Róża i Blanka/Część trzecia/XXI

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXI.

W kilka dni po zainstalowaniu się Róży przy ulicy Féron, Janina, spełniając jej życzenie, udała się do księdza d‘Areynes z zamiarem znalezienia za jego pośrednictwem pracy dla swej infirmierki.
— Rad jestem z twego przybycia — rzekł ksiądz, spostrzegłszy ją — gdyż chciałem już posyłać po ciebie by ci coś zaproponować.
— I ja, proszę księdza, przyszłam z prośbą.
— Pomówimy o tem. Powiedz mi przedewszystkiem jak idzie twój handel?
— Bardzo dobrze; daje mi nietylko utrzymanie lecz pozwala nawet robić oszczędności.
— Więc jesteś zadowoloną?
— Bardzo. Dzięki księdzu jestem prawie bogatą. Ach gdybym miała przy sobie moje córki.
— Nie trać nadziei! Kto wie co Bóg ci przeznaczył? Tymczasem chcę zaproponować ci taką rzecz: Zbliża się zima i nieraz dobrze zmarzniesz, pozostając cały dzień na odkryłem powietrzu pod portykiem kościoła... I dochód w sklepiku będzie mniejszy w tej porze roku. Otóż czy nie przyjęłabyś innego na ten czas zajęcia? Pracując w domu, unikniesz przeziębienia. Za nadejściem wiosny będziesz mogła znowu zasiąść przed kościołem.
— Jakież to zajęcie?
— Nadzór nad świecami w kaplicy Matki Boskiej i objaśnianie wiernych, pragnących ofiarować świecę. Osoba, pełniąca te obowiązki, odchodzi za dwa tygodnie. A ponieważ zapytywano mnie, czy nie znam kogo na jej miejsce, więc pomyślałem o tobie.
— Dziękuje księdzu z całego serca, ale...
— Nie przyjmujesz?
— Nie mogę. Wolę siedzieć pod portykiem, bo gdy okryję się dobrze, zimno mi nie dokuczy, a widok ludzi rozpędza moje smutne myśli. Tymczasem samotność i cisza kościelna jeszcze więcej przerażałyby mnie w rozmyślaniach bolesnych.
— Więc nie mówmy o tem. Jakiż ty miałaś interes?
— Wieczory stają się coraz dłuższe pragnęłabym znaleźć jaką pracą w domu.
— Bardzo dobrze. Dam ci parę listów do wielkich magazynów przedmiotów kościelnych przy ulicy Sévres. Udaj się tam, powiesz co możesz robić i dostaniesz robotę.
Ksiądz napisał dwa listy i wręczył Janinie.
Wdowa podziękowała i odeszła.
Nie zwlekając, jeszcze przed udaniem się do kościoła, zgłosiła się do jednego ze wskazanych sobie magazynów?
Przełożona zakładu po odczytaniu listu, rzekła.
— Pragnęłabym bardzo spełnić żądanie księdza d’Areyenes. Więc pani życzy sobie roboty do domu?
— Tak, pani.
— Mogę dać do haftowania ornaty i stuły... Zna pani tę robotę?
— To nie dla mnie, proszę pani.
— A dla kogo?
— Dla mojej córki przybranej, która nie robiła wprawdzie tego, ale haftuje ślicznie.
— Przyzna pani, że potrzebuję wiedzieć co ona potrafi i chciałabym ją widzieć przy robocie u mnie, w pracowni... Niech pani przyjdzie z nią wieczorem o ósmej, a może porozumiemy się.
Janina pożegnała przełożoną magazynu i udała się do sklepu drugiego, ale spotkało ją niepowodzenie, gdyż roboty do domu nie dawano tam wcale.
Z twarzą smutną wróciła do domu.
— Znalazłam dla ciebie robotę — oświadczyła Róży — ale nie wiem czy zgodzisz się na warunki...
I powtórzyła jej rozmowę z przełożoną.
— To rzecz niemożliwa — rzekła Róża. — Nie mogę pokazywać się na ulicy, gdyż mógłby mnie spotkać jaki przyjezdny mieszkaniec Blois...
— Niepotrzebnie się obawiasz — odparła Janina. — Ulica Sévres, przy której położony jest ten magazyn, blizko ztąd, a zakrywszy twarz woalką mogłabyś przyjść bezpiecznie. Skoro nie chcesz nie będę nalegała, lecz w takim razie musisz wyrzec się roboty w domu, gdyż każdy, powierzając ją, zapragnie wiedzieć co potrafisz robić.
Róża zamyśliła się; była zbyt inteligentną, by nie pojmowała słuszności argumentu Janiny.
— Więc dobrze, pójdę — odrzekła.
O godzinie ósmej udały się obie do magazynu przy ulicy Sévres.
Przełożona zakładu, zobaczywszy artystyczną robotę Róży, bez namysłu powierzyła jej pracę do domu i przyrzekła zapłatę sowitą.
Obie kobiety miały już byt zabezpieczony, gdy spółka Rollin, Grancey i Duplat postanowiła „uprzątnąć“ Janinę.
Grancey podjął się przygotować zasadzkę i nie tracąc czasu, zaraz nazajutrz po widzeniu się z Rollinem i Duplątem zabrał się do dzieła.
Przedewszystkiem należało dowiedzieć się, gdzie mieszka Janina, o której godzinie wychodziła z mieszkania i o której wracała, następnie obeznać się z najdrobniejszemi szczegółami jej życia i zwyczajami i dopiero posiadając takie wiadomości, ułożyć odpowiedni plan.
Uprzątnąć kogoś bez wzbudzenia podejrzenia policy! — rzecz niełatwa.
Niema sensu popełniać zbrodnię nie mając pewności, że uniknie się niebezpieczeństwa.
Zabić dziś, by jutro pójść pod gilotynę — potrafi każdy głupiec.
Tak rozumował Grancey, postanawiając działać z jak największą ostrożnością i rozwagą.
Nie spieszył się też z ułożeniem planu, pojmował bowiem dobrze, że lepiej zwlec nieco, niż pośpiechem narażać sprawę.
Odkrycie mieszkania Janiny nie przedstawiło żadnej trudności.
Grancey ubrał się skromnie, nałożył na nos okulary niebieskie i około godziny jedenastej przed południem udał się do kościoła św. Sulpicyasza.
Janina Rivat zajmowała już miejsce pod portykiem.
Grancey z opisu udzielonego mu przez Gilberta, poznał ją odrazu, a będąc bystrym obserwatorem dostrzegł niejakie podobieństwo do Maryi Blanki.
Wszedł do kościoła, obejrzał obrazy i wyszedł drzwiami bocznemi.
Siedzi sama jedna — myślał — może nie chodzi na śniadanie do domu i zapewne wraca dopiero przed wieczorem.
Odszukał w pobliżu restauracyę, wszedł do niej i usadowił się na straży przy oknie.
Janina przed udaniem się do kościoła zjadała śniadanie zwykle w domu i zabierała z sobą koszyk z posiłkiem popołudniowym.
Grancey z okna, przy którym obserwował ją, widział jak spożywała.
Przekonawszy się, że wniosek jego trafny, t. j. że wdowa nie opuści kościoła przed wieczorem, wyszedł z restauracyi, przespacerował się pod galeryą Odeonu, zaszedł do pałacu Luksemburskiego, wypił kawę, przejrzał kilka dzienników i przed nadejściem nocy wrócił na plac przed kościołem św. Sulpicyusza w zamiarze zajęcia obserwacyjnego stanowiska u okna restauracyi.
Ale było to już zbytecznem, gdy nadszedł bowiem, Janina układała swój towar w skrzynię, którą, ustawiwszy następnie na wózku, pociągnęła go do remizy przy ulicy Féron.
Grancey postępował za nią w oddaleniu dwudziestu kroków.
Gdy wdowa wciągnęła wózek w dziedziniec domu przy ulicy Féron, Grancey zanotował w pamięci jego numer i i oddalił się.
Sledząc ją jeszcze przez dwa dni następne w takiż sam sposób, przekonał się, że sposób życia wdowy był niezmienny i powtarzał się każdego dnia ze ścisłością zegara.
Pozostawało teraz dowiedzieć się, na którem piętrze położone było mieszkanie Janiny.
Była to rzecz nieco trudniejsza, ale nie dla takiego mistrza w sztuce podstępów, jakim był wicehrabia Grancey.
W sobotę, o godzinie drugiej po południu, młody ksiądz, w sutannie i z brodą, dowodzącą, iż był członkiem Missyi zagranicznej, zjawił się przed lożą odźwiernej domu nr. 6 przy ulicy Féron.
— Co ksiądz sobie życzy? — z uszanowaniem zapytała wielka przyjaciółka Janiny Rivat.
— Należę do sekretaryatu arcybiskupstwa — odrzekł — i otrzymałem polecenie zasiągnięcia poufnych wiadomości o osobie bardzo gorąco zaleconej arcybiskupowi, a mieszkającej w tym domu. Chodzi o powierzenie tej osobie misyi dość ważnej...
— Jestem gotowa udzielić księdzu wszelkich informacyj. Zresztą o wszystkich lokatorach moich mogę mówić tylko z pochwałami. Niech ksiądz będzie łaskaw wejdzie do loży i spocznie.
— Dziękuję. Rozmowa nasza będzie krótką. Wszak tutaj mieszka wdowa Janina Rivat?
— Ach, więc to o nią chodzi?
— Tak.
— Mieszka tu już od pięciu miesięcy. To bardzo dobra kobieta, proszę księdza. Proteguje ją ksiądz d‘Areynes, jałmużnik z la Roquette.
— Wiemy o tem, jak również i to, że zasługuje na, tę opiekę, ale potrzebujemy szczegółów jej życia.
— Biedna kobieta wiele wycierpiała w życiu...
— I to wiadome nam; lecz chodzi nam nie o przeszłość, a o czas bieżący.
— Mogę tylko powiedzieć, że zajmuje się sprzedażą przedmiotów służących do nabożeństwa, na co otrzymała pozwolenie od księdza d‘Areynes. Nie wiele zarabia, a mimo to pomaga jeszcze innym.
— Zapewne najwięcej przesiaduje w domu?
— Codziennie o godzinie ósmej rano udaje się ze swym wózkiem do kościoła św. Sulpicyusza i wraca do domu przed nocą.
— Jak wielkie jest jej mieszkanie?
— Zajmuje dwa pokoiki i kuchenkę na piętrze czwartem, z oknami wychodzącemi na dziedziniec.
— Czy mieszka sama?
— Dawniej mieszkała sama, ale od siedmiu tygodni ma przy sobie pewną młodą dziewczynę, niejaką Różę, robotnicę, liczącą może ośmnaście lat.
— A zkąd ona pochodzi?
— Nie wiem. Przybyła tu pewnego wieczora, na pół żywa z utrudzenia i tak osłabiona, że zdołała tylko zapytać o Janinę Rivat i padła zemdlona.
— Pani Rivat znała ją?
— Znała, proszę księdza i była tak uszczęśliwioną zobaczywszy ją, że płakała z radości.
— Mówisz pani, że nazywa się Róża?
— Tak, proszę księdza.
— Nie znasz pani jej nazwiska?
— Nie ma go podobno, ale nie wiem napewno.
— Nie wie pani zkąd przybyła?
— Nie wiem, ale podobno z daleka.
— Czy ta dziewczyna zajmuje się czem?
— Haftuje dla jednego z magazynów przy ulicy Sévres.
— Więc wychodzi na cały dzień?
— Nie, gdyż dają jej robotę do domu, którą raz lub parę razy na tydzień odnosi wieczorem do magazynu.
— O której godzinie?
— O ósmej. Ale nie zatrzymuje się nigdzie, pędzi jak strzała.
— Pani Rivat nie odprowadza jej?
— Nie, gdyż w tym czasie jest zajęta przygotowaniem obiadu.
Ksiądz zapisał w notatniku kilka objaśnień odźwiernej i schowawszy go do kieszeni, rzucił wzrokiem na dziedziniec, na którym złożone były deski, materyały budowlane i narzędzia mularskie, pod ścianą zaś wznosiło się rusztowanie.
— Macie, widzę robotników — zauważył ksiądz niby od niechcenia.
— A tak, proszę księdza. Obecnie pracują mularze, później będą robili blacharze, robotnicy z zakładu gazowego i malarze. Przez kilka miesięcy potrwa ten nieład. Wszyscy lokatorzy od dziedzińca wyprowadzili się, z wyjątkiem pani Rivat. Dom był tak zrujnowanym, że groził zawaleniem się, właściciel więc musiał przystąpić do robót.
— Więc pani Rivat pozostała sama jedna?
— Prosiła o to, gdyż jej tu wygodnie. Gdy jakie sąsiednie mieszkanie będzie już gotowe, przeprowadzi się do niego, a tymczasem wyrestaurują jej lokal. Ale teraz pozbawiona jest światła i wody, gdyż zamknięto i rury gazowe i wodociąg.
— Robotnicy zaczęli już robotę?
— Od trzech dni.
Ksiądz wyszedł z loży i wkroczył na dziedziniec, a za nim udała się i odźwierna.
Podniósł wzrok na czwarte piętro, na którem w jednem oknie były firanki.
— To zapewne tam mieszka ta wdowa z ową dziewczyną?
— Tam, proszę księdza.
— Dziękuję pani za udzielono mi wskazówki. Wszystkie one przemawiają za tą kobietą. Niech pani nie zapomina, że rozmowa nasza była poufną i nikt nie powinien wiedzieć o niej.
— Niech ksiądz będzie spokojnym.
Ksiądz pożegnał odźwierną i pojechał de biura telegraficznego, zkąd, pod adresem Gilberta Rollina i Juliusza Servaize wyprawił dwie jednobrzmiące depesze:
„Dziś o dziewiątej wieczorom, ulica Caumarten. Gaston.“
Czytelnicy oddawna zapewne w księdzu tym poznali fałszywego wice-hrabiego de Grancey.
Spólnicy jego nie zaniedbali na oznaczoną godzinę stawić się na wezwanie.
— Cóż nowego? — zapytał Rollin — chciałeś pan zapewne udzielić nam wiadomości o Janinie Rivat?
— Tak jest. Rzecz okazuje się nie tak łatwa jak zdawało się i dla tego przed powzięciem postanowienie wezwałem was na naradę.
— Cóżeś pan dowiedział się.
— Zachodzą okoliczności, których nie przewidywaliśmy... Janina Rivat, zwana w swojej dzielnicy Zebraczką od św. Sulpicyusza, mieszka przy ulicy Féron Pod nr. 6, w domu obecnie restaurowanym, przepełnionym robotnikami i rozmaitemi materyałami budowlanemu. Okoliczność ta znakomicie ułatwiłaby wykonanie naszego planu, gdyby nie pewna trudność...
— Jaka?
— Janina od kilku tygodni mieszka z jakąś młodą dziewczyną.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.