Rogers
<<< Dane tekstu >>> | |
Autor | |
Tytuł | Rogers |
Pochodzenie | Humoreski |
Wydawca | Księgarnia Wilhelma Zukerkandla |
Data wyd. | 1923 |
Miejsce wyd. | Złoczów |
Tłumacz | Zygmunt Niedźwiecki |
Tytuł orygin. | Rogers |
Źródło | Skany na commons |
Inne | Cały zbiór |
Indeks stron |
W miasteczku X., w południowej Anglii, poznałem tego Rogersa przypadkowo w czasie mego chwilowego tamże pobytu. Z tytułu, że jego ojczym ożenił się był w swoim czasie z daleką krewną mego ojczyma, którego potem powieszono, Rogers wywodził blizkie między sobą a mną pokrewieństwo.
Dzień w dzień przyłaził do mnie, rozsiadał się jak u siebie i paplał. Z pomiędzy wszystkich przyjemnych natrętów, których wściubstwo dało mi się kiedykolwiek we znaki, temu oddaję bez zastrzeżeń palmę pierwszeństwa.
Wpadło mu raz do głowy obejrzeć mój cylinder. Nie byłem od tego, pomyślawszy, że skoro przeczyta wewnątrz firmę słynnego kapelusznika przy ulicy Oksfordzkiej, podskoczę tem samem w jego opinii. Obracał go czas jakiś na wszystkie strony z widocznem politowaniem, potem wyskrobał na rondzie dwie czy trzy plamki, nakoniec zauważył, że jako od świeżo przybyłego, trudno odemnie wymagać, abym wiedział, gdzie się załatwia tego rodzaju sprawunki. Co rzekłszy, zawołał:
— Pozwólno pan! — i począł wycinać z kawałka pąsowego tapetu papierowego ozdobny krążek, który przykleił za pomocą odrobiny gumy arabskiej na dnie mego cylindra w taki sposób, że firma fabrykanta, na którą tak byłem dumny, zupełnie została zasłonięta.
— Teraz przynajmniej nikt nie będzie mógł poznać, gdzie pan ten nieszczęsny kapelusz kupiłeś. Przyszlę panu potem markę firmową mojego kapelusznika, to ją pan sobie wkleisz w to miejsce.
Czy można sobie wyobrazić coś prostszego?.. To też wprawił mnie w taki podziw, że go wprost wypowiedzieć nie zdołam — zwłaszcza, że jego własny kapelusz leżał na stole tuż przedemną w wyzywającej do porównań blizkości: od Bóg wie jak dawna wyszła z mody rura przedwiecznego fasonu! wytarta z włosa na łyso, zrudziała na deszczach, i okolona — niby równikiem — tłustą smugą nawskróś przepoconych pomad.
Innym razem począł znów rozpatrywać mój surdut. Nie byłem w najmniejszej obawie o pomyślny wynik tych oględzin, gdyż na kryształowych drzwiach atelier mego krawca złoci się napis: „Nadworny dostawca Jego Królewskiej Wysokości Księcia Walii“ i t. d. Nie wiedziałem jeszcze podówczas, że napisy tej treści znajdują się na wszystkich krawieckich magazynach w Anglii a nawet w niejednym na kontynencie, i że o ile wedle stwierdzonego od wieków przysłowia dopiero dziewięciu krawców znaczy tyle, co jeden kompletny człowiek, o tyle niemniej niżeli stupięćdziesięciu krawców potrzeba, aby mniej więcej kompletnie ubrać jednego angielskiego księcia.
Tymczasem, wyobraźcie sobie państwo, surdut mój przyprawił Rogersa o rozpacz!... Dał mi niezwłocznie adres swojego krawca, zapewniając, że bylebym się nie przyznał do mego literackiego pseudonymu, zostanę obsłużony jak najlepiej. Albowiem nazwisko nieznanego brzmienia (a ja byłbym przysiągł, że sława mego pseudonymu sięga po wszystkie krańce Anglii!.. co za boleść!..) nie zobowiąże krawca do niczego, natomiast jeśli się powołam na nazwisko Rogersa, wszystko pójdzie inaczej. Zauważyłem żartem:
— Ale bo on gotów wtenczas znowu dniami i nocami pracować i zdrowie sobie nadweręży.
— To nic — odrzekł z całą powagą Rogers, — już ja dla niego dosyć uczyniłem, dość dałem mu dowodów uznania dla jego pracy.
Mumię bym prędzej rozśmieszył moim dowcipem, niż tego człowieka.
On tymczasem kontynuował z flegmą:
— Wszystkie moje garnitury robione są w tej pracowni. W innych pokazać się niepodobna.
Zażartowałem znowu w formie uwagi:
— Szkoda, żeś pan nie ubrał dzisiaj któregoś z nich, radbym bardzo zobaczyć...
— Cóż do licha! — obruszył się — a cóż ja mam na sobie?.. To właśnie robiono u Morgana.
Przyjrzałem się ubiorowi uważnie. Nie ulegało najmniejszej wątpliwości, że surdut kupiony został gotowy u handlarza tandetnej krawieczyzny przed laty mniej więcej dwudziestu. Zupełnie nowy kosztować mógł najwyżej cztery dolary. Obecnie zaś był znoszony do ostateczności, wytarty, wystrzępiony i popruty, plama na plamie. Nie umiałem się wstrzymać od zwrócenia mu uwagi na puszczające szwy... Wywarło to na nim jednak takie wrażenie, że pożałowałem natychmiast mej złośliwości. W pierwszej chwili zdawało się, że Rogers zapada w otchłań bezdennego bólu. Opamiętał się jednak wprędce i z giestem, jakby odtrącającym wszelkie współczucie świata, rzekł spokojnym, choć jak mi się zdawało i żałosnym tonem:
— Panie! To nic... Nie pytaj mnie o to.
Wdzieję inny.
Odzyskawszy po chwili zwykłą fantazyę o tyle, że mógł się zwrócić do wykrętów, zawołał:
— Ba! Wiem już... Toż sprawka mego służącego, który mnie rano ubierał!...
Jego służący!.. Nie! wiecie państwo, było coś rozbrajającego w tej bezczelności!
W podobny opisanemu sposób zaszczycał codzień inną część mego stroju swą uwagą — idyotyczne zajęcie, trudne naprawdę do zrozumienia u człowieka, posiadającego w całym swoim majątku jedno tylko jedyne ubranko, powstałe według wszelkiego prawdopodobieństwa za czasów wojen krzyżowych.
Może to był podszept dziecinnej próżności — coraz bardziej jednak opanowywało mnie pragnienie, ażeby w tym człowieku choćby raz przecież wzbudzić podziw czemś, będącem moim czynem lub własnością. I w tobie, kochany czytelniku, zagrałoby może takież same uczucie?.. Sposobność nie kazała na siebie czekać. Wybierając się z powrotem do Londynu, zestawiłem sobie spis lepszej bielizny, przeznaczonej do prania. Utworzyła ona w jednym kącie pokoju spory pagórek: pięćdziesiąt pięć kawałków. Raz jeszcze przejrzawszy listę, położyłem ją na stole niby przez zapomnienie. Rozumie się, że Rogers nie omieszkał jej zaraz po przekroczeniu progu ująć w swe szpony a zlustrowawszy szczegółowo treść aż do ogromnej sumy u spodu, mruknął lakonicznie, odkładając papier:
— To zapewne z ostatniego tygodnia?.. Powinienbyś pan sobie niejedno dokupić.
Trudno odmalować obraz rękawiczek w bardziej opłakanym będących stanie niżeli te, jakiemi się posługiwał. Nie przeszkadzało mu to wcale doradzać mi, gdzie mogę się zaopatrzyć w tę samą sortę. Miał również pełne dziur buty — ale za to nosił w krawacie szpilkę z wprawionem w nią szkiełkiem, które nazywał: „dyamentem morfilitycznym«[1] — czart jeden wie, co to miało znaczyć? — i co do którego utrzymywał, że w ogóle dwa tylko podobne okazy znaleziono dotychczas, drugi znajduje się w posiadaniu cesarza chińskiego.
Później, w Londynie, miewałem nieraz sto pociech, kiedy mnie ten włóczykij-fantasta, w konwersacyjnej sali hotelowej, w arystokratyczny swój sposób zagadywał. Zawsze musiał mieć jakąś nową i zmyśloną wielkość na języku; jedyną rzeczą nie ulegającą zmianie były u tego człowieka jego suknie.
Ile razy mu przy[2] przyszło odezwać się do mnie w obecności osób nieznajomych, nazywał mnie zawsze podniesionym głosem:
— Sir Ryszardzie, — albo:
— Jenerale! — lub wreszcie:
— Wasza lordowska mość!
A gdy obecni, zwróciwszy na nas uwagę, poczynali się nam, zaciekawieni, przypatrywać, zarzucał mnie natychmiast pytaniami, dlaczego nie przyszedłem wczoraj wieczór do księcia Argyll i przypominał mi, że jesteśmy na dzień najbliższy proszeni do księcia Westminster. Nie ręczę doprawdy za to, czy z czasem sam nie zaczynał wierzyć w te kłamstwa.
I tak na przykład zjawił się u mnie pewnego dnia z prośbą, ażebym z nim poszedł do Earla of Warwik, gdzie przepędzimy razem wieczór. Odparłem na to, że nie mam formalnego zaproszenia. Na co on: to nic nie znaczy, ponieważ Earl nie bawi się z nim ani z jego przyjaciółmi w żadne ceremonie. Zapytałem go, czy mogę tam iść tak jak stoję. Odpowiedział, że niepodobna. W domu dżentlmena nie można wieczorem jawić się inaczej, jak tylko w ubiorze wizytowym. Oświadczył, że zaczeka, aż się przebiorę, poczem udamy się do niego, gdzie znowu ja poczekam, przy butelce szampana i cygarze, aż on zmieni ubranie.
Ponieważ byłem bardzo ciekaw końca tej całej historyi, przewdziałem tedy ubranie i poszliśmy.
Zaproponował, jeśli nic nie mam przeciwko temu, abyśmy drogę odbyli pieszo. Przystałem, nie przewidując, że marsz ten, wśród mgły i błota, potrwa godzinę z okładem. Nakoniec przybyliśmy do jego apartamentu, który się składał z jednej jedynej stancyjki w bocznej uliczce nad sklepikiem golarza. Dwa krzesła, stolik, stara kanapa, miednica i dzbanek, nieposłane łóżko, ułamek tafli lustrzanej, wazonik z uschłą geranią, (nazwał ją tajemniczo: „egzotycznym kwiatem, zakwitającym raz tylko na sto lat, podarek zmarłego lorda Palmerstona, za który mu już ofiarowywano olbrzymie kwoty),— to było całe umeblowanie. Dodać należy lichtarz z ogarkiem świecy.
Rogers zapalił światło i poprosił, abym usiadł i rozgościł się jak u siebie. Zaraz potem nadmienił, że radby był bardzo, jeślibym miał pragnienie, może mnie bowiem uraczyć szampanem takiej marki, jaka pojawia się w handlu tylko wyjątkowo. A może wolę Sherry, lub Porto?.. Ma w piwnicy Porto, okryte na palec grubo pajęczyną, której każda warstwa oznacza jednę ludzką generacyę. Co się zaś tyczy cygar — lecz te już niechaj osądzę sam. Wystawił głowę za próg i krzyknął:
— Sackville!
Żadnej odpowiedzi.
— Hejże!.. Sackville!
Znów nic.
— Co się u dyabła dzieje z piwniczym?.. Nie pozwalam służbie nigdy... Ach! patrzcie no się!... Ten bałwan musiał wziąć z sobą przez pomyłkę klucze... Bez kluczów nie dostanę się do najbliższego pokoju...
Zdumiewałem się, wyznaję, w cichości serca, nad zuchwalstwem, z jakiem łgarz zawołany podtrzymywał bajkę o szampanie, i starałem się sobie wyobrazić, jak on się też z tego wywikła.
W tej chwili przestał wołać Sackville'a, natomiast krzyknął:
— Angely!
Ale Angely nie pokazał się także.
— To już drugi raz koniuszy pozwolił sobie wyjść do miasta bez mego zezwolenia. Nie ma co, wypędzę go jutro!
Teraz zaczął wołać Tomasza a kiedy Tomasz nie przychodził — Teodora, ale i Teodor nie zjawił się wcale.
— Dam lepiej pokój — oznajmił mi wówczas. — Służba nie przywykła do tego, abym wracał do domu o tej godzinie, więc się porozłaziła. Bez koniuszego i stajennych mogę się ostatecznie obejść, jeżeli się do cygar i wina nie dostaniemy dzisiaj, to także nie taka straszna historya... Ale jak ja się przebiorę bez lokaja?..
Pospieszyłem ofiarować mu w tym względzie moją pomoc, nie chciał jednak o niczem słyszeć. Dał mi do zrozumienia, że czułby się skrępowanym gdyby nie miał przy ubieraniu pomocy wprawnej ręki. Zresztą — zakończył — taki stary przyjaciel, jakim był dla Earla, nie urazi go przybyciem raz, wyjątkowo, na wieczór w zwykłym spacerowym stroju. Wzięliśmy dorożkę, wskazał woźnicy adres i pojechaliśmy. Pojazd zatrzymał się przed jakąś wielką budowlą. Nie widziałem Rogersa nigdy jeszcze w kołnierzyku na szyi. Zaledwieśmy wysiedli, przystanął pod jedną z latarni i wyjąwszy z kieszeni u surdutu szanowny ze starości kołnierzyk papierowy oraz krawatkę, począł je sobie przypinać. Poczem wstąpił na schody i zniknął za progiem domu, nakazawszy mi giestem, abym się zatrzymał. Zaledwie mi jednak zniknął z oczu, już się ukazał z powrotem i biegnąc ku mnie co żywo, wołał:
— Chodź pan... prędko!...
Przyspieszyliśmy kroku i skręcili za najbliższy róg.
— Teraz jesteśmy bezpieczni — wyrzekł zadyszany, zdejmując z szyi kołnierzyk i krawat i chowając je do kieszeni. — Udało nam się szczęśliwie umknąć.
— Nie rozumiem...
— Na św. Jerzego! hrabina jest w Londynie!...
— Więc cóż stąd?... Czy hrabina pana nie zna?...
— Czy mnie nie zna!... Ależ ona szaleje za mną!!... To też zobaczywszy ją teraz przypadkiem, zanim sam przez nią zostałem spostrzeżony — zofnąłem[3] się coprędzej!... Od dwóch miesięcy nie widzieliśmy się. Tak nagłe zjawienie się przed nią mogłoby za sobą pociągnąć najfatalniejsze następstwa!... Nie potrafiłaby tego z pewnością spokojnie przenieść... Ale trudno mi było przeczuć, że wróciła do Londynu... Wiedziałem, że bawi w jednym z swoich zamków, na wsi... Wesprzyj mnie pan, proszę... Trochę tylko... Tak... Dziękuję... Już mi lepiej... Bardzo dziękuję!... Nieba!... Ależ zmykałem...
Tak tedy nie byłem na wieczorze u Earla. Zapamiętałem jednak dom, aby się później wywiedzieć... I cóż? Pokazało się, że to najzwyczajniejsza czynszowa kamienica, nie pałac Earla, i że ją zapełnia od piwnic po same kominy najuboższa klasa ludności.
W niektórych kwestyach Rogers przestawał być narwańcem, w innych atoli był nim w całem tego słowa znaczeniu, choć o tem z pewnością, nie wiedział. Umiał w takich zachować razach niczem niewzruszoną powagę.
Zeszłego lata rozstał się z tym światem na morzu — jako: Earl of Ramsgate.