Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień trzydziesty trzeci

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 33. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ TRZYDZIESTY TRZECI.

Ruszyliśmy w pochód i wkrótce spostrzegliśmy Żyda który złączył się z nami i tak dalej opowiadał swoje przygody.

DALSZY CIĄG HISTORYI ŻYDA WIECZNEGO TUŁACZA.

Wzrastaliśmy więc nie pod oczyma zacnego Delliusa, który ich nie miał, ale pod opieką jego roztropności i przewodnictwem jego mądrych rad. Odtąd ośmnaście wieków upłynęło a wiek mój dziecinny jest jedynym o którym z przyjemnością wspominam.
Kochałem Delliusa jak własnego ojca i szczerze przywiązałem się do mego towarzysza Germana. Często jednakże z tym ostatnim wiodłem żwawe spory, zwłaszcza w przedmiocie religijnym. Napojony surowemi zasadami synagogi, ciągle mu powtarzałem: «Twoje bałwany mają oczy ale nie widzą, mają uszy ale nie słyszą, złotnik je ulał i myszy się w nich gnieżdżą.»
Germanus odpowiadał mi zawsze, że nieuważano wcale bałwanów za bogów i że nie miałem żadnego pojęcia o religji Egipcyan.
Słowa te często powtarzane wzbudziły we mnie ciekawość; prosiłem Germana aby namówił kapłana Cheremona do udzielenia mi kilku nauk jego religji, co musiało nastąpić pod tajemnicą, gdyż w razie gdyby synagoga była o tem posłyszała, bez zawodu byłbym ściągnął na siebie przeklęstwo. Cheremon bardzo kochał Germana, przystał na jego prośbę i następnej nocy udałem się do altany przytykającej do świątyni Izydy. Germanus przedstawił mnie Cheremonowi który posadziwszy mnie obok siebie, złożył ręce, na chwilę pogrążył się w myślach i w języku dolno-egipskim, który doskonale rozumiałem, zaczął odmawiać następującą modlitwę.

MODLITWA EGIPSKA.

«Wielki Boże, ojcze wszystkich,
Święty Boże który objawiasz się twoim,
Jesteś świętym który wszystko stworzył słowem,
Jesteś świętym którego natura jest obrazem.

Jesteś świętym którego nie natura stworzyła.
Jesteś świętym, potężniejszym od wszelkiej potęgi.
Jesteś świętym wyższym od wszelkiej wyniosłości.
Jesteś świętym lepszym od wszelkiej pochwały.
Przyjm łaskawie ofiarę mego serca i słów moich.
Jesteś niewysłowionym a milczenie jest twoim głosem.
Wytępiłeś błędy przeciwne prawdziwej świadomości.

Utwierdź mnie, daj mi siłę i pozwól przystąpić do twojej łaski tym którzy pogrążeni są w niewiadomości, jak równie tym którzy poznali cię i są przez to moimi braćmi a twojemi dziećmi.

Wierzę w ciebie i głośno to wyznaję.
Wznoszę się do życia i do światła.

Pragnę uczestniczyć do twojej świętości, ty bowiem zapaliłeś we mnie tę żądzę.»


Gdy Cheremon odmówił swoją modlitwę, obrócił się do mnie i rzekł: «Widzisz moje dziecię, że my równie jak wy uznajemy jedynego Boga który słowem swojem stworzył świat. Modlitwa jaką słyszałeś, wyciągnięta jest z Pimanderu, księgi którą przypisujemy trzykroć wielkiemu Thotowi, temu samemu, którego dzieła obnaszamy uroczyście w naszych processyach. Posiadamy dwadzieścia sześć tysięcy zwojów przypisywanych temu filozofowi, który miał żyć przed dwoma tysiącami lat. Ponieważ jednak tylko naszym kapłanom wolno je przepisywać, być może zatem że większa część dodatków wychodzi z pod ich pióra. Wreszcie we wszystkich pismach Thota, przebija się ciemna i dwuznaczna metafizyka, którą można różnemi sposoby tłumaczyć. Poprzestanę więc na wyłożeniu ci powszechnie przyjętych dogmatów i najwięcej zbliżających się do zasad Chaldejczyków. Religie, równie jak wszystkie rzeczy tego świata, ulegają ciągłemu i powolnemu działaniu, które bezustannie usiłuje odmienić ich formy i istotę, tak że po kilku wiekach ta sama religia przedstawia wierze ludzkiej całkiem odmienne zasady, allegorye, których myśli ukrytej nie podobna odgadnąć, lub dogmata którym ogół wierzy zaledwie przez połowę.
Nie mogę zatem zaręczyć że cię nauczę dawnej religji, której uroczyste obchody możesz widzieć przedstawione na płaskorzeźbach Ozymandysa w Tebach, wszelako powtórzę ci nauki moich mistrzów tak jako wykładam je moim uczniom.
Przedewszystkiem uprzedzam cię abyś nigdy nie przywiązywał się ani do obrazu ani do godła, lecz abyś wnikał w myśl w nich ukrytą. Tak naprzykład, ił przedstawia to wszystko co jest materyalnem. Bożek siedzący na liściu lotusowym i płynący po ile, wyobraża myśl która spoczywa na materyi wcale jej nie dotykając. Jestto godło jakiego użył wasz prawodawca gdy mówił że «duch Boży unaszał się nad wodami». Utrzymują że Mojżesz był wychowanym przez kapłanów z miasta Onu czyli Heliopolis, jakoż w istocie wasze obrzędy bardzo zbliżają się do naszych. Równie jak wy, my także mamy rodziny kapłańskie, proroków, zwyczaj obrzezania, wstręt do wieprzowiny i wiele tym podobnych punktów wspólnych.»
Gdy Cheremon domawiał tych słów, jeden z kapłanów Izydy, uderzył godzinę oznaczającą północ. Mistrz oznajmił nam że pobożne obowiązki wzywały go do świątyni, ale że możemy nazajutrz wieczorem powrócić.
Wy sami, dodał Żyd wieczny tułacz, wkrótce przybędziecie na nocleg, pozwólcie więc abym odłożył na jutro dalszą część mojej historyi. —
Po odejściu włóczęgi zacząłem zastanawiać się nad jego słowami i zdało mi się, że odkryłem w nim wyraźną chęć osłabienia u nas zasad naszych religji, a tem samem popierania zamiarów tych którzy pragnęli abym moją przemienił. Wszelako dobrze wiedziałem co honor nakazywał mi w tym względzie, i byłem mocno przekonanym o bezskuteczności wszelkich usiłowań w tym celu.
Tymczasem przybyliśmy na spoczynek i posiliwszy się jak zwykle, korzystaliśmy z wolnego czasu naczelnika i prosiliśmy go aby dalej raczył opowiadać, co też uczynił w tych słowach:

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.
Gdy tak młody Soarez uwiadomił mnie o historyi swojej rodziny, zdawał się być zmorzony snem, ponieważ zaś wiedziałem ile spoczynek był mu potrzebnym do odzyskania zdrowia, prosiłem go więc aby odłożył dalszy ciąg swych przygód na noc następną. W istocie spał dość dobrze. Następnej nocy wydał mi się znacznie zdrowszym, atoli nie mógł jeszcze zasnąć, prosiłem go więc aby ciągnął dalej opowiadanie i biedny chory tak zaczął mówić.
DALSZY CIĄG HISTORYI LOPEZA SOAREZ.

Powiedziałem ci że mój ojciec zabronił mi przybierać tytuł «Don», dobywać szpady i wdawać się ze szlachtą, nadewszystko zaś wchodzić w jakiekolwiek stosunki z rodziną Moro. Mówiłem ci także o niepowściągnionym popędzie jaki miałem do czytania romansów. Wbiłem więc sobie dobrze w pamięć przestrogi mego ojca, poczem obszedłem wszystkich księgarzy Kadyxu aby zaopatrzyć się w ten rodzaj dzieł z których, zwłaszcza w podróży, obiecywałem sobie niewypowiedzianą przyjemność.
Nareszcie wsiadłem na mały statek kupiecki i muszę wyznać że z radością opuściłem naszą suchą, spaloną i zakurzoną wyspę. W drodze nie mogłem dość nacieszyć się widokiem kwiecistych brzegów Andaluzyi, wpłynąłem do Guad-al-quiviru i wylądowałem w Sewilli.
Czarujące okolice między Sewillą a Kordową, malownicze położenia gór Sierra Moreny, pasterskie obyczaje Mauszegów, wszystko co widziałem, dodawało wdzięku ulubionym moim książkom. Roztkliwiałem moją duszę, karmiłem ją wymarzonemi i tęsknemi uczuciami tak dalece, że przybywszy do Madrytu, kochałem się już szalenie chociaż nie znałem jeszcze przedmiotu moich uwielbień.
Stanąwszy w stolicy, zatrzymałem się pod krzyżem maltańskim. Południe wybiło i niebawem zastawiono mi obiad, następnie zacząłem rozkładać moje rzeczy, jak to zwykli czynić podróżni zaraz po wprowadzeniu się do nowego mieszkania. Śród tego usłyszałem jakiś szmer przy zamku od drzwi. Poskoczyłem i otworzyłem nieco gwałtownie, ale opór jakiego doznałem przekonał mnie że musiałem kogoś potrącić. W istocie, ujrzałem za drzwiami człowieka dość porządnie ubranego który nos sobie z krwi ocierał. «Señor Don Lopez — rzekł mi nieznajomy — dowiedziałem się na dole w gospodzie o przybyciu zacnego syna, znakomitego Gaspara Soareza i przychodzę złożyć mu moje uszanowanie.»
«Mości panie — odpowiedziałem — jeżeli poprostu chciałeś wejść do mnie, byłbym otwierając nabił ci guz na głowie, ale to odrapanie nosa dowodzi że zapewne musiałeś go pan trzymać przy zamku.»
«Wyśmienicie — zawołał nieznajomy — podziwiam pańską przenikliwość. Nie mogę utaić że pragnąc zaznajomić się z panem, chciałem zawczasu powziąść niejakie wyobrażenie o pańskiej powierzchowności i byłem w zachwyceniu na widok szlachetnej postawy z jaką chodziłeś po pokoju i układałeś twoje rzeczy.»
Po tych słowach, nieznajomy wcale nieproszony wszedł do mnie i tak dalej mówił: «Señor Don Lopez! widzisz we mnie znakomitego potomka rodziny Busqueros ze starej Kastylji, której nie należy mieszać z innymi Busquerami rodem z Leonu. Co do mnie, znany jestem pod nazwiskiem Don Roque Busquera, ale odtąd pragnę tylko odznaczać się mojem poświęceniem dla usług jaśnie wielmożnego pana.»
Przypomniałem sobie na ówczas przestrogi mego ojca i rzekłem: «Señor Don Roque, muszę ci wyznać że Gaspar Soarez, którego jestem synem, żegnając się ze mną, zabronił mi raz na zawsze przybierania tytułu «Don» oraz rozkazał abym nigdy nie wdawał się z żadnym szlachcicem. Ztąd pojmujesz señor, że niepodobna mi będzie korzystać z jego łaskawej dla mnie uprzejmości.»
Na te słowa Busqueros przybrał poważną postać i rzekł: «Wyrazy te waszej wielmożności stawiają mnie w nader przykrem położeniu, albowiem mój ojciec umierając, jak najuroczyściej rozkazał mi abym zawsze dawał tytuł «Don» znakomitym kupcom i o ile możności szukał ich towarzystwa. Widzisz zatem Señor Don Lopez, że tylko kosztem mego posłuszeństwa dla mego ojca możesz słuchać rozkazów twego i im bardziej będziesz mnie unikał, tem bardziej ja jako dobry syn, muszę usiłować narzucać ci się z moją osobą.» Busqueros zmieszał mnie tą uwagą, tem bardziej że mówiąc przybrał srogą postać, a zakaz mego dobywania szpady nie pozwolił mi wszcząć kłótni.
Tymczasem Don Roque znalazł na moim stole ósmaki, czyli sztuki złota ważące po ośm dukatów hollenderskich. «Señor Don Lopez — rzekł — właśnie zbieram podobne sztuki złota i pomimo całej usilności dotąd niemiałem bitych z tego roku. Pojmujesz co to jest namiętność do zbiorów i mniemam że sprawię ci przyjemność podając ci sposobność zobowiązania mnie, czyli raczej przypadek szczególniejszy ci ją podaje, gdyż posiadam takowe sztuki z pierwszych lat w których się pojawiły i tylko brakowało mi z dwóch tych lat które w tej chwili na nich spostrzegam.»
Ofiarowałem przybyszowi żądane sztuki złota z tym większym pośpiechem że myślałem iż potem natychmiast odejdzie; ale Don Roque wcale tego nie uczynił i wracając do dawnej surowej postaci, rzekł: «Señor Don Lopez, zdaje mi się że nie wypada abyśmy jedli z jednego talerza lub co chwila podawali sobie kolejno łyżkę albo widelec. Każę przynieść drugie nakrycie.» To mówiąc Busqueros wydał stosowne rozkazy, zasiedliśmy do stołu i wyznam że rozmowa mego nieproszonego gościa była dość zabawną, tak że gdyby nie myśl przełamania ojcowskich rozkazów, z przyjemnością byłbym go widywał przy moim stole.
Busqueros, po obiedzie natychmiast wyszedł, ja zaś przeczekawszy upał, kazałem się zaprowadzić do Prado. Z zadziwieniem poglądałem na piękne położenie tego miejsca, z najwyższą jednak niecierpliwością oczekiwałem chwili w której będę mógł zwiedzić Buen-Retiro. Ta samotna przechadzka sławną jest w naszych romansach, i sam niewiem jakie przeczucie zapowiadało mi że wejdę tam niezawodnie w jakie miłosne stosunki.
Widok tego zachwycającego ogrodu, oczarował mnie więcej niż ci to mogę wypowiedzieć. Byłbym długo tak stał pogrążony w marzeniach, gdyby jakiś świecący przedmiot, leżący na uboczy między gęstemi krzewy, nie był zwrócił mojej uwagi. Podniosłem go i spostrzegłem portret przywiązany do kawałka złotego łańcuszka. Portret ten wyobrażał bardzo przystojnego młodego męzczyznę — na drugiej stronie była plecionka z włosów przedzielona złotym paskiem na którym wyczytałem napis: «Wiecznie twój, moja najdroższa Inezo.» Schowałem klejnot do kieszeni i kończyłem dalej moją przechadzkę.
Wróciwszy następnie na to samo miejsce, zastałem dwie kobiety z których jedna młoda i nadzwyczaj piękna, cała zafrasowana z wielką bacznością szukała czegoś na ziemi. Z łatwością odgadłem że chodziło jej o zgubiony portret. Zbliżyłem się więc do niej z uszanowaniem i rzekłem: «Pani, zdaje mi się że znalazłem przedmiot którego szukasz, wszelako roztropność nie pozwala mi oddać go, zanim pani kilką słowami nie raczysz dowieść swoich praw własności do znalezionej przezemnie rzeczy.»
«Powiem zatem panu — odpowiedziała piękna nieznajoma — że szukam portretu z kawałkiem łańcuszka złotego którego resztę trzymam w ręku.»
«Ale — dodałem — czy niebyło jakiego napisu na portrecie?»
«Był — odrzekła nieznajoma nieco się zapłoniwszy — wyczytałeś pan w nim że nazywam się Inez i że oryginał tego portretu jest «wiecznie mój». Teraz spodziewam się że pan zechcesz mi go oddać.»
«Niemówisz mi pani — rzekłem — jakim sposobem szczęśliwy ten śmiertelnik wiecznie do pani należy.»
«Sądziłam moim obowiązkiem — odparła piękna nieznajoma — zadosyć uczynić pańskiej przezorności nie zaś zadowalać jego ciekawość, i nie pojmuję jakiem prawem zadajesz mi pan podobne zapytania?»
«Moja ciekawość — odpowiedziałem — może więcej zasługiwałaby na nazwę zajęcia. Co zaś do prawa, na mocy którego śmiem pani zadawać podobne zapytania, pozwolę sobie uczynić uwagę: że oddający zgubiony przedmiot zwykle otrzymują przyzwoitą nagrodę. Ja błagam panią o tę tylko, która może uczynić mnie najnieszczęśliwszym z ludzi.»
Młoda nieznajoma zachmurzyła czoło i rzekła: «Zbyt pan jesteś porywczym jak na pierwsze spotkanie, nie jestto bynajmniej sposób otrzymania drugiego; wszelako mogę zaspokoić ciekawość pańską w tym względzie. Portret ten...»
W tej chwili, Busqueros wyszedł niespodzianie z ubocznej ścieżki i zbliżywszy się do nas poufale, rzekł: «Winszuję pani że zaznajomiłaś się z zacnym synem najbogatszego negocyanta z Kadyxu.»
Na te słowa rysy twarzy mojej nieznajomej przybrały wyraz najwyższego oburzenia. «Sądzę że niedałam powodu — rzekła — aby nieznajomi śmieli do mnie przemawiać.» Następnie zwracając się do mnie dodała: «Racz pan oddać mi portret który znalazłeś.» To powiedziawszy wsiadła do karety i zniknęła nam z oczu. —
W tej chwili przysłano po cygana który prosił nas o pozwolenie odłożenia na jutro dalszego ciągu swojej historyi. Gdy odszedł, piękna żydówka którą odtąd nazywaliśmy Laurą, obracając się do Velasqueza rzekła: «Cóż myślisz mości książe o rozmarzonych uczuciach młodego Soareza. Czy kiedykolwiek w życiu zastanowiłeś się choć przez chwilę nad tem co nazywają miłością?»
«System mój — odpowiedział Velasquez — obejmuje całą naturę, a tem samem musi zawierać wszelkie uczucia jakie ta umieściła w sercu ludzkiem. Zgłębiłem je wszystkie i oznaczyłem, szczególniej zaś udało mi się co do miłości, gdyż odkryłem że można było z wszelką łatwością wyrażać ją za pomocą algebry, a jak wiesz pani, kwestye algebraiczne ulegają rozwiązaniom które nic nie pozostawiają do żądania. W istocie, przypuśćmy że miłość jest rzeczywistą wartością oznaczoną znakiem więcej; nienawiść jako przeciwległa miłości podpadnie wyrażeniu przez znak mniej, obojętność zaś jako uczucie żadne, będzie równała się zeru.
Jeżeli następnie pomnożę miłość przez miłość, czyli powiem że kocham miłość albo lubię kochać miłość, wypadną mi zawsze wartości dodalne — więcej bowiem przez więcej daje zawsze więcej. Z drugiej strony, jeżeli nienawidzę nienawiść, wchodzę tem samem w uczucia miłości, czyli w ilości dodatne, i dla tego to mniej przez mniej, daje więcej.
Nawzajem jeżeli nienawidzę nienawiść nienawiści, wkraczam w uczucia przeciwne miłości, to jest w wartości odjemne, sześcian bowiem z mniej, daje mniej.
Co do wypadków miłości przez nienawiść, lub nienawiści przez miłość, te są zawsze odjemne, zupełnie jak więcej przez mniej, lub mniej przez więcej, dają zawsze mniej. W istocie bowiem, czy to nienawidzę miłość lub też kocham nienawiść, wiecznie pozostaję w uczuciach przeciwnych miłości. Czy masz piękna Lauro co do zarzucenia temu dowodzeniu?»
«Wcale nic — odpowiedziała Żydówka — owszem jestem przekonaną, że niema kobiety któraby nie uległa podobnemu rozumowaniu.»
«Wcale by mnie to nie cieszyło — odparł Velasquez — gdyż ulegając tak śpiesznie, straciłaby następstwo moich równań czyli wniosków wypadających z moich zasad. Tymczasem postępuję dalej w mojem dowodzeniu. Ponieważ więc miłość i nienawiść mają się do siebie zupełnie jako wartości dodatne do odjemnych, wypada zatem że zamiast nienawiści mogę napisać mniej miłość, co wszelako nie należy uważać za jedno z obojętnością, której istota równa się zeru.
Teraz, wpatrz się dobrze w postępowanie dwojga kochanków. Kochają się, nienawidzą, poźniej nienawidzą nienawiść którą mieli do siebie, dalej kochają się więcej niż kiedykolwiek, dopóki odjemny czynnik nie zamieni wszystkich ich uczuć na nienawiść. Niepodobna zatem nie poznać w tych przemianach kolejno działających, potęg dodatnych i odjemnych. Nakoniec powiadają ci, że kochanek zamordował swoją kochankę i sama niewiesz co o tem myślić, czy to jest wypadek miłości czyli też nienawiści. Tak samo w algebrze, przychodzisz do mniej, do więcej, do pierwiastku z X ile razy tylko wykładniki są nieparzyste.
Dowodzenie to do tego stopnia jest prawdziwem, że często widzisz, jak miłość zaczyna się przez pewien rodzaj odrazy, małą wartość odjemną którą możemy wyrazić przez mniej B. Odraza ta sprowadzi kłótnię, którą oznaczymy przez mniej C. Wypadek dwóch tych ilości będzie więcej BC, czyli wartością rzeczywistą, jednem słowem uczuciem miłości.»
Tu chytra Żydówka przerwała Velasquezowi, mówiąc: «Mości książe, jeżeli dobrze cię zrozumiałam, najlepiej byłoby wyrazić miłość za pomocą rozwinięcia potęg AX przypuszczając A daleko mniejszem od X
«Zachwycająca Lauro — rzekł Velasquez — odgadujesz moje myśli. Tak jest, czarowna kobieto, formuła binomu, wynalezionego przez kawalera Don Newtona, powinna nam przewodniczyć w badaniach nad sercem ludzkiem, jak w ogóle we wszystkich naszych wyrachowaniach.»
Po tej rozmowie, rozłączyliśmy się; ale łatwo było spostrzedz, że piękna Żydówka wywarła silne wrażenie na umyśle i sercu Velasqueza. Ponieważ on równie jako i ja pochodził z Gomelezów, nie wątpiłem że chciano użyć wpływu zalotnej kobiety, dla namówienia go do przejścia na wiarę proroka. Dalszy ciąg pokaże że nie myliłem się w moich wnioskach.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.