Rękopis znaleziony w Saragossie/Zakończenie

<<< Dane tekstu >>>
Autor Jan Potocki
Tytuł Rękopis znaleziony w Saragossie
Redaktor Jan Nepomucen Bobrowicz
Wydawca Księgarnia Zagraniczna (Librairie étrangère)
Data wyd. 1847
Druk F. A. Brockhaus
Miejsce wyd. Lipsk
Tłumacz Edmund Chojecki
Tytuł orygin. Manuscrit trouvé à Saragosse
Źródło Skany na Commons
Inne Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tom VI
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron
Rękopis znaleziony w Saragossie, Zakończenie. Nagranie LibriVox w wykonaniu Niny Brown.
Artykuł w Wikipedii Artykuł w Wikipedii
ZAKOŃCZENIE.

Dnia 20. Czerwca, roku 1739 przybyłem do Madrytu. Nazajutrz po moim przyjeździe otrzymałem od braci Moro list z czarną pieczętką, zapowiadający mi jakiś nieszczęsny wypadek. W istocie, dowiedziałem się z niego że ojciec mój umarł dotknięty nagłem uderzeniem krwi, matka zaś wydzierżawiwszy posiadłość naszą Worden, oddaliła się do jednego z klasztorów bruxelskich, gdzie chciała spokojnie żyć ze swego dożywocia.
W dzień potem, sam Moro przyszedł do mnie, zalecając mi jak najściślejsze dochowanie tajemnicy. «Dotąd — rzekł — znasz Señor tylko pewną część naszych tajemnic, ale wkrótce dowiesz się o wszystkiem. W obecnej chwili, wszyscy wtajemniczeni zajmują się w jaskiniach, umieszczaniem swoich funduszów po rozmaitych krajach, i gdyby którykolwiek z nich, stracił je nieszczęsnym wypadkiem, naówczas, wszyscy przybylibyśmy mu na pomoc. Señor miałeś stryja w Indyach, który umarł nic prawie ci nie zostawiwszy. Puściłem pogłoskę że odziedziczyłeś znaczny spadek, ażeby nikt nie dziwił się twoim nagłym bogactwom. Trzeba będzie zakupić majątki w Brabancie, w Hiszpanji a nawet w Ameryce, pozwolisz że ja się tem zajmę. Co się tyczy ciebie Señor, znam twoją odwagę i nie wątpię że wsiądziesz na okręt ś. Zacharyasza który odpływa z posiłkami do Kartaginy, zagrożonej przez admirała Wernona. Ministeryum angielskie wcale nie pragnie wojny, opinia publiczna usilnie je tylko do niej skłania. Pokój jednak jest blizkim i jeżeli opuścisz tę sposobność przypatrzenia się wojnie, zapewne drugiej tak łatwo nie znajdziesz.»
Przedstawiany mi zamiar przez Mora, był już oddawna ułożonym przez moich opiekunów. Wsiadłem na okręt z moją rotą, która wchodziła do składu batalionu wybranego z różnych pułków. Podróż udała nam się pomyślnie; przybyliśmy w sam czas i zamknęliśmy się w twierdzy z mężnym Eslebą. Anglicy odstąpili od oblężenia i roku 1740. w miesiącu Marcu, powróciłem do Madrytu.
Będąc raz na służbie u dworu, spostrzegłem śród orszaku królowej, młodą kobietę w której natychmiast poznałem Rebekę. Powiedziano mi że była to pewna księżniczka z Tunis, która dla przejścia na naszą wiarę, uciekła z własnego kraju. Król trzymał ją do chrztu i nadał jej tytuł księżniczki z Alpuhary, poczem książe Velasquez zażądał jej ręki. Rebeka spostrzegła że mi o niej mówiono, rzuciła mi więc spojrzenie błagające abym dochował tajemnicy.
Następnie, dwór przeniósł się do St. Ildefonso, ja zaś z moją rotą stanąłem na kwaterze w Toledo.
Nająłem dom w ciasnej uliczce, niedaleko rynku. Naprzeciwko mnie, mieszkały dwie kobiety z których każda miała dziecie, mężowie zaś ich, jak utrzymywano, oficerowie z marynarki, znajdowali się w ówczas na morzu. Kobiety te żyły w zupełnem odosobieniu i zdawały się wyłącznie zajmować swemi dziećmi, które w istocie piękne były jak aniołki. Przez cały dzień, obie matki kołysały je tylko, kąpały, ubierały i karmiły. Wzruszający ten widok macierzyńskiego przywiązania z każdym dniem, coraz bardziej tak dalece mnie zajmował, że nie mogłem odejść od okna. Wprawdzie, powodowała mną i ciekawość, radbymbył bowiem przypatrzyć się twarzom moich sąsiadek, które zawsze pilnie zasłaniały. Tak upłynęło piętnaście dni. Pokój wychodzący na ulicę należał do dzieci i kobiety w nim nie jadały, pewnego jednak wieczora, spostrzegłem że nakrywano w nim stół i przygotowywano niby jakąś uroczystość.
Przy końcu stołu, obszerne krzesło ozdobione wieńcem z kwiatów, oznaczało miejsce króla tej uroczystości, po obu stronach, postawiono wysokie stołki na których posadzono dzieci. Następnie przyszły moje sąsiadki i skinieniem rąk zaczęły prosić mnie abym je odwiedził. Wahałem się, niewiedząc co mam począć, gdy w tem odsłoniły zasłony i poznałem Eminę i Zibeldę. Przepędziłem z niemi sześć miesięcy.
Tymczasem, sankcya pragmatyczna i spory o dziedzictwo Karola VI. zapaliły w Europie wojnę, w której niebawem i Hiszpania czynny przyjęła udział. Opuściłem więc moje kuzynki i poszedłem na adjutanta do infanta Don Phelipa. Przez cały czas wojny, zostawałem przy boku tego księcia, po zawarciu zaś pokoju mianowano mnie pułkownikiem.
Byliśmy we Włoszech. Komissant domu braci Moro, przybył do Parmy dla ściągnięcia niektórych funduszów i uporządkowania pieniężnych spraw tego księztwa. Pewnej nocy, człowiek ten przyszedł do mnie i tajemniczo oświadczył, że z niecierpliwością oczekiwano mnie w zamku Uzedy i że powinienem był natychmiast wybrać się w podróż? Przy tych słowach, wskazał mi zarazem jednego z wtajemniczonych, którego miałem spotkać w Malaca.
Pożegnałem infanta, w Liwornie wsiadłem na okręt i po dziesięciu dniach żeglugi, przybyłem do Malaca. Wzmiankowany człowiek, uprzedzony o mojem przybyciu, czekał już na mnie w przystani. Tego samego dnia wyjechaliśmy i nazajutrz stanęliśmy w zamku Uzedy.
Zastałem tam liczne zgromadzenie; naprzód, szeika, córkę jego Rebekę, Velasqueza, kabalistę, cygana z dwiema córkami i zięciami, trzech braci Zotów, mniemanego opętańca, wreszcie kilkunastu mahometanów z trzech wtajemniczonych rodzin. Szeik oznajmił: że ponieważ zebraliśmy się wszyscy, natychmiast zatem udamy się do podziemia.
W istocie, jak tylko noc zapadła, wyruszyliśmy w drogę i przybyliśmy o świcie. Zeszliśmy do podziemia i przez jakiś czas oddali spoczynkowi.
Następnie szeik zgromadził nas razem i temi słowy odezwał się, powtarzając to samo po arabsku dla wiadomości mahometanów: «Kopalnie złota, które od tysiąca blizko lat stanowiły, że tak powiem, majątek naszej rodziny, zdawały się niewyczerpanemi. W tem to przekonaniu, przodkowie nasi, postanowili obrócić dobyte z nich złoto, na rozszerzanie islamizmu, zwłaszcza zaś wyznania Alego. Byli oni jedynie przechowywaczami tego skarbu, którego straż kosztowała ich tyle trudów i zabiegów; ja sam doznałem w mem życiu tysiące najokropniejszych niespokojności. Pragnąc raz wyłamać się z obawy, która z każdym dniem stawała mi się nieznośniejszą, chciałem przekonać się czyli kopalnia rzeczywiście była niewyczerpaną. Przenurtowałem skałę w kilku miejscach i znalazłem że żyła złota, zewsząd dochodziła już końca. Señor Moro raczył zająć się wyrachowaniem pozostałych nam bogactw i ilości na każdego z nas przypadającej. Pokazało się z rachunku że każdy z głównych spadkobierców, otrzyma milion cekinów, współdziałacze zaś po pięćdziesiąt tysięcy. Wydobyto wszystko złoto i złożono je w oddalonej ztąd jaskini. Naprzód zaprowadzę was do kopalni, gdzie przekonacie się o prawdzie słów moich; następnie każdy przystąpi do odebrania swojej części.»
Zeszliśmy kręconemi schodkami, przybyliśmy do grobowca, ztamtąd zaś do kopalni, którą w istocie znaleźliśmy zupełnie wyczerpaną. Szeik naglił nas do jak najśpieszniejszego powrotu. Stanąwszy na górze, usłyszyliśmy straszliwy wybuch. Szeik oznajmił nam, że materye palne wysadziły w powietrze całą część podziemia, z której tylko cośmy byli wyszli.
Następnie udaliśmy się do jaskini gdzie złożono resztę złota. Afrykanie odebrali swoje części, Moro zaś podjął się mojej i wszystkich prawie Europejczyków.
Wróciłem do Madrytu i przedstawiłem się królowi, który przyjął mnie z niewypowiedzianą dobrocią. Zakupiłem znaczne posiadłości w Kastylji; mianowano mnie hrabią Penna-Florida i zasiadłem pomiędzy pierwszymi kastylijskimi Titolados.
Przy moich bogactwach, moje zasługi także nabrały większej wartości. W trzydziestym szóstym roku życia, zostałem generałem.
Roku 1760, powierzono mi dowództwo nad eskadrą, z poleceniem zawarcia pokoju z mocarstwami barbaryjskiemi. Popłynąłem naprzód do Tunis, spodziewając się że tam znajdę najmniej trudności i że przykład tego państwa, drugie za sobą pociągnie. Zarzuciłem kotwicę w przystani pod miastem i wysłałem oficera z oznajmieniem o mojem przybyciu. Wiedziano już o tem w mieście i całą zatokę Golety pokrywały strojne łodzie, które wraz z moim orszakiem, miały mnie przewieźć do Tunis.
Nazajutrz, przedstawiano mnie Dejowi. Był to dwudziestoletni młodzieniec, zachwycającej postaci. Przyjęto mnie z wszelkiemi zaszczytami i otrzymałem zaproszenie na wieczór do zamku nazwanego Mazubą. Zaprowadzono mnie do odległego kiosku w ogrodzie i drzwi za mną na klucz zamknięto. Otworzyły się tajemne drzwiczki, Dej wszedł, przykląkł na jedno kolano i pocałował mnie w rękę.
Drugie drzwiczki skrzypnęły i ujrzałem wchodzące trzy zasłonięte kobiety. Odrzuciły zasłony, poznałem Eminę i Zibeldę. Ta ostatnia prowadziła za rękę, młodą dziewczynę, moją córkę. Emina była matką młodego Deja. Nie będę opisywał do jakiego stopnia obudziło się we mnie uczucie ojcowskiego przywiązania. Radość moją, mieszała tylko myśl, że dzieci moje wyznawały wiarę nieprzyjazną mojej. Dałem poznać bolesne to uczucie.
Dej wyznał mi że mocno był przywiązanym do swojej religji, że jednak siostra jego Fatyma, wychowana przez niewolnicę Hiszpankę, w głębi duszy była chrześcijanką.
Postanowiliśmy między nami że córka moja przesiedli się do Hiszpanji, przyjmie tam chrzest i zostanie moją dziedziczką.
Wszystko to stało się w przeciągu roku.
Król raczył trzymać Fatymę do chrztu i nadał jej tytuł księżniczki Oranu. Następnego roku zaślubiła najstarszego syna Velasqueza i Rebeki, o dwa lata od niej młodszego.
Zapewniłem jej cały mój majątek, dowiódłszy że niemiałem blizkich krewnych po ojcu i że młoda Maurytanka, spokrewniana ze mną przez Gomelezów, była jedyną moją spadkobierczynią. Chociaż jeszcze młody i w sile wieku, pomyśliłem jednak o miejscu którebymi pozwoliło zakosztować słodyczy spoczynku. Wielkorządctwo Saragossy było wolnem, poprosiłem o nie i otrzymałem.
Podziękowawszy i pożegnawszy JKMość, udałem się do braci Morów, prosząc o oddanie mi zapieczętowanego zwoju, który przed dwudziestą pięcią laty byłem u nich złożył. Był to dziennik sześćdziesięciu pierwszych dni mego pobytu w Hiszpanji.
Przepisałem go własną ręką i złożyłem w żelaznej szkatułce, gdzie go kiedyś znajdą moi spadkobiercy.

KONIEC TOMU SZÓSTEGO I OSTATNIEGO.



Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autorów: Jan Nepomucen Bobrowicz, Jan Potocki i tłumacza: Edmund Chojecki.