Róża i Blanka/Część trzecia/XXIII
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Róża i Blanka |
Podtytuł | Powieść |
Data wyd. | 1896 |
Druk | S. Orgelbranda Synowie |
Miejsce wyd. | Warszawa |
Tłumacz | anonimowy |
Tytuł orygin. | La mendiante de Saint-Sulpice |
Źródło | Skany na Commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Tego wieczora gęsta mgła zalegała ulice Paryża.
Trzech mężczyzn, postępujących jeden za drugim, pochylonych, z twarzami zakrytemi od góry przez szerokie ronda kapeluszy, a z dołu szalikami, sięgającemi aż do nosa, wyszło z ogrodu Luksemburskiego i zwróciło się przez Vaugirard na ulicę Féron.
Byli to przebrani za robotników trzej sprzymierzeni: Gilbert Rollin, wice-hrabia Grancey i Serwacy Duplat.
Nadeszła chwila dokonania zbrodni.
Tego wieczora przeszkoda — Janina Rivat — miała być uprzątniętą.
Pora była dobrana doskonale: gęsta mgła nie dozwalała odróżnić przedmiotów, odległych o kilką kroków.
Drzwi w bramie domu były otwarte.
Weszli w dziedziniec.
Ustawiona na stosie gruzów latarnia rzucała słabe światełko jak gwiazda zamglona.
Musieli się ująć za ręce, by trafić do drzwi oficyny.
— Jest tu trzy schody — rzekł Grancey idący na przedzie — ostrożnie, żebyście się nie potknęli.
Gdy weszli na korytarz, zapalili ślepą latarkę i zaczęli wstępować na schody, powoli przesuwając się pod belkami rusztowań.
Na czwartem piętrze Grancey zatrzymał się pod zamkniętemi drzwiami i przyłożył do nich ucho.
— Tutaj mieszka — szepnął — słyszałem jakiś szmer muszą być w domu. Zanim dziewczyna nadejdzie przygotujemy zasadzkę, którą obmyśliłem.
— A jeżeli nie wyjdzie z powodu mgły? — zauważył Gilbert.
— Jeżeli nie wyjdzie, tem gorzej dla niej... Nie nasza będzie wina...
— Co to jest? — zapytał Duplat, wskazując tuż przy drzwiach otwarte, wychodzące na dziedziniec okno.
— To wejście na rusztowanie, przez które wejdziemy w chwili stanowczej, aby następnie również przez okno mieszkania dostać się do Janiny Rivat.
— Czy rusztowanie mocne?
— Niema niebezpieczeństwa. A teraz chodźmy na piąte piętro i zabierajmy się do roboty.
Robota ta polegała na wyjęciu śrub z podpory, na której spoczywała wyższa część rusztowania, wielce ciężka sama przez się i obciążona nadto naczyniami z cementem i zapasem cegieł.
Po upływie godziny robota była ukończoną.
Dość było pociągnąć przywiązany u góry sznurek, aby wyższa część rusztowania zawaliła się z czwartego piętra na dziedziniec.
— A teraz chodźmy na poddasze, odpocznijmy i porozmawiajmy trochę.
— Mów — rzekł Duplat, gdy znaleźli się w małej izdebce najwyższego piętra.
— Oto nasz program. Mieszkająca z Janiną dziewczyna wyjdzie ztąd na dziesięć minut przed ósmą, gdyż punkt o ósmej musi być w magazynie. Nieobecność jej potrwa najmniej trzy kwadranse. Gdy powróci wszystko już będzie zrobione.
— I zrobione dobrze! — szepnął Duplat.
— Przed odejściem jej staniemy na swych stanowiskach, a skoro ucichnie echo jej kroków, wejdziemy do mieszkania Janiny.
— Kto zada cios? — drżącym głosom zapytał Gilbert.
— Broń Boże używać noża! — odrzekł Grancey. — Ścisnąć dobrze za gardło, a gdy ostygnie, zaniesiemy ją na dziedziniec, pociągniemy sznurek, a wtedy zawali się rusztowanie i zmiażdży ją. Nikt nie domyśli się zbrodni, co najwyżej będzie odpowiedzialny przedsiębiorca za złe ustawienie rusztowania.
— A gdyby dziewczyna nie wyszła? — zapyta! Gilbert.
— Powiedziałem już, tem gorzej dla niej!
— Dwa trupy!...
— Po co te czułości! — Rzekł Duplat. — Jeżeli nie wyjdzie, więc i ją za gardło!
— Powinniśmy przewidzieć wszystko — zauważył Gilbert — Janina Rivat zna mnie i Duplata. Gdyby wskutek jakiegoś nieprzewidzianego wypadku nie udało się nam, w takim razie bylibyśmy zgubieni.
— Myślałem o wszystkiem — odrzekł Grancey, wyciągając z kieszeni trzy czarne jedwabne maski. — Nałożymy to na twarze i sam dyabeł nie pozna nas.
Grancey nie wiedział, że Róża wieczory spędzała w pracy w zakładzie i oczekiwał jej wyjścia, gdy tymczasem ona lada chwila miała już powrócić.
Spojrzał na zegarek i przekonawszy się, że już trzy kwadranse na ósmą, rzekł do towarzyszów:
— Nałóżcie maski i chodźmy... już czas.
Powoli zeszli na czwarte piętro, poczem Duplat przez otwarte okno przełazł na rusztowanie i zniknął w mgle, zaś Grancey i Rollin stanęli za stosem złożonych na korytarzu desek i cegieł.
Dwa kroki zaledwie dzieliły ich od drzwi mieszkania Janiny.
Grancey zakrył latarkę i schował ją do kieszeni.
— Za kwadrans przeszkoda będzie usuniętą i moje małżeństwo z Maryą Blanką stania się możliwem — szepnął do ucha drżącego ze strachu Gilberta.
A jednak człowiek ten dzielnie walczył w bitwie pod Montretout.
Bo też co innego jest nadstawiać pierś na kule nieprzyjacielskie, a co innego, widzieć w wyobraźni trójkątny nóż gilotyny.
Duplat, nachylony podszedł do okna mieszkania Janiny i zaczął rozglądać się w pokoju, ale przez muślinowe firanki nie mógł przyjrzeć się jej dokładnie.
Dopiero gdy zwrócona do niego twarzą zbliżyła się do okna, zdawało mu się, że ją poznał, pomimo siwych włosów i zmienionego oblicza.
— Nie widzę dziewczyny — pomyślał — zapewne jest w drugim pokoju.
Gdy Duplat czynił sobie tę uwagę, Janina podeszła do drzwi drugiego pokoju i utworzyła je.
W pokoju nie było nikogo.
— Co to znaczy? — pomyślał — do stołu nakryto, a jej niema... musiała więc wyjść... Janina jest sama, a my niepokoimy się jak głupcy, gdy tymczasem robota mogłaby być skończona oddawna. Trzeba ich powiadomić.
Prześliznął się pomiędzy słupami rusztowania i przez okno przelazł na korytarz.
Gilbert i Grancey z gorączkową niecierpliwością wyczekiwali chwili działania, zależnej od wyjścia Róży.
Obaj wytężali słuch na najmniejszy szmer, ale w mieszkaniu Janiny panowała cisza zupełna.
Nagle Gilbert uchwycił ramię Granceya.
— Czy słyszysz? — zapytał.
— Co takiego?
— Ktoś idzie po schodach.
— Prawda.
Rzeczywiście odgłos kroków zbliżał się coraz więcej.
— Ktoś idzie — mówił Grancey i widocznie tutaj, gdyż z wyjątkiem Janiny Rivat, nikt więcej nie mieszka w tym domu... Tem gorzej dla niego, że przychodzi nie w porę... Nie wejdzie.
Wyjął z kieszeni nóż i przygotował się do uderzenia.
— Co myślisz robić? — zapytał Gilbert głosem zdławionym.
— Zaraz zobaczysz.
W tej chwili sylwetka Duplata zarysowała się na framudze okna.
— Schowaj się — schowaj — szepnął przez zęby Grancey — ktoś idzie po schodach... Bądź w pogotowiu.
Duplat umknął.
Czyjeś lekkie kroki rozlegały się w ciemności, lecz zbliżały się ciągle.
W mieszkaniu Janiny zegar wybił godzinę ósmą.
Grancey dostrzegł postać kobiety.
Miał się już rzucić, lecz nagle powstrzymał się przerażony.
Otworzyły się drzwi i Janina z lampą w ręku stanęła na progu oświetlając twarz nadchodzącej w tej chwili Róży.
— Marya Blanka! — szepnął Grancey.
Nawet Rollin, złudzony dziwnem podobieństwem sióstr, nie mogąc zrozumieć co się stało, uczuł chwiejące się pod sobą nogi i oparł się na ramieniu swego towarzysza.
— Dobry wieczór, mamo Janino — rzekła Róża i wszedłszy do pokoju zamknęła drzwi za sobą.
— To ona... To Marya Blanka — powtarzał były dependent.
— To moja córka — szeptał Gilbert. — Jej twarz, jej głos, jej wzrok. Co to jest, co ona tu robi?... Czyżby... Muszę przekonać się natychmiast... chodźmy.
Grancey przywołał Duplata i rzekł:
— Sprawa na dziś chybiona...
— Z powodu?
— Marya Blanka przyszła do Janiny.
— Córka Rollina?
— Tak.
— To rzecz niemożliwa!
— Cicho i chodź z nami.
Pośpiesznie zeszli ze schodów i przez dziedziniec wydostali się na ulicę.
Na chodniku, Duplat, któremu najwięcej zależało na śmierci Janiny, odezwał się:
— Wytłómaczcie mi, gdyż nic tego wszystkiego nie rozumiem. Co się stało?... Janina była sama.... panna jej, zamiast wyjść, powróciła... Nie należało czekać do jej powrotu... w końcu dlaczego mówicie o Maryi Blance, córce Rollina.
— Powtarzam ci, że Marya Blanka weszła — odrzekł Grancey.
— Do Janiny Rivat! Nie rozumiem!... Więc to nie Róża?
— Jeżeli to Róża, to w takim razie jest tak podobną do Blanki, jak gdyby była jej siostrą bliźnięcą. Zaraz będą wiedział..
— Jakim sposobom?
— Wrócę do siebie i przekonam się, czy Blanka jest z matką.
— Nie możesz pan wracać w tem ubraniu i cały poplamiony wapnem — zauważył Grancey.
— Mała rzecz. Zmyślę jaką historyjkę. Wracaj pan do siebie z Duplatem i czekajcie na mnie. Przyjadę o jedenastej.
Odszedł, lecz napróżno szukał dorożki i pieszo musiał udać się do domu.
Gdy zadzwonił, odźwierny pociągnięciem sznurka otworzył drzwi i stanął w okienku loży by zobaczyć przybysza, ale Gilbert powiedział swoje nazwisko i korzystając z mgły, pośpiesznie przemknął się do mieszkania.
W przedpokoju nie zastał nikogo, służba bowiem spożywała obiad.
Zachwycony powodzeniem, nie spostrzeżony przez nikogo udał się do garderoby i zmienił ubranie.
Poczem udał się do saloniku, w którym Henryka po obiedzie przesiadywała wraz z córką.
Gdy otworzył drzwi, obie kobiety odwróciły się ku niemu.
Gilbert spostrzegłszy je siedzące obok siebie, drgnął ze zdumienia.
Więc to nie Marya Bianka była tam!...
Lecz w takim razie cóż to za dziewczyna tak podobna do niej?
— Czy chciałeś widzieć się zemną? — zapytała Henryka, zdziwiona tą niespodziewaną wizytą.
— Wiedziałem, żeś była cierpiącą, więc przyszedłem dowiedzieć się o twoje zdrowie.
— O moje zdrowie... — powtórzyła Henryka.
— Mógłby kto pomyśleć, że dziwi cię to... a przecież to rzecz naturalna.
— Rzeczywiście... Mam się jednakowo, ani lepiej, ani gorzej — jestem osłabioną... dziękuję ci za pamięć...
Pani Rollin mówiła to powoli, głosem cichym złamanym.
Blanka spoglądała na nią ze smutkiem...
— Powinnaś używać więcej ruchu... rozerwać się.
— Dokąd pojadę? i na co?
— Odetchnąć świeżem powietrzem, odwiedzić swych ubogich...
— Udzielam im jałmużnę.
— I Blanka nie powinna żyć jak zakonnica... W jej wieku rozrywka konieczna.
— Nie chcę opuszczać mamy — odrzekła dziewczyna.
— Rozumiem cię, aleś powinna uprosić matkę, aby codziennie wyjeżdżała na spacer.
— Nam dobrze tak — szepnęła pani Rollin. Pozwól nam urządzać się jak nam najdogodniej i sam żyj jak ci się podoba.
Gilbert nie mając żadnego powodu do przedłużenia wizyty, odszedł do siebie.
W pół godziny był już w mieszkaniu Granceya przy ulicy Caumartin.
— No i cóż — pośpiesznie zapytał były dependent.
— To nie Marya Blanka była na ulicy Féron.
— Jesteś pan pewnym?
— Najpewniejszym. Zastałem Blankę w domu przy matce.
— Skoro pan tak mówisz, więc wierzę. Ale co za dziwne podobieństwo!
— Rzeczywiście dziwne, lecz zrozumiale... Należy przypuścić, że Róża jest siostrą bliźnięcą Blanki...
— W takim razie Janina Rivat musiała odszukać jedno z swych dzieci. No byłby to wypadek spotykany tylko w romansach i melodramatach — zauważył Duplat.
— To być może — dorzucił Gilbert. — Należy się przekonać...
— A ja powiem, że należało zadusić je obie.
Gilbert wzruszył ramionami.
— Nie chodzi tu o zabijanie dla przyjemności. Zanim poweźmiemy postanowienie nowe, powinniśmy przedewszystkiem zdać sobie sprawę z grożącego nam niebezpieczeństwa, powinniśmy przekonać się, czy Róźa jest rzeczywiście córką Janiny Rivat i czy wspólny interes nie wymaga uprzątnięcia jej. Wtedy słusznie przysługiwać nam będzie prawo obrony; ale gdyby tak nie było, to po co powiększać liczbę ofiar...
— Widzę, że z pana dobry tchórz... — odrzekł Duplat. — Zresztą skoro panu tak chodzi o to, mogę dowiedzieć się.
— Jakim sposobem?
— Wprost zapytam się w biurze rady dobroczynności publicznej, co stało się z dzieckiem, złożonem przezemnie przed kilkunastu laty. Jeżeli przygarnięta przez Janinę Rivat dziewczyna jest jej córką, to tem gorzej dla niej, bo wdowa z pewnością nie omieszka powiadomić ją o porwaniu w dzieciństwie i wymienić moje nazwisko. A ponieważ wtedy i dziewczyna będzie dla nas niebezpieczną, należy więc uprzątnąć obie.
— Dobrze, dowiedz się, — zakonkludował Grancey.