Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień dwudziesty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom II
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 20. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ DWUDZIESTY.

Przepędziliśmy poranek w oczekiwaniu na ludzi których naczelnik wysłał był po papiery Velasqueza do Venty i zdjęci mimowolną ciekawością wpatrywaliśmy się w drogę którą mieli powracać. Sam tylko Velasquez, znalazłszy na pochyłości skały kawał tablicy szyfrowej, wygładzonej przez deszcz, pokrył ją cyframi X’ami i Y’psylonami.
Napisawszy massę liczb, zwrócił się do nas i zapytał dla czego tak się niecierpliwiliśmy? Odpowiedzieliśmy, że powodem tego były jego papiery które nie przybywały. Odrzekł nam, że to niecierpliwienie się o jego papiery dowodziło dobroci naszych serc i że jak tylko pokończy swoje rachunki, przyjdzie niecierpliwić się razem z nami. Poczem dokończył swoich równań i zapytał na co czekaliśmy z dalszą podróżą?
«Ależ, Mości geometro Don Pedro Velasquez — rzekł kabalista — jeżeli sam nigdy się nie niecierpliwiłeś, musiałeś czasami stan ten spostrzegać w drugich?»
«W istocie — odparł Velasquez — często uważałem w drugich niecierpliwość i zawsze sądziłem że musiało to być nieprzyjemne uczucie wzrastające z każdą chwilą, ale tak że nigdy nie można było dokładnie odznaczyć prawa tego postępu. Jednakowoż można ogólnie powiedzieć, że jest ono w stosunku przeciwnym do siły bezwładności. Ztąd ja będąc dwa razy trudniejszym od was do wzruszenia, dopiero za godzinę będę miał jeden stopień niecierpliwości, wtedy gdy wy staniecie już na drugim. Rozumowanie to da się zastosować do wszystkich namiętności, które można uważać jako siły poruszające.»
«Zdaje mi się — rzekła Rebeka — że pan doskonale znasz sprężyny serca ludzkiego i że geometrya jest najpewniejszą drogą do szczęścia.»
«To poszukiwanie szczęścia — odparł Velasquez — według mego zdania może być uważanem jako rozwiązanie równania najwyższego stopnia. Znasz pani ostatni wyraz i wiesz że jest wypadkiem wszystkich pierwiastków, ale za nim wyczerpiesz dzielniki, przychodzisz do liczby pierwiastków urojonej. Tymczasem dzień mija w ciągłej roskoszy rachowania i obliczania. To samo ma się z życiem, przychodzisz także do ilości urojonych które brałaś za rzeczywistą wartość, ale tymczasem żyłaś a nawet działałaś. Działanie zaś jest powszechnem prawem natury. W niej nic nie próżnuje. Zdaje ci się że ta skała spoczywa, gdyż ziemia na której leży, przedstawia oddziaływanie wyższe od jej ciśnienia; ale gdybyś pani mogła podłożyć nogę pod skałę, natychmiast przekonałabyś się o jej działalności.»
«Ale uczucie nazywane miłością — rzekła Rebeka — czyliż także może być ocenionem za pomocą rachunku? Tak np. zapewniają że ścisłość pożycia zmniejsza miłość w męzczyznach, gdy tym czasem w kobietach ją powiększa. Możeszże pan mi to wytłumaczyć?»
«Zagadnienie które pani mi podajesz — odpowiedział Velasquez — dowodzi że jedna z dwóch miłości bieży w postępie powiększającym, druga zaś w zmniejszającym. Tym sposobem musi znaleźć się taka chwila, w której kochankowie będą zupełnie równo, w tym samym stopniu się kochać. Odtąd kwestya wchodzi w teoryą de maximis et minimis i zagadnienie może być wyobrażonem pod postacią linji krzywej. Wymyśliłem nader przyjemne rozwiązanie dla wszelkich zagadnień tego rodzaju. Przypuśćmy naprzykład że X.....»
Gdy Velasquez właśnie przyszedł do tego miejsca swej analizy, spostrzeżono wysłańców powracających z Venty którzy przynosili papiery. Velasquez wziął je, przejrzał z uwagą i rzekł: «Odzyskałem wszystkie moje papiery wyjąwszy jednego, który wprawdzie nie jest mi nader potrzebnym, ale który mocno mnie zajmował podczas tej nocy zakończonej pod szubienicą. Mniejsza o to, niechcę bynajmniej was zatrzymywać.»
Ruszyliśmy w drogę i postępowali przez znaczną część dnia. Gdyśmy się zatrzymali, towarzystwo zebrało się w namiocie naczelnika i po wieczerzy prosiło go aby raczył dalej ciągnąć opowiadanie swoich przygód, co też uczynił w tych słowach:

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

Zostawiliście mnie z straszliwym wicekrólem który mi rozpowiadał o stanie swego majątku.
«Pamiętam bardzo dobrze — rzekł Velasquez — majątek ten wynosił sześćdziesiąt milionów, dwadzieścia pięć tysięcy sto sześćdziesiąt jeden piastrów.»
«Nieinaczej,» odpowiedział cygan, po czem tak dalej mówił:
— Jeżeli wicekról przestraszył mnie w pierwszej chwili spotkania, uląkłem się jeszcze bardziej gdy mi oznajmił, że wykłuto mu igłą węża który owijał jego ciało szesnaście razy i kończył się na wielkim palcu u lewej nogi.
Nieuważałem więc na to wszystko co mi mówił o swoim majątku, ale natomiast ciotka Torres zebrała całą odwagę i rzekła: «Majątek wasz JOPanie jest zapewne wielki, ale też i dostatki tej oto młodej osoby muszą być znaczne.»
«Hrabia Rowellas — odparł wicekról — rozrzutnością swoją, głęboką szczerbę uczynił w swoim majątku i chociaż podjąłem się wszystkich kosztów processu, niemogłem jednak wydobyć jak tylko szesnaście plantancyi w St. Domingo, dwadzieścia dwie akcyi w kopalni srebra w St. Lugar, dwanaście we współce filipińskiej, pięćdziesiąt sześć w Assiento i inne niektóre drobne przedmioty. Dziś więc cała summa wynosi zaledwie, mniej więcej dwadzieścia siedm milionów podwójnych piastrów.» Tu wicekról przyzwał swego sekretarza, kazał mu przynieść szkatułkę z kosztownego indyjskiego drzewa i ukląkłszy na jedno kolano, rzekł: «Córko zachwycająca matki której nie przestałem dotąd uwielbiać, racz przyjąć owoc trzynastoletnich trudów, gdyż tyle czasu potrzebowałem na wydobycie tego dobra z rąk twoich chciwych pokrewnych.» Z początku chciałem przyjąć szkatułkę z wdzięcznym uśmiechem, ale myśl że u moich nóg klęczał człowiek który rozbił tyle głów indyjskich, przytem wstyd odgrywania roli przeciwnej mojej płci, nareszcie sam nie wiem jakie pomieszanie sprawiło że ledwie nie postradałem zmysłów; ale ciotka Torres, której odwagę dziwnie podniosło dwadzieścia siedm milionów podwójnych piastrów, pochwyciła mnie w objęcia i porywając szkatułkę, z poruszeniem może nieco zbyt niepowstrzymanej chciwości, rzekła do wicekróla: «JOPanie, ta młoda osoba nigdy nie widziała klęczącego przed sobą męzczyzny. Racz pozwolić aby oddaliła się do swoich pokojów.» Wicekról pocałował mnie w rękę, następnie ofiarując ramię zaprowadził do moich pokojów. Znalazłszy się sami, zamknęliśmy drzwi na dwa rygle i tu dopiero ciotka Torres oddała się uniesieniom najżywszej radości, całując po tysiąc razy szkatułkę i dziękując niebu za zapewnienie Elwirze nietylko przyzwoitego ale i świetnego losu.
Wkrótce potem zastukano do naszych drzwi i wszedł sekretarz wicekróla w raz z urzędnikiem sądowym. Spisali papiery znajdujące się w szkatułce i zażądali od ciotki de Torres świadectwa jako je odebrała. Co do mnie zaś, dodali że ponieważ byłam małoletnią, podpis mój był wcale niepotrzebnym.
Wtedy, gdy znowu zamknęliśmy się, rzekłem do obu ciotek: «Wprawdzie los Elwiry jest już zabezpieczonym, ale jakże wprowadzimy fałszywą pannę Rowellas do Teatynów, prawdziwą zaś gdzie znajdziemy?»
Zaledwie wymówiłem te słowa gdy obie damy zaczęły gorzko narzekać. Ciotce Dalanosa zdawało się że już mnie widzi w rękach oprawców, pani de Torres zaś drżała o swego syna i synowicę, na myśl o niebezpieczeństwach jakie zagrażały biednym dzieciom, błądzącym bez schronienia i pomocy. Wszyscy w głębokim smutku rozeszliśmy się na spoczynek. Długo marzyłem nad sposobami wydobycia się z kłopotu; mogłem uciec, ale wicekról natychmiast wysłałby za mną pogoń. Zasnąłem nie znalazłszy żadnego środka, a tymczasem byliśmy tylko o jeden dzień oddaleni od Burgos.
Nazajutrz znowu nic nie wymyśliłem. Wsiadłem do lektyki, wicekról zaś jechał konno przy moich drzwiczkach, przeplatając zwykłą surowość rysów, sam niewiem jakiemi czułemi uśmiechami, których widok krew mi ziębił w sercu. Tak przybyliśmy do ocienionego źródła, gdzie zastaliśmy wieczerzę przygotowaną dla nas przez mieszczan z Burgos.
Wicekról wysadził mnie z lektyki, ale zamiast poprowadzenia na miejsce gdzie był stół nakryty, odłączył się od towarzystwa, posadził mnie w cieniu i siadłszy obok mnie rzekł: «Zachwycająca Elwiro, im więcej mam szczęście zbliżania się do ciebie, tem bardziej przekonywam się że niebo przeznaczyło cię na ozdobienie wieczora życia burzliwego, poświęconego dla dobra kraju i sławy mego króla. Zapewniłem Hiszpanji posiadanie archipelagu filipińskiego, odkryłem połowę nowego Mexyku, i przymusiłem do posłuszeństwa niespokojne plemiona Inkasów. Ciągle tylko walczyłem o życie, z falami oceanu, zmiennością klimatu lub zjadliwemi wyziewami otwieranych przezemnie kopalni. I któż mi wynagrodzi najpiękniejsze lata mego życia? Mogłem poświęcić je spoczynkowi, słodkim uniesieniom przyjaźni lub uczuciom stokroć jeszcze przyjemniejszym. Jakkolwiek potężnym jest król Hiszpanji i Indyi, przecież cóż może dla wynagrodzenia mnie uczynić? Ta jednak nagroda spoczywa w twoich rękach nieporównana Elwiro. Jeżeli połączę los twój z moim, nic mi nie pozostanie do życzenia. Pędząc dni tylko na odkrywaniu nowych stron twojej pięknej duszy, będę szczęśliwy jednym twoim uśmiechem i przepełniony radością najmniejszym dowodem przywiązania jaki raczysz mi okazać. Obraz tej spokojnej przyszłości która nastąpi po burzach jakich w życiu doznałem, do tego stopnia mnie zachwyca że postanowiłem tej nocy przyśpieszyć chwilę naszego połączenia. Teraz opuszczam cię piękna Elwiro, jadę czemprędzej do Burgos gdzie przekonasz się o skutkach mego pośpiechu.» To mówiąc wicekról przykląkł, pocałował mnie w rękę, wskoczył na konia i w czwał pogonił ku Burgos. Niepotrzebuję opisywać wam stanu duszy w jakim się znajdowałem. Oczekiwałem najnieprzyjemniejszych wypadków, które wszystkie kończyły się na niemiłosiernem oćwiczeniu mnie na podwórzu OO. Teatynów. Poszedłem złączyć się z dwoma ciotkami które posilały się, chciałem opowiedzieć im nowe oświadczenia wicekróla, ale usiłowania moje były nadaremne. Nielitościwy marszałek naglił mnie do zajęcia miejsca w lektyce; musiałem mu być posłusznym.
Przybywszy do bram Burgos, zastaliśmy pazia przyszłego mego małżonka który nam oznajmił że czekano na nas w pałacu arcybiskupim. Zimny pot, który wystąpił mi na czoło, upewnił mnie że jeszcze żyję, gdyż z resztą bojaźń pogrążyła mnie w taki stan bezwładności że dopiero stanąwszy przed arcybiskupem przyszedłem do siebie. Prałat ten siedział w obszernem krześle naprzeciwko wicekróla. Duchowieństwo zasiadało niższe siedzenia, znaczniejsi mieszkańcy Burgos stali obok wicekróla, w głębi zaś komnaty spostrzegłem ołtarz przygotowany do obrzędów. Arcybiskup wstał, pobłogosławił mnie i pocałował w czoło.
Miotany tysiącznemi uczuciami które dręczyły mnie wewnętrznie, upadłem do nóg arcybiskupa i wtedy jak gdyby natchniony niewiem jaką przytomnością umysłu zawołałem: «Przewielebny ojcze, miej litość nademną, ja chcę być zakonnicą, tak jest pragnę zostać zakonnicą!» Potem oświadczeniu, które obiło się o uszy całego zgromadzenia, uznałem za potrzebne zemdleć. Podniosłem się ale znowu padłem w objęcia obu ciotek które same ledwie mogły utrzymać się tak dalece były wzruszone. Otworzywszy nieco oczy, ujrzałem że arcybiskup w postawie pełnej uszanowania stał przed wicekrólem i zdawał się oczekiwać na jego zamiary.
Wicekról poprosił arcybiskupa aby zasiadł na swojem miejscu i zostawił mu czas do namysłu. Arcybiskup usiadł i wtedy spostrzegłem twarz mego znakomitego wielbiciela która, surowsza niż kiedykolwiek, przybrała wyraz będący w stanie przestraszenia najśmielszych. Wtedy, dumnie kładąc kapelusz na głowę, rzekł: «Moje inkognito skończone — jestem wicekról Mexyku — arcybiskup niech raczy siedzieć na swojem miejscu.»
Wszyscy powstali z uszanowaniem, wicekról tak dalej mówił:
«Czternaście lat, dziś właśnie mija, panowie, jak bezczelni potwarcy roznieśli pogłoskę jakobym ja był ojcem tej młodej osoby. Niemogłem w ówczas znaleźć innego środka zmuszenia ich do milczenia jak poprzysiężenie, że gdy dojdzie stosownych lat, pojmę ją za żonę. Podczas gdy wzrastała we wdzięki i cnoty, król łaskawy na moje usługi, podwyższał mnie od stopnia do stopnia i nareszcie zaszczycił godnością która mnie zbliża do tronu. Nadszedł czas spełnienia mojej obietnicy, prosiłem króla o pozwolenie przybycia do Hiszpanji dla ożenienia się i rada Madrycka odpowiedziała przychylnie z warunkiem jednak, że tylko do chwili małżeństwa będę piastował wicekrólewską godność. Zarazem niepozwolono mi jak o pięćdziesiąt mil zbliżać się do Madrytu. Łatwo zrozumiałem że należało mi wyrzec się albo małżeństwa albo łaski monarszej, ale przyrzekłem święcie — niebyło więc nad czem się zastanawiać. Ujrzawszy zachwycającą Elwirę, zdało mi się że niebo chciało mnie sprowadzić z drogi zaszczytów i obdarzyć nowem szczęściem spokojnych roskoszy domowych, ale ponieważ to zazdrosne niebo wzywa do siebie duszę której ludzie nie są godni, oddaję ją więc wam, każcie ją zawieźć do klasztoru Annonciady, gdzie niechaj natychmiast wstąpi do nowicyatu. Ja napiszę do króla prosząc go o pozwolenie przybycia do Madrytu.»
Po tych słowach, straszliwy wicekról, pożegnał ręką obecnych, ze srogiem spojrzeniem wcisnął kapelusz na oczy i udał się do swojej karety przeprowadzony przez arcybiskupa, urzędników, duchowieństwo i cały swój orszak. My zostaliśmy sami w komnacie oprócz kilku zakrystyanów którzy rozbierali ołtarz. Natenczas wciągnąłem obie ciotki do przyległej izby i poskoczyłem do okna w nadziei że znajdę jaki sposób ucieczki i uniknięcia klasztoru.
Okno wychodziło na obszerne podwórze z wodotryskiem w środku. Spostrzegłem dwóch chłopców, oszarpanych i umierających ze znużenia którzy gasili pragnienie. Poznałem na jednym z nich suknie które oddałem był Elwirze i zarazem ujrzałem ją samą. Drugim chłopcem oszarpanym był Lonzeto. Krzyknąłem z radości. Czworo drzwi było w naszej izbie; pierwsze które otworzyłem wychodziły na schody, prowadzące na podwórze gdzie znajdowali się nasze włóczęgi. Czemprędzej pobiegłem po nich i ciotka Torres, ledwie że nie umarła z radości ściskając swoje dzieci.
W tej chwili usłyszeliśmy arcybiskupa który odprowadziwszy wicekróla, wracał aby kazać mnie zawieźć do klasztoru Annonciady. Zaledwie miałem dość czasu rzucić się na drzwi i zamknąć je na klucz. Ciotka moja zawołała że młoda osoba znowu w padła w mdłości i niemogła widzieć nikogo. Z pośpiechem, drugi raz przemieniliśmy suknie, związano głowę Elwirze jak gdyby była zraniła się padając i zasłonięto jej tym sposobem dla większej niepoznaki, całą prawie twarz.
Gdy wszystko było już w pogotowiu, wymknąłem się z Lonzetem. Arcybiskup już był wyszedł, ale zostawił swego suffragana który zaprowadził do klasztoru Elwirę i panią de Torres. Ciotka Dalanosa udała się do gospody «las rosas» gdzie mi naznaczyła była schadzkę i gdzie najęła wygodne mieszkanie. Przez ośm dni cieszyliśmy się tylko szczęśliwem zakończeniem tej przygody i śmieliśmy się ze strachu jakiego nas nabawiła. Lonzeto który przestał już być mulnikiem, mieszkał z nami pod własnem nazwiskiem syna pani de Torres.
Ciotka moja kilka razy chodziła z odwiedzinami do klasztoru Annonciady. Ułożono że Elwira z razu okaże niepowściągnioną chęć zostania mniszką, że jednak ten zapał powoli będzie ostygał, że nareszcie opuści klasztor i wtedy udadzą się do Rzymu, prosząc o pozwolenie dla niej zaślubienia swego ciotecznego brata.
Wkrótce dowiedzieliśmy się że wicekról przybył do Madrytu i przyjęty był z wielkiemi zaszczytami. Król nawet raczył pozwolić mu przeprowadzenie majątku i tytułów na imię synowca, syna tej samej siostry którą był niegdyś przyprowadził do Villaca, i wkrótce potem odjechał na zawsze do Ameryki.
Co do mnie, zdarzenia tej nadzwyczajnej podróży, zwiększyły jeszcze lekkomyślne moje skłonności do włóczęgostwa. Z wstrętem przemyśliwałem o chwili w której mieli mnie zamknąć w klasztorze Teatynów, ale ojciec mojej ciotki żądał tego, trzeba więc było po wszystkich zwłokach na jakie tylko zdołałem się zdobyć, poddać się przeznaczeniu. —
Gdy tak mówił naczelnik cyganów, jeden z jego podwładnych przyszedł zdawać mu sprawę z dziennych czynności. Każdy z nas czynił swoje uwagi nad tak dziwną przygodą; ale kabalista przyrzekł nam daleko ciekawsze rzeczy, które usłyszymy od Żyda wiecznego tułacza i zaręczył że nazajutrz niezawodnie ujrzymy tę nadzwyczajną osobę.

KONIEC TOMU DRUGIEGO.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.