<<< Dane tekstu >>>
Autor Edmund Bogdanowicz
Tytuł Sępie gniazdo
Podtytuł Opowiadanie z puszczy amerykańskiej według obcego wzoru
Wydawca Księgarnia św. Wojciecha
Data wyd. 1922
Miejsce wyd. Poznań
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron

EPILOG.


Niewiele pozostaje nam do opowiedzenia.
Po wyjściu od don Carlosa Piotruś był jak oszołomiony. Zrozumiał teraz swoją przeszłość, pojął w niej rolę don Carlosa, ale zrozumiał jednocześnie, że jest sierotą. Oczy zaszły mu łzami, usta drżały, a ręka dygotała w uścisku, w którym ją trzymał poczciwy Chodzik, powtarzając naprzemian:
— Nie płacz, senor... nie płacz, Piotrusiu...
Tak dostali się do mieszkania doktora Mańskiego, zajmującego dość odległą oficynę pałacu.
Doktór zawołał zaraz od progu:
— Nie pozostajemy tutaj ani chwili dłużej. Pakujemy się i przenosimy do oberży pod „Zwycięskim torreadorem“[1].
— A to co nowego? — zaprotestował głos Bartosiowej. — Jakto zaraz? Alboż to ja zdołam spakować wszystko na zawołanie!... Tyle gratów... Do jutra nie spakuję.
— Trudno! — trzeba... — oświadczył stanowczo doktór. — Wreszcie niechby jutro, byle nie później.
— Trzeba — trzeba... — przedrzeźniała Bartosiowa. — Mnie się tam odrazu nie podobał ten cały pałac don Carlosa, ale też nie trzeba było tutaj stawać... Co się jednak stało?
Doktór Mański, nie odpowiadając na to pytanie, wysunął Piotrusia i rzekł krótko:
— Przedstawiam Bartosiowej „znajdę“...
— Aha, to ten „morus“, dla którego znów tyle zmarnowaliśmy czasu. Ale poczciwy chłopak, kiedy uratował doktora w górach.
I zbliżała się, aby pogłaskać chłopca po głowie. W drodze jednak stanęła i poczęła się bacznie przyglądać stojącemu z twarzą smutną Piotrusiowi.
— Dziw! — szepnęła — dziw!... Mateusz się śmieje, Mateusz mnie nazywa warjatką, a mnie się zdaje, mnie się coś tak strasznie zdaje...
— Co ma się zdawać — ozwał się nagle głos Mateusza — dyć to sam Piotruś Matusik!...
Bartosiowa zadygotała, zachwiała się, jakby upaść chciała, lecz wyprężyła się i, jak pantera, rzuciła się ku chłopcu.
— Jezus Marja!... Gadaj mi zaraz, ktoś ty?...
— Ojcze!... Matko!... Sierota!... — wyszeptały usta chłopca po polsku.
Bartosiowa chwyciła go w ramiona.

— Sierota! Sierota! — krzyknęła. -— Biedna Matusikowa nie doczekała... Ale nie! Nie będziesz sierotą. Będę ci i matką i ojcem, będę ci wszystkiem. Wychowałam już królewicza, wyhołubię i ciebie, gołąbku, na książątko. Moje ty skarby najmilsze!...
Bartosiowa wyprężyła się i jak pantera rzuciła się ku chłopcu. — Jezus, Marja!... Gadaj mi zaraz, ktoś ty?... Str. 180.
I tuliła chłopca, który się garnął ku temu nieznanemu macierzyńskiemu uściskowi.

Doktór opowiedział jej całą historję w krótkości.
— Pójdę, oczy wydrapię temu zbójcy, temu rozbójnikowi don Carlosowi! — groziła Bartosiowa.
Doktór uspokajał dobrą kobiecinę, zapewniając, że sprawę już sam załatwi i Piotrusiowi dalszej krzywdy uczynić nie pozwoli.
Bartosiowa wzdychała jeszcze, rozpamiętując los swoich dalekich krewniaków i coraz miłośniej spoglądała ku Piotrusiowi.
— Chociem niby stara ciotka i zdaniem Mateusza do niczego — rzekła — mieć będę jednak dwóch synów: Piotrusia jednego, a tego pokrakę Chodzika drugiego.
— A warząchwią brać już nie będę? — pytał komicznie skrzywiony Chodzik.
— Uczyć się obaj będziecie — zawyrokował poważnie dr. Mański — jesteście dwaj dzikusi, a bez nauki człowiek nic niewart. Już ja się tem zajmę.

..........

Całą noc przesiedział dr. Mański nad papierami, doręczonemi mu przez don Carlosa. Uporządkował rachunek i obliczył majątek Piotrusia, który jak się okazało, wyrosił bardzo okrągłą sumę. Nad ranem wezwano doktora do don Carlosa. Bankier po ataku dogorywał i mimo silnego ratunku skonał na rękach syna.
Don Fernando z żalu odchodził niemal od zmysłów, wyrzucał bowiem sobie, że to on mimowoli przyczynił się do wszystkiego. Chciał też wyrzec się całego nienawistnego mu dziś majątku, i ledwie dr. Mański z pomocą młodego haciendera zdołali mu wytłumaczyć, że majątek w rękach uczciwych może się stać źródłem dobrodziejstwa dla uboższej braci. Doktór zażądał tylko zwrotu przypadającej Piotrusiowi sumy z procentami, młody jednak bankier uparł się sumę tę podwoić, i od tego odstąpić nie chciał. W ten sposób Piotruś stał się odrazu nietylko zamożnym, lecz prawie bogatym człowiekiem.
Dr. Mański tegoż samego dnia przeniósł się do oberży i począł gotować się do drogi. Według pierwotnego projektu miano się skierować ku Brazylji, a następnie wyruszyć już wprost do kraju.
Doktór liczył jeszcze, że będzie mógł po drodze zbadać tu i ówdzie umiłowane przez siebie napisy wygasłych plemion amerykańskich, a przytem obiecywał prowadzić naukę dwóch chłopców, których chciał do Europy przywieźć, jako Europejczyków z wykształcenia i wiedzy.
Proces szajki Juareza zatrzymał doktora parę dni w stolicy Kolumbji. Musiał złożyć zeznania i ze swej strony uzyskać dla Piotrusia świadectwo herszta bandy, któreby umożliwiło stwierdzenie w Brazylji jego osobistości i spisanie odpowiedniego aktu. Juarez chętnie dał odpowiednie wskazówki, nie oszczędzając pamięci don Carlosa. Przez wzgląd jednak na śmierć tego ostatniego i dla dobra jego syna postanowiono sprawy tej nie rozgłaszać, zwłaszcza, że dr. Mański oświadczył, iż sprawy majątkowe zostały polubownie załatwione. Rozbójników zaś skazano na więzienie.
Nic już nie zatrzymywało dr. Mańskiego w Bogocie. Ruszono więc naprzód w dalszą odległą drogę, na której przyjaciół naszych mogła jeszcze czekać niejedna przygoda.


Koniec.


Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Edmund Bogdanowicz.
  1. Przypis własny Wikiźródeł Błąd w druku; powinno być – „Pod zwycięskim torreadorem“.