Róża i Blanka/Część trzecia/XXII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
— Z młodą dziewczyną! — powtórzył Gilbert zdziwiony.
— Liczącą lat siedmnaście lub ośmnaście, niewiadomo zkąd przybyłą i znaną tylko pod imieniem Róży.
— Róża! — wtrącił Duplat — imię to dałem jednej z córek Janiny Rivat, złożonej w merostwie jedenastego okręgu w maju 1871 r., nazajutrz po wzięciu Paryża przez wersalczyków.
— Do dyabła! — odrzekł Grancey — brzydkie rozwiązanie zagadki...
— Jeżeli ta Róża jest jej córką... jeżeli ona odszukała ją...
— To rzecz niemożliwa... — zarzucił Duplat. — Od kogo mogła dowiedzieć się, że odniosłem dziecko do merostwa? — Nie nabijajcie sobie głowy niepotrzebnemi strachami.. Nie jedna Róża na świecie... Na każdej ulicy znajdziecie ich tuziny... Czy widziałeś ją?
— Nie i będę unikał spotkania z nią.
— Dlaczego?
— Dziewczęta mają oczy przenikliwe, przeczucie i pamięć... Nie chciałbym by widziała mnie, gdyż w danym razie mogłaby być świadkiem, jeżeli nie wyrzekamy się zamiaru pozbycia się Janiny Rivat...
— Nietylko nie wyrzekamy się — rzekł Duplat — ale musimy śpieszyć się, gdyż zdaje mi się, że ta kobieta stanie się dla nas powodem nieszczęścia.
— I ja jestem tego zdania — poparł Grancey — ale nie znalazłem jeszcze sposobu.
Duplat wzruszył ramionami.
— Po co szukać kombinacji w fejletonach i romansach — odrzekł.
— Najlepiej iść prosto do celu... Jedno pchnięcie nożem w plecy, chociażby na ulicy — i sprawa skończona!
— Za nic w świecie — zawołał Grancey — naprzód, jestto sposób głupi, a powtóre niepraktyczny! W porze obecnej Janina Rivat opuszcza kościół około pół do szóstej. Z placu św. Sulpicyusza na ulicę Férou idzie się dwie minuty, ale wśród bardzo licznych przechodniów. Zabić w takich warunkach, byłoby rzeczą bardzo niebezpieczną. Z pewnością ujęliby... Potrzeba działać w mieszkaniu Janiny.
— Więc powiedz swój plan — rzekł Duplat.
— Warunek najpierwszy: musimy działać wszyscy trzej... każdy powinien mieć udział, ponieważ jest to interes wspólny. Plan mój jeszcze nie gotów, gdyż brak mi niektórych informacyj, ale jutro będziemy mogli oznaczyć już dzień. Powtarzam wam tylko, że trudności będą wielkie.
— Jakie trudności? — zapytał Duplat.
— Przedewszystkiem Janina powinna być w mieszkaniu samą.
— Czyż nie można upatrzeć takiej chwili?
— Można, ale jeszcze nie wiem kiedy.
— Skoro tak mało wiesz, więc po co wzywałeś nas?...
— Chciałem dowiedzieć się, czy trwacie w swym zamiarze.
— Niema co o to pytać!
Słowa Granceya: Musimy działać wszyscy trzej — przestraszyły Gilberta.
Lękał się mieszać do sprawy tak ryzykownej.
— Czy nie sądzicie, że trzy osoby łatwiej mogą skompromitować się, niż jedna?
Duplat i Grancey zrozumieli go i spojrzeli po sobie z uśmiechem.
— Boisz się pan? — zapytał ex-komunista.
— Umyjesz pan ręce później — dodał wice-hrabia — ale musisz je pierwej pobrudzić. Kto pomaga do spełnienia zbrodni myślami, powinien mieć odwagę pomódz czynem. Wierzę, że przyjemniej byłoby w chwili stanowczej pozostać w domu. Pójdziesz więc pan z nami, lub nie pójdziemy wcale.
Gilbert, widząc, że wszelka dyskusya z takimi zuchami byłaby bezowocną, odrzekł:
— Więc pójdę.
— Tak, to rozumiem.
Rozeszli się.
∗
∗ ∗ |
Mówiliśmy już, że Janina Rivat zajmowała na czwartem piętrze w podwórzu mieszkanie, złożone z dwóch pokoików i kuchenki.
Cała ta oficyna, obecnie restaurowana, zasłonięta była rusztowaniem, wznoszącem się aż do poddasza.
Janina, nie chcąc opuszczać domu, tak dogodnego dla niej z powodu blizkiego sąsiedztwa z placem św. Sulpicyusza, pomimo panującego nieładu, pozostała w mieszkaniu wraz z Różą.
Był już koniec listopada, ale trwająca pogoda pozwalała na prowadzenie robót budowlanych.
Mężczyzna, liczący około czterdziestu lat, z głową krótko ostrzyżoną i brodą siwą, z czarną teką pod pachą, wszedł na dziedziniec, obejrzał nagromadzone materyały i zaczął przyglądać się robocie.
— Musi być pomocnik budowniczego — szepnął jeden z mularzy do swego towarzysza. — Przyszedł sprawdzić wartość materyałów.
Mężczyzna, nazwany pomocnikiem budowniczego, wszedł na rusztowanie pierwszego piętra, uważnie rozejrzał się wokoło, następnie udał się na piętro drugie, trzecie, gdzie również zlustrował rusztowanie, wreszcie wkroczył na piętro czwarte.
Podszedł do okna mieszkania zajmowanego przez Janinę Rivat, lecz zapuszczone firanki nie dozwoliły mu zajrzeć do wnętrza.
Przez kilka chwil stał zamyślony, poczem zawrócił na kurytarz, zbliżył do drzwi Janiny i przyłożył do nich ucho.
Nie usłyszawszy żadnego szmeru, powolnym krokiem zeszedł na dół i udał się w stronę pałacu Luksemburskiego.
∗
∗ ∗ |
Właścicielka magazynu, dla którego pracowała Róża, znalazła się chwilowo w wielkim kłopocie, gdyż jedna z jej najlepszych robotnic zawiadomiła ją listownie, że z powodu choroby nie przyjdzie do zajęcia.
Robotnica ta miała powierzoną sobie robotę bardzo pilną i terminową.
Właścicielka zakładu, nie mając kim zastąpić jej, wezwała Różę.
Dziewczyna zasiadła natychmiast do roboty, o siódmej udała się na ulicę Férou, by zjeść obiad z Janiną, poczem wróciła znowu do zakładu, w którym miała pozostać do północy.
Następnego dnia już o godzinie siódmej rano była znowu w zakładzie.
Należało dobrze przysiąść fałdów, by ukończyć robotę przez ten drugi dzień i cześć nocy.
Dni były już krótkie i chociaż właściciel domu przy ulicy Féron pragnął jaknajprędzej ukończyć roboty mularskie — nie mógł przecież prowadzić ich przy świetle.
y
O godzinie piątej robotnicy opuścili zajęcia i głębokie milczenie zaległo cały dom.
Dziedziniec, którego brama miała być otwarta do godziny ósmej wieczorem, oświetlony był małą, o czerwonych szkłach latarnią, ustawioną na wielkim stosie gruzów.
Odźwierna przez oszczędność zagasiła gaz w całym domu.