Rękopis znaleziony w Saragossie/Dzień trzydziesty czwarty

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom IV
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, dzień 34. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
DZIEŃ TRZYDZIESTY CZWARTY.

Razem ze wschodem słońca dosiedliśmy koni. Żyd wieczny tułacz nie sądząc abyśmy mogli tak wcześnie się wybrać, znacznie się był oddalił. Długo czekaliśmy na niego, wreszcie pokazał się, zabrał zwykłe miejsce obok mnie i tak zaczął mówić:

DALSZY CIĄG HISTORYI ŻYDA WIECZNEGO TUŁACZA.

Godła nigdy nam nie przeszkadzały wierzyć w jednego Boga wyższego nad wszystkich. Wyrazy Thota nie pozostawiają w tym względzie żadnej wątpliwości. Oto jest ich treść:
«Jeden ten Bóg jest niewzruszonym w odosobieniu swojej jedności. Nic innego, nawet rozum nie może się z nim połączyć.
On jest swoim własnym ojcem, swoim własnym synem i jedynym ojcem Boga. On jest dobrem, jest źródłem wszystkich pojęć i wszystkich pierwiastkowych istot.
Ten Bóg jeden i jedyny, tłumaczy się sam z siebie, ponieważ wystarcza samemu sobie. On jest zasadą, Bogiem Bogów, monadą jedności, początkiem istnienia, a ponieważ był przed pojęciem przeto nosi nazwisko Noetarchy.»
Widzicie zatem moi przyjaciele, mówił dalej Cheremon, że niepodobna mieć o Bóstwie wznioślejszych pojęć od naszych, ale sądziliśmy że będzie nam wolno ubóstwić pewną część przymiotów Boga i stosunków jego z nami, czyli podnieść niektóre osoby do godności Bóstwa.
Tak naprzykład: myśl Bożą nazywany «Emeth», gdy zaś takowa słowami się wyobraża nazywamy ją «Toth» czyli przekonaniem, lub też «Armeth» to jest wykładem.
Skoro myśl Boża, zawierająca prawdę schodzi na ziemię, i wprowadza w działalność siłę płodności, w ówczas nazywa się «Ammoun». Gdy ta sama myśl dodaje do tego pomoc sztuki, w ówczas nazywamy ją «Phtą» czyli wulkanem; gdy zaś pokazuje się w niesłychanej dobroczynności, nosi nazwisko Ozyrisa.
Uważamy Boga za jedność, wszelako nieskończona ilość dobroczynnych stosunków jakie raczy mieć z nami, sprawia że pozwalamy sobie bez ubliżania jego czci, uważać go za istotę zbiorową, gdyż w istocie jest on zbiorowym i nieskończenie rozmaitym w przymiotach jakie w nim spostrzegamy.
Co się tyczy duchów, wierzymy że każdy z nas ma ich dwóch przy sobie, to jest złego i dobrego. Dusze bohaterów najbliższe są natury tych duchów i przewodniczą w szeregu dusz.
Bogowie co do ich istoty mogą dać się przyrównać do eteru, bohaterowie i duchy do powietrza, zwyczajne zaś dusze mają już w sobie coś ziemskiego. Opatrzność boską przyrównywamy do światła które zapełnia wszystkie przestrzenie między światami. Dawne podania prawią nam także o potęgach anielskich czyli posłanniczych, których obowiązkiem jest oznajmiać rozkazy Boga, i o innych potęgach jeszcze wyższego stopnia, które Żydzi helleńscy nazwali archontami lub archaniołami.
Ci z pomiędzy nas którzy poświęcili się kapłaństwu, są w przekonaniu że otrzymali władzę sprowadzania obecności bogów, duchów, aniołów, bohaterów i dusz. Wszelako nie mogą wykonać tych teurgji bez naruszenia ogólnego porządku wszech świata. Gdy bogowie schodzą na ziemię, słońce i księżyc skrywają się na jakiś czas przed wzrokiem śmiertelnych.
Archaniołowie otoczeni są jaśniejszem światłem niż aniołowie. Dusze bohaterów mają mniej blasku aniżeli aniołów, jednakże więcej niż dusze zwykłych śmiertelników, które są nader zacienione skutkami materyalnego cieniu.
Książęta zwierzyńca niebieskiego przedstawiają się pod nader wspaniałemi postaciami; nadto rozróżniamy massę szczególnych okoliczności towarzyszących ukazywaniu się rozmaitych istot i służących do odróżniania jednych od drugich. Tak naprzykład: złe duchy, można poznać po złośliwych wpływach jakie w ślad za niemi ciągną.
Co do bałwanów, wierzymy, że jeżeli wyrabiamy je pod pewnemi wróżbami niebieskiemi, lub też z pewnemi uroczystościami teurgicznemi, naówczas możemy ściągnąć na nie niejakie cząstki istoty boskiej. Jednakowoż sztuka ta jest tak zwodniczą i niegodną prawdziwej świadomości Boga, że zwykle zostawiamy ją kapłanom daleko niższego stopnia aniżeli ten do którego mam zaszczyt należeć.
Skoro który z naszych kapłanów wywołuje bogów, pod pewnym względem uczestniczy do ich istoty. Wszelako nie przestaje być człowiekiem, ale tylko natura boska przenika go do pewnego stopnia i łączy się w pewnym punkcie z Bogiem. Znalazłszy się w takim stanie, z łatwością może rozkazywać duchom nieczystym czyli ziemskim i wypędzać je z ciał które opętały. Czasami nasi kapłani, mieszając kamienie, zioła i pierwiastki zwierzęce, tworzą mieszaninę godną na ofiarę dla bogów; atoli prawdziwym węzłem łączącym kapłana z bóstwem, jest modlitwa.
Wszystkie te obrzędy i dogmata jakie wam wyłożyłem, nieprzypisujemy wcale Thotowi, czyli trzeciemu Merkuremu który żył za Ozymandjasa, ale prorokowi Bytysowi który istniał na dwa tysiące lat przedtem i wytłumaczył zasady pierwszego Merkurego; atoli, jak to wam już mówiłem, czas wiele dodał, przemienił, tak że niesądzę aby ta dawna religia miała się dostać do nas w pierwotnym jej składzie. Nakoniec, jeżeli mam już wam wszystko powiedzieć, nasi kapłani czasami odważają się grozić własnym bogom i wtedy podczas ofiary tak się wyrażają: «Jeżeli nie spełnicie mego żądania, odsłonię najskrytsze tajniki Izydy, wyjaśnię tajemnice otchłani, zdruzgocę skrzynię Ozyrysa i rozsypię jego członki.»
Wyznam wam, że wcale nie potwierdzam tych formuł, od których nawet Chaldejczykowie zupełnie się wstrzymują.»
Gdy Cheremon doszedł był do tego miejsca swojej nauki, jeden z niższych kapłanów uderzył w dzwon na północ, ponieważ jednak i wy także zbliżacie się do miejsca waszego noclegu, pozwólcie zatem abym odłożył na jutro dalszy ciąg mego opowiadania. —
Żyd wieczny tułacz oddalił się, Velasquez zaś zapewnił nas że nic nie dowiedział się nowego i wszystko to można było znaleźć w księdze Jambliza. «Jestto dzieło, dodał, które czytałem z wielką uwagą i nigdy nie mogłem pojąć jakim sposobem krytycy, którzy uważali za wiarogodny list Porfira do Anebona Egipcyanina, nie przyznawali tego odpowiedzi jaką Abamon udzielił był Porfirowi. Ja mniemam przeciwnie, że Porfir zlał tylko w jedno w swojem dziele odpowiedź Abamona i dodał niektóre własne uwagi nad filozofami greckimi i Chaldejczykami.»
«Ktokolwiek to był Anebon czy Abamon, — rzekł Uzeda — mogę zaręczyć że Żyd mówił wam szczerą prawdę.»
Przybyliśmy na nocleg i po wieczerzy cygan mając czas wolny, tak dalej jął rozpowiadać:

DALSZY CIĄG HISTORYI NACZELNIKA CYGANÓW.

Młody Soarez opowiedziawszy mi jak skończyło się pierwsze jego spotkanie w Buen-Retiro, nie mógł oprzeć się snowi, którego w istocie gwałtownie do odzyskania sił potrzebował. Wkrótce zasnął głęboko, następnej jednak nocy w te słowa prowadził:

DALSZY CIĄG HISTORYI LOPEZA SOAREZ.

Opuściłem Buen-Retiro z sercem przepełnionem miłością dla pięknej nieznajomej i oburzeniem przeciw Busquerowi. Nazajutrz, a była to właśnie niedziela, sądziłem że spotkam w którym kościele przedmiot moich marzeń. Przebiegłem trzy nadaremnie, wreszcie znalazłem ją w czwartym. Poznała mnie, po mszy wyszła z kościoła i przechodząc zbliżyła się ku mnie i rzekła półgłosem: «To był portret mego brata.»
Już była znikła a ja stałem jeszcze jak przykuty na mojem miejscu, oczarowany temi kilkoma słowami które usłyszałem, byłem bowiem przekonanym że obojętność nie byłaby jej podała tej uspokajającej mnie myśli.
Wróciwszy do gospody, kazałem przynieść sobie obiad, w nadziei że tym razem uniknę mego nieproszonego gościa, ale wraz z pierwszem daniem wszedł Busqueros krzycząc na całe gardło: «Señor Don Lopez, odmówiłem dwadzieścia zaproszeń, ale oświadczyłem ci już że jestem zupełnie oddany na twoje usługi.»
Wzięła mnie chętka powiedzenia czegoś nieprzyjemnego memu natrętowi, ale przypomniałem sobie zakaz mego ojca dobywania szpady, musiałem więc mimowolnie unikać kłótni.
Busqueros kazał sobie przynieść nakrycie, zasiadł i obracając się do mnie z uradowaną twarzą, rzekł: «Przyznaj Señor Don Lopez że wybornie popisałem się wczoraj. Niby niechcący uprzedziłem młodą osobę że jesteś synem jednego z najbogatszych negocyantów Kadyxu. Wprawdzie udała ona gniew niepohamowany, ale to tylko dla tego aby cię przekonać że bogactwa nie sprawiają na jej sercu żadnego wrażenia. Nie wierz temu Señor Don Lopez. Jesteś młody, przystojny, masz rozum, ale pamiętaj że w każdej twojej miłostce złoto ci nie zaszkodzi. Ze mną naprzykład rzecz ma się inaczej. Gdy mnie kochają to tylko dla mnie, i nigdy nie wzbudziłem namiętności w której by uważano za coś mój majątek.»
Busqueros, długo jeszcze wygadywał podobne niedorzeczności, wreszcie zjadłszy obiad odszedł. Nad wieczorem udałem się do Buen-Retiro, wszelako z tajemnem przeczuciem że tym razem nie spotkam mojej nieznajomej. W istocie nie przyszła, ale natomiast zastałem tam Busquera który przez cały wieczór już mnie nie odstąpił.
Nazajutrz, znowu przyszedł na obiad i wychodząc oświadczył mi że wieczorem zejdzie się ze mną w Buen-Retiro. Odpowiedziałem że mnie tam nie zastanie, będąc zaś przekonanym że niezaufa memu słowu, nad wieczorem skryłem się do pewnego sklepu przy drodze do Buen-Retiro i po chwili spostrzegłem Busquera który śpieszył na miejsce schadzki, gdzie gdy mnie nie znalazł, niebawem wrócił cały zafrasowany. Wtedy sam czemprędzej udałem się do Buen-Retiro i przeszedłszy się kilka razy po głównej alei, spostrzegłem moją piękną nieznajomą. Zbliżyłem się do niej z uszanowaniem, które o ile mogłem uważać dość jej się podobało, nie wiedząc jednakże czyli miałem jej podziękować za to co mi powiedziała w kościele. Ona sama znać chciała wywieść mnie z kłopotu gdyż przybrała śmiejącą postać i rzekła: «Utrzymujesz pan, że należy się przyzwoita nagroda temu który znalazł stracony przedmiot i dla tego znalazłszy ten portret, chciałeś dowiedzieć się jakie mam stosunki z jego oryginałem. Teraz znasz je pan, niepytaj się zatem o nic więcej, chybabyś znowu znalazł jaką rzecz do mnie należącą, gdyż w ówczas bezwątpienia znowu rościłbyś prawo do nowych nagród. Wszelako nie wypada aby nas widziano przechadzających się razem. Żegnam pana ale niezabraniam mu zbliżać się do mnie ile razy będziesz miał mi co do powiedzenia.»
To mówiąc nieznajoma wdzięcznie mi się skłoniła, odpowiedziałem jej na to głębokim ukłonom, po czem oddaliłem się do sąsiedniej i równoległej alei, spoglądając często na tę którą tylko co porzuciłem.
Nazajutrz z rana, zajęty powstającem we mnie uczuciem i rozmyślając nad jego postępami, osądziłem że może ta chwila nie jest bardzo daleką, w której piękna Ineza da mi prawo pisania do niej; ponieważ zaś nigdy w życiu nie pisałem miłosnych listów, zdało mi się że powinienem był wprawić się nieco w styl. Wziąłem więc pióro do ręki i napisałem list następującej treści:

«Lopez Soarez do Inezy ***

Drżąca moja ręka zgodnie z bojaźliwem uczuciem obawia się kreślić te wyrazy. W istocie cóż mogą one przedstawić? Jakiż śmiertelnik zdoła pisać idąc za głosem miłości? gdzież pióro które godnie go na papier przeniesie?
Chciałbym w niniejszem zebrać wszystkie myśli moje, ale cóż gdy one uciekają przedemną; błądzą zapewne po ścieżkach Buen-Retiro, zatrzymują się na piasku który ślady stóp twoich zatrzymał, i nie mogą się ztamtąd oderwać.
Czyliż w istocie ten ogród naszych królów jest tak pięknym jak mi się wydaje? Nie — bez wątpienia, urok jest w moich oczach, a ty Pani jesteś jedyną jego przyczyną. Czyliż miejsca te byłyby tak opuszczonemi, gdyby drudzy widzieli w nich te piękności jakie ja za każdym krokiem odkrywam?
W tym ogrodzie, trawnik świeżej zielenieje, jasmin tchnie bardziej balsamicznym zapachem i krzewy pod któremi przeszłaś zazdrosne swego miłosnego cienia, z większą siłą opierają się palącym promieniom słońca. A przecież tylko przeszłaś pod niemi, cóż się więc stanie z sercem w którem pani zostaniesz na wieki?»
Dokończywszy tego listu, odczytałem go i spostrzegłem w nim pełno niedorzeczności, — dla tego też nie chciałem ani go oddać ani odesłać. Tymczasem, niby dla przyjemnego złudzenia zapieczętowałem go i podpisałem: «Do pięknej Inezy» poczem wrzuciłem go do szuflady.
To uczyniwszy, przyszła mi chęć wyjścia na przechadzkę. Przebiegłem ulice Madrytu i przechodząc obok gospody pod Białym Lwem, pomyślałem że dobrze uczynię jeżeli tu zjem obiad i tym sposobem uniknę przeklętego natręta. Jakoż kazałem sobie dać obiad i następnie wróciłem do mojej gospody.
Otworzyłem szufladę gdzie leżał mój list miłosny, ale z wielkiem podziwieniem wcale go nie znalazłem. Pytałem moich służących, którzy powiedzieli mi że wyjąwszy Busquera nikt więcej u mnie nie był. Niewątpiłem że on go zabrał i byłem bardzo niespokojny co z nim pocznie.
Nad wieczorem, nie poszedłem prosto do Buen-Retiro ale skryłem się do tego samego sklepu który mi już służył poprzednio. Wkrótce spostrzegłem karetę pięknej Inezy i Busquera biegącego za nią z całych sił i pokazującego list który trzymał w ręku. Łotr tak krzyczał i wywijał rękami że zatrzymano karetę i oddał list do własnych rąk. Następnie kareta potoczyła się ku Buen-Retiro, Busqueros zaś poszedł w przeciwną drogę.
Nie mogłem przewidzieć końca tej przygody i zwolna zdążałem ku ogrodowi. Zastałem tam już piękną Inezę siedzącą wraz z swoją towarzyszką na ławce przypartej do altany. Dała mi znak abym zbliżył się, kazała usiąść i rzekła: «Chciałam kilka słów z panem pomówić. Naprzód proszę cię abyś raczył mi powiedzieć dla czego napisałeś mi te wszystkie niedorzeczności i następnie dla czego użyłeś do oddania mi ich tego człowieka, którego zuchwalstwo, jak wiesz, już raz mi się nie podobało?»
«Nie mogę zaprzeczyć, odrzekłem, że ja ten list pisałem, wszelako nigdy nie miałem zamiaru wręczenia go pani. Napisałem go jedynie dla własnej przyjemności i schowałem go do szuflady z której wykradł go ten niegodziwiec Busqueros, który od czasu mego przybycia do Madrytu jak zły duch ciągle mnie ściga.»
Ineza, zaczęła śmiać się i odczytała mój list z twarzą dość zadowoloną. «Nazywasz się pan Lopez Soarez — czy jesteś pan krewnym tego samego i bogatego Soareza, negocyanta z Kadyxu?»
Odpowiedziałem że jestem jego synem. Ineza wszczęła rozmowę o rzeczach obojętnych i udała się ku swojej karecie. Zanim wsiadła do powozu, rzekła: «Nie wypada abym zatrzymywała przy sobie podobne niedorzeczności, oddaję je panu z warunkiem jednak abyś ich nie zgubił. Być może że się jeszcze kiedy o nie zapytam.» Oddając mi list, Ineza ścisnęła mnie lekko za rękę.
Dotychczas, nigdy żadna kobieta nie ścisnęła mnie za rękę. Wprawdzie widziałem podobne przykłady w romansach, ale czytając nie mogłem sobie dostatecznie wyobrazić roskoszy jaka z takiego uściśnięcia wynikała. Znalazłem zachwycającym ten sposób wyrażania uczuć i wróciłem do domu najszczęśliwszym z ludzi.
Nazajutrz, Busqueros znowu uczynił mi zaszczyt obiadowania ze mną. «No cóż — rzekł — list doszedł swego przeznaczenia? Widzę po twarzy pańskiej że sprawił pożądane wrażenie.» Musiałem wyznać że byłem mu winien pewną wdzięczność.
Nad wieczorem, poszedłem do Buen-Retiro. Zaraz przy wchodzie spostrzegłem Inezę która poprzedzała mnie o pięćdziesiąt kroków. Była sama, służący tylko szedł za nią zdaleka. Obróciła się, poźniej szła dalej i upuściła wachlarz. Podjąłem go czemprędzej. Przyjęła go z wdzięcznym uśmiechem i rzekła: «Obiecałam panu przyzwoitą nagrodę, ile razy tylko powrócisz mi jaki stracony przedmiot. Usiądźmy na tej ławce i zastanówmy się nad tą ważną sprawą.»
Zaprowadziła mnie do tej samej ławki na której ją wczoraj widziałem i tak dalej mówiła: «Gdy odniosłeś mi pan, zgubiony portret, dowiedziałeś się że należał do mego brata, o czemże teraz chcesz się dowiedzieć?»
«Ach pani — odpowiedziałem — pragnę dowiedzieć się kto pani jesteś, jak się nazywasz i od kogo zależysz?»
«Mógłbyś pan myślić — rzekła Ineza — że twoje bogactwa mnie zaślepiły, ale pozbędziesz się tej myśli gdy usłyszysz że jestem córką człowieka równie bogatego jak twój ojciec, — bankiera Moro.»
«Sprawiedliwe nieba! — zawołałem — mamże wierzyć moim uszom? Ach pani, jestem najnieszczęśliwszym z ludzi; nie wolno mi myślić o tobie pod karą przeklęstwa mego ojca, mego dziada i mego pradziada Inniga Soarez, który przebywszy wiele mórz, założył dom handlowy w Kadyxie. Teraz śmierć mi tylko pozostaje!»
W tej chwili głowa Don Busquera, przedarła się przez altanę do której nasza ławka była przypartą i pokazując się między mną a Inezą, rzekła: «Nie wierz mu pani, on tak zawsze czyni gdy chce się kogo pozbyć. Niedawno, mało dbając o moją znajomość, dowodził że ojciec zakazał mu wdawać się ze szlachtą, teraz lęka się obrazić swego pradziada Inniga Soarez, który przebywszy wiele mórz założył dom handlowy w Kadyxie. Nie trać pani odwagi. Te małe Krezusy, zawsze z trudnością chwytają za haczyk, ale prędzej czy poźniej przychodzi na nich kolej.»
Ineza powstała w najwyższem oburzeniu i wróciła do swojej karety. —
Gdy cygan doszedł do tego miejsca swego opowiadania, przerwano mu i już go więcej nie widzieliśmy.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.