Roczyzna
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Roczyzna |
Pochodzenie | cykl Sielanki ze zbioru Sielanki Józefa Bartłomieja i Szymona Zimorowiczów |
Wydawca | Nakładem Michała Dzikowskiego |
Data wyd. | 1857 |
Miejsce wyd. | Przemyśl |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały tekst |
Indeks stron |
Już to ośmnasty odwrot na swym zodyaku
Koło słoneczne wstecznym uczyniły raku,
Jako ozdoba mego i chluba rodzaju
Symich do szczęśliwego ztąd postąpił kraju —
Symich nadobny pasterz urodziwej trzody,
Którego nad potokiem kastalijskiej wody
Kwiatki zbierającego sroga Persefona
Od piersi oderwała Muzom prawie z łona;
Choćże on do przybytków wiekuistych wzięty,
Z duchami przeczystemi śpiewa: Święty, święty:
Ja przecie, ilekroć się dzień lecie przesili,
(O której od nas wyżej przestawił się chwili)
Odnowiwszy lamenty dawne i tesknice,
Odprawuję płaczliwą za niego rocznicę.
Insi równo z żałobą skończyli swe żale,
Niektórym smutną pamięć czas wyraził; ale
Żaden wiek, który skały i marmury kruszy,
Oczu moich z łez rzewnych po nim nie osuszy.
Aleć i ty cnotliwa drużyno! społecznie
Dnia dzisiejszego ze mną zapłaczesz serdecznie,
Wspomniawszy, jako gładkim rymem, jako mile
Wystawił w krótkich pieśniach wszystkie krotofile.
A chociażże hiacynt, kwiat słowieńskiej ziemi,
Trunnę jego okrywa gałązkami swemi,
Przecie i tu każdy z nas, wziąwszy darnia bryłę,
Na imię jego wielką usypmy mogiłę,
Na której wierzchu, miasto rychłego grobowcu,
Zawsze świeżego rzędem nasadzę jałowcu;
Środkiem wieńców zawieszę barwinkowych parę
I, którą mi darował odchodząc, cytarę;
A wy miasto napisów nad oziębłym grobem
Śpiewajcie zemną, jakim kto umie sposobem.
Jako obchodu tego stałeś się powodem,
Także bądź i śpiewania, ty zaczynaj przodem.
Niemasz cię, niemasz Symichu mój złoty!
Ma uciecho, me rozkoszy, moje pieszczoty!
Niemasz cię, niemasz żywego z nami,
Próżno cię po wszystkim świecie z płaczem szukamy.
Uwiądłeś nagle, jako kwiat rożany,
I zniknąłeś jak poświata jutrzenki ranej.
Niemasz cię, niemasz przed ludzkiem okiem,
Jako słońce zakryłeś się ciemnym obłokiem.
Zagasła światłość twojej przyjemności,
Zaszły nocą ostateczną twoje wdzięczności,
Ustały w ustach twoich żywe zdroje,
Ujął sen nieprzebudzony źrenice twoje.
Trzykroć żałośny, opłakany grobie!
Tyś nadzieje i pociechy me zamknął w sobie,
Ty serca mego wziąłeś połowicę,
Zostawiwszy miasto niego płacz i tesknice.
Tu mieccie kwiatki pachniące młodzieńcy!
Tu panienki mieccie rószczki z wonnemi wieńcy,
Okryjcie ten grób zewsząd ziołami,
By nie więdły, ja je będę polewał łzami.
A ty krwi moja wielce ulubiona,
Z serca mego do trunienki tej wytoczona!
Dobra noc miewaj, póki ja z tobą
Żywy z żywym nie ujźrę się własną osobą.
Komu kwiateczki me kwitniecie?
Komu zapachy gotujecie?
Kto waszym zechce bydź strażnikiem?
Kto waszym będzie ogrodnikiem,
Ponieważ przyjaciel mój serdeczny
Odchodzi odemnie w on kraj wieczny?
Ehej róże śliczne, o róże!
A któż mi was zrywać pomoże?
O lilie, młode lilije!
Któż mi z was wianek uwije,
Kiedy największe moje kochanie
Zemną się ostatecznie rozstanie?
Ach fiołeczki me rumiane!
Dla kogo będziecie zerwane?
Oj wianeczku, luby wianeczku!
Komuż cię daruję w taneczku,
Gdy się odemnie spieszno wybiera
I gdy mój najmilszy umiera?
Rozmarynie, hej rozmarynie!
Już przyjemny zapach twój zginie;
Nie tylko rozmaryn sam zgoła,
Wszystkie wonne zniszczeją zioła —
Oto kwiatek żywy z niemałym
Uwiądł świata wszystkiego żalem.
Z żałem nieukojonym serce mi wspomina,
Jako mię Symich, pociecha jedyna
Żegnał: Gdy się rozstanę z tym światem mizernym,
Jeśli mi będziesz przyjacielem wiernym,
Przynajmniej w rękę martwą dasz mi wonne ziele,
Abo poprawisz wieńca na mem czele,
Lubo na oczy rzucisz ziemi pierwszą bryłę,
Lubo nad grobem usypiesz mogiłę —
Ani mię zapamiętasz, owszem każdej wiosny
Różami grób mój potrzęsiesz żałosny. —
Na co ja: Mój Symichu, me serce jedyne!
Niechże ja pierwej nieszczęsny zaginę,
Niechaj ja twoje mary śmiertelne zalęgę,
Niźli się z tobą tak prędko rozprzęgę.
Ale że już ostatnie padły zyzem losy,
A z wiatrem poszły życzliwe me głosy:
Jużeś w młodości skończył, dojźrałe twe żydło,
Już ciało twoje szlachetne ostydło.
Już, hej niestetyż, one oświecone oczy
Smrodliwa ropa bez przestanku toczy,
Już czoło okazałe i udatną szyję
Plugawy robak bez przestanku ryje,
Nie długo proch zbutwiały i próżne nadzieje
Wicher po ziemi przestronnej rozwieje —
Że wszystek człowiek z wzrostem całym (żal się boże)
W małuchnej garści zamkniony bydź może!....
Między mirtami przy Idejskim dole
Wdzięczny sen spało nadobne pacholę
Bespiecznem okiem, aż z pustej jaskini
Wynidzie kniemu podziemna bogini,
Śmierć niezbłagana, bez ciała, bez oczy
Z kosą do niego jadowitą skoczy
I krzyknie: Tyś to nieszczęsny Kupidzie!
Dany za giermka i syna Cyprydzie,
Żebyś się mojej potędze sprzeciwiał,
Żebyś znikomych ludzi płód ożywiał?
Co teraz myślisz bezecna hołoto?
Pójdziesz, gdzieś nie był, poznasz, co jest Kloto. —
Strachem tak nagłym dziecina przejęta
Krzyknie: O matko moja, matko święta!
Folguj mi, wszak ja pod twą źartką kosę
Naród człowieczy bez przestanku płoszę —
Co większa, od tej chwili na twą stronę
Lud skazitelny bez liku pożonę. —
To mówiąc napnie łuk i strzałą żywą
Zajmie po kościach śmierć nielutościwą —
Ażci odmiana prędka, bowiem ona
Jędza miłośną chęcią zapalona
Kosę i sajdak śmiertelny odrzuci,
A do szyje się Kupidowej rzuci,
Potem mu kołczan martwemi natkniony
Strzałami między zawiesi ramiony.
Wtem mój Kupido złociste rozwinie
Skrzydła z barków swych i, gdy się wywinie
Z ręku, piórami tak długo wiatr rzeże,
Aż na Pafijskie przypadł lotem wieże.
Tam obaczywszy matkę Erycynę,
Z płaczem jej powie takową nowinę.
Ona go ciesząc: Dziecię ukochane!
Czemu pobladły twe usta rożane?
Czemu się boisz? nie wiesz, że krwie boskiej
Nie dotykają śmiertelne przegróżki?
On też w nadzieję nie wątłego wieku,
Najmniej folgując biednemu człowieku,
Młodość i starość, panny i chłopięta
Równie zagania w niepozbyte pęta,
Napada niskie i ubogie stany,
Bierze w niewolą chudziny i pany;
Ludzie mądrości znacznej, wielkiej rady
Pod przykre jarzmo zewsząd pędzi stady,
Wszędy go pełno. Raz przechodząc błonie,
Szeroko w pięknym leżące Aonie,
Ujźry Symicha, młodego Symicha,
A on, gdzie skała Parnaska wypycha
Wody szemrzące, na głośnej cytarze
Pieśni wygrawa, a przed nim po parze
Tańczą boginie, Muzy i Charity,
Aż Terpsychore z konwaliej wity
Wieniec lubemu dawszy cytaryście,
Jęła okrywać skronie jego w liście
Bluszczu krętego; w tem Amor po cichu
Skradłszy się szepnie: Ucieszny Symichu!
Nie lepiejżby to tymczasem w Cyterze
Przy białym lata trawić fraucymerze
I sercowładnej posłużyć bogini,
Niżeli tesknić w tej głuchej pustyni?
Słysząc to Symich począł pałać wstydem,
Począł uchodzić przed zdradnym Kupidem,
Żałośnie krzycząc: O niepokalane
Córki mądrości! jeśli wam oddane
Czystości mojej przyjemne są śluby,
Jeżeli mój rym był wam kiedy luby:
Brońcie mię teraz. — Widząc to zuchwały
Marsowic porwał kołczan pełnostrzały ,
On kołczan, który dała mu w zakładzie
Wiedma piekielna; ten najmniej o zdradzie
Wiedząc, gdy z niego śmiertonośne pręty
Położy na łuk haniebnie napięty —
Niestetyż! ledwie cięciwy pociągnie,
Za pierwszym razem Symicha dosiągnie
Strzałą, którą mu na złe porzuciła
Lachesis wściekła, gdy go polubiła.
Zatem Symicha wszystkie żywe siły,
Wszystkie uciechy żywe opuściły.
Tu koniec wzięły Sauromackie ody,
Tu symfonie, tu głośne epody
Ustały, kiedy przedniego muzyka
Zaraza bolem niezleczonym tyka.
Niemasz już, niemasz Orfeusza, który
Siedząc w pośrodku Rodopejskiej góry,
Zwabiał strónami wdzięcznemi wszelaki
Zwierz, ryby wodne i powietrzne ptaki.
Lecz jako łabędź, którego śmierć bierze,
Usiadłszy nisko przy cichem jeziorze,
Smakuje sobie koniec tego świata
I wiecznych czasów nie przeżyte lata,
Wzbudziwszy w sobie nowe melodye,
Nowe koncenty, nowe harmonie,
Krzyczy z radością wiekuiste hymny
Tak długo, aż go duch opuści zimny.
Kto kiedy większą żalu miał przyczynę,
Jako kiedy me kochanie jedyne
Śmierć nieokrotna złupiwszy z żywota
Wegnała w trudne Proserpiny wrota.
Niewinna duszo! ciebie cnoty twoje
Przyprowadziły na wieczne pokoje,
Gdzie będziesz wiecznych zażywać roskoszy,
Których przypadek żaden nie wypłoszy.
Ja zaś po tobie o Aoński sługo,
O wychowańcze! będę tęsknić długo;
Będę z siostrami płaczliwej Kameny
Nad ciałem twoim kwilić rzewne treny.
Tak więc orlica, wziąwszy w piersi strzałę,
Chociaż z tym razem na wysoką skałę,
Chociaż uleci nad dzikie Bałchany,
Nie może pozbyć raz zadanej rany.
Nie mniejszym i ja, prze twą śmierć, sposobem
Zraniony, nad twym dziś narzekam grobem.
Gdzie was natenczas pióra zanosiły
O Kupidowie! gdy Symich mój miły
Żegnał ostatnie Helikońskie zdroje
I dwojwierzchnego Parnasu podwoje?
Wierzę ani Cypr, ani Paf szeroki
Był wam przyczyną takowej odwłoki:
Bowiem go i Cypr żałował miłosny,
I Paf dla niego toczył łzy żałosny.
Nadto Pafiej dziecię gładkiej twarzy
Ogniem swym więcej nikogo nie sparzy,
Gdyż nad Symichem płacząc ustawicznie
Zalał w pochodni światło świetnośliczne.
Ani z Cyteru złotorucha pani
Strzałami swemi serc ludzkich urani;
Albowiem wszystkie na stos ułożyła
I ciało twe nań Symichu włożyła.
Tu latorośle nieście balsamowe
Nadobne Nimfy, tu gałązki nowe
Mirtowe mieccie, tu rożane wianki,
Tu kładźcie pięknie złożone równianki.
A ty Aońskiej matki synu mały!
Tu wszytskie porzuć serdeczne zapały,
Podnieć tym ogniem grobowiec żałobny,
Na którym Symich spoczywa ozdobny;
A ja postawię słup nieladajaki
Nad nim, przy którym napis będzie taki:
Tu leży Symich, Symich on nadobny,
Abo Kupido, abo mu podobny.
O ktoby mię dziś przybrał w pióra lotne
I dał mi skrzydła do barków obrotne,
Żebym przed żalem, który mię nie lekko
Trapi, poleciał od ludzi daleko!
Wolałbym mieszkać w bezludnej pustyni,
Abo się zamknąć gdzie w ciemnej jaskini,
Niżeli martwe często przyjacioły
Widzieć i z nimi umierać na poły.
Ilekroć bowiem człek miłych utraca,
Tyle razów żal życia mu ukraca
I w jednym grobie składa to oboje,
Ciało nieżywe i pociechy swoje.
I ty Symichu! ledwieś się urodził,
W wielkieś nadzieje pokrewnych zawodził,
Dodawały im wysokiej otuchy
Dowcipu twego niemal boskie duchy.
A teraz, jako gdy kto przed pogodnem
Słońcem schroni się pod jaworem chłodnym,
Jeżli się drzewo z trafunku obali,
Oraz i siebie i jego przywali:
Tak niespodzianym za twoim upadem
Oczekiwania padły jednym śladem,
I drzewo i cień i pociechy potem
Następujące zmieszały się z błotem.
A przetoż źródła i przezorne zdroje!
Dodajcie mi łez, abym szkody moje
Godnie opłakał, chociażże nagrody
Nie wezmę równej za te moje szkody.
Jako z własnego brzegu roztoczona
Woda, od ziemi łakomey połkniona,
Już się nie wraca do pierwszego stoku:
Tak z powszechnego i ciebie wyroku
Gdyśmyć Symichu złożyli do lochu,
Prochem się stawszy utonąłeś w prochu.
Gdzie teraz ono czoło twe łagodne,
Trzykroć wdzięczniejsze nad niebo pogodne?
Kędy ust gładkich nieprzebrane morze?
Gdzie oczy milsze nad poranne zorze?
Kędy dowcipu dziwnego przybytek?
Śmierć zdruzgotała w drobne kąski wszytek!
Ehej niestetyż! twoje lube oczy
I także pyskiem brzydkim czerw roztoczy?
Czoło wesołe i udatną szyję
Robak zgniłemi zębami poryje,
A potem z ciałem i moje nadzieje
Wicher po drogach rozstajnych rozwieje,
Że i ty znikniesz i twoja pamiątka
Pospołu z tobą zaginie do szczątka!
O prędkoś sobie za powinowactwo
Najmilszy! przybrał plugawe robactwo:
Owad podziemny, węże i gadzina,
To twoi krewni teraz i rodzina,
Twoi to bracia teraz i rodacy
Smród, zgniłość, mszyca, czerwie i pędracy.
Ze mną płaczliwe rzeki narzekajcie,
Ze mną i wiatry wzdychając stękajcie,
Cokolwiek wonnych kwiatków w sadach roście,
Zerwawszy, bystrym pędem tu przynoście.
Jak wiele listów strumieni okrywa,
Niechaj pospołu z wodą tu przypływa,
Niech wody łzami, kwiateczki ozdobą,
Listki niech będą grobowi żałobą,
Grobowi, w którym twardym snem zmorzony
Nocuje Symich mój nieprzepłacony;
Już nie on Symich, jaki w ciele żywem
Był czerstwym, grzecznym, chybkim, urodziwym;
Ale żalu mój, w żałośnej postawie,
Bardzo odmienny, on i nie on prawie,
A zgoła nie on, tylko jego ziemna
Lepianka oczom ludzkim nie przyjemna,
Z której gospodarz ustąpił, a ona
Stoi pustkami sobie zostawiona,
Stoi jak szałasz chrościany odarty,
Które winiarze stawiają do warty;
Zaledwie z onej straż ustąpi kucze,
Już ją lada kto obdziera i tłucze.
A przetoż góry i niskie doliny!
Pomożcie wdzięcznej płakać mi dzieciny,
Którą swem mlekiem jowiszowe córy
W cieniach Parnaskiej wychowały góry,
Którą kołysząc, aby spała chutniej,
Gdy przyśpiewują cichuchno przy lutni,
Wszystkie muzyki i pieśni w nie wlały,
Jakie piastunki kolwiek one grały.
Teraz już dziewek boskich ukochany
On wychowaniec, z prochem pomieszany,
Zamknął żelaznem usta swe milczeniem,
Już go nie słychać, już się słodkiem pieniem
Do pozostałych przyjaciół nie ozwie,
Póki nas trąba do sądu nie pozwie —
Ona to trąba, która kiedy krzyknie
Na trwogę, wszystko stworzenie przeniknie,
Wszystkie otworzy groby zmarłych ludzi,
Wszystkich nas ze snu długiego obudzi
I stawi na sąd ostatni w tem ciele,
Które już było zginęło w popiele.
Tam śmierć od żalu okrutnie zawyje
I własną ręką sama się zabije,
Tam niezbłagane dni naszych szafarki
Rzucą o ziemię niepłatne zegarki,
Słońce od strachu nagłego zemgleje;
Księżyc twarz krwawą posoką zaleje,
Gwiazdy z przestrachu chorobą szkaradną
Z nieba rzucone na ziemię upadną,
Ziemia się z gruntu poruszy, a skały
Będą się zbijać jako morskie wały,
Wszystkie misterstwa rąk ludzkich i czyny
Potop ogniowy obróci w perzyny,
Miasta i zamki pyszne w niwecz zburzy,
Pompy światowe popielcem przykurzy,
Nasze ozdoby i galanterye
Grubym zużelem na wieki pokryje;
Wszystek świat wezdrgnie oraz w onej dobie,
Sam się w żałobę ubierze po sobie,
Sam się zaleje łzami, gdy w popiele
Obaczy swoje niegdy przyjaciele.
A my co rzeczem grzesznicy złośliwi!
Kiedy się lękać będą sprawiedliwi?
Odbieżą nas tam te dziecinne brednie,
Wierzę, każdy z nas z bojaźni ostydnie,
Jako słup wryty z miejsca się nie ruszy
Obawiając się piekielnej katuszy;
Żaden tam rzecznik nie trunie za nami,
Tylko uczynki nasze staną z nami,
Te sprawę od nas ostatnią odprawią,
Te nas potępią same, abo zbawią.
Tobie już błogo o duszo wybrana!
Żeś do wesela weszła swego pana;
Tamże nas czekaj, aż te nasze żale
Skończywszy w boskiej ujźrymy się chwale.