Gilbert, nie chcąc wywoływać plotek wśród służby, ubrał się pośpiesznie i udał się do pokoju Henryki, gdzie zastał przed chwilą przybyłego lekarza.
Henryka niepoznała go.
Gilbert oddalił z pokoju Blankę i zapytał lekarzy.
— Czy to co niebezpiecznego?
— Nie — odrzekł doktór — ale system nerwowy jest mocno wstrząśnięty. Jestto początek anemii mózgowej, która, jeżeli będzie zaniedbaną, może w przyszłości wywołać w mózgu zaburzenia poważne i doprowadzić do utraty pamięci i rozumu.
Błyskawica mignęła we wzroku Gilberta.
— Czyli, mówiąc wprost, do obłąkania? — zapytała.
— Tak jest, niestety!
— Nie, nie! — To być nie może... Nie wierzę doktorowi! — odrzekł z udanem wzruszeniem.
— Powiedziałem panu co myślę i na nieszczęścia nie mylę się. Pani Rollin potrzebuje przedewszestkiem spokoju i unikania wzruszeń... Powtarzam, że na razie niebezpieczeństwa niema, ale potrzeba zawczasu myśleć o przyszłości.
Gilbert stojąc z pochyloną głową i wyrazem smutku na twarzy, myślał:
— Gdyby dostała obłąkania, utraciłaby wszystkie prawa i ja zostałbym jedynym panem mej córki... Dobrze wiedzieć o tem.
Lekarz zapisał receptę i wyszedł, zaleciwszy Blance jak najusilniej zastosować się do jego instrukcyi.
Następnego dnia gorączka zmniejszyła się, a wraz z nią znikła obawa zapalenia mózgu.
Wtedy Gilbert, nie potrzebując już odgrywać komedyi męża troskliwego o żonę, odjechał do Monte Carlo w celu spróbowania szczęścia w grze.
Przepędził tam dwa tygodnie i przywiózł z sobą do Paryża dwieście tysięcy franków.
Sumę tę podzielił na dwie równe części, z których jednę przeznaczył na wydatki osobiste, drugą zaś zaspokoił najnatarczywszych wierzycieli.
Szulerzy prawie zwykle łudzą się, więc i Gilbert upojony wygraną, wierząc, że szczęście zawsze będzie mu sprzyjało, miał nadzieję wygranemi w karty spłacić powoli wszystkie swe długi, zachować stajnię i nie rozstawać się z Oktawią.
Od tego czasu wszystkie wieczory i noce przepędzał w domach gry i klubach.
Henryka miała się coraz lepiej.
Pozostawiona w spokoju i nie widując męża, powstała z łóżka i miała nadzieję rozpocząć wkrótce wraz z Maryą Bianką swe codzienne wycieczki do kościoła św. Sulpicyusza.