Róża i Blanka/Część trzecia/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.

— Czas to pieniądz — mówią Anglicy.
Gaston Depréty, mniemany vice-hrabia Grancey, z chwilą powrotu z Ńumei zabrał się do zastosowania w czynie przysłowia powyższego.
Widzieliśmy go w Amboise i Champigny, działającego ż szybkością i energią, stanowiącą miarę jego inteligencyi.
Posiadłszy majątek Duplata, powiedział sobie:
— Teraz mogę pokazać się światu, przenieść się z hotelu i ubierać się u dobrego krawca. Tylko szykiem można ludziom ‘zamydlić oczy i w błąd wprowadzić policyę.
Najął przy ulicy Gaumartin mieszkanie na parterze, składające z przedpokoju, salonu i pokoju sypialnego, umeblował je, kupił pościel, zaopatrzył się w garderobę, sowitym datkiem zyskał sobie względy odźwiernej i po dwóch dniach był już przygotowanym do rozpoczęcia kampanii głównej.
Przedewszystkiem należało przekonać się czy Gilbert Rollin istniał na świecie i gdzie mieszkał, a następnie czy może spełnić swe zobowiązanie i przyjąć warunki szantażu, jakiego miał zostać ofiarą.
Pierwszą część tego zadania ułatwiło mu biuro adresowe miejskie, drugą prywatne agencye wywiadowcze.
Wstał o dziewiątej rano, ubrał się bardzo starannie, schował do pugilaresu weksle Gilberta i wyszedł o dziesiątej.
Postanowił pieszo udać się na ulicę Vaugirard pragnął bowiem obmyślić plan postępowania, a przekonany był, że nic tak nie pomaga do namysłu, jak piesza przechadzka ranna po ulicach Paryża.
O jedenastej zadzwonił u bramy pałacu d‘Areynes.
— Czy zastałem p. Gilberta Rollin? — zapytał odźwiernego.
— Pan jest w domu.
— Proszę wręczyć mu bilet mój.
— Niech pan będzie łaskaw przejdzie dziedziniec i uda się przez tamten peron. Zaraz uprzedzę lokaja.
Dwa razy dotknął palcem dzwonka elektrycznego, gdy tymczasem Grancey wkroczył na peron.
Lokaj otworzył drzwi oszklone i wziąwszy od gościa bilet, poprosił go, by udał się za nim.
Przepych wewnętrznego urządzenia pałacu oczarował oczy byłego dependenta, lecz jednocześnie wywoływał w nim niejakie zakłopotanie.
— Mam zaatakować człowieka, należącego do sfery wyższej — myślał, — bardzo bogatego więc potężnego. Może niełatwo pójdzie z nim sprawa... Należy działać rozważnie, ostrożnie...
Lokaj wprowadził go do saloniku, poczem z biletem gościa udał się do gabinetu Gilberta.
— Pan vice-hrabia Grancey — zaanonsował, podając bilet.
Wizyta ta mocno zdziwiła Rollina; nierozumiał jej celu, gdyż nigdy nie słyszał tego nazwiska.
Nie miał racyi odmówienia przyjęcia, tem bardziej, iż imponował mu tytuł.
— Powiedz, że zaraz przyjdę — odrzekł lokajowi.
Gdy po paru minutach wszedł do salonu, z przyjemnością zauważył szykowną i dystyngowaną powierzchowność gościa.
— Czemu mam przypisać zaszczyt wizyty pańskiej? — zapytał, wskazując fotel.
— Przedewszystkiem raczy mi pan przebaczyć, iż zwracam się do niego osobiście, w interesie dość dawnym, niemniej jednak nieprzedawnionym i ważnym. Może należało powiadomić pana listownie, ale zdawało mi się, że charakter mego interesu wymaga porozumienia się na cztery oczy.
Ten wstęp zdumiał Gilberta.
Jakiego rodzaju może być interes tego dystyngowanego vice-hrabiego, człowieka nieznanego mu zupełnie, wymagający porozumienia się osobistego i do tego w tajemnicy?
— Nie rozumiem pana — odrzekł — proszę o wyjaśnienie bliższe.
— Przybywam z prośbą o wypłatę długu, zaciągniętego przez pana przed siedmnastu laty.
Gilbert zbladł.
— Jeżeli zgłaszam się z moją pretensyą tak późno — mówił dalej vice-hrabia — to dla tego, iż niewiedziałem adresu pańskiego, gdyż w Paryżu przebywam dopiero od kilku dni.
— Zaszło zapewne jakieś nieporozumienie, być może wskutek podobieństwa nazwiska — rzekł Gilbert. — To rzecz niemożliwa, abym był pańskim dłużnikiem.
— Być może, ale nie sądzę. Zresztą łatwo będzie przekonać się, jeżeli pan pozwoli postawić sobie kilka pytań.
— Owszem, gotów jestem odpowiedzieć.
— Wszak jesteś pan żonatym?
— Rzeczywiście.
— Żona pańska z domu hrabianka d‘Areynes.
— Prawda.
— Bratanica hr. Emanuela d’Areynes?
— Tak.
— Już nieżyjącego?
— Tak, od lat siedmnastu.
— Żona pańska ze śmiercią swego stryja została użytkowniczką pozostałego po nim majątku?
— Prawda.
— Ma pan dowód, że nie mylę się. Więc nie kto inny, lecz pan podpisał weksle, o których spłatę przybyłem prosić.
Gilbert, choć nie rozumiał jeszcze tej dziwnej zagadki, jednak zaniemiał z przestrachu.
— Nie przekonałem pana? — zapytał mniemany vice-hrabia.
— Ażebym się przekonał, potrzebuję wiedzieć co to za dług.
— Na dług ten, wynoszący sto pięćdziesiąt tysięcy franków, wystawił pan, na zlecenie Serwacego Duplata, byłego kapitana komuny, cztery weksle, podpisane dnia 27 maja 1871 r., płatne w terminach sześciomiesięcznych od dnia, w którym pani Rollin, z domu d‘Areynes, obejmie w użytkowanie pozostały po swym stryju spadek.
Gilbert przez kilka sekund podobny był do człowieka, w którego uderzył piorun.
Nazwisko Serwacego Duplata wywołało przed jego oczami całą przeszłość, straszną, groźną, którą uważał już za zapomnianą na zawsze.
Serwacy Duplat, jego spólnik! Duplat, co skradł dzieci Janiny Rivat, z których jedno uchodzi dzisiaj za córkę jego, Gilberta! Duplat, którego zadenuncyował w nadziei, że go rozstrzelają i że tym sposobem wszystkie, łączące go z nim węzły będą zerwane! — Duplat, deportowany, o którym myślał, że nie żyje, gdyż nie wrócił po ogłoszeniu amnesty!!
Więc były furyer 3-ej kompanii 57-go batalionu gwardyi narodowej, żyje!
Co to za jeden ten vice-hrabia de Grancey, zgłaszający się po zapłatę za zbrodnię, popenioną przed siedmnastu laty?
Zkąd on przybywa, co wie o przeszłości, jaką bronią może poprzeć swe pretensye?
Gilbert doznał zawrotu głowy i przez kilka chwil nie był zdolny sformułować żadnej myśli.
Grancey przypatrywał się mu uważnie i cieszył się z jego przestrachu.
— Sądziłem, że sprytniejszy — myślał. — Mam go w rękach... zdradził się swem przerażeniem. Widocznie pomiędzy nim a Duplatem musiało zajść coś strasznego.
A głośno rzekł:
— Niepodobna, by zapomniał pan o rzeczy tak ważnej. Wyjawiłem szczegóły, które powinny przekonać pana o słuszności mej pretensyi.
Tymczasem Gilbert odzyskał przytomność i postanowił bronić się do upadłego.
— Nie zaprzeczę mego podpisu, jeżeli pokaże mi pan weksle — odrzekł — ale weksle te dałem osobie, której już nic nie winienem i która zresztą już nie żyje...
— Myli się pan, Serwacy Duplat żyje.
— Żyje, powtórzył Gilbert przestraszony.
— I jest zdrowym! — Skazany za popełnioną w Numei kradzież na dziesięć lat ciężkich robót, nie mógł skorzystać z amnestyi, udzielonej komunistom, pozostał na miejscu. Niemniej jednak prawa jego nie utraciły swej mocy.
— Poczekam z zaspokojeniem ich do jego powrotu.
— On nie powróci. Ja reprezentuję go!
— Na mocy jakiego prawa?
— Kupiłem u niego te weksle.
— Jaki dowód ma pan na to?
— Najlepszy dowód, gdyż mam je w swych rękach.
— To nie dowodzi, że nabył je pan prawnie.
Były kryminalista, usłyszawszy te słowa, rzucił się jak człowiek mocno obrażony.
— Panie! to zniewaga! — zawołał. — Nie pozwolę mówić sobie takich rzeczy!
— Postaw-że się pan na mojem miejscu... Potrzebuję wiedzieć, kim pan jesteś.
— Jestem vice-hrabią de Grancey, urodziłem się w Amboise, w departamencie Indry i Loary... Amboise nie za górami... Niech pan zasięgnie wiadomości, jak ja zasięgnąłem o panu...
— Zasięgał pan o mnie wiadomości?
— Będąc pańskim wierzycielem, nic dziwnego, iż pragnąłem dowiedzieć się, czy jesteś pan wypłacalnym. W poszukwaniach tych dowiedziałem się wielu rzeczy.
— Jakich? — zapytał Rollin, zdobywając się na energię i zimną krew.
Były dependent postanowił zaryzykować, widział niedawny, chwilowy przestrach Gilberta i zapragnął z niego skorzystać.
— Dlaczego zmuszasz mnie pan do przykrego dla mnie oświadczenia mu, że przeszłość pańska nie jest bez skazy?
— Panie!
— Niech pan się nie unosi! Gniew niczego nie dowodzi i do niczego nie doprowadzi. Mówmy jak ludzie dobrze wychowani. Upewniam, że zyskasz pan na tem.
Gilbert chciał nadrobić zuchwalstwem.
— Dość tego! — zawołał. — Interes pański daje się zawrzeć w kilku słowach. Utrzymujesz pan, że jesteś przedstawicielem praw Serwacego Duplata i żądasz wypłaty niby to ustąpionych przez niego weksli. Odpowiadam panu na to, iż nic nie jestem winien Duplatowi.
— Posiadam dowody.
— Po upływie dziesięciu lat następuje przedawnienie.
Grancey roześmiał się.
— Jesteś pan w, błędzie — odrzekł. — Przedawnienie następuje dopiero po latach trzydziestu... Możesz mi pan wierzyć, gdyż znam kodeks na palcach, mogę dosłownie zacytować panu wszystkie artykuły, odnoszące się do tej kwestyi, ale nie spierałbyś się pan ze mną, gdybyś pozwolił mi dokończyć tego, co zacząłem mówić o pańskiej przeszłości. A byłaby to dla pana rzecz ciekawa...
Gilbert nic nie odrzekł.
Zaczynał się przekonywać, że człowiek przemawiający do niego w ten sposób, musiał posiadać tajemnicę jego przeszłości.
Grancey, korzystając z jego milczenia, mówił dalej:
— Starałem się naprzód dowiedzieć, jaką przysługę wyświadczył panu Serwacy Duplat, przysługę zapewne bardzo wielką, skoro zgodziłeś się wypłacić mu sto pięćdziesiąt tysięcy franków. Nie mogło być nowy o pożyczce, gdyż były kapitan komuny nigdy nie posiadał złamanego szeląga. Wydało mi się dziwnem, że czekałeś pan na sukcesyę po hr. d’Areynes, aby wyznaczyć termin spłaty pierwszego weksla i przypuszczałem z początku, że Serwacy Duplat, człowiek zdolny do wszystkiego, pomógł panu przyspieszyć śmierć hrabiego.
Rollin zaprotestował energicznie.
— Ale spostrzegłem mój błąd i puściłem się za śladem innym, trudniejszym, gdyż Duplat nie chciał mówić, by nie skompromitować pana. Nie zniechęcając się i będąc przekonanym, że dopuściliście się panowie czegoś bardzo poważnego, co chcielibyście ukryć za jakąbądź cenę, z kilku słów, jak... jak pod ziemią w piwnicy zrozumiałem...
Grancey z naciskiem wymówił ostatnie wyrazy, wielokrotnie wypowiedziane przez Duplata w malignie.
— Dość — wyjąkał Gilbert, blady jak płótno, — nie mów pan dalej.
— Cóż mnie obchodzi zaprzeczenie pańskie? — odrzekł kryminalista tryumfująco. — Jeżeli pan chcesz, bym się wyraził jeszcze jaśniej, powiedz tylko.
Mąż Henryki zmuszony był złożyć broń.
Frazes: „pod ziemią w piwnicy“, zręcznie wypowiedziany w związku z innemi myślami, przekonał go że Grancey znał całkowitą jego tajemnicę.
Niepodobieństwo było zaprzeczać dalej.
Należało porozumieć się i uzyskać warunki jak najdogodniejsze.
— W końcu, panie vice-hrabio — rzekł ocierając pot z czoła — czego pan żądasz?
— Jakto, czego żądam? Zdaje mi się, że wiesz pan dobrze. Żądam byś pan wypłacił mi przyznane Duplatowi sto pięćdziesiąt tysięcy franków. Cóż naturalniejszego?
— W tej chwili jestto dla mnie fizycznem niepodobieństwem.
— Będę wyrozumiałym! Jakkolwiek termin wypłaty upłynął oddawna, zgodzę się na raty wyrażone w wekslach. Wypłacisz mi pan czwartą część natychmiast, a następne trzy raty co sześć miesięcy.
— Zwrócisz mi pan weksle.
— Zwrócę, lecz w zamian za pieniądze.
Grancey wyjął z pugilaresu skradzione w ogrodzie Palmiry weksle i nie dając Gilbertowi do rąk, podsunął mu je pod oczy.
Rollin odrazu poznał swe pismo.
— Powiedz pan otwarcie, ileś za nie zapłacił Duplatowi?
— Zdaje mi się, iż rozumiesz pan, że nie mogłem interesu tak wątpliwego nabywać bez dobrego zarobku. Zapłaciłem mu za te papiery pięćdziesiąt tysięcy franków.
— W Numei?
— Tak.
— Więc pan tam był?
— Jako turysta — z uśmiechem odrzekł Grancey.
— I Duplat zwierzył się, lub raczej sprzedał moją tajemnicę.
— Cóż dziwnego, że biedak pragnął wyciągnąć z niej jak największą korzyść.
— Ponieważ zdradził mnie przed panem, to może zdradzić i przed innymi.
— I cóż mu z tego przyjdzie, skoro nie ma nic więcej do sprzedania! Oskarżałby bez dowodów... niktby mu nie uwierzył.
— To nic nie znaczy; dopóki ten człowiek żyje, nie jestem bezpieczny.
— Na to nic nie poradzę. Choć zdaje mi się, że niebezpieczeństwo to jest pozorne. Gdy wyjeżdżałem z Nowej-Kaledonii, gdzie próbowałem szczęścia w eksploatacyi kopalni niklu, na którą posiadam koncesyę, Duplat opuszczał szpital, gdzie przez pół roku leżał niebezpiecznie chory. Tak się zestarzał i tak jest złamanym, że nie dożyje terminu uwolnienia, a choćby i dożył to nie wytrzyma, trudów podróży do Paryża. Zresztą, przypuściwszy nawet, że powróciłby do Francyi, zmuszony mieszkać w którem z miast prowincjonalnych, nie odważyłby się przybyć do Paryża. Wierz mi pan, niepotrzebnie obawiasz się swego dawnego spólnika, któremu nic nie winieneś, gdyż kupiłem od niego weksle i mam je w swych rękach.
— Wszakże — odrzekł Gilbert nie dość przekonany — gdyby Duplat powrócił i wystąpił z pogróżkami, czy będziesz pan mnie bronił?
— Gdyby zaszła potrzeba, jestem gotów nawet uprzątnąć go!
— Dajesz pan słowo?
— Słowo vice-hrabiego de Grancey!
Gilbert pochylił głowę i zamyślił się.
— O czem pan tak myślisz? — zapytał były dependent.
— O panu... — odrzekł mąż Henryki, podnosząc głowę i patrząc mu w oczy.
— O mnie!
— Tak. Czy jesteś pan zdolnym do postanowień stałych?
— O ile tylko można nim być.
— I człowiekiem czynu?
— Jestem gotów na wszystko.
— Masz pan piękne nazwisko...
— Historyczne i bez skazy. Możesz pan sprawdzić... nie lękam się.
— Masz pan rodzinę?
— Nie mam nikogo. Ostatni członek mej rodziny zmarł przed rokiem. Jestem ostatnim z rodu.
— Posiadasz pan aspiracje?
— Jak jakie. Nie pragnę władzy lub jakiejkolwiek roli w polityce, ale chcę używać życia w całem znaczeniu tego wyrazu.
— Do tego potrzeba posiadać majątek.
— Dałem sobie słowo, że zdobędę, go i dotrzymam...
— Pańskie sumienie?
— Dość elastyczne.
— Skrupuły?
— Uważam je za bagaż zbyteczny.
— Serce?
— Zupełnie wolne i mam nadzieję, że pozostanie niem zawsze.
— Źródło dochodów?
— Wygrane w karty i należne mi od pana sto pięćdziesiąt tysięcy franków.
— Które wypłacę panu.
— Nie wątpię o tem.
— Gdybym uczynił pana posiadaczem dwustu tysięcy franków rocznego dochodu, czy ustąpiłbyś mi pan połowę?
— Z wdzięcznością... Ale jakim sposobem?
— Pomówimy o tem później — przerwał Gilbert. — Na teraz uregulujmy.
Rollin otworzył szufladkę biurka, wyjął paczkę biletów bankowych, odliczył z niej trzydzieści siedm tysięcy pięćset franków i rzekł:
— Oto masz pan czwartą część należności; a ponieważ pragnąłbym wycofać weksle, na ich miejsce więc wystawię panu trzy obligi na taką samą sumę.
Napisał je i podał vice-hrabiemu, który w zamian zabrał ze stołu pieniądze i zwrócił cztery weksle.
Gilbert po obejrzeniu ich zawołał zdziwiony:
— Ależ na nich nie ma cesyi!
— Niema, gdyż Duplat miał wówczas rękę złamaną i nie mógł pisać. Ale w tym wypadku główną rzeczą jest posiadanie. Zresztą cóż pana to obchodzi skoro papiery, tak mocno kompromitujące cię, są w twoich rękach? Rzecz bardzo naturalna, że winieneś vice-hrabiemu de Grancey. Co odpowiedziałbyś w danym razie, gdyby cię zapytano, jakim sposobem kryminalista Serwacy Duplat może być pańskim wierzycielem na sto pięćdziesiąt tysięcy franków?
Ze słów tych Gilbert wyprowadził wniosek, że ostatni potomek szlachetnego rodu Granceyów nie kupił, lecz skradł te weksle byłemu kapitanowi komuny.
Zresztą, mało go to obchodziło, czy vice-hrabia jest łotrem, i owszem, gdyż to ułatwiłoby mu wykonanie pewnego projektu.
Schował papiery do szufladki biurka i zamknął ją na klucz.
— A teraz, skoro uregulowaliśmy interes — rzekł Grancey — podajmy sobie dłonie.
— Jak przyjaciele.
— Tak, i wierzę, ze pozostaniemy nimi na długo. Obserwowałem cię panie Rollin i doszedłem do przekonania, że rozumiemy się i pasujemy do siebie.
— Jedność wytwarza siłę: związawszy się z sobą możemy być pewnymi najśmielszych przedsięwzięć.
— I ja tak myślę...
Graucey spojrzał na zegarek.
— Dwunasta — rzekł. — Czy śniadanie jadasz pan w domu?
— Nie.
— W takim razie zapraszam pana na nie.
— Przyjmuję.
— Dziękuję, podczas śniadania pomówimy o różnych sprawach i o przyszłości.
Gilbert kazał zaprządz do powozu i wpół godziny później wraz z nowym przyjacielem siedział w gabinecie „Cafe anglais“.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.