Rok dziewięćdziesiąty trzeci/Część pierwsza/Księga druga/VIII

<<< Dane tekstu >>>
Autor Wiktor Hugo
Tytuł Rok dziewięćdziesiąty trzeci
Wydawca Bibljoteka Dzieł Wyborowych
Data wyd. 1898
Druk Granowski i Sikorski
Miejsce wyd. Warszawa
Tłumacz Anonimowy
Tytuł orygin. Quatrevingt-treize
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


VIII.
9 = 380

Z korwety pozostał już prawie kadłub.
W świetle rozproszonem a bladem, w czarności chmur, w drganiach bezładnych firmamentu, w tajemniczem marszczeniu się fali, grobowa spoczywała uroczystość. Prócz wiatru, dmącego złowrogo, wszystko milczało. Katastrofa wyłaniała się majestatycznie z otchłani.
Hrabia Boisberthelot wydał półgłosem rozkazy Vieuvillowi, który zszedł do bateryi; potem kapitan, wziąwszy lunetę, stanął na tyle statku przy sterniku.
Wszelkie usiłowania Gacquoila zmierzały do utrzymania korwety pionowo na falach, gdyż wzięta z boku, przez wiatr i morze, byłaby się niezawodnie przechyliła.
— Sterniku — rzekł kapitan — gdzie jesteśmy?
— Przy Minquierach.
— Z której strony?
— Ze złej.
— Jakie dno?
— Ostro-skaliste.
— Czy można się tam podsunąć?
— Można zawsze umrzeć — rzekł sternik.
Kapitan skierował lunetę ku zachodowi i badał Minquiery; potem zwrócił ją na zachód i przypatrywał się okrętom.
Sternik mówił dalej, jakby sam do siebie:
— Minquiery. To służy za miejsce spoczynku mewie-chichotce, gdy wraca z Holandyi, i wielkiej mewie czarnogrzbietnej.
Tymczasem kapitan policzył żagle.
Było tam rzeczywiście osiem statków, rozstawionych w szyku prawidłowym, których profile sterczały wojowniczo nad wodą. W pośrodku widziano wysoki okręt o trzech pomostach.
Kapitan zapytał znów sternika:
— Czy znasz te statki?
— Zapewne — odparł Gacquoil.
— Cóż to jest?
— Eskadra.
— Francuska?
— Dyabelska.
Po chwili milczenia kapitan rzekł:
— Czy to już cała flotyla strażnicza?
— Nie cała.
W rzeczy samej Valaze 2-go kwietnia zawiadomił Konwencyę, że po kanale krążyło dziesięć fregat i sześć okrętów liniowych. Kapitan przypominał to sobie.
— Wistocie — rzekł — eskadra składa się z szesnastu statków, a tu tylko osiem.
— Reszta — odpowiedział Gacquoil — włóczy się wzdłuż całego brzegu i szpieguje.
Kapitan patrząc wciąż przez lunetę, szeptał:
— Okręt o trzech pomostach, dwie fregaty pierwszego rzędu i pięć drugiego.
— Ale i ja — mruknął Gacquoil — szpiegowałem ich także.
— Dobre statki — rzekł kapitan. — Dowodziłem trochę tem wszystkiem. — Ja zaś — mówił Gacąuoil — widziałem je zblizka. Mam ich rysopis w mózgu.
Kapitan podał sternikowi swoją lunetę.
— Sterniku, czy widzisz dobrze okręt liniowy?
— Widzę, komendancie, to — Côte d’Or.“
— Przechrzcili go — rzekł kapitan. — Dawniej nazywał się „Stany Burgundyi.“ Statek nowy. Sto dwadzieścia ośm armat.
Dobył z kieszeni książeczkę do notat i ołówek, i napisał cyfrę 128.
— Sterniku — pytał dalej — znasz pierwszy statek z lewego boku?
— To „Doświadczona.“
— Fregata pierwszego rzędu. Pięćdziesiąt dwie armaty. Uzbrojona przed dwoma miesiącami w Breście.
Kapitan zapisał cyfrę 52.
— Sterniku, a drugi statek z lewej strony?
— „Dryada.“
— Fregata pierwszego rzędu. Czterdzieści armat ośmnasto-funtowych. Była w Indyach. Ma piękną kartę w dziejach wojennych.
I pod cyfrą 52 napisał 40; poczem podnosząc głowę, rzekł:
— A teraz z prawego boku?
— Wszystko to, komendancie, fregaty drugiego rzędu. Jest ich pięć.
— Pierwsza od okrętu liniowego?
— „Odważna.“
Trzydzieści dwie armaty ośmnasto-funtowe.
— A druga?
— „Richemont.“
— O tyluż działach.
— Dalej? — „Bezbożna“[1].
— Dziwnie to puszczać się na morze z taką nazwą.
— Dalej?
— „Calipso.“
— Dalej?
— „Chwytliwa.“
— Pięć fregat, każda o trzydziestu dwóch działach.
Kapitan, pod poprzedzającemi cyframi napisał 160.
— Sterniku — rzekł — dobrześ je poznał?
— A pan dobrze je znasz, komendacie? — odpowiedział Gacauoil. — Poznawać wprawdzie coś znaczy, lecz znać — to lepsze.
Kapitan patrzył w swoje notatki i mrucząc dodawał:
— Sto dwadzieścia ośm, pięćdziesiąt dwa, czterdzieści, sto sześćdziesiąt.
W tej chwili Vieuville wrócił na pokład.
— Kawalerze — zawołał kapitan — mamy przeciw — sobie trzysta osiemdziesiąt armat.
— Dobrze — rzekł Vieuville.
— Wracasz z przeglądu naszej artyleryi; ileż rzeczywiście zostało nam armat zdatnych do ognia?
— Dziewięć.
— Dobrze — powiedział z kolei Boisberthelot.
Wziął od sternika swoją lunetę i patrzył na widnokrąg.
Osiem statków milczących i czarnych; zdawały się nieruchome, lecz rosły.
Zbliżały się nieznacznie.
Vieuville skłonił się po wojskowemu.
— Komendancie — rzekł — oto mój raport. Nie ufałem tej korwecie „Claymore. “ Przykra to rzecz w każdym razie wsiąść nagle na statek, którego cię nie zna i nie kocha. Angielski okręt, to zdrada dla Francuzów. Dowodem ta suka armata. Opatrzyłem wszystko. Kotwice dobre, nie z lanego żelaza, lecz kute ze sztab spajanych młotem. Pazury kotwic mocne. Liny wyborne, łatwo się rozwijają i mają długość przepisaną, sto dwadzieścia sążni. Amunicyi mnóstwo. Sześciu kanonierów nie żyje. Sto siedmdziesiąt jeden ładunków na działo.
— Bo tylko ich dziewięć — mruknął kapitan.
Boisberthelot skierował lunetę ku widnokręgowi. Eskadra zwolna wciąż się zbliżała.
Karonada ma tę zaletę, że troje ludzi wystarcza do jej obsługi; ale ma znów tę niedogodność, że nie niesie tak daleko i celnie, jak inne armaty. Trzeba więc było przypuścić eskadrę na strzał karonady.
Kapitan wydał półgłosem rozkazy. Milczenie zaległo na statku. Nie dzwoniono na spełnianie czynności, ale je spełniano. Korweta była zarówno niezdolną do walki z ludźmi, jak z falami. Postarano się wyzyskać ile możności ten szczątek wojennego okrętu. Nagromadzono przy działach i przy pakach wszystkie, jakie były do różnego użytku powrozy, sznury i liny, aby w potrzebie umocnić maszty. Urządzono ambulans dla rannych. Okryto, według ówczesnego zwyczaju, burty okrętu wymateracowanemi osłonami, co chroni od kul z broni ręcznej, lecz nie od pocisków armatnich. Zniesiono kulomierze, lubo za późno już było na sprawdzanie kalibrów kul, ale nie przewidziano wcześniej tylu naraz wypadków. Każdy majtek dostał ładownicę i założył za pas parę pistoletów i sztylet. Ściągnięto hamaki; wycelowano armaty; nabito muszkiety; rozdano siekiery i haki; urządzono składy na kule i ładunki, aby je mieć na pogotowiu; otworzono skład prochu. Każdy zajął swoje stanowisko. Wszystko to odbyło się bez wymówienia jednego wyrazu, jakby w pokoju umierającego, posępnie a szybko.
Następnie zatrzymano korwetę na kotwicach. Miała ich sześć, jak fregata. Zarzucono wszystkie: kotwicę, która przytrzymuje okręt straż pełniący, z przodu; holowniczą z tyłu, falową od strony pełnego morza, odpływową od strony skał, widłową z prawego, a wielką kotwicę z lewego boku.
Dziewięć karonad, które nie były uszkodzone, ustawiono w bateryę; wszystkie z jednego boku, od strony nieprzyjaciela.
Eskadra także w milczeniu wykonała swoje obroty. Ośm statków tworzyło obecnie półkole, którego cięciwą były Minquiery. „Claymore,“ zamknięta w tem półkolu, skrępowana wreszcie własnemi kotwicami, przyparta do skał, to jest do rozbicia, wyglądala, jak dzik osaczony przez psiarnię; milczy, ale wyszczerza zęby.
Zdawałoby się, jakby obie strony zrozumiały się wzajemnie.
Kanonierzy „Claymory “ stali przy swoich armatach.
Boisberthelot rzekł do Vieuvilla:
— Radbym pierwszy dać ognia.
— Upodobanie zalotnicy — odpowiedział Vieuville.





  1. Archiwum marynarki. Etat floty w marcu 1793 roku





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronach autora: Victor Hugo i tłumacza: anonimowy.