Róża i Blanka/Część trzecia/XXV

<<< Dane tekstu >>>
Autor Xavier de Montépin
Tytuł Róża i Blanka
Podtytuł Powieść
Data wyd. 1896
Druk S. Orgelbranda Synowie
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz anonimowy
Tytuł orygin. La mendiante de Saint-Sulpice
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


XXV.

Po chybionym zamachu na życie Janiny, Gilbert Rollin udał się do swej posiadłości Lamorlaye, gdzie posiadał stajnie i obok nich domek mieszkalny, w którym często przebywał dla odpoczynku, lub gdy potrzebował samotności.
Nie posiadając pieniędzy, nie mógł zjawić się w podarowanym swej kochance pałacyku przy ulicy Prony; wyścigi zawiodły go, w grze również doznawał niepowodzenia.
Dostawcy, nieotrzymując należności, zasypywali go listami, nieraz bardzo niegrzecznemu i grozili procesami.
Po przybyciu do Lamarlaye listów takich zastał cały stos.
Część nocy spędził na obliczaniu długów i zsumowawszy je, przestraszył się cyfry.
Położył się dopiero o trzeciej nad ranem, lecz nie mógł zasnąć i z bólem głowy, złamany, wstał o siódmej.
Zaledwie ubrał się, zaanonsowano mu kilkanaście oczekujących go osób: kupców, dostawców paszy, rymarzy, i innych wierzycieli, zniecierpliwionych ciągły zwloką i nigdy niedotrzymywanemi obietnicami.
Wyszedł do nich, by porozumieć się, lecz sprawa była trudna.
Zawiedzeni wierzyciele, zapominając najpospolitszych form grzeczności, nietylko nie wierzyli nowym obietnicom, lecz wprost nazywali go oszustem i niechcieli zgodzić się na układy. Wkońcu zmęczeni sporem, przystali na dwutygodniową zwlokę, z zagrożeniem, że po tym terminie przyślą komorników.
Gilbert odetchnął i po dwóch dniach pobytu w Lamorlaye powrócił do Paryża.
Spodziewał się zastać jaką wiadomość od Granceya i Duplata, lecz obaj nie dali o sobie znaku życia.
Znalazł za to kilka listów od wierzycieli paryzkich.
Rzucił je w ogień i zły zadzwonił na lokaja.
— Czy pani w domu, zapytał.
— Leży chora... Panna Blanka wzywała wczoraj, doktora Germain, który był u pani i później chciał widzieć się z panem.
— Kiedy doktór będzie znowu?
— Zapewne dzisiaj...
— Dobrze, możesz odejść.
O godzinie jedenastej przybyli jednocześnie, stosownie do umowy, dr. Germain i Lucyan Kernoäl, Gilbert usłyszawszy dźwięk dzwonka, uchylił firankę i poznał d-ra Germain.
— Dwóch — szepnął... więc będzie narada. Henryka musi być chora naprawdę... Doktór chciał wczoraj widzieć się zemną, trzeba poczekać.
Henryka, czując się tego dnia nieco lepiej, wstała wcześniej i siedząc w saloniku wraz z Blanką, machinalnie przerzucała kartki jakiejś książki.
Weszła pokojowa i zaanonsowała wizytę doktora.
Blanka pragnąc rozmówić się z nim przed widzeniem się jego z matką, wyszła pośpiesznie.
Zobaczywszy Lucyana krzyknęła z radości.
— I pan przybył! — rzekła zarumieniona, podając mu rękę.
— Przybyłem wraz z doktorem — odrzekł.
— Dziękuję panu doktorowi. Sprawił mi pan, wielką przyjemność...
— Jak się ma nasza chora?
— Trochę lepiej. Odzyskała pamięć, gdyż przed chwilą rozmawiała zemną o Lucyanie.
— Jak przepędziła noc?
— Dość spokojnie, a dziś rano wstała o ósmej.
— Tak wcześnie! W jakiem jest usposobieniu?
— Z początku była w dobrem, ale później z mojej winy uniosła się?
— Cóż to było?
— Byłam tak nieostrożną, że wspomniałam o moim ojcu.
— Czy możemy wejść?
— Proszę panów.
— Niech doktór idzie sam — rzekł Lucyan — ja wejdę później, gdyż chciałbym przekonać się jakie wrażenie na chorej sprawi moje przybycie.
Blanka weszła z doktorem do salonu.
— Kochana mamo — rzekła, podchodząc do niej — przybył doktór.
Henryka spojrzała wzrokiem błędnym i nie poznała go.
W tej chwili wszedł Lucyan Kernoöl.
Pani Rollin spostrzegłszy go, zdziwiła się, następnie namarszczyła brwi, jak gdyby szukała czegoś w pamięci.
Po chwili rozpogodziła twarz i kładąc mu obie dłonie na ramieniu, zawołała.
— Lucyan! — Więc ty w Paryżu? a ja myślałam, żeś za oceanem, wraz z ojcem.
I przez chwilę jaśniejące w jej oczach światło przygasło znowu.
Blada, z drżącemi rękami, opadła na fotel i błędny wzrok utkwiła w przestrzeń.
— To obłąkanie — pomyślał Lucyan — i zdaje się nieuleczalne...
Doktór Germain usiadł obok Henryki i przemówił do niej, ale nie odrzekła mu, nawet nie słyszała słów jego.
Z kolei przemówił Lucyan, lecz również nie otrzymał odpowiedzi.
Obaj lekarze wyszli do sąsiedniego pokoju na naradę.
— Cóż pan myślisz o tem? — zapytał Lucyan.
— Zdaje mi się, że niema nadziei ocalenia, chyba, że pomogłaby kuracya specyalna, mamy tu bowiem wypadek nie anemii mózgowej, lecz przejściowego paraliżu mózgu.
— Więc doktór radzi pomieścić chorą w domu zdrowia?
— Tak.
— Daruje pan doktór, że ośmielę się wyrazić zdanie odmienne. Przewiezienie do szpitala obłąkanych wywołałoby wrażenie, którego powinniśmy unikać wszelkiemi środkami. Przed chwilą i mnie zdawało się, że niema nadziei. Ale teraz jestem innego przekonania sądzę, że naradziwszy się znajdziemy sposób złagodzęnia rozdrażnienia nerwowego i powstrzymania rozwoju choroby. Tymczasem, jeżeli oddalimy chorą od jej otoczenia i pozbawimy dotychczasowego sposobu życia zwiększymy jej rozdrażnienie i utracimy jedną z największych szans pomyślnej kuracyi, mianowicie obecność Maryi Blanki i jej troskliwość, jakiej chora nie znajdzie w żadnym domu zdrowia. Niech mi doktór wierzy, jeżeli pani Rollin może być uratowaną, to tylko z pomocą Maryi Blanki.
— Biedne dziecko nie będzie miało sił wydołać temu zadaniu.
— Znajdzie je w swem przywiązaniu.
— Być może, ale pozostawiając chorą w domu, nie usuniemy głównego powodu jej cierpienia.
— Jakiego?
— Alboż nie słyszał pan, co panna Blanka powiedziała, że pani Rollin uniosła się na wzmiankę o jej mężu?
— Prawda — szepnął Lucyan — on jest głównym powodem jej choroby. No, ale można przemówić, do jego serca, powiedzieć mu, że stan zdrowia pani Rollin jest groźnym i obecność jego przy niej pogorsza go i czyni bezskutecznemi nasze usiłowania.
— To rzecz bardzo delikatna i trudna...
— Nie odważy się pan powiedzieć mu tego?
— Powiem, ale potrzeba to uczynić bardzo ostrożnie.
Lekarze porozumieli się co do systemu kuracyi, dr Germain napisał receptę i udzielił odpowiednich wskazówek Maryi Blance.
Następnie oświadczyli lokajowi, iż pragną zobaczyć się z panem domu.
Gilbert spostrzegłszy wchodzących do gabinetu, udając zdziwienie zawołał:
— Nasz kochany doktór i pan Kernoël! Nie spodziewałem się wizyty tak przyjemnej! Co się stało, że od tak dawna nie był pan u nas? Ktoś panu źle poradził...
Lucyan zrozumiał, że ostatnie słowa wyrażone były pod adresem ks. d‘Areynes.
— Jestem w tym wieku — odrzekł chłodno, — że nie potrzebuję cudzych rad. Dr Germain wezwał mnie na naradę, przybyłem więc tem chętniej, że zawsze byłem przyjmowany w tym domu życzliwie, za co jestem bardzo wdzięcznym. Nie przychodziłem od dość dawna, bo nie miałem czasu... Dziś przybyłem tylko jako lekarz i jako taki prosiłem o widzenie się z panem w celu pomówienia o stanie zdrowia pani Rollin.
— Jestem na rozkazy panów — odrzekł Gilbert, wskazując gościom krzesła. — Niech panowie spoczną i raczą powiedzieć mi o co chodzi. Wiem, że żona moja jest cierpiącą, ale nie przypuszczałem, by stan jej zdrowia był tak poważnym, że aż wymagał konsultacyi.
— Stan zdrowia pani Rollin — rzekł dr Germain — jest niebezpieczny.
— Cóż to za choroba?
— Anemia mózgu.
— Anemia mózgu! — powtórzył Gilbert z udanem zdziwieniem. — Co pan mówi!
— Bardzo smutną prawdę — wtrącił Lucyan — i jeżeli nie przedsięweźmiemy wszelkich środków dla usunięcia jej, to może przejść w obłąkanie.
— I panowie jesteście pewni? — pytał z rozpaczą. — Żonie mojej grozi takie niebezpieczeństwo?
— Wszystkie objawy wskazują to.
— Ale panowie macie nadzieję uleczyć ją?
— Mamy, jeżeli pan zechce nam dopomódz.
— Uczynię wszystko co odemnie zależy. Niech panowie powiedzą mi co mam robić, a zastosuję się ściśle.
— Nie obrazi się pan, jeżeli będziemy mówili otwarcie?
— Wysłucham wszystkiego bez gniewu.
— Otóż, ażeby pani Rollin mogła być wyleczoną, należy oszczędzić jej wszelkiego wzruszenia, wszelkiego podrażnienia.
— Zdaje mi się, że to rzecz bardzo łatwa.
— Rzeczywiście, łatwa, ale zależy ona od pana.
— Odemnie?
— Z powodów, o których nie chcę mówić i wskutek często powtarzających się sporów, chora nasza pozbawiona została spokoju domowego. Od tego też czasu datują pierwsze objawy jej cierpień. Nerwy jej zostały podrażnione, mózg pobudzony wywoływanemi przez pana scenami gwałtownemi. Pan jest sprawcą choroby, na panu też ciąży obowiązek przyjścia nam z pomocą...
— A więc? — zapytał Gilbert.
— Potrzeba, aby obecnością swoją nie wywoływał pan w chorej wzruszenia. Potrzeba, by pan unikał spotykania się z nią.
— Więc pani Rollin nienawidzi mnie tak dalece, że na mój widok może dostać obłąkania?
— Nie sądzę, by nienawidziła, ale wiadomo mi i że wymienione w jej obecności imię pańskie drażni ją w wysokim stopniu. Stwierdzamy fakt jako lekarze i wskazujemy jego skutki.
— Dobrze — rzekł Gilbert powstając — jakkolwiek zalecenie panów jest dla mnie bardzo przykre, spełnię je jednak.
— Dziękujemy panu — odrzekł Lucyan — i w takim razie ręczymy za pomyślny skutek kuracyi.
Obaj lekarze opuszczali pałac przekonani, że Gilbert dotrzyma danego im słowa.
Tego dnia Gilbert obiadował w domu, a ponieważ Henryka po odejściu lekarzy zasnęła, więc tylko Marya Blanka siadła z ojcem do stołu.
— Widziałem się z doktorem Germain i Lucyanem — rzekł do niej — i dowiedziałem się, że matka twoja jest cierpiącą.
— Rzeczywiście — odrzekła Blanka — jest bardzo chorą.
— Jak ma się w tej chwili?
— Po odejściu lekarzy uspokoiła się nieco i zasnęła.
— Czy zapisali lekarstwo?
— Zapisali i mama wzięła już jednę dozę.
— Czy leży w łóżku?
— Nie, siedzi w fotelu.
— Chciałbym pomówić z nią, gdy się przebudzi.
Blanka usłyszawszy te słowa przestraszyła się.
— Nie wiem — odrzekła zmieszana — mama chwilami traci pamięć... może nie pozna ojca, a i dr Germain zalecił mi nikogo nie wpuszczać do mamy.
— Nikogo? — powtórzył Gilbert.
— Tak, proszę ojca.
— Nawet mnie?
— Doktór nie wspominał o ojcu...
Gilbert z tych słów wywnioskował, że Blanka nie wiedziała o zastrzeżeniu doktora względem niego.
Reszta obiadu przeszła w milczeniu.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Xavier de Montépin i tłumacza: anonimowy.