Słońce szatana/Anioł światłości

<<< Dane tekstu >>>
Autor Ignacy Charszewski
Tytuł Słońce szatana
Wydawca Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Data wyd. 1932
Druk Neuman & Tomaszewski Zakłady Graficzne we Włocławku
Miejsce wyd. Włocławek
Źródło Skany na Commons
Inne Cały tekst
Pobierz jako: EPUB  • PDF  • MOBI 
Indeks stron


ANIOŁ ŚWIATŁOŚCI



Wrodzony człowiekowi instynkt religijny jest tak żywotny, że — nawet kiedy zostanie zatruty jadem jałowego religijnie ateizmu, wyrzuca się na duszy chorobliwemi nowotworami religijnemi. Zabitego postępowo — już nie ordynarnym nożem, lecz prądem elektrycznym łżenaukowej negacji, Boga — zastępuje ubóstwione stworzenie. Poza, bowiem, kategorjami Stwórcy i stworzenia nic więcej ani pomyśleć się nie da. Zatem: umarł Bóg, niech żyje bóg!
Nowoczesne teologje ateistyczne, zapewne, nie przejawiają się już w naiwnych kształtach bałwochwalczych, istota rzeczy atoli pozostaje tasama, t. j.: cześć boska dla stworzenia, tylko że pod nowoczesną formą monistyczną. Skrojony na oko, zręcznie, podbity farbowanemi lisami erudycji, usiany gwiazdami, symbolizującemi boski wszechświat, a zarazem i pewne bractwo, — płaszcz takiej teologji może nawet zaimponować zachodniowcom, co wierzą w Zachód, niby w Rzym, wydający orzeczenia exkatedralne.
Pod wszelki wszakże kult stworzenia widzialnego podszywa się pewne stworzenie, jak i Bóg, niewidzialne. Jako wyższa od człowieka istota rozumna, aspirująca do odbierania czci boskiej, stwór ten dyskontuje na rzecz własną kult stworzenia widzialnego, nadając mu przez to sens istotny. Dlatego, także i w zastosowaniu do nowopogaństwa, odrzekającego się w teorji wszelkich bogów, prawdziwe są słowa psalmisty: „Wszyscy bogowie pogańscy — czarci!“
Temu faktowi, który dochodzi do uświadomienia w sekcie satanistów, a w czarnych mszach posiada swój szczytowy wyraz, nic a nic nie przeszkadza okoliczność przeczenia bytu czystych duchów, wielbienia zaś w szatanie, jakoby jedynie, symbolu ideałów ateistycznych. Przeczenie to akt podmiotowy, od którego nie zginie żaden byt rzeczywisty. Owszem, ciekawy byt zaświatowy, o który chodzi, chętnie gra rolę niebytu, gdyż nie bardzo jest ładny.
Obrazowo, w swoich „Dziejach Chrystusa“, mówi o tem Papini: „Ostatnio, podstęp djabła polega na tem, że rozpowszechnił on wieść o swojej śmierci“.
Im bardziej człowiek zaprzecza Boga, tem większy ma on interes w przeczeniu także i szatana, piętnując również i wiarę w jego istnienie mianem ciemnoty. Jestto wszakże tylko wchodzenie w myśl bluffu szatana o swojej śmierci. Szatan skompromitowałby się wobec człowieka, gdyby się w całej swojej krasie okazał; bezbożnik skompromitowałby swoją sprawę, gdyby uznał rzeczywistość szatana: siłą logiki, musiałby wtedy się przyznać do służby u niego i przedewszystkiem sam sobie grozę i hańbę jej uświadomić, a temsamem stracić upajające złudzenie absolutnej wolności, w imię której Boga odrzucił. Mało kto potrafi tej strasznej prawdzie spojrzeć w oczy i zawrzeć z nią ślub; ale i wówczas jeszcze ukrywa się z nią przed światem.
— Umarłem! — ogłasza więc szatan politycznie.
— Djabeł umarł! — niemniej politycznie powtarzają słudzy jego, jak echo.
Wprawdzie, po ukazaniu się demonologicznej powieści Bernanosa „Pod słońcem Szatana“, — ci sami, wolni od wszelkich zaświatowych panów, panowie ogłosili:
„Od czasu Dantego istnieje piekło, od czasu Bernanosa — djabeł“ („Wiadom. Lit.“).
Ale co z tego, że Bernanos wskrzesił djabła? Oni zaraz zrobili sobie z niego zabawkę artystyczną, która w artystojdach wywołuje — rozkoszne przez swoją niesamowitość, połączoną z poczuciem bezpieczeństwa, — dreszczyki. I złożyli talentowi Bernanosa hołd, że tej zabawce dał życie... artystyczne, jak Dante swemu Piekłu.
Rzeczywisty djabeł umarł bezpowrotnie. Przynajmniej do chwili, w której on sam uzna potrzebę swego zmartwychwstania. Biedak, nie może żyć w atmosferze niewierstwa. Jest dlań zabójcza. I umarł nie dopiero „ostatnio“, jak chce Papini. Już niejednokrotnie z tejże przyczyny umierał. Już w Raju sprawił się tak dobrze, że mógł sobie umrzeć na długie czasy epoki przedchrystusowej. I pocóż byłoby mu żyć? Nie miał nic a nic do roboty. Słudzy jego, z wolnej i nieprzymuszonej woli, czynili jego wolę. Przedziwnie ją odgadywali. „Ostatnio“ nastały dlań takie same złe czasy. Więc znowu wziął i umarł. Biedny bezroboczy!
Natomiast pojawił się zachwycający urodą i genjuszem anioł światłości. Mówi św. Paweł, że to on sam, czarny pan, taką sztukę transfiguracyjną („transfigurat se“) urządza. Nie może jednak czynić tego nikt, kto umarł.
Jestto więc rzetelny anioł światłości. A taki on piękny, łaskawy i mądry, że wolna myśl ogłosiłaby go bogiem, gdyby, niestety, nie obowiązujący ją dogmat ateizmu. Zato, przynajmniej bogiem go nazywa i radosne składa mu hołdy. I apostołuje go żarliwie.
Naturalnie, — stwierdzają to jednomyślnie Papini i Bernanos — anioł ten nienawidzi godnych nienawiści barbarzyńców, co go mają za czarnego teosa, który się oszukańczo charakteryzuje na anioła światłości, by uwodzić ród ludzki. „Sa haine s’est réservé les saints“ — „Jego nienawiść zastrzegła sobie świętych“ („Pod słońcem Szatana“). Tych nędzników bierze on na fortele reakcyjne. Udało mu się nań wziąć bohatera Bernanosa: „świętego z Lumbres“, ks. Donissant, — niedoszłego z tej przyczyny drugiego wydania świętego z Ars, ks. Vianney’a, który, niestety, choć mocno atakowany przez lat 30 przez swego „Grappin’a“, zdołał się mu oprzeć.
Zato, jakże on miłuje swoich czcicieli! Najdoskonalszych ma dziś w bolszewikach, to też dał im zwycięstwo. Zrozumiałe, gdy ci, póki pod caratem byli kandydatami do stryczka, ogłaszali karę śmierci za hańbę cywilizacji 20-go wieku; a kiedy sami zdobyli należną im władzę, to tę hańbę, z bezprzykładnym od czasów Nerona rozmachem, wprowadzili w życie. Taksamo Robespierre, zanim zaczął równać stany z pomocą gilotyny, napisał rozprawę konkursową przeciw karze śmierci i wziął za nią nagrodę. Było to jednakże koniecznym warunkiem zwycięstwa światłości nad ciemnością. Toteż i w tem nawet okazali ludzkość. Karę śmierci nazwali pięknie „karą najwyższą“, a więzienie — „instytutem pozbawienia wolności“. Jakiemi też wzorowemi instytutami tego rodzaju mogą się pochwalić przed gośćmi z zagranicy!
Nic, tylko twarda służba dla wielkiej idei, której patronuje anioł światłości. Dla jej urzeczywistnienia, jej słudzy narażają się na tyfus głodowy miljonów obywateli, nawet sami osobiście padają męczeńską ofiarą niegodziwych zamachów.
A któż im dorówna w łaskawości dla pospolitych złoczyńców? Wyzwoliwszy ich z carskich katorg i otoczywszy aureolą męczeństwa, uczynili ich towarzyszami broni i podzielili się z nimi, krwawo zdobytą, władzą.
Poznał swój swego, złoczyńca niepospolity — złoczyńcę pospolitego?
Nawet ludzie Zachodu, jak Ossendowski, kandydat na Mędrca Syonu, w swoim przesławnym „Leninie“, — pasują ich nie na wielkich oprawców, lecz na wielkich ludzi. Wszak i pospolici katorżnicy, jak świadczy Dostojewskij w „Martwym Domu“, ubierają się w togę ideowości. Cóż dopiero niepospolici! Przecież i rzezańcowaci dziś liberałowie, w swoim pięknym okresie bojowym, umieli na ołtarzu idei składać miłe aniołowi światłości ofiary z obrzydłych klechów i mnichów.
Przyznajmyż, że to prawdziwy anioł światłości, zapalacz słońc jedynie prawdziwej oświaty ateistycznej.
Jedno z takich słońc, i to uświetnione glorją religijną, z natchnienia tego anioła, nad Polską i światem zapalił dr. Leon Świeżawski w wiekopomnem dziele:

Bóg Rozsądek“
Zasady religji wiarygodności,
godnej rozsądnego człowieka“[1]

Jestto owoc 25-letnich badań. Olśniony blaskiem tego słońca, twórca jego wyznaje z pokorą: „Nie idąc utartym torem bojowców nowego ducha ludzkości, uprawiających wyłącznie krytycyzm negatywny, burzący stare błędy i kłamstwa, — najważniejszą sprawę ludzkości postawiłem pozytywnie, t. j. ogłaszam lepszą i doskonalszą, niż dotychczasowe, religję... Przekonałem każdego rozsądnego człowieka“ („Wstęp“).
Jeżeli to religja nie absolutnie doskonała, to tylko wskutek pokornej teorji względności mędrca Einsteina, wyznawanej przez wolną myśl pokornie. W każdym razie, na dziś, jestto religja najdoskonalsza.
Okładkę dzieła zdobi złociste słońce w czerwonej obwódce. Piękny i wymowny symbol!





  1. Warszawa, 1929 Spółdzielnia Wydawnicza „Bez Dogmatu“. Str. 519 w ósemce wielkiej. — Idąc za Sienkiewiczem, autor nie pisze „wiarogodny“, lecz „wiarygodny“.





Tekst jest własnością publiczną (public domain). Szczegóły licencji na stronie autora: Ignacy Charszewski.