Róża i Blanka/Część trzecia/XX

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XX.

— Zgadzam się na to — odrzekł Duplat — mimo to zostanę w Paryżu, dopóki nie uregulujemy naszych rachunków. W kwestyi tej postanowię później, ale chcę odebrać swoje pieniądze. Mam do czynienia z wami dwoma, a przypuszczam, iż nie uważacie mnie za takiego mazgaja, bym dał się wam oszukać. Otóż, jeżeli krępuję was, tem gorzej... Zapłaćcie, a przestanę krępować.
Gilbert chciał odpowiedzieć, lecz Grancey nie pozwolił mu.
— Wypłacę ci sto pięćdziesiąt tysięcy franków, ale potrzebuję wiedzieć wszystko, potrzebuję wyjaśnić sytuacyę. Jakim sposobem p. Rollin został twoim dłużnikiem? Jaką usługę wyświadczyłeś mu za tak pokaźną sumę? Odpowiedz mi wyraźnie, bez wybiegów.
Duplat wzrokiem pytającym spojrzał na męża Henryki, ale ten nic nie odrzekł.
— Och! och! — z uśmiechem rzekł były dependent — widocznie spowiedź niełatwa. Porzućcie ten wstyd fałszywy! Powiedziałem przed chwilą, że tworzymy doskonale dobraną trójkę zuchów, wolnych od przesądów... Nie powinniśmy więc mieć sekretów między sobą... Czy chcecie, bym wam pomógł?... Mówiliście o dzieciach porwanych Janinie Rivat... Otóż chyba nie mylę się, przypuszczając, że właśnie porwanie to jest węzłem, łączącym was z sobą i że sto pięćdziesiąt tysięcy franków były nagrodą za te dzieci?
— Rzeczywiście — odrzekł Duplat — tak było.
— W takim razie rozumiem wszystko, a testament hrabiego d’Areynes jest kluczem do całej zagadki. Potrzeba było dziecka, któreby odziedziczyło majątek, gdyż pańskie zmarło i zakopane zostało w piwnicy przy ulicy Servan. Zastąpiłeś je pan innem, dostarczonem przez Duplata.
— Tak... — odrzekł Gilbert więcej gestem, niż głosem.
— Tym sposobem panna Marya Blanka, pańska córka, jest w rzeczywistości córką Janiny Rivat.
— Tak... — potwierdził Rollin.
— Do dyabła! Ależ w takim razie, kochany kolego Serwacy, p. Rollin ma zupełną słuszność. Jeżeli Joanna Rivat dowie się, że to ty skradłeś jej dzieci i jeżeli jaki świadek dowiedzie ci tego, to nie chciałbym być w twojej skórze; a nadto zawarta pomiędzy mną a p. Rollinem umowa nie może przyjść do skutku. Zaślubiłbym chętnie pannę Maryę Blankę, prawą córkę państwa Rollinów, ale nie mogę zaślubić córki podstawionej, dopóki będzie żyła jej matka rzeczywista!...
— Wierzę, że obecność moja jest dla was niebezpieczną — odrzekł Duplat.
— Więc opuść pan Paryż.
— Ani myślę. Pozostanę, ale dla tego, by ocalić pana.
— By mnie ocalić? — powtórzył Gilbert.
— I jednocześnie wyświadczyć przysługę naszej spółce, gdyż sądzę, iż zgodzicie się na przemianowanie naszych stosunków pieniężnych na dobre i solidne Towarzystwo anonimowe z kapitałem, wynoszącym kilka milionów franków.
— Nie rozumiem — mruknął Gilbert.
— A ja domyślam się — rzekł Grancey.
— Dowodzi to wysokiego stopnia twej inteligencyi!... A teraz wyjaśnię wam. Nie trudno pojąć, dlaczego p. Gilbert Rollin wybrał na zięcia czcigodnego wicehrabiego de Grancey, znanego poprzednio pod skromnem nazwiskiem Gastona Depréty. Pragnął on, żeniąc go z panną Maryą Blanką, podzielić się z nim jej dochodami. Ale na przeszkodzie do tego może stanąć Janina Rivat. Otóż postarajmy się, aby Janina Rivat nie mogła nam szkodzić.
— Jaki będzie twój udział? — zapytał były dependent.
— Bardzo skromny... jak i moje gusta.
— W cyfrze?
— Dwieście pięćdziesiąt tysięcy franków, rozumie się, oprócz należnych mi stu pięćdziesięciu tysięcy.
— Czyli razem: czterysta tysięcy.
— Tak... Posiadając je, będę już mógł żyć od biedy...
— W jakich terminach płatne?...
— Po twoim ślubie, gdy, otrzymawszy plenipotencyę od żony, będziesz mógł rozporządzać jej majątkiem. Do tego czasu zadowolę się niewielką zaliczką.
— Co o tem myślisz, kochany teściu? — zapytał Grancey.
— Nim odpowiem, pragnąłbym wiedzieć, do czego, pan zmierzasz?
— Do urzeczywistnienia naszego projektu, to jest do mego ożenienia się z Maryą Blanką i jak trafnie domyślił się nasz towarzysz Duplat, do podziału majątku mej żony przyszłej.
— Cóż więc myślicie uczynić dla osiągnięcia tego celu?
— Uprzątnąć przeszkodę — dodał Duplat.
— Przeszkodą jest Janina Rivat.
— Więc uprzątnąć Janinę Rivat.
— Zamierzacie popełnić zbrodnię! — szepnął Gilbert przestraszony.
— Nie lękaj się pan. Nikt o niej nie myśli: Trzeba być głupcem, by odważać się na zbrodnię, gdy tyle wypadków zdarza się codziennie. Weź pan pierwszy lepszy dziennik i przeczytaj: Wiadomości różne.
— Interesa nasze są związane z sobą — wtrącił Grancey. — Nie mamy innego wyjścia i musimy odważyć się na to, chyba że chcesz pan zerwać z nami.
— Nie zrywam — — odrzekł Gilbert — ale uważam, że wymagania Duplata są zbyt uciążliwemi.
— Uciążliwemi! — zawołał ex-kapitan. — A to zabawne! Zapominasz pan, że mogę cały interes postawić na dobrej drodze, albo zepsuć! Nie wymagaj pan odemnie rabatu! Powiedziałem cenę ostateczną! Czterysta tysięcy franków, bo inaczej... stracicie wszystko!
— Znowu gadasz głupstwa — rzekł Grancey.
A zwróciwszy się do Gilberta, dodał:
— Nie targuj się pan. Rola Duplata w naszej spółce będzie ważną i niebezpieczną. Interes jego jest, zarazem interesem naszym. Sprawiedliwa więc rzecz, by został dobrze wynagrodzonym.
— Powiedziałeś bardzo rozumnie! — zawołał Duplat.
— Ja zgadzam się na jego warunki — mówił dalej Grancey — i pan dobrze uczynisz, przyjmując je. Daj mu pan dwieście tysięcy franków, a drugie dwieście dam ja.
— Ha, skoro nie może być być inaczej... — mruknął Gilbert.
Duplat zatarł ręce.
— Więc spółka ukonstytuowana, panie Rollin? — zapytał.
— Dobrze.
— W takim razie należę do was duszą i ciałem. Nie obawiajcie się Janiny Rivat... Uważajcie ją za nieistniejącą...
— Co pan zamierzasz uczynić z nią?
— Nie wiem jeszcze... pomyślę...
— Pomyślimy nad tem razem — rzekł Grancey. — Biorę ją pod swój nadzór sekretny. Duplat nie powinien narażać się na spotkanie z nią i niech unika okolicy kościoła św. Sulpicyusza. Poproszę cię tylko, kochany teściu, o bliższe szczegóły, abym mógł przygotować wypadek, którego ma się stać ofiarą.
— Niewiele mogę dodać nad to, co powiedziałem — odrzekł Gilbert. — Ma sklepik pod portykiem św Sulpicyusza... Była obłąkaną przez siedmnaście lat... Zresztą, dość często przychodzi do mojej żony po jałmużnę.
— Więc ona widuje się z panią Rollin! — zawołał Grancey przestraszony.
— Widuje się... i to, co o niej mówiłem, wiem od mojej żony.
— Mówiła o swych córkach?
— Mówiła.
— Czy jesteś pan pewnym, że pani Rollin niczego nie domyśla się?
— Jestem najpewniejszym. Jakim sposobem może podejrzewać, skoro nie wie, iż córka jej zmarła?
— To prawda, ale najmniejsza rzecz może wywołać w niej podejrzenie. Śpieszmy się więc!
— I ja jestem tego zdania — poparł Duplat. — Ale przedewszystkiem uregulujemy mój rachunek.
— Jaki?
— Naprzód czternaście tysięcy franków.
— Masz słuszność — odrzekł Grancey.
Wyjął z kieszeni pugilares, odliczył czternaście papierków tysiącfrankowych i podał je Duplatowi.
Ten odliczył je powtórnie i chowając rzekł:
— Nie powinienem ci dziękować, gdyż zwracasz tylko moją własność, lecz w każdym razie przyjm podziękowanie. A teraz dajcie zaliczkę na nową sprawę.
— Ile? — zapytał Gilbert.
— Dziesięć tysięcy franków.
— Na rachunek przyrzeczonej przez nas sumy?
— Rozumie się.
Gilbert wyjął z biurka dziesięć biletów bankowych i wręczył Duplatowi, który dołączył je do poprzednich.
— A teraz, kochani spólnicy, — rzekł, podając obie dłonie — czekam waszych rozkazów.
I oddalił się zadowolony.
— Trzyma nas w rękach — odezwał się Grancey do Gilberta. — Nie mogliśmy nic zrobić bez niego i dobrześmy uczynili, kupiwszy go sobie.
— Drogo kosztuje to nas...
— Trudno, mój drogi, kto chce coś zarobić musi czasem i stracić.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.